myname
339

To nie scence fiction-jest taki swiat...KOREA PÓŁNOCNA

Z własnej woli w Korei Północnej: Żeby napisać książkę, Suki Kim przez pół roku udawała nauczycielkę angielskiego i misjonarkę

Marta Grzywacz


Defilada w 2013 r. z okazji 60. rocznicy zakończenia wojny koreańskiej (AFP PHOTO / Ed Jones/East News)

Zobacz zdjęcia(10)

Wiedziałam, że jestem bez przerwy obserwowana i ogarniała mnie paranoja. Taka sytuacja odziera z człowieczeństwa. Zastanawiałam się, dlaczego jestem taka zmęczona i śpię tak twardo, że tracę czucie w ciele. To było wyczerpanie spowodowane ciągłym kontrolowaniem się - rozmowa z autorką książki "Pozdrowienia z Korei"

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
W którym momencie zaczyna się ta historia?

Chyba tej nocy, kiedy uciekliśmy z Seulu. Miałam 13 lat, był rok 1983. Firmy mojego ojca - przewozowa, spółka górnicza, hotele - padały jedna po drugiej, groziło nam bankructwo, a wtedy w Korei Południowej szło się za to do więzienia na wiele lat. Uciekliśmy do Ameryki.

Przeżyłaś szok?

Wyjazd z Korei to była trauma. Byliśmy bogaci i nagle zostaliśmy bez grosza, a obcy język, który słyszałam wokół, był nie do zniesienia. Chyba nigdy sobie z tym nie poradziłam. Nawet jako dorosła nigdzie nie mogłam zagrzać miejsca. Przenosiłam się z jednego stanu do drugiego, zmieniałam kraje i każde moje mieszkanie było prawie puste. Z gołymi ścianami, bez osobistych drobiazgów, tak żebym mogła w jednej chwili spakować walizkę i wyjść. Uciekałam, a naprawdę marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do Korei, do domu dzieciństwa.

Pewnego dnia wyjechałam do Seulu, żeby odszukać ten dom. Kiedy podjechałam taksówką, jakaś starsza kobieta wskazała mi pustą przestrzeń i powiedziała coś o jakichś ruinach. Nie wysiadłam. Nie miałam siły.


Jaki to ma związek z twoimi podróżami do Korei Północnej?

Po wojnie koreańskiej kraj podzielono na dwa państwa. Po jednej i drugiej stronie zostały miliony cierpiących, rozdzielonych z rodzinami ludzi. Córki mojej ciotki w wieku 17 i 18 lat po wojnie zaginęły w Korei Północnej. 20 lat później próbowały się skontaktować z matką w Seulu. Ich list dotarł przez Japonię. Od tego czasu ciotka była podejrzewana o szpiegostwo i wzywana przez koreańską agencję wywiadowczą na przesłuchania, a po jej córkach słuch zaginął na zawsze. Moja babcia straciła syna, a mama - brata. Miał 17 lat, kiedy porwali go północnokoreańscy żołnierze. Nigdy już go nie zobaczyły. Babcię doprowadziło to na skraj szaleństwa.

Słuchałam ich opowieści, czułam tę stratę i rosłam z nią przez lata. Odziedziczyłam smutek swojej babci i matki. Miałam obsesję związaną z przeszłością naszej rodziny, utratą domu, żalem z powodu naszego podzielonego kraju. Wydawało mi się, że dopiero kiedy pojadę do Korei Północnej, to coś zrozumiem, coś uda mi się posklejać.

Północno-koreańska wiza Suki Kim. Fot. Archiwum Prywatne

Dlatego wracałaś tam kilkakrotnie?

Tak, bo kiedy jedziesz na parę dni, dostajesz tylko propagandę, z której nie zrobisz opowieści. A ja chciałam napisać książkę. Uważałam, że jestem to winna swojej rodzinie i samej sobie, dlatego musiałam znaleźć sposób, jak zostać w Korei Północnej na dłużej. Dowiedziałam się, że grupa ewangelickich misjonarzy zawarła układ z północnokoreańskim reżimem i zbudowała w Pjongjangu Uniwersytet Naukowo-Techniczny (Pyongyang University of Science and Technology - PUST) - szkołę na pokaz, która miała nieść w świat ideę, jak otwarty potrafi być północnokoreański reżim.

Misjonarze liczyli na to, że będą tam krzewić chrześcijaństwo, choć nie było mowy o tym, żeby poszli w lud z Biblią w dłoniach, bo tacy kończyli zwykle w gułagach. Pochodzili z różnych krajów: z Australii, Kanady czy Stanów. Jedni mieli koreańskie korzenie, inni nie. Postanowiłam się do nich przyłączyć i zgłosiłam się jako wykładowca angielskiego.

Wiedzieli, że nie jesteś jedną z nich?

Nawet jeśli wiedzieli, nie dali tego po sobie poznać. Nie mogłam się przyznać, że jestem pisarką, ponieważ by mnie tam nie wpuścili. Więc udawałam nauczycielkę angielskiego i misjonarkę. Ale już na miejscu, w Pjongjangu, przeżyłam chwilę grozy, kiedy się okazało, że jednym z naszych opiekunów jest pan Ri, którego poznałam parę lat wcześniej, podczas jednej z pierwszych wizyt w Korei Północnej. On wiedział, że publikuję książki. Wyjaśniłam mu, że teraz zajęłam się uczeniem i nie doniósł na mnie.

Suki Kim wykłada dla studentów elitarnego uniwersytetu PUST, 2011. Archiwum Prywatne

Jak się przygotowałaś do wyjazdu?

Od organizatorów PUST dostałam parę rad. Po pierwsze, miałam pić tylko przegotowaną wodę, bo zdarzały się problemy z paratyfusem. Jednak żeby zagotować wodę w pokoju, musiałam przywieźć ze sobą nie tylko czajnik, ale i butlę z gazem. Po drugie, poradzono mi także kupić lodówkę, papier toaletowy i kawę, która była w Pjongjangu na wagę złota. Są tam co prawda sklepy dla cudzoziemców, gdzie są artykuły importowane z Chin, ale droższe niż w Stanach, nie mogłam tak po prostu wsiąść do samochodu i pojechać na zakupy.

Kampus uniwersytecki, gdzie nas zakwaterowano, opuszczaliśmy tylko w weekendy i wyłącznie w grupie pod okiem opiekuna. Nie mogłaś powiedzieć: "Jestem chora, chcę jechać do apteki po tabletki". Nikt by z tobą nie pojechał. Po trzecie, kazano mi zabrać co najmniej dwie latarki i dużo baterii, bo budynki oraz teren nie są w nocy oświetlone, a poza tym często wyłączają prąd.

Po kampusie wolno wam się było poruszać?

Tak, ale musiałam uważać na strój. Żadnych szortów, T-shirtów i klapek. Dżinsy były zakazane, bo Kim Dżong Il, ówczesny przywódca, ich nie lubił - kojarzyły mu się z Ameryką. Najlepsza była spódnica do kolan i bluzka pod szyję. Laptopa musiałam pilnować, bo w każdej chwili mógł być skontrolowany. Muzykę mogłam mieć raczej na iPodzie niż na CD, które są tam niemile widziane, bo można je komuś przekazać. Musiałam uważać, jak obchodzę się z wizerunkami przywódców, bo gdybym np. usiadła na gazecie z portretem Kim Dżong Ila, mogłabym mieć duże kłopoty. Głównie jednak miałam uważać na to, co mówię - nie porównywać, nie mówić, że mój kraj jest lepszy, ani tego nie sugerować.

Kampus uniwersytetu. Fot. Archiwum Prywatne

Kobiecie z Zachodu łatwo się było przystosować do tej sytuacji?

Pobyt w Korei Północnej można porównać z więzieniem - kiedy już się tam znajdziesz, nie masz wyboru, jak się zachowywać. Robisz, co ci każą, i milczysz. Wiedziałam, że jestem bez przerwy obserwowana i ogarniała mnie paranoja. Okna we wszystkich pomieszczeniach były ogromne, od podłogi do sufitu, więc czułam się jak w akwarium. Taka sytuacja odziera cię z człowieczeństwa. Do czegoś tak upokarzającego nie możesz się przyzwyczaić, możesz to tylko zaakceptować. Ja mogłam, bo miałam cel i wiedziałam, że w końcu stamtąd wyjadę, ale każdego dnia zastanawiałam się, dlaczego jestem taka zmęczona i śpię tak twardo, że tracę czucie w ciele. Jedna z nauczycielek się skarżyła, że sypia po kilka godzin w ciągu dnia, inna, że czuje, jakby cały czas miała jet lag. A to było wyczerpanie spowodowane strachem i ciągłym kontrolowaniem się.

Ale jadąc tam, wiedziałaś, że będziesz mieć do czynienia z nienormalną sytuacją.

Teoretycznie wiedziałam, ale kiedy zobaczyłam to na własne oczy, byłam zdruzgotana. Nie mogłam uwierzyć, że taki świat istnieje. Zabrano nas kiedyś na wycieczkę poza Pjongjang, na farmę jabłek. Skrajem drogi szła kobieta, była chuda jak szkielet. Tak samo robotnicy na placu budowy - wyglądali jak ludzie z obozów koncentracyjnych. Drogi były puste, nie jeździły po nich żadne samochody. To było upiorne.

Kiedy zawieziono nas do toalety w jednej z wiosek, z jakiejś chaty wyszła do nas babina i zapytała, skąd jesteśmy. Nasz opiekun wrzasnął tylko: "Właź do środka, babo!". I staruszka od razu zamknęła drzwi. Przypomniało mi się, jak moi studenci zesztywnieli nagle, kiedy do sali wszedł opiekun.

Przerażające?

Wszystko tam jest zbudowane na strachu. Ludzie go odczuwają przed rządem, rząd przed ludźmi. Do tego dochodzi strach przed światem zewnętrznym, który zagraża reżimowi. Strach jest z tobą cały czas. To jedyna pewna rzecz, która towarzyszy ci od początku do końca.

Studenci w trakcie porannej gimnastyki, 2011. Fot. Archiwum Prywatne

Co cię najbardziej zaskoczyło po przyjeździe?

Pojechałam zbierać materiał do książki i uczyć studentów angielskiego. Nie wiedziałam jednak, że będą to dzieci dygnitarzy i że w tym czasie władze w Korei Północnej zamkną wszystkie inne uniwersytety.

Z powodu?

Kalendarz liczony jest tam od narodzin pierwszego wielkiego przywódcy Kim Ir Sena. Kiedy przyjechałam, obchodzono właśnie 100 rok, który stał się pretekstem do tego, by ku czci wielkiego wodza rozpocząć rozbudowę kraju i posłać na place budów tysiące studentów. A tak naprawdę chodziło o to, że w innych krajach zaczęła się arabska wiosna, więc na wszelki wypadek młodych ludzi trzeba było czymś zająć. Jednak 270 studentom - synom dygnitarzy - oszczędzono pracy fizycznej i ukryto pod pretekstem studiów na eksperymentalnej uczelni, czyli PUST. I tak znaleźli się w więzieniu, które udawało uniwersytecki kampus.

Jak się tego dowiedziałaś?

O tym, że zamknięto uniwersytety, przeczytałam jeszcze w Stanach, ale w to nie uwierzyłam, a potem potwierdzili to moi studenci, choć niczego nie powiedzieli wprost.

Czytałaś między wierszami?

Zawsze. W ramach jakiejś kolejnej wycieczki zabrali wszystkich wykładowców do wielkiej biblioteki w Pjongjangu. Kiedy wróciliśmy, moi studenci desperacko próbowali się dowiedzieć, czy widziałam tam jakichkolwiek ludzi w ich wieku. Zrozumiałam, że oni nie wiedzą, gdzie są ich przyjaciele! Że nic nie wiedzą, że są odcięci od informacji i nie wolno im nawet dzwonić do rodziców.

Suki je chińskie ramen w Pjongjangu. Fot. Archiwum Prywatne

Sądzisz, że oni zdawali sobie sprawę z tego, że z ich krajem jest coś nie tak?

Nie wszyscy, ale wielu. Nie wolno mi było mówić z nimi o świecie zewnętrznym, ale czasem coś mi się wyrwało. Kiedyś jeden ze studentów zapytał mnie, ile mamy kanałów telewizyjnych w Ameryce. W Korei Północnej jest jeden, który cały czas nadaje filmy i programy propagandowe. Już miałam powiedzieć, że u nas jest przynajmniej tysiąc kanałów, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Powiedziałam tylko, że mamy wybór. A oni nie wiedzą nawet tego, że nie mają wyboru. Więc jeśli nigdy nie masz wyboru, to czy wiesz, co tracisz? Nie masz świadomości, co można zmienić, bo nie znasz innego życia. Im nie wolno pojechać nawet do sąsiedniego miasta. Ale niektórzy podejrzewali, że u nich jest inaczej.

Lepiej?

To im się ciągle powtarza. Mają zwyczaj porównywania się z innymi krajami - ich wieża Dżudcze jest najwyższa na świecie, ich park rozrywki jest najlepszy. Zresztą nie mogą mówić inaczej. W tym systemie każdy każdego obserwuje. Każdy na każdego donosi. Przyjaciel na przyjaciela też. Kiedyś jednemu z chłopców się wyrwało, że lubi śpiewać rock and rolla, i natychmiast poczerwieniał, rozglądając się nerwowo, kto mógł to usłyszeć. Oni zawsze chodzą parami, tak mają przykazane, żeby się nawzajem pilnować. Bez przerwy uczestniczą w spotkaniach partyjnych, w zajęciach sportowych, we wspólnych posiłkach. Nie mają prawa do prywatności, nigdy nie są sami.

A żeby zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak, musisz mieć czas na refleksję. Oni go nie mają, bo ich życie jest od początku do końca zorganizowane przez reżim. Trzy razy dziennie, idąc do stołówki, moi studenci ustawiali się dwójkami i maszerując, śpiewali pieśń na cześć Kim Dżong Ila: "Bez ciebie nie ma ojczyzny, bez ciebie nie ma nas". Zanim się zorientowałam, sama zaczęłam ją nucić.


Nie bałaś się, że doniosą na ciebie z byle powodu?

Bałam się. Wiesz, z czego zdałam sobie sprawę? Że każdej nocy, kładąc się do łóżka, robiłam sobie replay, przewijałam w głowie taśmę ze wspomnieniami z danego dnia, analizując, co mogłam zrobić lub powiedzieć nie tak. Czy przypadkiem nie wyrwało mi się coś, czym mogłabym zrobić krzywdę sobie i im. Widzimy Koreę Północną jednowymiarowo - że to szalony kraj zaludniony przez roboty, którym wyprano mózgi. A przecież to są ludzie.

Którzy budzili twój strach.

Ale i litość. 99,9 proc. ludzi w Korei Północnej pozbawionych jest dostępu do informacji. Nie wiedzą, kiedy człowiek wylądował na Księżycu i że z Wielkiej Brytanii do Francji można przejechać pociągiem. Informacja, że taka podróż trwa dwie i pół godziny, zszokowała ich, a przecież ten pociąg kursuje już od jakiegoś czasu, to nie jest nowa rzecz.

Obywatele Pjongjangu tańczą na placu Kim Ir Sena, żeby uczcić 60 urodziny Kim Dzong Ila. Fot. Archiwum Prywatne

Jak ludzie, za których myśli reżim, radzą sobie w dorosłym życiu?

Po szkole idą do wojska na dziesięć lat, a potem zakładają rodziny. Zwykle około trzydziestki.

Nie mają wcześniej dziewczyn?

Jeśli chłopcy idą do wojska w wieku 17 lat i do domu przyjeżdżają w tym czasie może kilka razy, to jak i gdzie mają poznać dziewczyny? A kiedy wracają, rodziny aranżują im małżeństwa, choć moi studenci deklarowali, że woleliby się ożenić z miłości. Raz zapytali mnie, czy w Ameryce też się swata młodych ludzi, a ja z trudem się powstrzymałam, żeby im nie powiedzieć o randkach przez internet. Tam związki na odległość nie istnieją, bo przecież nie wolno podróżować, więc lepiej nie robić sobie kłopotu i znaleźć dziewczynę w tym samym mieście.

Nie próbowali z tobą flirtować?

W tym systemie pomiędzy nauczycielem a uczniem jest przepaść. Po pierwsze, nauczyciel jest prawie jak Bóg. Druga sprawa to różnica wieku - mają zakodowane, że kobieta musi być młodsza. A po trzecie, oni niby mieli po te 19-20 lat, ale mentalnie byli infantylnymi ośmiolatkami. Gdybym była na kampusie z amerykańskimi 20-latkami, sytuacja mogłaby być inna, ale nie tam.

Miałaś pokusę, żeby powiedzieć im więcej, niż mogłaś?

Bez przerwy. I były momenty, kiedy mówiłam, bo jak omijać takie słowo i zjawisko jak internet? Oni myśleli, że wewnętrzny intranet, którym posługiwali się na PUST, to jest internet. Nie mieli pojęcia, że istnieje sieć, która łączy cały świat. A to była przecież uczelnia techniczna! Ale czy gdybym mówiła im więcej, byliby szczęśliwsi? Naraziłabym ich tylko na niebezpieczeństwo. Taka wiedza w Korei oznacza śmierć. Czasami jednak nie mogłam się powstrzymać. Mówiłam: "Kiedy byłam w waszym wieku, zjeździłam z plecakiem Europę" albo "Grałam w bilard w Londynie" czy "Urodziłam się w Seulu i często tam jeżdżę". Myślisz, że choć raz mnie zapytali o to, jak wygląda Londyn albo Seul? Nigdy.

Studenci oglądają "Marsz pingwinów". PUST, 2011. Fot. Archiwum Prywatne

Jak uczyłaś angielskiego, skoro nie wolno ci było mówić o świecie?

Uczyłam z chińskiej książki, którą zaakceptowały władze PUST, ale i tak miałam się cały czas na baczności. Studenci nie rozumieli, co to jest paszport, ubezpieczenie czy podatek. Kiedyś zapytali, czy rzeczywiście cały świat mówi po koreańsku. Odpowiadając im, miałam wrażenie, że siedzę na bombie. Miałam ich uczyć, ale nie mogłam przekazać im wiedzy. A jak uczyć literatury, historii i geografii - nie wyobrażam sobie.

Czy oni coś zyskali oprócz umiejętności posługiwania się angielskim?

Myślę, że trochę się otworzyli, większość z nich nigdy nie widziała cudzoziemca. Tym bardziej z Ameryki, o której całe życie słyszą, że jest ich wrogiem. Uwielbiali mnie, a przecież nikt ich nie uczył przyjaźni do Amerykanów. To byli uroczy, młodzi ludzie, których rozpierała energia, pozbawieni dostępu do cywilizacji. Oni nie mieli dziewczyn, gier komputerowych czy barów. Ich jedyną rozrywką była gra w piłkę nożną, koszykówkę i oglądanie serialu o bohaterskich wyczynach wielkiego wodza Kim Ir Sena. Płakać mi się chce, kiedy to wspominam.

Dlaczego?

Bo nie zamierzałam się zakochać w swoich uczniach. Oni byli jak dzieci, robili sobie żarty, opowiadali jakieś obrzydliwe historie, śmiali się. Miałam dla nich mnóstwo matczynych uczuć. Wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami, chłonąc każde moje słowo. Kiedy pierwszego dnia weszłam do sali, poderwali się i chórem krzyknęli: "Good morning, professor!", a ja odpowiedziałam: "Good morning, gentelmen!". Nie mam pojęcia dlaczego, bo do amerykańskich chłopców nigdy bym się tak nie zwróciła. Wybuchnęli śmiechem. Wydawali się nieśmiali i zakłopotani.

Takich 20-latków nie znałam. Darzyli mnie ogromnym szacunkiem, byli nieprawdopodobnie uprzejmi i grzeczni. I z każdej drobnostki potrafili się niesamowicie cieszyć. Podczas dwóch semestrów studiów wyjechali z kampusu tylko raz, na wycieczkę do zoo. Po powrocie bez przerwy opowiadali o tych zwierzętach. Łatwo było ich kochać. Dlatego tym trudniej było mi myśleć, że to są przyszli liderzy tego kraju.

Studenci po egzaminie. Fot. Archiwum Prywatne

Którzy pewnego dnia będą zabijać i wysyłać ludzi do obozów.

Tak, i ta świadomość bolała mnie najbardziej. Zdarzało się też, że byłam na nich wściekła, a nawet czułam obrzydzenie, bo kłamali, patrząc mi prosto w oczy, ale w końcu zrozumiałam, że kłamstwo jest niemal endemiczną częścią ich świata. Nas się uczy, że prawda jest najważniejsza, ale w ich kraju prawda może zabić, więc nie należy się do niej przywiązywać. Oni są w pułapce.

Ty nie byłaś?

Byłam. I czułam się strasznie samotna. Kiedy jest się odciętym od świata i każdy dzień przypomina poprzedni, pustka zaczyna cię zżerać. Nikt nie dzwonił do mnie i ja do nikogo. Co z tego, że mogłam wysłać maila. O czym miałabym pisać? Bo przecież nie prawdę. Próbowałam wymieniać maile ze swoim partnerem, ale on mnie nie rozumiał, zadawał pytania, które były absurdalne, i tłumaczenie nie miało sensu. Innym nauczycielom nie mogłam ufać. Miałam tylko swój umysł. To było potwornie depresyjne.

Co cię trzymało?

Paradoksalnie, właśnie miłość do mojego kochanka, a właściwie idea miłości, która była niczym kotwica, bo mogłam się jej uczepić i myśleć, że mam do czego wrócić. Poza tym skupiałam się tylko na tym, żeby zrozumieć i dowiedzieć się więcej, a potem spisać to wszystko i ukryć notatki z pełną świadomością, że jeśli je znajdą, zostanę oskarżona o zdradę Korei Północnej i szpiegostwo.


Twoi bliscy wiedzieli, przez co przeszłaś?

Tuż po powrocie nie byłam w stanie o tym mówić. Z nikim. Przez parę miesięcy nie mogłam nawet przejrzeć swoich notatek, taką miałam traumę. Nie wiedziałam, jakich szukać słów, żeby opowiedzieć ludziom, jak to jest przebywać w miejscu, gdzie nie ma nawet uncji wolności.

Podróż do Korei złagodziła smutek, z którym żyjesz od tylu lat?

Tak długo, jak 25 mln ludzi będzie żyło pod rządami Wielkiego Lidera jako jego żołnierze i niewolnicy, nie przestanę odczuwać smutku.

Więc nie ma nadziei dla tego kraju?

Nie sądzę. Moi studenci byli inteligentni, uczyli się bardzo szybko, ale stanowili część systemu, który sami musieliby zmienić, a przecież nie wiedzą, że mogą. I czym mieliby go zastąpić? Zmiana byłaby możliwa tylko dzięki interwencji z zewnątrz, bo oni sami są zbyt głęboko infiltrowani. Tam nie będzie arabskiej wiosny. Mój pobyt na PUST zakończył się wraz ze śmiercią Kim Dżong Ila, którą studenci opłakiwali rzewnymi łzami. Oni naprawdę wydawali się zdruzgotani. Nie, nie ma dla nich światełka w tunelu.

Kim Dżong Un ogłosił amnestię dla więźniów politycznych z okazji 70. rocznicy wyzwolenia Korei Północnej spod japońskiej okupacji. Wierzysz w jego dobre intencje?

Ten akt w jego wykonaniu nie ma żadnego znaczenia. To samo zrobił w 60. rocznicę jego ojciec Kim Dżong Il. Kim Dżong Un był krytykowany za wprowadzenie rządów terroru po zabiciu własnego wuja, więc może teraz próbuje trochę złagodzić własny wizerunek. Ale to tylko PR. Nic więcej.

Suki Kim "Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północno-koreańskich elit", wyd. Znak


Fot. Materiały Prasowe