m.rekinek
1208

Chrystus jest radykalny. Ewangelista św. Marek opisał dość dziwne zdarzenie...

Ewangelista św. Marek opisał dość dziwne zdarzenie, które wywołało zdumienie nawet wśród uczniów Jezusa:
Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu rzekł: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości». Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości (MK 10,17-22).
Co prawda przywołana perykopa dotyczy przywiązania tego człowieka do bogactw, ale ja chciałbym ją rozważyć w kontekście zakończonego synodu nt. rodziny, a właściwie to całej medialnej wrzawy jaka się wokół niego wytworzyła i rozbudzonych nadziei niektórych, że Kościół zmieni swoje nauczanie nt. rozwodników żyjących w powtórnych związkach.
Jaka jest postawa Jezusa? Przychodzi do niego człowiek, który pomimo młodego wieku (kiedy, jak niektórzy twierdzą trzeba się wyszumieć) może się pochwalić tym, że wiernie zachowuje wszystkie przykazania. Ma jednak pewien problem. Jest nadmiernie przywiązany do swoich bogactw. Być może Chrystus karząc mu sprzedać wszystko, co ma i rozdać ubogim chciał wystawić go na próbę? Może to był egzamin z miłości, którego jednak ten człowiek nie zdał. I dlatego odchodzi zasmucony. Co w tej sytuacji robi Jezus? Czy biegnie za nim, zatrzymuje go? Czy mówi mu: poczekaj, porozmawiajmy, można dla ciebie zrobić jakiś wyjątek. Przecież jesteś porządnym i uczciwym człowiekiem. Może jak pójdziesz za Mną z czasem zrozumiesz, że nie można być tak przywiązanym do bogactwa, bo ono może przeszkadzać w osiągnięciu Królestwa Bożego. Nic z tych rzeczy! Chrystus jest radykalny. Nie zatrzymuje młodzieńca. Pozwala mu odejść. Nie robi dla niego żadnego wyjątku. A do swoich zdumionych uczniów mówi: «Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego».
Sytuacja ta przypomina postawę osób rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach. Niektórzy zwolennicy dopuszczenia tych osób do Komunii św. argumentują: przecież to są porządni ludzie, którzy zostali skrzywdzeni, często porzuceni przez swoich sakramentalnych małżonków, oni tylko chcieli ułożyć sobie życie, zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom, zaznać prawdziwej miłości. W nowym związku naprawdę starają się żyć uczciwie, dobrze wychowywać swoje dzieci. Żyją niejednokrotnie lepiej niż inni katolicy pozostający w sakramentalnych związkach itd.
No dobrze, ale jakby nie było żyją w cudzołóstwie. Złamali, zdeptali złożoną przed Bogiem i Kościołem przysięgę małżeńską, nie dochowali wierności, odeszli od swoich sakramentalnych małżonków, często porzucili także dzieci. Na taką argumentację podnosi się wrzawa: Oj tam, od razu cudzołóstwo, oni się kochają! Nie można ich za to potępiać. Kościół powinien iść z duchem czasu. Cóż znaczy ten jeden grzech?!
A jednak Chrystus nie idzie z duchem czasu. Nie zatrzymuje młodzieńca, nawet nie stara się z nim rozmawiać, wyjaśniać. On wie jaki ten jeden grzech (nadmierne przywiązanie do bogactw) ma ciężar. Nie zatrzymuje go. Pozwala mu odejść, aby być może w samotności przemyślał swoją postawę, zweryfikował, zrozumiał swój błąd, nawrócił się. Chrystus szanuje jego wolność i jego wybór. I choć z pewnością smutnym był nie tylko ten człowiek, ale i sam Chrystus, to jednak Ten nie zmienia swojego nauczania: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16,24).
Czasami tym krzyżem jest właśnie dochowanie wierności małżonkowi, który porzucił, zostawił z dziećmi. To jest czasami wielkie brzemię, jednak nie jest to ciężar ponad ludzkie siły, którego nie dałoby się unieść. Świadczą o tym setki, a może i tysiące porzuconych, którzy dochowali wierności, nie złamali ślubów, ofiarnie oddali się wychowaniu swoich dzieci i nie szukali łatwej drogi, gdyż szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują! (Mt 7,13-14).
Tak właśnie jest z grzechem cudzołóstwa (który jest przecież grzechem śmiertelnym), który kładzie się cieniem, przesłania całe dobro, które człowiek stara się spełniać. Musimy bowiem pamiętać, że tracąc łaskę uświęcającą przez grzech śmiertelny, równocześnie traci człowiek zasługę zyskaną przez nadprzyrodzone uczynki. A gdyby sprawiedliwy odstąpił od swej sprawiedliwości i popełniał zło, naśladując wszystkie obrzydliwości, którym się oddaje występny, czy taki będzie żył? Żaden z wykonanych czynów sprawiedliwych nie będzie mu poczytany, ale umrze z powodu nieprawości, której się dopuszczał, i grzechu, który popełnił (Ez 18, 24).
Wśród skutków grzechu śmiertelnego jest utrata cnót wlanych i darów Ducha świętego. Pozostaje w grzeszniku tylko cnota wiary i nadziei, lecz akty tych cnót bez łaski uświęcającej nie posiadają należytego skierowania do celu ostatecznego. Grzech śmiertelny powoduje utratę wszystkich zasług, które człowiek zdobył za pośrednictwem dobrych uczynków, tam bowiem, gdzie brak jest łaski uświęcającej, czyli zasady życia nadnaturalnego, zasługi są bez znaczenia. Według nauki Kościoła zasługi te z miłosierdzia Bożego odżywają, gdy człowiek odzyskuje łaskę uświęcającą, czyli uzyskując sakramentalne rozgrzeszenie. Takiego jednak cudzołożnik pozostający w grzechu i nie chcący z niego zrezygnować otrzymać nie może.
Tak więc rozwodnicy żyjący w powtórnych związkach, dopuszczający się grzechu cudzołóstwa, w żaden sposób nie mogą być dopuszczeni do Komunii św. Muszą niestety odejść zasmuceni.
„Zasmuceni” pewnie są także zwolennicy tzw. „kościoła otwartego”, którzy tak wiele oczekiwali od zakończonego synodu, że Kościół pójdzie „przestronna drogą”.
Niestety przeliczyli się. Duch Boży wieje kędy chce i jak chce. Przemawia ustami nie arytmetycznej większości, ale ustami garstki sprawiedliwych. Dziś też przemawia przez usta tych hierarchów, którzy nie idą z duchem czasu, nie szukają „przestronnej drogi” i mają odwagę powiedzieć non possumus.

dk. Jacek Jan Pawłowicz
Nemo potest duobus dominis servire !
Chrystus jest radykalny.
Nie zatrzymuje młodzieńca. Pozwala mu odejść. Nie robi dla niego żadnego wyjątku.
A do swoich zdumionych uczniów mówi:
«Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego».Więcej
Chrystus jest radykalny.

Nie zatrzymuje młodzieńca. Pozwala mu odejść. Nie robi dla niego żadnego wyjątku.

A do swoich zdumionych uczniów mówi:
«Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego».