myname
2372

"Największą chorobą naszych czasów nie jest rak, czy trąd, ale obojętność"


BEATA ZAJĄCZKOWSKA

Wstrząsający reportaż Beaty Zajączkowskiej o ludziach chorych na trąd w głębi Indii

"Największą chorobą naszych czasów nie jest rak, czy trąd, ale obojętność"

Nie patrz na okaleczone ręce i twarze, spójrz w oczy, w nich nie ma trądu”. Te słowa towarzyszyły mi w drodze do Indii, kraju w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie.




W ostatnią niedzielę stycznia obchodzimy Światowy Dzień Chorych na Trąd.




Na świecie żyją 3 mln trędowatych. Trąd wcześnie zdiagnozowany można zupełnie wyleczyć i nie daje żadnych powikłań, kiedy jest zaniedbany mamy do czynienia z poważnymi okaleczeniami. Trąd to choroba zakaźna, bakteryjna. Skuteczne leczenie trwa od kilku miesięcy do dwóch lat. Wciąż niestety nie wykryto jeszcze szczepionki przeciwko trądowi. Chorzy na trąd spychani są na margines społeczeństwa: żyją w koloniach na obrzeżach miast, mają własne studnie, a ich podstawowym zajęciem jest żebranina.




Trędowatych ze społeczeństwem praktycznie nie łączy nic. Nawet jeśli przed zachorowaniem należałeś do najwyższej kasty braminów, to trąd zrzuca cię na samo dno hierarchii społecznej. – Trąd we współczesnym świecie nie jest problemem medycznym, ale społecznym – mówi kierująca od prawie ćwierć wieku ośrodkiem rehabilitacji trędowatych Jeevodaya doktor Helena Pyz.





Nie wystarczy tylko wyleczyć chorego, trzeba pomóc mu zdobyć wykształcenie, a potem pracę. Problem jest tym większy, że nie dotyka tylko samych chorych ale i ich najbliższych. Dzieci nawet jeśli są zdrowe na zawsze będą „dziećmi trędowatych”. W szkolnej ławce z nimi nikt nie będzie chciał usiąść, dyrektor nie zapisze do szkoły, by inne dzieci nie odeszły. Tak samo jest z leczeniem. Lekarz nie dotknie trędowatego, nie w obawie, że się zarazi, ale z obawy że inni pacjenci przestaną do niego przychodzić.




Dzieci trafiające do ośrodka Jeevodaya żyły ze swymi rodzicami na ulicy, na co dzień doświadczając odrzucenia. Często edukacja zaczyna się od oduczenia ich grzebania po śmietnikach, potem dopiero przychodzi czas na uczenie dbania o czystość i normalne kształcenie.




Dzięki ofiarności wielu Polaków wyrażającej się m.in. poprzez Adopcję Serca w Jeevodaya uczy się aktualnie ponad 500 dzieci, a ponad 40 absolwentów szkoły studiuje na wyższych uczelniach. Podobnie jest w szkole integracyjnej w Purii, założonej przez polskiego werbistę, o. Mariana Żelazka.




Rehabilitacja społeczna w naznaczonym systemem kastowym społeczeństwie Indii jest najtrudniejsza. Bycie żebrakiem to „karma” i nieprzynoszący ujmy zawód, jak każdy inny. „Łatwiej jest żebrać, niż zarabiać pieniądze ciężką pracą” - podkreśla Manoj Bastia. Już jego babcia była trędowatą, tak samo rodzice. On dzięki solidnemu wykształceniu zdobytemu w Jeevodaya zaczyna właśnie prestiżowe studia magisterskie. Ma nadzieję, że w jego ślady pójdzie rodzeństwo i przyjaciele. Edukacja zmywa stygmat trądu i otwiera szansę na godne życie.




Matka Teresa mawiała:

„Największą chorobą naszych czasów nie jest rak, czy trąd, ale obojętność”.


Osoby które pragną wesprzeć działalność centrum wspierającego trędowatych w Indiach mogą przesłać ofiarę na adres:

Instytut Prymasa Wyszyńskiego

Sekretariat Misyjny Jeevodaya

ul. Młodnicka 34, 04-239 Warszawa

PLN 16 1020 1097 0000 7102 0004 8736

EUR 74 1020 1097 0000 7302 0124 1082
malgorzata__13
Ofiarni ludzie Kościoła katolickiego czy innych wspólnot chrześcijańskich pomagają uwierzyć światu że Bóg wciąż istnieje i opiekuje się ludzkością.
myname
Dzieci nawet jeśli są zdrowe na zawsze będą „dziećmi trędowatych”. W szkolnej ławce z nimi nikt nie będzie chciał usiąść, dyrektor nie zapisze do szkoły, by inne dzieci nie odeszły. Tak samo jest z leczeniem. Lekarz nie dotknie trędowatego, nie w obawie, że się zarazi, ale z obawy że inni pacjenci przestaną do niego przychodzić.