EON
161

Luter to projekt cesarski, który został przejęty przez braci Hohenzollern, ci zaś poprzez Albrechta, będącego wielkim mistrzem krzyżackim powiązani byli z Hanzą, albowiem zakon należał do Hanzy."

Ksiądz profesor Tadeusz Guz czyli apoteoza Lutra
Na początek trochę wiejskiej filozofii pomieszanej z kokieterią, nie subtelną bynajmniej. Oto czasem mam wrażenie, a wierzę, że nie jestem w tym odosobniony, że składam się z dwóch istot. Jedna to ta, którą widać i która za wszelką cenę stara się racjonalizować wszelkie docierające do niej strumienie informacji, a także pozostawać w zgodzie w zasadami i powszechnie obowiązującymi umowami. Druga zaś, troszkę inna, mniejsza, ale bardziej ruchliwa siedzi w środku tej pierwszej i często podważa jej decyzje, albo je blokuje. To jest tak silne, że bywa iż mówię sobie, że muszę, powinienem zrobić coś, a potem się okazuje, że tego nie robię. Nawet jeśli się zaprę rękami i nogami, ten drugi potrafi wypuścić z palców takie haki, które się powbijają w tę ścianę, co to mu się zachciało po niej pełzać i mnie całego przy niej przytrzyma. Nie jest to, mniemam moje tylko zmartwienie, taka wewnętrzna konstrukcja, wierzę więc, że mnie zrozumiecie. To ten drugi przez całe lata zabraniał mi słuchać wykładów księdza profesora Tadeusza Guza, bo muszę się Wam przyznać do pewnej bardzo wstydliwej rzeczy, nie wysłuchałem do wczoraj żadnego z tych wykładów, ale jak mówię, nie moja to wina, ale tego drugiego. Czasem zdarzają mi się takie rzeczy, na przykład przez całe studia, a jak pamiętacie studiowałem historię sztuki, nie odwiedziłem ani razu zamku królewskiego w Warszawie. Poszedłem tam dopiero całe lata po ukończeniu tych studiów.
Przedwczoraj poczułem nagłą potrzebę stoczenia jakiejś nierównej walki, którą z całą pewnością muszę przegrać. Wiem skąd mi się to wzięło i nie musicie mi tłumaczyć. Z pewnego rodzaju bezradności. Tak się się zwykle dzieje, że kiedy nie wiemy co robić, szukamy zaczepki. No i ja właśnie w stanie tego dziwnego ożywienia postanowiłem wysłuchać, pierwszy raz w życiu, wykładu księdza profesora. Włączyłem sobie taką jakąś wersję skróconą, trwającą pięćdziesiąt osiem minut i oniemiałem. Z kilku powodów oniemiałem, zacznę od najmniej istotnego. Nie mogę tego wyjaśnić wprost, więc pójdę ogródkami, zadzwoniłem do mojego kolegi, który jest przemądrym filozofem i zapytałem go czy on słuchał wykładów księdza Guza. On zaś powiedział mi, że nie mógł ze względu na charakterystyczny zaśpiew w głosie kapłana. - Aha – powiedziałem sam do siebie, czyli nie ja jeden mam to wrażenie. I na tym poprzestańmy jeśli idzie o rzecz najmniej istotną. Teraz sprawy ważniejsze. Ja się w żaden sposób nie mogę zgodzić z tym co głosi ksiądz profesor Tadeusz Guz, to znaczy z koncepcją jakoby Luter był trzecim co do ważności kataklizmem jaki spotkał istoty stworzone przez Boga, po strąceniu szatana i rozpoczęciu jego kreciej roboty, oraz po grzechu pierworodnym. Nie mogę się z tym zgodzić z tej prostej przyczyny, że Luter nie zasługuje na takie wyróżnienie, a stawianie go w jednym rzędzie z Lucyferem oraz Adamem i Ewą to jest po prostu nadużycie. Prawie tak samo prymitywne jak ta moja kokieteria na początku tekstu.
Zaczyna swój wykład ksiądz profesor od stwierdzenia, że Luter napisał iż Bóg zanim stanie się Bogiem musi stać się diabłem. Umieszcza więc Boga w czasie i czyni nas wszystkich jego częścią. Jest więc Bóg Lutra także światem, jest z nim tożsamy, nie występuje poza nim jako skończona doskonałość. I tu mówi nam ksiądz profesor, że Luter poprzez takie postawienie sprawy jest absolutnie najgorszym heretykiem jakiego znał świat, gorszym niż faryzeusze i saduceusze, a także gorszym niż grecka metafizyka starożytna. Ja wierzę księdzu profesorowi na słowo, albowiem nie mam wyjścia. Nie znam dorobku faryzeuszy, ani greckich metafizyków, którzy ponoć uznawali Boga za byt doskonały. Luter zaś czyni zeń najważniejszego grzesznika, nas ludzi czyni jego częścią, a Chrystusa Pana rozpina na krzyżu po to, by okupił grzechy Boga- szatana. Wszyscy słuchając tego rozdziawiają usta w zdumieniu nad przebiegłością tego całego Lutra i nad jego szatańskimi konceptami wymierzonymi w Kościół, a ksiądz profesor zaczyna każdy prawie swój wykład od nokautującego ciosu, który uniemożliwia w zasadzie zadanie jakiegokolwiek pytania. Mówi mianowicie, że od wielu lat zajmuje się studiowaniem w oryginale pism Lutra. To wystarczy, żeby sparaliżować publiczność i odebrać jej mowę. Bo i o czym mają licznie zgromadzeni na wykładach księdza profesora ludzie gadać, jak nie wiedzą nawet ile i czego Luter napisał. No, ale my co nieco wiemy, zanim bowiem zacząłem pisać ten tekst porozumiałem się z kilkoma kolegami, którzy coś tam o Lutrze słyszeli. Może nie zawarli z nim aż tak bliskiej znajomości jak ksiądz profesor Tadeusz Guz, ale jakieś pojęcie mają. Otóż gdybyśmy chcieli traktować serio wszystkie pisma, które zostawił po sobie Luter okazałoby się, że człowiek ów był tytanem pracy, który nie jadł, nie spał i nie pił w ilościach nadmiernych wina, co jak wiemy miało miejsce, a jedynie bez przerwy rozmyślał i myśli swe przelewał na papier czy tam pergamin. Takie rzeczy nie są możliwe i wielu ludzi zastanawia się, ile osób w skrytości pracowało nad sukcesem nazwiska Luter, a także kto wymyślił ów projekt. Ludzie ci nie referują swoich wątpliwości używając optyki zaproponowanej przez księdza profesora, bo wydaje im się ona wadliwa i jakaś taka nieszczera. Niby dlaczego bowiem osoba i czyn, osadzone w realiach epoki tak silnie, że silniej już chyba nie można mają być wiązane już to z upadkiem Lucyfera, z Adamem i Ewą, faryzeuszami z jednej strony, a Heglem z drugiej? Niby dlaczego tak ma być? I dlaczego ksiądz profesor nadaje tej postaci i rzekomym jej myślom takie znaczenie? Po poprzedniej konstatacji nie możemy już tak łatwo przyjąć, że ksiądz profesor studiuje pisma Lutra, on studiuje pisma przypisywane uporczywie Lutrowi przez ludzi dziś jeszcze zainteresowanych jego promocją, a to jest wielka różnica. Stąd też narzędzie, którym ksiądz profesor hipnotyzuje publiczność nie jest tak doskonałe jak się zdaje. Z tymi studiami nad tekstami źródłowymi bywa jak wiemy różnie, ja nie jestem tu żadnym specjalistą, ale wyobraźmy sobie coś takiego, ktoś po wielu latach odnajduje tekst źródłowy do dziejów naszej epoki, którym jest oświadczenie majątkowe Sobiesiaka. I tam jest napisane, że pan Sobiesiak posiada stary zegar z kukułką, małego fiata, oraz pół mieszkania o powierzchni 32 metry kwadratowe, które dzieli z niepełnosprawnym umysłowo bratem, przebywającym czasowo na oddziale zamkniętym w Tworkach. Wszystko potwierdzone urzędowymi pieczęciami. Ktoś, kto miałby jeszcze w pamięci nasze czasy, albo był po prostu wytrawnym krytykiem źródeł rzekłby może tym, którzy próbowaliby serio traktować takie oświadczenie i ubóstwo Sobiesiaka, że warto byłoby poddać analizie okoliczności w jakich Sobiesiak działał. No, ale na takie słowa zerwałaby się czereda historyków wykrzykując, że przecież mamy tekst źródłowy potwierdzający jego status materialny, o co więc chodzi. Jakieś tam analizy okoliczności i procesy poszlakowe, to jest dziecinada, a nie poważna praca. Ksiądz profesor nie czyni rzecz jasna takich rzeczy, on jedynie, przynajmniej w czasie tego wykładu, którego wysłuchałem, bardzo dyskretnie podkreśla swoją wyższość nad słuchaczami obsypując ich komplementami. Nie jest to jednak dyskrecja aż tak dyskretna, żeby taki grubo ciosany pniak jak ja jej nie zauważył.
Wracajmy do meritum, proponuje nam ksiądz profesor w ocenie Lutra perspektywę ontologiczną zamiast historycznej, a ja się zastanawiam dlaczego, bo wydaje mi się, że zestawianie Lutra z Heglem tylko na podstawie eleganckich bardzo konstrukcji myślowych jest jednak trochę naciągane, a jeśli nie jest naciągane ale możliwe, to – wybaczcie drodzy, jeśli się pomyliłem – tylko w rzeczywistości kiedy Bóg jest światem, tak jak tego chciał sam Luter. Ja tu celowo skracam swój wywód, bo skrócił go także w czasie tego wykładu ksiądz profesor. Jeśli Lutra możemy postawić obok Lucyfera, saduceuszy i Hegla to w takiej jedynie konstrukcji kiedy Bóg jest światem, a nie kiedy jest zewnętrzną w stosunku do historycznego świata istotą, która jest w dodatku doskonała. W tym drugim bowiem przypadku narzuca nam się perspektywa historyczna i rodzą się pytania prostsze niż te dotyczące grzesznej natury Boga, ale nie mniej palące. Na przykład takie pytanie – skoro w podręcznikach do historii Kościoła, z których uczą się księża napisane jest, że ojciec Lutra był biedakiem pracującym w kopalni czy też hucie, jak to jest możliwe, że informacja ta ilustrowana jest wyobrażeniem starego Lutra namalowanym ręką Łukasza Cranacha Starszego, cesarskiego propagandysty, pracującego za olbrzymie pieniądze niedostępne przecież biedakom. Inne pytanie, które natychmiast pojawia się, kiedy zrezygnujemy z tego co proponuje nam ksiądz profesor Tadeusz Guz, a zastosujemy perspektywę historyczną: w tym samym podręczniku pojawia się informacja dotycząca ekspertyzy jaką kontynentalne uniwersytety miały wydać na temat małżeństwa zawartego pomiędzy Henrykiem VIII i Katarzyną Aragońską, a jej wynik był następujący – Paryż uznał małżeństwo za nieważne i to jest mam nadzieję zrozumiałe dla wszystkich, Madryt zaś, Lovanium i Wittenberga uznały je za legalne. Madryt i Wittenberga!!!!!!? Madryt i Wittenberga mówią jednym głosem w sprawie najważniejszego mariażu epoki, profesorowie w sutannach piszą o tym w podręczniku dla księży i nikt się nie zastanawia jak to jest możliwe i jaka była płaszczyzna porozumienia pomiędzy jednym a drugim ośrodkiem?! Nawet ksiądz profesor Guz się nad tym nie zastanawia, stawiając Lutra obok Lucyfera i węża z raju?! Dlaczego?! To jest teoretycznie niemożliwe jeśli rzecz będziemy opisywać zaproponowanymi przez historyków pojęciami albo jeśli uciekać będziemy w inne niż prosta perspektywa historyczna optyki. Dlaczego Madryt i Wittenberga powiedziały tak w sprawie małżeństwa dającego Hiszpanom szansę na zajęcie tronu w Londynie? To jest moim zdaniem możliwe tylko w jednym przypadku, w takim mianowicie, jeśli przyjmiemy, że Luter był projektem zaplanowanym przez kręgi bliskie cesarzowi, wymierzonym w papieża, który następnie został przejęty przez jakieś inne siły, wrogie cesarzowi, ale jednak zainteresowane poszerzaniem przez niego wpływów w Londynie. Jednym słowem przez kogoś, kto był znacznie większym wrogiem Londynu niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Mój kolega filozof dał mi od razu odpowiedź na pytanie kto to mógł być. I ja Wam ją zdradzę – Hanza. Luter według niego to projekt hanzeatycki wymierzony w cesarza, który wraz z Jakubem Fuggerem, a potem jego następcami szykował się do podboju nowego świata, zostawiając na uboczu cały handel północno-niemiecki. Ja dokonam tu powierzchownej bardzo syntezy i powiem tak: uważam, że Luter to projekt cesarski, który został przejęty przez braci Hohenzollern, ci zaś poprzez Albrechta, będącego wielkim mistrzem krzyżackim powiązani byli z Hanzą, albowiem zakon należał do Hanzy. Firmował ów Luter rzecz szalenie ważną, a mianowicie likwidację pewnych dość istotnych dla ówczesnego świata aktywów – odpustów. Jak twierdzi mój kolega finansista odpusty były tym samym czym są dziś obligacje amerykańskie – gwarancja stabilizacji finansowej ówczesnego świata, a także Kościoła. Unieważnienie odpustów spowodowało krach o jakim nie śniło się nikomu, książętom zaś z północnych Niemiec nie pozostawiało innej możliwości, jak tylko przyłączenie się do herezji. Książęta zaś Kościoła i sam papież zostawali właściwie bezbronni wobec przemocy. To kto ową przemoc zastosował było w zasadzie bez znaczenia, tak się jednak złożyło, że zrobił to cesarz. Po co? Żeby podreperować swoją, także nadszarpniętą przez Lutra sytuację finansową. Wystąpienie Lutra i ludzi za nim stojących spowodowało katastrofę, która wywołała efekt taki oto – trzeba było zniszczyć najsłabszego, żeby przetrwać, a najsłabszy był papież. Spalono więc i rozgrabiono Rzym, a Klemensa VII publicznie upokorzono. Trzy lata po tym wydarzeniu kontynentalne uniwersytety poproszone zostały o wydanie orzeczenia w sprawie mariażu króla Henryka. Obydwa dla nas najważniejsze – Wittenberga i Madryt liczył w tym posunięciu na to, że uda im się zneutralizować potęgę Londynu. Oni, podobnie jak dziś ksiądz profesor Guz zlekceważyli przeciwnika i zlekceważyli opcje, które obstawili ludzie stojący w cieniu za królem Henrykiem. To nie Luter był w perspektywie historycznej najgorszą z dotychczasowych herezji, był nią anglikanizm, albowiem jego pojawienie się na świecie przyniosło dla Kościoła najwięcej tragicznych w skutki wydarzeń. Z faktu zaś, że Luter napisał iż Bóg, żeby być Bogiem musi najpierw stać się diabłem, nie wynika nic, choć ksiądz profesor twierdzi, że od tego załamało się nauczanie Kościoła. Być może za mało znam historię Kościoła, ale miałem zawsze wrażenie, że jednak się nie załamało.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tej elegancji wywodu, która mnie jakoś nie bierze. Kolega filozof mówi, że sposób w jaki ksiądz profesor Tadeusz Guz łączy Lutra z Heglem jest godny podziwu i bardzo elegancki właśnie. Dla mnie ma on jednak jedną podstawową wadę, otóż Luter nie miał pojęcia o Heglu, dobrze za to wiedział kim był Georg Hohenzollern i jaka kara spotka go jeśli ludzie dający mu ochronę dogadają się jednak z cesarzem. Porzucenie rozważań na temat rzeczywistych okoliczności życia i działalności politycznej oraz propagandowej Lutra i uniwersytetu w Wittenberdze na rzecz doszukiwania się tragicznych konsekwencji jakie jego pisma i tezy wywarły na Kościół uważam, za dużą ekstrawagancję, która przybiera wymiar coraz bardziej rozrywkowy. Wiem, co się tu zaraz zacznie, ale powiem Wam, że niespecjalnie mnie to wzrusza. Uważam bowiem, że trzeba się dzielić z bliźnimi swoimi wątpliwościami. Co też i czynię.

Teraz ogłoszenia.
Oto musimy stanąć w prawdzie i ponieść odpowiedzialność za nieprzemyślane decyzje jakie stały się moim udziałem w tym i pod koniec zeszłego roku. Po sześciu latach prowadzenia wydawnictwa wiem już mniej więcej w jakich cyklach koniunkturalnych się poruszamy. Oczywiście nie potrafię tego opisać, ale biorę rzecz na wyczucie. I to wyczucie mówi mi, że jeśli nie zaczniemy już teraz opróżniać magazynu z książek, które na pewno nie będą się dynamicznie sprzedawać, położymy się na pewno. Nic nas nie uratuje. Zanim przejdę do rzeczy, chciałem coś jeszcze zaznaczyć. To mianowicie, że od dziś nie słucham nikogo. Nie biorę pod uwagę żadnych opinii, rad, cudownych przepisów na biznes i zwiększenie sprzedaży, nie robię też nic, co nie jest bezpośrednio związane z moją pracą. Słucham tylko siebie. Howgh. Weźcie to pod uwagę. Teraz clou. Nie sprzedamy nakładu wspomnień księdza Wacława Blizińskiego. To jest dla mnie już dziś jasne. Zajmują one poważną powierzchnię w magazynie i ona musi się zwolnić. Nie sprzedamy tego, bez względu na deklaracje jakie padają na temat tej książki oraz jej autora. Nie sprzedamy jej nawet wtedy jeśli obniżę cenę bardzo drastycznie, bo doświadczenia z obniżaniem cen książek mamy już za sobą i one nas o mały włos nie doprowadziły do katastrofy. Pomysł jest więc taki – wszystko co uzyskamy ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego, pod odliczeniu podatków rzecz jasna, zostanie przekazane na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie proboszczem jest dziś nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek. To nie jest ekstrawagancja tak wielka jak „dżdżownica jest to:”, ale uważam, że trzyma jakiś standard. Nie mogę inaczej. Tak więc jeśli ktoś chce pomóc w remoncie kościoła i plebanii w Liskowie, niech kupi jeden egzemplarz książki księdza Blizińskiego i komuś go podaruje.
w
gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/ksiadz-profesor…