Radek33
1,7 tys.

Pochodzenie, narodzenie i ślub św. Anny-babci Pana Jezusa -wizja Bł.A.K.Emmerich

NAJŚWIĘTSZA MARIA PANNA

Pochodzenie, narodzenie i ślub św. Anny


Przodkowie św. Anny byli Esseńczykami. Ci ludzie dziwnie pobożni pochodzili od kapłanów, którzy za czasów Mojżesza i Aarona nosili arkę, zaś za czasów Izajasza i Jeremiasza pewniejszy porządek otrzymali. Nie było ich z początku bardzo wielu, lecz później w Ziemi obiecanej gromadami mieszkali, 48 mil w dłuż i 36 mil w szerz, dopiero też później w okolicę Jordanu przybyli. Mieszkali przede wszystkim przy górach Horeb i Karmel.


W pierwszym czasie, nim Izajasz ich zebrał, ci ludzie jako pobożni, umartwiający się żydzi, mieszkali rozsypani. Zawsze te same nosili szaty, nie sporządzając ich, aż im z ciała nie spadały. Żyli w małżeństwie, lecz bardzo powściągliwie. Za wzajemnym zezwoleniem, tak mąż jak żona, często się rozchodzili i w oddalonych chatach żyli. Jadali też osobno, najpierw mąż, a skoro tenże się oddalił, żona. Już wtenczas byli wśród nich ludzie, pochodzący z przodków Anny i innych rodzin świętych. Z nich pochodzili ci, których dziećmi proroków nazwano. Mieszkali na puszczy i około góry Horeb, także w Egipcie wielu z nich było. Widziałam też, że wskutek wojny przez pewien czas z góry Horeb wypędzeni byli, lecz przez swych naczelników znowu zebrani zostali. Machabejczycy byli także pomiędzy nimi. Byli wielkimi wielbicielami Mojżesza, posiadali też szatę jego, którą był dał Aaronowi, a z którego na nich przeszła. Była ona dla nich wielką świętością, miałam też widzenie, gdzie około piętnastu z nich, broniąc tej świętości, zginęło. Ich naczelnicy mieli wiadomość o tajemnicy Arki Przymierza. Ci, którzy bezżennymi zostali, stanowili osobny stan, jakoby zakon duchowny, zaś nim do tego zakonu ich przyjęto, długo na próbę wystawiano. Naczelnik, wskutek wyższych proroczych natchnień, na dłuższy lub krótszy czas ich do tego zakonu przyjmował. Zamężni Esseńczycy którzy na surową karność wśród dzieci i domowników uważali, stali do właściwego zakonu Esseńskiego w podobnym stosunku, w jakim stoją tercjarze św. Franciszka do zakonu św. Franciszka. We wszystkim zasięgali rady u swego zwierzchnika duchownego na górze Horeb. Bezżenni Esseńczycy byli niewypowiedzianej pobożności i czystości. Nosili długie, białe szaty, dbając bardzo o czystość tychże. Przyjmowali dzieci na wychowanie, zaś, by zostać członkiem ostrego ich zakonu, trzeba było mieć lat 14. Ludzi doświadczonej pobożności tylko jeden rok wystawiano na próbę, innych dwa lata. Żyli zupełnie dziewiczo, wstrzemięźliwie, nie trudnili się żadnym rodzajem handlu; czego potrzebowali, to za płody rolnictwa wymieniali. Jeżeli który ciężko grzeszył, wytrącano go, a ich klątwie taka towarzyszyła siła, jak klątwie św. Piotra, rzuconej przeciw Ananiaszowi: umierali. Zwierzchnik wiedział na sposób proroczy, kto zgrzeszył. Widziałam też takich, którzy pokutując, stać musieli obleczeni w rodzaj sztywnego kaftana, z wyciągniętymi w poprzek ramionami, zaopatrzone ostrymi wewnątrz kolcami. Przy górze Horeb mieli swe do jaskiń podobne cele, a do większej jaskini z plecionek przybudowaną była wielka sala zgromadzeń, gdzie około godziny jedenastej na wieczerzę się zgromadzali. Każdy miał mały bochenek chleba i mały kubek ze sobą. Przełożony, chodząc z miejsca na miejsce, każdego chleb błogosławił. Po jedzeniu wracali do swych cel. W owej celi stał też ołtarz, na którym poświęcone chleby leżały. Były zakryte i do rozdzielenia pomiędzy ubogich przeznaczone. Mieli bardzo wiele oswojonych gołębi, które z rąk karmili. Jadali gołębie, lecz też religijne obrzędy z nimi urządzali, coś nad nimi mówiąc, i w powietrze je puszczając. Widziałam także, że baranki w dzicz puszczali, wymówiwszy coś nad nimi. Widziałam, że co rok trzy razy do Jerozolimy pielgrzymowali. Mieli też pomiędzy siebie kapłanów, do których przede wszystkim przysposabianie świętych szat należało, które czyścili, na które się składali i do których też nowe dołączali. Widziałam ich trudniących się rolnictwem, hodowlę; bydła, a mianowicie ogrodnictwem. Góra Horeb pomiędzy ich chatami była pełną ogrodów i drzew owocowych. Widziałam też wielu trudniących się tkactwem, plecących i szaty kapłańskie haftujących. Jedwabiu, jak widziałam, sami nie wyrabiali; przynoszono go na sprzedaż, zaś oni wymieniali go za płody. W Jerozolimie mieli osobną okolicę, którą zamieszkiwali, a także w Świątyni osobne mieli miejsca. Drudzy żydzi nie chcieli ich bardzo znosić. Widziałam ich także dary na ofiarę do Świątyni posyłających, jakby wielkie grona, które dwaj ludzie pomiędzy sobą na drągach nosili; także baranki, których jednakowoż nie zabijano, lecz którym biegać kazano. Nie widziałam, iżby ofiary krwawe składali. Przed podróżą do Świątyni przysposabiali się modlitwą, ostrym postem, biczowaniem i innymi uczynkami pokuty. Kto, mając grzech, za który nie pokutował, szedł do Świątyni, obawiał się, iż nagle umrzeć będzie musiał, co nie raz się zdarzało. Spotkawszy wśród pielgrzymki do Świątyni chorego lub opuszczonego, nie szli dalej, dopóki mu w jaki bądź sposób nie pomogli. Widziałam ich zioła zbierających i napoje przyprawiających i że chorych za pomocą wkładania rąk leczyli, albo też, rozszerzywszy ramiona, zupełnie na nich się kładli. Widziałam też, że w dal leczyli. Chorzy, którzy osobiście przybyć nie mogli, zastępcę przysyłali, na którym działo się wszystko, czego chory celem wyzdrowienia potrzebował, i zdarzało się, że o tej samej godzinie zdrowie odzyskiwał. Za czasów dziada i babki Anny przełożonym ich był prorok imieniem Archos. Miewał widzenia w jaskini Eliasza na Horeb, odnoszące się do przyjścia Mesjasza. Znał ród, z którego miał wyjść Mesjasz, a Archos, przepowiadając przodkom Anny o ich potomkach, widział też, jak się czas zbliżał. Przeszkody i przerwy opóźnienia wskutek grzechu nie znał, także nie wiedział, jak długo to jeszcze trwać miało, lecz napominał do pokuty i ofiar. Dziad Anny, Esseńczyk, przed ślubem Stolanus się nazywał. Przez żonę i jej dobra otrzymał imię Garesza czy też Sarcyry. Babka Anny pochodziła z Mary na puszczy, a nazywała się Moruni czy Emorun, co znaczy: matka wspaniała. Poślubiła Stolanusa na rozkaz proroka Archosa, który prawie 90 lat
zwierzchnikiem był Esseńczyków i mężem bardzo świętym, u którego przed ślubem zawsze się naradzali, by podług jego rozkazów wybór robić. Dziwnym wydawało mi się, że ci prorocy przełożeni zawsze potomstwo żeńskie przepowiadali i że przodkowie Anny, jako też sama Anna zawsze córki miewały. Jakoby obowiązkiem ich świętej służby przysposabianie tych czystych naczyń było, które święte dzieci począć miały: Poprzednika, samego Pana, Apostołów i uczniów. Widziałam, jak Emorun przed swoim ślubem do Archosa przybyła. Musiała przy sali zgromadzeń na Horeb do odosobnionego wejść miejsca i, jakby przez kratki konfesjonału z przełożonym mówić. Potem wstąpił Archos po licznych stopniach na szczyt góry, gdzie się jaskinia proroka Eliasza znajdowała. Światło wchodziło otworem w sklepieniu. Widziałam przy ścianie mały ołtarz z kamieni, a na nim różdżkę Aarona i błyszczący kielich, jakby z drogiego kamienia. W tym kielichu leżała część tajemnicy arki Przymierza. Esseńczycy tę tajemnicę otrzymali, gdy razu pewnego arka Przymierza w moc nieprzyjaciół przyjaciół się dostała. Różdżka Aaronową w drzewku z ślimakowato zwiniętymi, żółtawymi liśćmi, jakby w puzderku leżała. Nie umiem powiedzieć, czy to drzewko żywe, czy też dziełem sztuki było, jak korzeń Jesego. Ilekroć przełożony wskutek zamęścia której osoby musiał się modlić, różdżkę Aaronową brał do ręki. Ta, skoro zamęście do linii rodowej Maryi przyczynić się miało, wypuszczała latorośl z której jeden lub więcej kwiatów ze znakiem wybrania wychodziło. Przodkowie Anny byli w ten sposób pewnymi latoroślami tej linii rodowej, a ich córki wybrane tymi znakami były wyobrażone, które dalej rozkwitały, ilekroć córka w związek małżeński wstąpić miała. Owo drzewko ze zwiniętymi liśćmi było jakby latoroślą, jakby korzeniem Jesego, z którego poznać było można, jak dalece zbliżanie się Maryi już postąpiło. Krzewy z ziółkami w doniczkach na ołtarzu stały, które zieleniąc się lub więdniejąc, również coś oznaczać miały. Naokoło ścian widziałam kratkami zabite miejsca, w których stare, święte kości, bardzo ładnie w jedwab i wełnę zawinięte, przechowywano. Były to kolei proroków i świętych Izraelitów, którzy na tej górze i w okolicy żyli. Także w celach podobnych do jaskiń Esseńczyków takie kości, przed którymi się modlili, kwiaty postawiali i lampy zapalali, widziałam. Archos, modląc się w jaskini, zupełnie na wzór arcykapłana przy Świątyni ustanowionego był ubrany. Odzienie jego składało się z mniej więcej ośmiu części. Najpierw wdziewał napierśnik, rodzaj szerokiego szkaplerza, przez Mojżesza na gołym ciele noszonego. W pośrodku był otwór do szyi, a spadał w równej długości na pierś i plecy. Na tym kołnierzu napierśnym nosił białą albę z kręconego jedwabiu, która szerokim cyngulum, tak samo jak na piersiach na krzyż złożona i aż do kolan sięgająca szeroka stułą, była opasana. Na to kładł rodzaj ornatu z białego jedwabiu, sięgającego wstecz aż do ziemi i mającego dwa dzwonki przy dolnej obwódce. Naokoło otworu do szyi był kołnierz stojący, z przodu guzikami zapinany. Broda jego, nad podbródkiem rozdzielona, na tym kołnierzu spoczywała. Wreszcie przywdziewał mały połyskujący płaszczyk z białego, nie kręconego jedwabiu, z przodu zamykany za pomocą trzech klamer ozdobionych drogimi kamieniami, na których coś było wycięte. Także z obu ramion schodził rząd, składający się z sześciu drogich kamieni, na których również były wyryte znaki. Na środku plecach tarcza była przymocowana, a na niej głoski wyryte. Na tym płaszczu były też frędzle, ozdoby i owoce. Prócz tego na jednym ramieniu krótki nosił manipularz; nakrycie głowy było z białego jedwabiu, okrągło nabrzmiałe, jak turban (zawój); u góry miało wypukłości i kiść z jedwabiu, przed czołem złotą, drogimi kamieniami obsadzoną płytę. Archos modlił się, leżąc na ziemi, przed ołtarzem. Widziałam, że miał widzenie,
jak z Emoruny kierz różowy o trzech gałęziach wyrasta. Na każdej jedna była róża, zaś róża drugiej gałęzi głoską była naznaczona. Także widział anioła, głoski na ścianie znaczącego. Podług tego Archos oświadczył Emorunie iż ma wyjść za mąż i to szóstego ma pojąć dziewosłęba, i że porodzi wybrane dziecię ze znakiem, które naczyniem zbliżającej się obietnicy będzie. Szóstym, który się o nią starał, był Stolanus. Zaślubieni nie mieszkali długo w Mara, lecz później do Efron powędrowali; widziałam też jeszcze ich córki Emerencję i Ismerję naradzające się z Archosem, który im stan małżeński nakazał, mówiąc, że są współdziałającymi naczyniami obietnicy. Najstarsza córka, Emerencja, poślubiła lewitę, imieniem Afras, i stała się matką Elżbiety, która porodziła Jana Chrzciciela. Trzecia córka nazywała się Enue. Ismerja była drugorodną córką Stolanusa i Emoruny. Miała przy urodzeniu ów znak na sobie, który Archos podczas wizji o Emorunie na róży drugiej gałęzi widział. Ismerja wyszła za Eliuda, z rodu Lewi. Byli zamożni. Widziałam to po ich wielkim gospodarstwie. Mieli liczne trzody, lecz niczego nie posiadali dla siebie, wszystko ubogim rozdawali. Mieszkali w Zeforys, cztery godziny od Nazaretu, gdzie majętność posiadali. Lecz mieli też własność w dolinie Zabulon, dokąd podczas pięknej pory roku z rodziną wychodzili, a gdzie Eliud po śmierci Ismerii stale zamieszkał. W tej samej, dolinie osiadł także ojciec Joachima z rodziną swoją. Wielka karność i wstrzemięźliwość Stolanusa i Emoruny przeszły także na Ismerię i Eliuda. Pierwsza córka, którą Ismeria porodziła, otrzymała imię Sobe. Poślubiła ona później męża, niejakiego Salomona, i została matką Maryi Salomy, która, wyszedłszy za Zebedeusza, porodziła późniejszych apostołów Jakóba Starszego i Jana. Ponieważ Sobe przy narodzeniu nie miała na sobie znaku obietnicy, rodzice bardzo się zasmucili i pojechali do Horeb do proroka, który, napominając ich do modlitwy i ofiar, pociechę im przyobiecał. Pozostalii niepłodnymi prawie 18 lat, aż do poczęcia Anny. Potem mieli oboje małżonkowie na łożu w nocy widzenia. Ismeria widziała anioła, głoski około niej na ścianie piszącego. Opowiedziała to mężowi, który to samo widział; zaś obudziwszy się, oboje ten znak na ścianie ujrzeli. Była to znowu głoska M, którą Anna przy urodzeniu na swym ciele w okolicy żołądka miała. Rodzice Annę szczególnie miłowali. Widziałam Annę jako dziecię, nie była zbyt piękna, lecz piękniejszą od innych. Bynajmniej nie była tak piękną jak Maryja, lecz bardzo prostoduszna dziecięca i pobożna. Taką widziałam ją po wszystkie czasy, jako dziecię, jako matkę i jako staruszkę, tak że ilekroć prawdziwie dziecięcą, starą widywałam wieśniaczkę, zawsze musiałam myśleć, iż wygląda jak Anna. Annę w piątym roku życia do świątyni zaprowadzono, tak samo jak później Maryję. Żyła 12 lat przy świątyni, a w siedemnastym roku życia odesłano ją znowu do domu. Tymczasem matka jej trzecią porodziła córkę, imieniem Maraha, zaś Anna po powrocie zastała także w domu rodzinnym synka swej starszej siostry Soby, imieniem Eliud. Maraha otrzymała później majętność rodzicielską przy Zeforys i stała się matką późniejszych uczniów Arastariusza i Kochariasza. Młody Eliud został drugim mężem wdowy Marom z Naim. Rok potem Ismeria zachorowała i umarła. Na łożu śmierci wszystkim domownikom kazawszy się zgromadzić, upominała ich i przedstawiła im Annę jako przyszłą panią domu. Zaś z Anną rozmawiała jeszcze osobno, iż musi wyjść za mąż, ponieważ jest naczyniem obietnicy. Mniej więcej półtora roku później, w dziewiętnastym roku życia, wyszła Anna za Helego lub Joachima, również z powodu duchowego zlecenia proroka. Właściwie powinna była wyjść za lewitę z rodu Aarona, tak jak jej cały ród, lecz dla bliskości zbawienia musiała wyjść za Joachima z rodu Dawida, albowiem Maryja miała pochodzić z rodu Dawida. Więcej starało się o jej rękę, a Joachima jeszcze nie znała; lecz wskutek wyższego rozkazu jego wybrała,
Joachim był ubogim. Był z św. Józefem spokrewniony. Dziad Józefa pochodził z Dawida przez Salomona, a nazywał się Matan. Miał dwóch synów: Jozesa i Jakóba, ostatni był ojcem Józefa. Gdy Matan umarł, wdowa po nim pojęła drugiego męża, imieniem Lewi, który przez Natana z Dawida pochodził, a z tego Lewiego porodziła Matata, ojca Helego lub Joachima. Joachim był to mąż niskiego wzrostu, barczysty a chudy, św. Józef był pomimo swych lat w porównaniu z nim jeszcze bardzo pięknym. Lecz co do postępowania i uczucia był to człowiek iście wspaniały. Posiadał, jak Anna, coś bardzo osobliwego. Oboje byli wprawdzie zupełnie żydami, lecz było w nich coś, czego sami nie znali, pewne pragnienie i oczekiwanie, pewna dziwna powaga. Widziałam obu rzadko się śmiejących, jakkolwiek z początku nie byli właściwie smutnymi. Mieli spokojne, równe usposobienie, a pomimo czerstwego wieku już coś w rodzaju starych, poważnych ludzi w nich było. Wzięli ślub w pewnej małej miejscowości, gdzie tylko mała była szkoła, tylko jeden kapłan był obecnym. Sposób starania się o rękę był wówczas bardzo pojedynczy. Dziewosłęby byli bardzo nieśmiali. Rozmawiano ze sobą, o niczym nie myśląc, jak tylko, że tak być musi. Skoro oblubienica powiedziała: tak, rodzice byli zadowoleni; powiedziała zaś: nie, a miała przyczyny, było także dobrze. Najpierw sprawę z rodzicami załatwiano; potem następowało przyrzeczenie w synagodze. Kapłan modlił się na miejscu świętym przed rolkami, na których prawa były spisane, zaś rodzice na miejscu zwyczajnym. Państwo młodzi omawiali i układali plany i zamiary sami na osobnym miejscu, potem składali oświadczenie rodzicom; ci zaś rozmówili się z kapłanem, który do nich wychodził. Nazajutrz ślub się odbywał. Joachim i Anna mieszkali u Eliuda, ojca Anny. Panowała w jego domu surowa karność i obyczaj Esseńczyków. Dom należał do Zeforys, lecz, od Zeforys nieco oddalony, stał pomiędzy gromadą domów, wśród których do większych należał. Tutaj żyli może lat siedem. Rodzice Anny byli zamożni. Mieli liczne trzody, piękne dywany, sprzęty i mnóstwo sług i służebnic. Nie widziałam, iżby rolę uprawiali, lecz widziałam, że hodowali bydło na pastwiskach. Byli bardzo pobożni, serdeczni, dobroczynni, prostoduszni i prawego charakteru. Często dzielili swe trzody i wszystko na 3 części, dając jedną część do świątyni, dokąd sami bydło poganiali, a gdzie odbierali je słudzy świątyni. Drugą część dawali ubogim lub potrzebującym krewnym, z których niektórzy po większej części tam przebywali i bydło wyganiali. Trzecią część zatrzymywali dla siebie. Żyli bardzo umiarkowanie i dawali wszystko tam, gdzie tego było potrzeba. Wtedy jako dziecię już myślałam; chociaż się daje, starczy, kto daje, podwójnie na powrót otrzymuje; widziałam bowiem, że ich trzecia część zawsze się pomnażała i że wszystkiego wkrótce tyle przybywało, że znowu na trzy części dzielić mogli. Mieli licznych krewnych, którzy przy wszystkich uroczystościach byli pospołu. Wtedy nigdy nie widziałam, iżby wiele biesiadowali; wprawdzie dawali potrawy ubogim lecz właściwych uczt nie widziałam. Ilekroć byli razem, leżeli zwyczajnie dokoła na ziemi, rozmawiając z wielką tęsknotą o Bogu. Byli przy tym często i źli ludzie z ich pokrewieństwa, którzy z niechęcią i zawziętością patrzeli na to, gdy pragnienia pełni, wśród swych rozmów ku niebu spoglądali; lecz mimo to tych złych miłowali, nie opuszczając żadnej sposobności, by ich do siebie prosić, a dawali im wszystkiego podwójnie. Widziałam często, że ci z oburzeniem i gwałtem domagali się tego, co owi dobrzy ludzie z miłością im dawali. Byli też ubodzy w ich rodzinie, którym często jedną lub więcej owiec dawali. Tutaj porodziła Anna pierwszą swą córkę, która także Maryja się nazywała. Widziałam Annę pełną radości z powodu nowonarodzonego dziecka. Było to
bardzo miłe dziecko, widziałam je nieco otyłe i silnie dorastające. Było też łagodnego usposobienia i pobożne, a rodzice miłowali je. Lecz było w nim coś, czego nie rozumiałam. Wydawało się zawsze, jakoby dziecię nie było tym, czego rodzice jako owocu swego związku się spodziewali. Byli wskutek tego smutni i niespokojni, jakoby przeciwko Bogu zgrzeszyli. Dlatego długo pokutę czynili, żyli powściągliwie i wszystkie dobre uczynki pomnażali. Widziałam ich często na modlitwę się odosobniających. W ten sposób może siedem lat u ojca Eliuda żyjąc, co po wieku pierwszego dziecka poznać mogłam, postanowili odłączyć się od rodziców celem rozpoczęcia w samotności zupełnie nowego życia małżeńskiego i by Bogu jeszcze milszym życiem Jego błogosławieństwo na swój związek ściągnąć. Widziałam ich to w domu rodzicielskim postanawiających, widziałam też ojca Anny wyprawę im szykującego. Podzielono trzody i odłączono dla nowego gospodarstwa woły, osły i owce, które większe były aniżeli u nas na wsi. Osłom i wołom naładowano, rozmaite sprzęty, a ci dobrzy ludzie byli tak samo zręczni pod względem pakowania, jak zwierzęta pod względem przyjmowania i dźwigania tych sprzętów. Nasze sprzęty bodaj tak zręcznie na wozy pakować umiemy, jak ci ludzie je na te zwierzęta pakować potrafili. Mieli śliczne naczynia, wszystkie były wytworniejsze aniżeli po dziś dzień. Łatwo stłuczeniu podlegające, piękne dzbany artystycznego kształtu, a na nich rozmaite wizerunki, mchem wypełniano, owijano, do obu końców rzemienia przytwierdzano i tak zwierzętom na grzbiet zawieszano; zaś na wolną część grzbietu zwierząt rozmaite paczki z kolorowymi pokryciami i szatami składano. Także drogocenne, złotem haftowane kołdry zapakowywano, a ojciec Eliud dał wychodzącym woreczek z małą, ciężką bryłą, jakby kawał szlachetnego metalu. Gdy wszystko było przygotowane, przytrzody i zwierzęta juczne do nowego pomieszkania, które pewno 5 do 6 godzin stamtąd było oddalone. Dom stał na pagórku pomiędzy doliną przy Nazarecie a doliną Zabulon. Tam dotąd prowadziła aleja z drzew terebintowych. Przed domem było na gołym skalistym gruncie podwórze, otoczone niskim murem kamiennym, na którym lub za którym rósł żywy plot pleciony. Po jednej stronie tego podwórza były szopy do schronienia bydła. Drzwi tego dosyć wielkiego domu znajdowały się w pośrodku, były one na zawiasach. Wchodziło się nimi do pewnego rodzaju przedpokoju, zajmującego całą szerokość domu. Po prawej i lewej stronie sali za pomocą lekko splecionych ścian ruchomych, które wedle upodobania usunąć było można, były małe przestrzenie odgrodzone. W tej sali przy uroczystościach większe odbywały się uczty, jak np. wtenczas, gdy Maryję do świątyni przyprowadzono. Ze sali naprzeciw drzwi domu, wiódł ganek, przedzielony lekkimi plecionymi drzwiami, poza którymi po lewej i po prawej stronie znajdowały się po cztery komory, których ściany składały się z ustawionych w okrąg, a raczej w trójkąt plecionek, u góry w kraty zakończonych. Przy ścianie naprzeciw drzwi znajdowały się kominki. Poza ukośnymi ścianami, za ustawionymi plecionkami, znajdowały się także komory. Na pośrodku miejsca przeznaczonego na kuchnię zwieszała się z powały kilkuramienna lampa. Do domu przylegały sady i pola. Gdy Joachim i Anna do tego domu przybyli, zastali już wszystko przez wysłanych naprzód ludzi uporządkowane. Słudzy i służebnice wszystko tak ładnie wypakowali i na swe miejsce postawili, jak to podczas pakowania byli uczynili; albowiem tak chętnie pomagali i wszystko tak spokojnie i umiejętnie robili, iż nie było potrzeba, tak jak dzisiaj, wszystkiego z osobna rozkazywać. Tutaj więc owi święci ludzie zupełnie nowe rozpoczęli życie. Wszystko, co przeszło, ofiarowali Panu Bogu, myśląc tylko, jako by teraz dopiero się zeszli, a ich całym dążeniem
było, życiem Bogu przyjemnym owo sobie uprosić błogosławieństwo, którego właściwie pragnęli. Widziałam obu idących pomiędzy swe trzody, dzielących je na trzy części, a najlepszą do świątyni Jerozolimskiej wyganiających; drugą cześć dostali ubodzy: najgorszą część dla siebie zatrzymali, a tak robili ze wszystkim, co mieli.

zaufaj.com