Homo versus Darwin, czyli sprawa
o pochodzenie człowieka

z angielskiego przełożył Dr. Bonifacjusz Nemo. Warszawa. Nakładem
Redakcji Kroniki Rodzinnej, 1874, str. XV, 164 in 8 min.

BP MICHAŁ NOWODWORSKI

Wielkiej propagandystowskiej żarliwości naszych darwinistów zawdzięczamy, że darwinizm stracił już u nas znacznie swój kredyt. Nową tę teorię pochodzenia człowieka ogłoszono u nas przy głośnym dźwięku trąb młodziutkiej prasy naszej, która, jakkolwiek nigdy nie miała doczekać się dojrzałości, wszelako wielkich prawd uznała się u nas zwiastunką. Teoria ta była podawana czytającej publiczności w rozmaitych artykułach naukowych i popularnych, krytycznych i historycznych, a przede wszystkim i zawsze admiracyjnych. "Darwin odgadł słowo zagadki; ludzkości spadła zasłona z oczów; nie z idealnych wyżyn niebieskich, ale z arcy realnych głębin świata zwierzęcego, człowiek początek swój i wszystko swoje wynosi. Nie ma w człowieczeństwie nic innego, jak sama tylko zwierzęcość, której prorokiem jest Darwin". To ostatnie, najwyższe słowo tak nazwanej nauki nowożytnej, przyjmowane było z podziwem przez różnego wieku niedorostków i niedouczków. Szatan, ta stara simia Dei, próbował także swojego ex ore lactentium. Na usta niewiniątek kładł dogmat darwinowski bydlęcego początku człowieka, aby bydlęcy sobie na przyszłość zapewnić ich żywot. Truły i psuły się młodociane serca; chrześcijańskie matki ze zgrozą słuchały wyniosłego szczebiotania swych dziatek o małpiej genealogii swojej. Młoda prasa cieszyła się w kolebce jeszcze swojej, że jak nowy Herkules dusi już straszliwe smoki odwiecznego przesądu. Ale zdarzyło się jej to samo, co ustawicznie zdarza się modzie. Kiedy szanowne niewiasty nasze, ulegając nie bardzo zaszczytnemu, bo nie bardzo rozumnemu pociągowi naśladownictwa, przyjmą strój paryskich mieszkanek półświata, nie uważają tego za zboczenie od przyzwoitości, owszem sądzą, że ubiór ich cały jest najzupełniejszym wyrazem wykwintnego smaku i dobrego tonu. Dopiero gdy z czasem służące, podzielając gust pań swoich, podobnie do nich przystrajać się poczną, moda pokazuje się śmieszną, lub nieprzyzwoitą. Upowszechnienie mody zabija modę. I darwinizm był swego czasu modą.

Gdyby poprzestał on na skromnej roli doktryny jakiej sekty na wpół tajemniczej, mniej byłoby darwinistów, ale żywot byłby dłuższy; nie straciłby tak prędko uroku nadzwyczajności. Zapragnąwszy panowania powszechnego, głosząc się rezultatem nauki, musiał obnażyć się przed całym światem, odsłonić nagość swoją. Przyciągnęło to widzów wielu, nawet ślepych admiratorów; ale nie wszyscy jeszcze są ślepi, nie wszyscy utracili oko wiary i zdrowego rozsądku; z nagością tedy okazał się fałsz i szpetność doktryny. Upowszechnienie zabija darwinizm, tak jak zabija modę wszelką. Tylko prawda w ustach niewinnych ma dźwięk im odpowiedni. Fałsz z tych ust wydaje się jeszcze wybitniej fałszywym, jeszcze szpetniejszym, niż z ust takich, co już świadomie splamiły się kiedy kłamstwem. I gdy z jednej strony uczeni badacze przyrody krok za krokiem idąc, wykazywali całą bezzasadność teorii darwinowskiej, z drugiej strony jej fałsz żywy, jej zgubność i niedorzeczność, okazywała się najwyraźniej na maluczkich prozelitach "młodej prasy". Wszystko co tylko w społeczeństwie zachowało jeszcze wyższe uczucia człowiecze, z przerażeniem ujrzało pomiędzy dziećmi spustoszenie moralne teorii, zbydlęcającej te młode dusze. Zrozumiano nareszcie, że idzie tu nie o kwestię naukową, ale o kwestię życia. Darwinizm został potępiony w sumieniu ludzi, którzy sumienia nie zabili w sobie fałszem i złością. Nauka i życie potępiły go zarówno. Stąd pochodzi, że w towarzystwie ludzi uczonych, równie jak i w towarzystwie ludzi uczciwych, wspomnienie o darwinizmie wywołuje tylko uśmiech pogardy. Dyskusji już on nie budzi, jak budził niedawno jeszcze.

Mylnie by jednak sądził, kto by z utraconego w ogóle u nas kredytu teorii darwinistowskiej wnosił, że przeciwko niej piszący tracą swój czas nadaremno. Darwinizm rozlał się szeroko po świecie; ma więc jeszcze swoich maruderów, nie licząc już jego apostołów, którzy z wytrwałością godną lepszej sprawy, na szpaltach "młodej prasy" powtarzają ustawicznie nieco przestarzały już dogmat swojej wiary, i dla uszczęśliwienia swoich prozelitów, tłumaczą im na język polski dzieła samego mistrza. Są jeszcze tacy ludzie, co najmocniej są przekonani, iż darwinizm nie lada jest mądrością. Popadli oni w tak wyłączną opiekę wpływów darwinistowskich, iż wierze tej ich i dziwić się bardzo nie można. Dla takich tedy ludzi konieczne jest jeszcze objaśnienie rzeczywistej wartości darwinizmu.

Prace D-ra Stefana Pawlickiego, artykuły po pismach periodycznych niemłodej prasy umieszczane, oddały już pod tym względem niemałą usługę, i oddawać ją będą, dopóki będą do pouczenia jacy u nas darwiniści. Ale jakkolwiek teoria Darwina nie odznacza się głębokością, przez śmiałość wnioskowań i wielkie bogactwo przypuszczeń, składających jej całość, przedstawia bardzo wiele stron dla krytyki, niewyczerpanej u nas jeszcze, tak jak wyczerpaną jest w literaturze innych narodów. Jak więc kolporterstwem elukubracji darwinistowskich starają się nasi darwiniści popierać swoją upadłą sprawę, tak oddziaływując przeciwko ich usiłowaniom wcale nie budującym, godzi się i należy korzystać z gotowych już prac zagranicznych, napisanych w obronie prawdy i rzetelnej nauki. Każda tego rodzaju praca jest dobrym czynem. W tej myśli jeden z uczonych naszych doktorów, znany pod pseudonimem Dr. Bonifacjusza Nemo, przetłumaczył z angielskiego refutację darwinizmu, napisaną w formie procesu sądowego, wytoczonego przez Człowieka (Homo) przeciwko Darwinowi. W fikcyjnej tej formie rzecz przeprowadzona jest gruntownie, i o ile na to pozwala przedmiot, zajmująco i przystępnie. Lord, rozsądzający tę sprawę, rozpoznaje dowody, na jakich opiera się Darwin w swojej hipotezie, zarówno jak i oskarżenia i zarzuty Człowieka. Darwin przemawia tu tekstem swego dzieła O pochodzeniu człowieka. Homo zbija kolejno jego wywody i wykazuje ich zupełną bezzasadność. Na posiedzeniu dnia szóstego, Lord wydaje na Darwina wyrok upamiętania z obszernymi motywami, streszczającymi główne argumenty przeciwko jego teorii. Nie możemy się powstrzymać od przytoczenia tu ustępu z tych motywów, wypowiadającego jasno moralne znaczenie teorii: "Gdyby takie zdania (jakie głosi Darwin), mówi Lord, przyjęte zostały przez opinię publiczną, to w ciągu kilku po sobie następujących pokoleń, rozwielmożniłaby się w kraju naszym niewiara i niemoralność, i spowodowałyby taki wybuch samolubstwa i bezbożności, iż dotychczasowe urządzenia społeczne, obalonymi by zostały, i na czas jakiś wpadlibyśmy w podobny zamęt, jaki niedawno przedstawiała komuna paryska, której źródła należy również szukać w bezbożności, i w krzewieniu (1) pomiędzy masami błędnych hipotez marzycieli naukowych... Nie możemy rozumnie oczekiwać od ludu, ażeby był lepszym od Boga, w którego wierzy. A bóstwem rozbieranej teorii jest dobór naturalny i dobór płciowy. Gdyby takowy choć na chwilę przyjętym był przez ludzi, zamiast dzisiejszej nauki chrześcijańskiej, wówczas zburzonym by zostało wszystko to w warunkach życia, co tylko jest prawym, szlachetnym, czystym, pobożnym i kochającym. Zamiast życzliwości i współczucia, zapanowałaby siła, popędy, namiętności niczym nie poskramiane, chytrość i podstęp. Wtedy ucywilizowani ludzie dokonaliby rzeczywiście "rzutu w tył", jak się Darwin wyraża, ku ciemnocie i barbarzyństwu, i świat popadłby w zupełną ciemność moralną".

Książeczka więc, której tłumaczenie dał nam Dr. Nemo sama zaleca się swoją treścią; niejednemu dobrej woli czytelnikowi może ona skutecznie pomóc do wyzwolenia z ciężkiego błędu. Styl tłumacza jasny i z wyjątkiem kilku zwrotów cudzoziemskich, (jak: za wyjątkiem; szkoda wynika komu) czysty. Homo versus Darwin zaliczyć się może do prac odpowiadających rzeczywistej potrzebie chwili.

Ks. M. N. (*)

Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki". Rok jedenasty. Dnia 11 września. Warszawa. 1873 r., Nr 37 (1873), ss. 577-579.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Przypisy:

(1) Opuszczamy tu w tekście położony przymiotnik "przedwczesnym", uważając jego pomieszczenie za prostą omyłkę; nie sądzimy bowiem, aby szanowny Lord sędzia, lub tłumacz dzieła uważali kiedykolwiek za właściwe szerzenie błędnych hipotez pomiędzy masami.

(*) Biskup Michał Nowodworski. (Przyp. red Ultra montes).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: