Zdarzyło się to w 2016 r. podczas Mszy Świętej na Jasnej Górze dla uczczenia 1050-lecia Chrztu Polski. Papież Franciszek potknął się o stopień podchodząc z kadzidłem do ołtarza, nad którym górowała wielka kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej i upadł, nie czyniąc sobie zresztą większej szkody, gdyż w ostatniej chwili został podchwycony przez polskich kapłanów. Znany z nader specyficznego poczucia humoru Franciszek (vide jego „anegdota” ukazująca św. Jana Pawła II jako kryjącego pedofilię w Kościele!) skomentował to później bon motem: tak się wpił wzrokiem w Oblicze Jasnogórskiej Pani, że nie patrzył pod nogi.

Co prawda taka nieroztropność - brak świadomości jak i dokąd się zmierza – niezbyt pasuje do roli sternika nawy Kościoła, ale zdaje się, iż Franciszek nie zrozumiał czegoś znacznie ważniejszego: jasnego znaku danego mu na Jasnej Górze osobiście przez Matkę Bożą. Samo potknięcie Papieża bowiem nie jest jeszcze niczym strasznym – wszak pierwszy Biskup Rzymu potknął się dużo mocniej, aż trzykrotnie zapierając się samego Chrystusa za Jego pobytu na ziemi, ale… No właśnie, potem postąpił zgodnie z tym, co w 400 lat później radzili swoim uczniom spece od zwalczania diabelskich pokus - święci Ojcowie Pustyni:

 

Upadłeś – to wstań; znowu upadłeś – znowu wstań; i znowu, i znowu, i znowu.

 

Piotr upadał i powstawał aż do końca życia, wszak już jako Biskup Rzymu z tegoż Rzymu zmykając, niezbyt inteligentnie zapytywał zmierzającego w przeciwną stronę Jezusa: Quo vadis, Domine?

Tymczasem używający tytułu papieża Franciszek nie tylko co rusz upada na oczach milionów katolików umiejących czytać na tyle, by przyswoiwszy sobie choćby tylko Dekalog i Katechizm dostrzegać nieustanne ich podważanie lub wręcz łamanie przez obecnego Biskupa Rzymu, ale co więcej ogłasza swoje upadki „nową drogą Kościoła”, obowiązkową dla wszystkich wiernych. Coraz natrętniej zatem przypomina się niezwykle ostre, brutalne wręcz napomnienie przez Chrystusa tego, na którym jak na skale zamierzał zbudować swój Kościół, gdy Piotr z dobrego serca, po ludzku, chciał odmienienia Jego krwawej drogi zbawienia przez mękę krzyżową:

 

„On odwrócił się i rzekł: Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą.” (Mt 16, 23).

 

Benedykt XVI w swoim słynnym już liście z lutego 2019, ewidentnie krytycznym wobec działalności jego następcy na tronie Piotrowym, przypomina i objaśnia takie oto straszliwe ostrzeżenie Chrystusa:

 

„I rzekł do uczniów Swoich: Nie podobna jest, aby zgorszenia przyjść nie miały; lecz biada temu, przez kogo przychodzą. Pożyteczniej by mu było, gdyby kamień młyński zawieszono na szyi jego, i wrzucono go w morze, niż żeby miał zgorszyć jednego z tych malutkich.” (Mk 9,42).

Wyrażenie „mali” w języku Jezusa oznacza zwykłych wierzących, którzy mogą być wprawieni w konfuzję w swojej wierze intelektualną arogancją tych, którzy myślą, że są inteligentni. A więc tutaj Jezus chroni depozyt wiary stanowczą groźbą kary dla tych, którzy wyrządzają mu szkodę.

Dzisiaj oskarżenie wymierzone w Boga jest nade wszystko charakteryzowaniem Jego Kościoła jako całkowicie złego i w ten sposób odwodzeniem nas od niego. Idea lepszego Kościoła stworzonego przez nas jest w rzeczywistości propozycją diabła, przy pomocy której chce nas odwieść od Boga żywego, poprzez oszukańczą logikę, na którą zbyt łatwo dajemy się nabierać.Nie, nawet dzisiaj Kościół nie składa się tylko ze złych ryb i chwastów. Kościół Boży istnieje także dzisiaj i dzisiaj jest on tym właśnie narzędziem, dzięki któremu Bóg nas zbawia.

Bardzo ważne jest przeciwstawianie się kłamstwom i półprawdom diabła pełną prawdą: Tak, jest grzech w Kościele i zło. Ale nawet dzisiaj jest święty Kościół, który jest niezniszczalny. Wciąż istnieje wielu ludzi, którzy pokornie wierzą, cierpią i kochają, w których prawdziwy Bóg, kochający Bóg, pokazuje się nam. Dzisiaj Bóg także ma swoich świadków (martyres) na świecie. Musimy tylko być czujni, by ich zobaczyć i usłyszeć.

[wszystkie podkreślenia w tym i wszystkich innych tekstach moje – J.L.]

 

Dlaczego ośmielam się pisać na tak trudny temat ja, z zawodu reżyser, nie mający z pewnością takich kwalifikacji, co szanowani przeze mnie wybitni znawcy teologii i błyskotliwi publicyści od lat zajmujący się tematyką religijną, jak autor wspaniałych książek i naczelny redaktor dużego tygodnika Paweł Lisicki, czy równie znani autorzy wielu dzieł z tej dziedziny, mający własne programy telewizyjne Tomasz Terlikowski i publikujący także na łamach „Sieci” Grzegorz Górny, do którego przyjaciół mam zaszczyt się zaliczać?

Otóż dlatego, że żaden z nich nie wypowiedział się dotychczas wprost o zasadniczej szkodliwości dla całego Kościoła Katolickiego efektów działań zajmującego Piotrowy tron człowieka, który ostatnio – miesiąc już temu! - został wszak publicznie obwiniony przez autorytatywne grono poważnych katolickich teologów duchownych i świeckich o głoszenie i wcielanie w życie herezji. A ja, będąc jednym z owych Chrystusowych małych, czy wedle pięknego tłumaczenia ks. Wujka, które przy cytatach z Pisma Świętego preferuję – malutkich,sam czując się zgorszony, daję sobie prawo bez osłonek ukazać źródło tego zabójczego dla naszej wiary zgorszenia, by ostrzec innych malutkich, którym nadal przedstawia się Franciszka jako głowę Kościoła, a zatem jego dziwaczne i groźne nauki mają obowiązywać wszystkich katolików.

Otóż nie! Nie trzeba być księciem Kościoła lub wybitnym znawcą teologii, by mieć prawo w tej sytuacji w imieniu nas małych zakrzyknąć jak najgłośniej:

- NON POSSUMUS!

Milczą też bowiem kompetentne osoby duchowne – Prymas, członkowie Episkopatu, wykładowcy uczelni katolickich, wytrawni znawcy i interpretatorzy Słowa Bożego, także ci, którym ufam bez zastrzeżeń, jak ks. prof. Waldemar Chrostowski, czy mój wielki mentor ojciec Jacek Salij - zapewne powodowani obawą naruszenia obowiązującej ich cnoty chrześcijańskiego posłuszeństwa zwierzchości…

O milczeniu w tej kwestii innych ważnych dla życia społecznego person nie warto nawet wspominać, gdyż z nader nielicznymi wyjątkami po prostu nie rozumieją, że ignorancja w tej dziedzinie jest ciężkim występkiem przeciw rozumowi. Pisał o tym przenikliwie już Denis de Rougemont w swym opus magnum „Udział Diabła” w 1943 r.:

Ale powiecie, że to wszystko teologia. Mało znam zajęć, które byłyby w naszym stuleciu w tak wielkiej pogardzie, mało słów wzbudzających u naszych współczesnych tak nikły odzew – i nie mówię tu o ludiach niewykształconych, lecz o elicie intelektualnej. Spotykając wielkich uczonych, filozofów, moralistów, słynnych na cały świat pisarzy, możecie się przekonać, że w dziewięciu na dziesięć przypadków ci czołowi myśliciele współczesności, nieco zdziwieni pytaniem, przyznają bez cienia wstydu, że nigdy w życiu nie przeczytali choćby jednego traktatu teologicznego. Jeszcze bardziej by ich zdziwiło, gdybyśmy im powiedzieli, że daje się to odczuć w całym ich dziele: nie dostrzegliby zapewne, co ma jedno do drugiego. Sądzę, że mamy tu do czynienia z postawą świadczącą o zacofaniu, bardziej niepokojącą dla naszej kultury niż szkody wyrządzone przez faszystowskie hordy. […] Teologiczna naiwność naszego wieku jest jedną z głównych okoliczności sprzyjających powstawaniu nowego barbarzyństwa. Mógłbym ją porównać jedynie do próchnicy inteligencji, uniemożliwiającej nam przeżuwanie i trawienie naszych duchowych tożsamości.

Wszystko wskazuje na to, że Diabeł zachwycony jest takim stanem rzeczy. Gdyż wedle średniowiecznego i renesansowego porzekadła „Diabeł jest dobrym teologiem”. Nasz brak kultury teologicznej daje mu niespodziewaną szansę. W innych czasach mógł co najwyżej zaskoczyć nas, kryjąc się za jakimś subtelnym argumentem dotycącym łaski, której przeciwstawiał na przykład prawo. Ale trochę większa znajomość pięknej i dobrej teologii natychmiast uwalnia nas od sofizmatu. Natomiast niewątpliwie damy się nabrać, jeśli nie wiemy nawet o istnieniu problemu.

 

Problem istnieje. Choćby taki, że po raz pierwszy w dziejach – na co w telewizyjnym programie Terlikowskiego zwrócili uwagę i Lisicki, i Górny - chociaż Chrystus mówi o jednej Skale-Piotrze, mamy dwóch papieży jednocześnie. Który z nich jest prawdziwy? Przecież nie chodzi chyba o znaną z historii Kościoła sytuację z antypapieżem? A może?

Czy też mamy raczej do czynienia z trudną na początku do rozpoznania sytuacją opisaną w Objawieniu św. Jana, nawet ignorantom znanym pod budzącą niegdyś grozę, a dziś najczęściej głupawy śmieszek nazwą Apokalipsy?

W 2011 r. nakręciłem dla TVP krótki film „Antychryst – wielki filantrop” na motywach mistycznej „Krótkiej opowieści o Antychryście” wielkiego rosyjskiego filozofa religijnego Władimira Sołowjowa, obdarzonego w dodatku proroczym widzeniem – na progu XX w. przewidział krwawy koszmar rewolucji komunistycznej w Rosji i późniejszy zalew Europy przez islam oraz światową ekspansję połączonych pod hasłem panmongolizmu sił Chin i Japonii (co na razie się jeszcze, Bogu dzięki, nie dokonało!). Wydaje się, że również w kwestii formy, w jakiej Antychryst objawi się właśnie w naszych czasach (mówi on bowiem o XXI w.!) wykazał się Sołowjow niezwykłą przenikliwością, której nam dziś do tego stopnia brakuje, że nie umiemy czytać całkiem jawnych znaków i nie dostrzegamy właściwego znaczenia różnych „potknięć”.

Otóż rosyjski filozof wbrew mającej w tym czasie (1900 r.) już niemal 2 tysiące lat tradycji przedstawiającej Antychrysta jako wielkiego wojownika, siłą podbijającego świat dla swej fałszywej nauki, rysuje zupełnie przeciwstawny jego obraz, jako Wielkiego Filantropa, który po zwycięstwie Europy nad najazdem islamskim i panmongolizmem, zaprowadza upragniony pokój i dobrobyt, wzbudzając powszechny podziw nową uniwersalną wizją świata zawartą w programowym dziele „Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności”:

„Skoro treść dzieła jest przeniknięta prawdziwie chrześcijańskim duchem miłości i wszechogarniającej życzliwości, to czegóż jeszcze więcej chcecie?” I wszyscy się z tym zgadzają. Wkrótce po pojawieniu się „Otwartej drogi”, która uczyniła swego autora najbardziej popularnym ze wszystkich ludzi, jacy kiedykolwiek żyli na świecie, miało się odbyć w Berlinie [sic! - J.L.] międzynarodowe zgromadzenie założycielskie związku państw europejskich. Związek ten, ustanowiony po szeregu zewnętrznych i domowych wojen, które […] poważnie zmieniły mapę Europy, narażony był na niebezpieczeństwo konfliktów – już nie między narodami, ale pomiędzy politycznymi i społecznymi partiami. […]Osiągnięta z takim trudem jedność europejska mogła się lada chwila rozpaść.

W tej sytuacji – jakże dobrze nam dziś zrozumiałej - przedstawiciele ludu, zapewne w przekonaniu, iż vox populi vox dei, zwrócili się do tegoż ludu wybrańca:

„Przyszły człowiek” niemal jednomyślnie został wybrany dożywotnim prezydentem europejskich stanów zjednoczonych. A kiedy pojawił się na trybunie w całym blasku swojej nadludzkiej młodej urody i siły i w natchnionych pięknych słowach przedstawił swój uniwersalny program, zafascynowane i urzeczone zgromadzenie w porywie entuzjazmu postanowiło okazać mu najwyższą cześć wybierając go imperatorem rzymskim. Kongres zakończył się wśród powszechnego uniesienia, a wielki wybraniec wydał manifest zaczynający się od słów: „Narody świata! Pokój mój daję wam!”…

Oczywiście można twierdzić, że zbyt wiele szczegółów się nie zgadza, nie wnikając w sedno tego proroctwa. A kluczowe są tu słowa: „Przyszły człowiek”, „Otwarta droga”, więc i „otwarty Kościół”, a na koniec sfalsyfikowane Chrystusowe: Pokój mój daję wam!Mój – czyli jeśli nie Chrystusa, to czyj? Ano, nie jakiegoś nietolerancyjnego wobec innych konfesji wyznawcy jednej przypisującej sobie Bożą Prawdę wiary, ale miłośnika całej ludzkości, co prawda nieco zmodyfikowanej:

Nowy władca ziemi był przede wszystkim litościwym filantropem – i nie tylko filantropem. Lecz także f i l o z o f e m. Sam będąc wegetarianinem, zakazał wiwisekcji, wprowadził surowy nadzór nad rzeźniami i popierał na wszelkie sposoby towarzystwa opieki nad zwierzętami. Ważniejsze od tych szczegółów było trwałe ustanowienie w całym świecie najbardziej podstawowej równości: była to r ó w n o ś ć p o w s z e c h n e j s y t o ś c i.

Dziwnie to przypomina szerzone dziś ogniem i mieczem „tolerancji” przykazania nowej, narzucanej całemu światu jako powszechna (czyli „katolicka”, bo to wszak oznacza owo greckie słowo) religii politycznej poprawności...

W przypowieści Sołowjowa wyznaczony przez „Przyszłego Człowieka” - Antychrysta i posłusznie wybrany przez konklawe papież zostaje w duchu pełnego ekumenizmu, tak już dziś powszechnego, uznany za głowę całego, zjednoczonego Kościoła także przez prawosławnych i protestantów. Fałszywy następca św. Piotra oznajmia:

„Jestem równie szczerym prawosławnym i szczerym ewangelikiem, jak jestem szczerym katolikiem.”

O takim kościele sporo lat przed reformami II Soboru Watykańskiego, bo w r. 1948 pisał z troską i obawą arcybiskup Fulton J. Sheen w swoim dziele „Communism and the Concience of the West”:

Fałszywy Kościół będzie doczesny, ekumeniczny, globalny. Będzie luźną federacją kościołów i religii tworzących swoisty rodzaj światowego stowarzyszenia, światowego parlamentu kościołów. Zostanie wyzuty z wszelkiej Boskiej zawartości, będzie mistycznym ciałem Antychrysta. Mistyczne Ciało na ziemi będzie miało swojego Judasza Iskariotę i będzie on fałszywym prorokiem. Szatan zwerbuje go spośród naszych biskupów.

No dobrze, ale czyż można zarzucać Franciszkowi te wszystkie straszliwe grzechy i to popełniane świadomie? Może istotnie trochę niefrasobliwie posługuje się słowem, co powoduje możliwość nieprawidłowego interpretowania np. jego dobrotliwych wypowiedzi o homoseksualistach, ale od tego daleko wszak jeszcze do chęci niszczenia Kościoła od wewnątrz.

Doprawdy? Czy rzucona w wywiadzie uwaga: Kimże ja jestem, bym miał potępiać homoseksualizm? - jest tylko niewinnym przejawem życzliwości wobec wszystkich ludzi i zwyczajnej, tak dziś wychwalanej tolerancji?

Jeśli papież tego nie wie, to przypomnijmy mu, że jest ziemskim namiestnikiem Chrystusa, Syna tego Boga, który za zbrodnię sodomicznego zboczenia unicestwił do cna gniazdo rozpusty. Czyżby namiestnik samozwańczo przypisywał sobie prawo do całkowicie odmiennej oceny niż ta przekazana mu przez jego Pana? A więc nieaktualna stałaby się i przestroga wielkiego teologa i Ojca Kościoła, św. Bazylego Wielkiego:

 

„Kto patrzy na zło bez obrzydzenia, ten wkrótce zacznie na nie patrzeć z przyjemnością.”

 

A dowodem prawdziwości jego tezy jest oczywista dominacja homoseksualnej „lawendowej mafii” w Watykanie, która promuje tego typu wypowiedzi Franciszka i stoi murem za wprowadzanymi przezeń osobliwymi reformami. W zamian sam papież mianuje na wysokie stanowiska jej czołowych przedstawicieli: kardynał Oswald Gracias, który publicznie wyraził opinię, że homoseksualizm jest orientacją daną ludziom przez Boga, został przez Franciszka wyznaczony na jednego z organizatorów... watykańskiego szczytu zajmującego się... molestowaniem seksualnym w 2019!

Nie chodzi więc tu o jakiś tam wywiad (nota bene jeden z dziesiątków w równie konfundującym stylu i o równie bulwersujących treściach), ale konkretne działania Franciszka, które budzą coraz bardziej uzasadnione zaniepokojenie. Dwuznaczna encyklika „Amor laetitia” zmieniająca de facto podejście do możliwości udzielania sakramentu Eucharystii osobom świadomie i stale pozostającym w grzechu to tylko jeden z przykładów jak pokrętnymi drogami wprowadzane są zmiany podważające w istocie fundamenty wiary. Zmiany przedstawiane jako wyraz empatycznego wczucia się Kościoła w ducha naszych czasów, tak wszak odmiennych od prymitywnych obskuranckich wieków… Średniowiecza? A może - apostolskich?

Nie miałby więc zatem racji także inny znany obskurant, Gilbert Keith Chesterton, pisząc:

 

„Nie chcemy Kościoła, który, jak to piszą gazety, zmienia się wraz ze światem. Chcemy Kościoła, który zmienia świat.”

 

Po brutalnym usunięciu z Kongregacji Nauki Wiary i innych wpływowych agend Watykanu wszystkich krytyków tych posunięć, dobrotliwy Franciszek wziął się już za bardziej zdecydowane zmienianie dotychczas obowiązujących zasad wyłożonych dla wiernych w Katechizmie, którego naucza się wszak od dziecka i który obowiązuje każdego katolika. 2 sierpnia 2018 roku Watykan opublikował decyzję papieża nakazującą prefektowi Kongregacji Nauki Wiary wprowadzenie do Katechizmu Kościoła Katolickiego tezy, że kara śmierci jest niedopuszczalna. Poprzednio artykuł 2267 Katechizmu zgodnie z tradycyjną nauką Kościoła nie wykluczał stosowania kary śmierci, „jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem. Nowy tekst tego artykułu głosi, iż kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby”.

No cóż, postępuje humanizacja, o cóż tu się oburzać. Rzecz w tym, że każda taka zmiana (a bez wątpienia za pontyfikatu Franciszka czeka nas ich jeszcze wiele!) podważa sens całego nauczania Kościoła, co trafnie wychwycił w swojej analizie znany polski konserwatysta, prof. Jacek Bartyzel:

 

Jeżeli kara śmierci jest niedopuszczalna w świetle Ewangelii, to znaczy, że Kościół przez XX wieków, nauczając czegoś wręcz przeciwnego, pozostawał w błędzie. Błądził więc sam Ewangelista Łukasz, przekazujący wyznanie wiary pierwszego zbawionego – Dobrego Łotra na Golgocie, zaświadczającego o słuszności kary, na którą został skazany; błądzili Apostołowie, błądziło 260 papieży, błądziły sobory i synody, błądzili Ojcowie i Doktorzy Kościoła, błądzili wszyscy uznani teologowie i kanoniści. A jeżeli tak, to przez te XX wieków Duch Święty był nieobecny w Kościele i każda inwokacja każdego soboru definiującego jakikolwiek dogmat: „postanowiliśmy bowiem Duch Święty i my” była pustotą, kłamstwem i nadużyciem. W ostateczności zatem to sam Jezus Chrystus byłby zwodzicielem obiecując Kościołowi pozostawienie mu w jego doczesnej peregrynacji Ducha Pocieszyciela. Takie są logiczne konsekwencje herezji bergogliańskiej.

I tak doszliśmy do oskarżenia o herezję, postawionego Franciszkowi w upublicznionym 7 maja 2019 liście otwartym cieszących się w świecie katolickim niezaprzeczalnym autorytetem duchownych i świeckich teologów, wzywających wszystkich biskupów do podjęcia stosownych działań: zbadania postawionych i udokumentowanych na kilkudziesięciu stronach szczegółowych zarzutów, a w przypadku stwierdzenia ich słuszności i odmowy przez Franciszka wyrzeczenia się fałszywych nauk i naprawienia błędów - w domyśle zdetronizowania go z Piotrowego stolca:

Skoro papież Franciszek dał wyraz herezji przez swoje działania, jak również przez słowa, to na ich wyrzeczenie musi się składać również wycofanie się z tych działań, włączając w to decyzje o nominacji biskupów i kardynałów, którzy wspierali te herezje swoimi słowami i działaniami. Podobna przestroga jest obowiązkiem wynikającym z miłości braterskiej do papieża, jak również zobowiązaniem wobec Kościoła. Jeśli - Boże broń! - papież Franciszek nie okaże prawdziwej skruchy w odpowiedzi na te przestrogi, to prosimy was, byście spełnili obowiązek spoczywający na waszym urzędzie i zadeklarowali, że popełnił kanoniczne przestępstwo herezji i musi ponieść kanoniczne konsekwencje swojego czynu.

 

W tym przypadku zrozumiałe stałoby się zagadkowe dotąd zachowanie przez Benedykta XVI (najwyraźniej zmuszonego do niespodziewanego ustąpienia przez jakieś nieznane nam siły) wszystkich atrybutów prawowitego papieża – pierścienia, herbu, białego stroju...

A może będzie całkiem inaczej i „Koń trojański w mieście Boga” zapowiedziany w książkce Dietricha Bonhoffera wygra to starcie i dalej będzie rozwalał Kościół od wewnątrz? Bóg jeden wie, nam pozostaje robić swoje: zachować czujność i ostrzegać, że dobrotliwe oblicze i słodki ton Wielkiego Filantropa wcale nie muszą świadczyć o jego dobrych intencjach. Coś mi mówi, że wielki po temu czas…

Swoją przypowieść o Antychryście Władimir Sołowjow kończy następująco:

POLITYK: I pan sądzi, że epilog ten jest tak bliski?

P.Z.: No, wiele będzie jeszcze na scenie gadaniny i krżataniny, jednakże dramat jest od dawna napisany cały do końca i ani widzowie, ani aktorzy niczego nie mogą już w nim zmienić.

DAMA: Ale na czym polega ostatecznie sens tego dramatu? I nie rozumiem jednak, dlaczego pański Antychryst tak nienawidzi Boga, choć sam jest w istocie dobry, a nie zły.

P.Z.: Otóż to właśnie, że nie w i s t o c i e. Na tym też polega cały sens.

 

 05.06.2019


 

Pisarz, publicysta, scenarzysta, reżyser i producent niezależny, Prezes KINIKON Film Studio, autor kilkudziesięciu filmów dokumentalnych o tematyce historycznej. Od okresu stanu wojennego do końca PRL współpracownik niezależnego ruchu wydawniczego; publikował pod pseudonimem „Andrzej Poraj”. Obecnie publikuje w:  

Kurier Galicyjski”, „Teologia Polityczna”, „Gazeta Polska”, „Gazeta Polska Codziennie”, „Sieci”, „Studia i Materiały Centralnej Biblioteki Wojskowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego”