Proboszcz z Lubomierza

Pośród pofalowanego krajobrazu Pogórza Izerskiego jedno ze wzgórz przykuwa szczególną uwagę. Stoi na nim barokowy kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Maternusa, wokół którego rozłożyło się wzdłuż głównej ulicy niewielkie miasteczko. Jego historia rozpoczyna się tuż po najeździe mongolskim roku 1241, w połowie XIII stulecia kiedy to jeden z rycerzy w służbie księcia legnickiego Bolesława Rogatki wzniósł na wzniesieniu w rejonie zwanym wówczas Liebenthal gródek wraz z kościółkiem. Wdowa po owym rycerzu imieniem Jutta postanowiła przekazać je benedyktynkom a świecką siedzibę rodu przenieść do niedalekiej wsi Geppersdorf (obecnie Milęcice). W roku 1278 książę legnicki Henryk V Brzuchaty wyraził zgodę na założenie w dzisiejszym Lubomierzu klasztoru benedyktynek oraz budowę tu kościoła. Pierwszą miejscową przełożoną zakonną została wspomniana Jutta. Kościół  i klasztorek lubomierski były początkowo skromne. Przy klasztorze rozwinęła się należąca do niego osada, która już w roku 1291 otrzymała od księcia Bolka I Surowego prawa miejskie. W XV wieku na miejscu pierwotnego kościoła postawiono nowy, murowany.

Okres 1-szej połowy XV wieku przyniósł czasy niepokojów. Dochodziło do napadów rabunkowych, np. w roku 1421, a następnie na Śląsk i Łużyce pociągnęły rejzy husyckie. W drugiej połowie stulecia było na Śląsku równie niespokojnie, wobec rywalizacji o tron czeski. XVI wiek przyniósł stabilizację, zaś Lubomierz stał się ośrodkiem handlowym – sprzedawano głównie wytwarzaną na Pogórzu Izerskim przędzę – do miast zachodniej Europy. O znaczeniu jakie osiągnął lubomierski klasztor benedyktynek świadczy odnaleziony w roku 2016 zbiór relikwii – przypuszczalnie największy w Polsce, obejmujący m.in. relikwie Świętych Apostołów, św. Mikołaja, św. Benedykta, św. Scholastyki i św. Bonifacego.

Wiek XVII to okres wojny trzydziestoletniej, podczas której kościół i klasztor były pustoszone trzykrotnie. XV-wieczny kościół spłonął ostatecznie podczas pożaru w roku 1723. Z wykorzystaniem pozostałych fragmentów w latach 1727-30 benedyktynki wzniosły obecną barokową budowlę. Jest to konstrukcja trójnawowa, bezwieżowa, nieorientowana – fasada wejściowa znajduje się od wschodu, od strony centrum miasta. W roku 1810 państwo pruskie ogłosiło likwidację działających na jego terenie zakonów i przejęcie ich majątku. W roku 1845 opiekę nad kościołem przejęło zgromadzenie urszulanek.  Od końca II wojny światowej kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Maternusa jest kościołem parafialnym. Wewnątrz zachowały się barokowe, XVIII-wieczne freski autorstwa Neunhertza przedstawiające sceny z Nowego Testamentu – w nawie głównej są to: Przemienienie Pańskie, Wniebowstąpienie, a także Chrystus w chwale Ojca. Sklepienie prezbiterium zdobią płaskorzeźby przedstawiające Apostołów i Ojców Kościoła. Barokowy charakter mają ołtarz główny poświęcony Wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny z towarzyszącymi figurami św. Wacława, św. Maternusa (biskupa Kolonii z IV w.), św. Benedykta, św. Scholastyki, św. Floriana, św. Bernarda, św. Jadwigi i św. Barbary oraz ołtarze boczne z wizerunkami św. Benedykta i św. Karola Boromeusza. W ołtarzu głównym znajdują się relikwiarze męczenników Benignusa i Wiktora. Ambonę z przedstawieniami Ewangelistów, św. Piotra i św. Pawła, aniołów i świętych oraz symbolicznym pelikanem na baldachimie wykonano w roku 1764. Zachował się prospekt z organami z roku 1797. W rokokowej kaplicy za ołtarzem głównym znajdują się rzeźbione stalle z końca XVIII wieku. Gotycki charakter ma zakrystia i krużganki klasztorne. W dawnym klasztorze mieści się muzeum. W miasteczku napotkamy też dwa inne kościoły – św. Krzyża z XVII-XVIII w. oraz św. Anny z XVII-XIX w. a także liczne krzyże i figury sakralne. Malowniczy jest małomiasteczkowy rynek ze skromnym ratuszem (w obecnej postaci z lat 30-tych XIX wieku) i kamieniczkami z XVI-XIX w.

Z Lubomierzem wiąże się nie tylko benedyktyńska przeszłość sprzed kilkuset lat, lecz także historia mężnego polskiego kapłana. Już pod koniec 1945 miasteczko, wówczas Miłosna, miało polskiego duszpasterza – ks. Bernarda Pyclika, który, w uzgodnieniu z niemieckim proboszczem, podjął duszpasterstwo dla ludności polskiej. Urodzony w roku 1896 ks. Pyclik był żywieckim góralem, podczas I wojny światowej był w szeregach Legionów Polskich. Już po wojnie ukończył gimnazjum i złożył maturę w Wadowicach. W roku 1920 brał udział w wojnie Polski z Rosją sowiecką, podczas której uzyskał stopień plutonowego, następnie studiował we Lwowie. W roku 1927 przyjął tam święcenia kapłańskie, a od roku 1932 był proboszczem parafii świętych Piotra i Pawła w Połowcach koło Tarnopola, na Kresach. Tak opisuje wieś jej mieszkaniec Tadeusz Stasyszyn w relacji cytowanej w: S. Siekierka, H. Komański: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim: 

“Moja rodzinna wieś Połowce, położona w zachodnio-północnej części powiatu czortkowskiego, między rzekami Seretem a Strypą, nad małą rzeczką Dżurynką, należała do gminy Pauszówka. We wsi był kościół parafialny i plebania. Proboszczem był ks. Bernard Pyclik (ur. 15.11.1896 r.- zm. 13.09.1964 r.). Wieś leżała w malowniczej dolinie. Miała 44 zagrody polskie z 46 rodzinami i około 80 osobami. Połowa rodzin – to małżeństwa polskie, druga małżeństwa mieszane polsko-ukraińskie. (…) Mimo tej mieszaniny narodowościowej i wyznaniowej współżycie do 1939 r., to jest do czasu wybuchu wojny, układało się poprawnie i bez konfliktów narodowościowo – wyznaniowych. Rozmawiano w obu językach, obchodzono wspólnie święta i traktowano się wzajemnie po przyjacielsku.”

Już kilka dni po uderzeniu wojsk niemieckich na Związek Sowiecki, doszło w Połowcach do pierwszego aktu terroru ze strony Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Jak relacjonuje T. Stasyszyn: “18 września 1939 r. około godziny 7/8 rano usłyszałem warkot motorów. Byłem przekonany, że to sowieckie czołgi. Podbiegłem by je zobaczyć. W drodze spotkałem sąsiada Ukraińca Jana Muzykę, lat 40, oraz innego gospodarza Ukraińca, którego nazwiska nie zapamiętałem. Kiedy tak staliśmy we trójkę i rozmawialiśmy, przyjechał do nas na rowerze Nestor Czajkowski, lat 39. Zatrzymał się i śmiejąc się powiedział do Jana Muzyki po ukraińsku, wyciągając przy tym z pochwy czerkieski długi nóż i podnosząc jego lśniące ostrze do góry: „dwadciat lit w poszytti perebyw i doczekawsia” (dwadzieścia lat w słomianym dachu przetrwał i doczekał się). Muzyka i ten drugi zaśmiali się, ja również. Tego powiedzenia absolutnie nie skojarzyłem z intencjami Nestora Czajkowskiego, późniejszego polakożercy i mordercy wielu Polaków. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że w tym powiedzeniu chodziło o zapowiedź mordowania Polaków. (…) To właśnie Czajkowski zorganizował posterunek tzw. „czerwonej milicji”, złożony z młodych chłopców Ukraińców i podjął aktywne działania mające pokazać, kto tu jest władzą. Jedną z pierwszych rewizji w poszukiwaniu broni przeprowadził w naszym domu 20 września (w środę) 1939 r. Broni nie znaleźli, ale zabrali szablę, którą miał ojciec jeszcze z armii austriackiej. W naszym domu zastali ubranego już po cywilnemu porucznika Wojska Polskiego, który nosił się z zamiarem przejścia do Rumunii. Milicjanci zabrali go ze sobą, rzekomo w celu odstawienia na posterunek do Dźuryna. W tym też tygodniu, ci sami milicjanci, aresztowali miejscowego nauczyciela por. rez. Zacharasiewicza. Według nieoficjalnych informacji obaj podobno zostali zamordowani przez ukraińskich milicjantów, którymi dowodził Nestor Czajkowski.” W lutym 1940 roku Sowieci przeprowadzili wywózkę części polskich mieszkańców wsi na Sybir.

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, w nocy z 6 na 7 lipca 1941 lokalni OUN-owcy zamordowali 15 polskich mieszkańców wsi, m.in. 85-letni starzec, cztery kobiety i roczne dziecko. Kolejnych 14 mieszkańców Połowców odniosło rany – jednej z osób odrąbano nawet prawą rękę. Jak opisuje T. Stasyszyn do części domostw polskich wrzucano granaty. “W tym samym czasie druga grupa banderowskich rizunów, przy użyciu siekier i karabinów, napadła na dwie polskie rodziny: Antoniego Czapora, składającej się z 6 osób i siedmioosobową Michała Czapora. Antoni Czapor, lat 40, jego żona, lat 40, syn Michał, lat 15, zamężna córka, lat 20, po mężu Kwaśnica, i jej dziesięciomiesięczna córeczka, zostali zarąbani siekierami. Zięć Antoniego Czapora, Stanisław Kwaśnica, lat 32, w ostatniej chwili wyskoczył przez okno i zdołał zbiec (…) Około 23.00 do domu Michała Czapora wtargnęło pięciu ukraińskich chłopów, sąsiadów, wśród nich Jułyk Smerczynśkyj. W mieszkaniu znajdowało się siedem osób: Michała Czapora, lat 60, napastnicy zarąbali w pierwszej kolejności, zadając mu kilkanaście ciosów siekierą. Kolejną ofiarą była jego żona lat 55, która zginęła od ciosów siekier. Trzecią ofiarą była ich córka Szwedzińska, lat 25, której ukraińscy rizuni odrąbali głowę. Jej mąż wyskoczył przez okno i próbował się ratować ucieczką. Dom był jednak otoczony przez banderowców, którzy uciekającego zastrzelili. Szesnastoletnia córka Michała Czapora otrzymała trzy ciosy siekierą w plecy. Były one głębokie, ale na szczęście nie naruszyły kości. Po otrzymaniu ciosów straciła przytomność, ale odzyskała ją i obawiając się powrotu morderców podczołgała się pod ławkę. Po ich powrocie słyszała, że liczyli trupy. Ją uznali za martwą, ponieważ cała była oblana krwią. Tak przeczekała do rana. Odwieziono ją do szpitala w Buczaczu, gdzie ją wyleczono. Trzecia córka Michała Czapora, mająca 28 lat, wyszła szczęśliwie z pogromu. (…) Z pogromu ocalało kilkumiesięczne dziecko Szwedzińskich. Rano zabrała je na wychowanie siostra zamordowanej, zamężna z Ukraińcem.” Mordowano również miejscowych Żydów.

W roku 1941 Ks. proboszcz Pyclik wstąpił do Armii Krajowej (pseudonim “Żaba”). i pełnił funkcję kapelana obwodu Czortków.  W środku zimy, w nocy z 16 na 17 stycznia 1944 roku oddziały OUN-UPA napadły na Połowce. Wytypowane przez Ukraińców osoby,  w łącznej liczbie 27, wiązano przygotowanymi sznurami i układano na saniach, a następnie wywieziono w nieznane. Zagrody i plebanię w Połowcach splądrowano. Ks. Pyclik zdołał wówczas schronić 13 mieszkańców osady na poddaszu kościoła, gdzie od miesięcy nocował. Oddajmy jednak głos samemu ks. Pyclikowi, który tak opisywał napad w liście do Kurii we Lwowie z 26 stycznia 1944 roku (cyt. za zbiorem: Ks. J. Wołczański: Eksterminacja Narodu Polskiego i Kościoła Rzymskokatolickiego przez ukraińskich nacjonalistów w Małopolsce Wschodniej w latach 1939-1945):

Dnia 16 stycznia br. o godzinie 8-ej wieczór napadła banda ukraińska na Połowce i wymordowała w okrutny sposób, dusząc sznurkami 27 Polaków, w tym dwie zakonnice ze zgromadzenia S[ióstr] S[łużebniczek] ze Starej Wsi, które mieszkały na plebanii. Ksiądz ocalał dzięki temu, iż od czterech miesięcy mimo mrozów nocował w kościele. Wśród zamordowanych były dzieci trzyletnie i stare matki osiemdziesięcioletnie. Trupy odarte do naga po tygodniu odnaleziono w lasach jagielnickich, odległych cztery mile od Połowiec.”

Cztery dni później, w rejonie pobliskiej Jagielnicy, Niemcy natknęli się na świeżą mogiłę dwudziestu sześciu, odartych z odzienia, osób, noszących ślady licznych, okrutnych tortur.  Jak się okazało, byli to porwani mieszkańcy Połowców, w tym dwie siostry zakonne: jedna z nich była organistką, a druga prowadziła ochronkę dla dzieci. W. Poliszczuk w Dowodach zbrodni OUN i UPA pisze: “Stwierdzono urzędowo, że ofiary były rozebrane, torturowane, twarze ofiar zmasakrowane przez obcięcie uszu, nosów, rozcięcie szyi, wydłubanie oczu, duszenie za pomocą sznurów”. Zwłok jednej osoby – kościelnego, nie znaleziono. Mieszkańcy wsi, którzy ocaleli wraz z ks. Pyclikiem, schronili się we wsi Słobódka Dżuryńska. Przygarnęli ich miejscowi Polacy z ks. Wacławem Szetelnickim na czele. Tam też odbył się pogrzeb ofiar z Połowców. “W Połowcach odprawiono za zamordowanych Mszę św., podczas której ks. Pyclik zawiesił przy obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej osobliwe wotum. Stanowiły je sznury – arkany, narzędzia kaźni. Wypowiedział wówczas słowa: Jak Polska wielka, wszędzie u nas czczona i uwielbiana [jest] Matka Boska, która się nami opiekuje. Za tę opiekę otrzymuje od nas wiele podarków, które zawieszamy dookoła jej wizerunków. Cóż my Połowiczanie dać możemy? Dajemy skromny upominek, oto zdjęte z szyi pomordowanych Jej czcicieli…” (cyt. za)

W kwietniu 1944 roku mieszkańcy Słobódki, a z nimi ks. Pyclik, zostali ze wsi ewakuowani. Wrócili po zajęciu tego terenu przez Sowietów. W sierpniu 1944 roku ks. Pyclik obsadził parafię w Jazłowcu, której proboszcza ks. Kraśnickiego uprowadzono i zamordowano 8 grudnia 1943 roku. Z Jzsłowca właśnie trafił w ramach akcji ekspatriacyjnej na Kresach w grudniu roku następnego na Dolny Śląsk, do obecnego Lubomierza.

W styczniu 1946 ks. Pyclik otrzymał nominację na wikariusza kooperatora do spraw ludności polskiej. Wkrótce potem ks. Pyclik, wskutek donosu, znalazł się na celowniku miejscowego UB. Na przesłuchaniu ks. Pyclik przyznał się do mówienia m.in. iż Sowieci zabrali Polsce ziemie wschodnie. W nocy z 13 na 14 lipca 1946 roku został aresztowany i przewieziony do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lwówku Śląskim, a następnie do aresztu przy wrocławskim WUPB. Zarzucano mu wrogość do ustroju Polski ludowej i Związku Radzieckiego. Wg protokołów przesłuchań tak swój negatywny stosunek do komunizmu i Sowietów z uwagi na wrogość do Wiary Katolickiej, kołchozy i prześladowania. Opisywał m.in. masakry jakie dopuszczali się Sowieci, gdy opuszczali Kresy wschodnie RP po rozpoczęciu ofensywy niemieckiej w roku 1941. Jak mówił: “nastawienie moje względem Związku Radzieckiego jest wrogie, a właściwie ściśle biorąc, to jestem tylko wrogiem ustroju komunistycznego jaki jest w Związku Radzieckim, a wrogość ta datuje się już u mnie od 1939 r., gdy sam na własne oczy widziałem stopę życiową Rosji i ich stosunek do naszej wiary, kołchozy i cały system gospodarczy jaki jest obecnie w Związku Radzieckim, a najbardziej wrogość do religii katolickiej i zniesienie własności prywatnej (…) W 1941 r., gdy wojska rosyjskie opuszczały Kresy wschodnie, a wkraczały wojska niemieckie, (…) odkryto na podwórzu więziennym w Czortkowie (…) około dwustu trupów mężczyzn i kobiet, którzy mieli związane drutami od tyłu ręce. Przy tem kobiety miały powtykane w narządy płciowe kołki drewniane, a mężczyźni narządy płciowe poucinane. Leżały tam także trupy dominikanów zabitych od kul. Te wszystkie fakty wpłynęły na kształtowanie się moich przekonań” [cyt. za: S.A. Bogaczewicz: Kapłańska droga  ks. Bernarda Pyclika, Nasz Dziennik 2006].  W październiku 1946 wydano wobec ks. Pyclika wyrok uznający go winnym nawoływania do czynów skierowanych przeciw jedności sojuszniczej Państwa Polskiego ze Związkiem Radzieckim. Odstąpiono od wykonania kary, powołując się na opinię medyczną stwierdzającą u kapłana urojenia.

Powrót do Lubomierza nie oznaczały zaprzestania inwigilacji ks. Pyclika, którego otoczono informatorami. Relacjonowali on UB treść kazań i wypowiedzi oraz kontakty kapłana. Ujawniono m.in. słuchanie audycji zachodnich rozgłośni radiowych oraz kontakty lubomierskiego proboszcza z osobami z Kresów, które działały obecnie w ramach WiN. Ks. Pyclik ułatwiał im ukrywanie się. W samym Lubomierzu zyskał wielką popularność, o czym donosili służbie bezpieczeństwa informatorzy. W roku 1954 władze do rozgrywki z ks. Pyclikiem postanowiły wykorzystać “księdza patriotę”- ks. Kazimierza Lagosza. W roku 1949 trafił on na kilka miesięcy do więzienia, tam też przypuszczalnie został skłoniony do współpracy z władzami. W styczniu roku 1951, po aresztowaniu administratora apostolskiego archidiecezji wrocławskiej ks. Karola Milika, ks. Lagosz został na polecenie tychże władz “wybrany” wikariuszem kapituły wrocławskiej. Łudząc się możliwością porozumienia z komunistami, prymas Stefan Wyszyński zaaprobował udzielenie ks, Lagoszowi jurysdykcji. Promując ks. Lagosza, władze komunistyczne wspomagały odbudowę przez niego zniszczonej w roku 1945 katedry wrocławskiej. Równolegle, jak wskazywał następnie abp Kominek w swoim “raporcie otwarcia”, rozbierano na Dolnym Śląsku kościoły, które łatwo można było wyremontować i handlowano ich wyposażeniem. W roku 1953 doszło do ostrych posunięć władz przeciw Kościołowi – w styczniu rozpoczął się tzw. proces Kurii krakowskiej, zaś we wrześniu – został aresztowany prymas Wyszyński, co spotkało się z publiczną aprobatą ks. Lagosza. W roku 1955 ks. Lagosz próbował zwołać na własną rękę lokalny synod diecezjalny, wskutek czego popadł w otwarty konflikt z Rzymem i został odwołany w roku następnym. Zanim to nastąpiło, w roku 1954 przeniósł on ks. Pyclika, wobec którego dalej prowadzono rozpracowanie pod kryptonimem “Orkan”, z Lubomierza do położonego tuż pod okiem WUBP we Wrocławiu – Mrozowa. Ks. Pyclik zmarł we wrześniu roku 1964, w tej ostatniej miejscowości.

This entry was posted in Historia Kościoła and tagged , , , , . Bookmark the permalink.

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.