piątek, 26 kwietnia 2013

Sobór nie jest z istoty sprzeczny z Tradycją Kościoła . O konwencjonalnym wymiarze języka.

Sobór Watykański II jest obaleniem starej, tradycyjnej i wiecznej nauki Kościoła Katolickiego i sprowadzeniem dokładnie tych samych fałszywych, masońskich ideologii do wnętrz Kościoła” – z księdzem Karolem Stehlinem z FSSPX rozmawia Bartłomiej Gajos

No nie zgodzę się z tym twierdzeniem. Sformułowania Soborowe nie wykluczają pełnej zgodności z Tradycją, dlatego nie można uznawać Soboru samego w sobie za niezgodny z Tradycją.  To, że możliwa jest jego dwuznaczna intepretacja go nie wyklucza. Bo jeśliby tak było, to trzebaby było odrzucić Ewangelię dlatego, że tysiące wspólnot i osób interpretuje ją niezgodnie z Nauczaniem Kościoła Katolickiego. W końcu sformułowania Ewangeliczne sądużo bardziej niejasne i wielu ludzi pewnych stwierdzeń Pana Jezusa samych w sobie zupełnie nie rozumie, czyta je jako cośwręcz nieewangelicznego("Groby pobielane", wyłupanie oka", "przeklęcie krzewu", "syn zatracenia", "zgorszenie" niektórzy myślą jak to się ma do dobroci Jezusa?)  Trzebaby było odrzucić Kościół Katolicki, bo wielu w jego imię mordowało, gwałciło, itd... Trzeba by było odrzucić zasadność istnienia państw, bo wiele z nich funkcjonuje źle...
Bo język ma charakter  konwencjonalny, arbitralny...

Takie traktowanie litery Soboru jako aż  tak niearbitralnej i samowystarczalnej jest analogiczne do protestanckiej zasady Sola Scriptura,  której bezzasadność wyjaśniam w poniższym artykule. Zwolennicy Tradycji Katolickiej są potrzebni Kościołowi, dlatego nie chcę by strzelali sobie w stopy, krytykując protestantyzację używając do tego protestanckich zasad interpretacji:




Przejęzykowienie kultury, ustrój społeczny i Sola scriptura

Słowo - jest czynu testamentem; czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie testuje - przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem - wszelkie inne są mniej lub więcej uczoną frazeologią albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie rzeczą samej sztuki.
-C.K. Norwid [1]

W ujęciu Thibona tradycjonalistyczna odnowa życia narodowego nie sprowadzała się jednak do działań politycznych, lecz powinna mieć mocną, metafizyczną podbudowę w realizmie ontologicznym. Odtrutką na antymetafizyczny nominalizm (który zatruwał świadomość europejską od schyłku średniowiecza) i na demoliberalne rządy słów” może być tylko powrót do rzeczywistości” (retour au réel). W wymiarze materialno-społecznym powrót ów jest tożsamy z powrotem do ziemi”, zetknięcie z którą przywraca okaleczonej przez technikę i technokratyzm osobowości jej twardy, mocny fundament jak mitologicznemu Anteuszowi.[2]
-prof. Jacek Bartyzel o poglądach G.Thibona.

            Staram się dopuszczać do siebie sensy, zanim zdołam je ubrać w słowa. Bo słowa są tylko jedną z możliwych reprezentacji pojęć, czy li sensów...
            Treść- sens zawiera się w całej rzeczywistości. Dlatego nie można twierdzić, że jeśli coś nie zostało przedstawione słownie jako sensowne, to jest nielogiczne i nieprawdziwe.  Jeślibyśmy chcieli bowiem całą sensowność rzeczy opisywanej dostrzec w tych słowach, to ograniczymy, wyjałowimy je z ich rzeczywistej, trudno wyrażalnej pojemności znaczeniowej. Słowa wtedy nie będą już otwierać, na rozległe, nieogarnione przestrzenie sensu, ale raczej zamykać w klatce. (Nawet, jeśli tę klatkę nazwie się "nieskrępowanym działaniem rozumu").
            Słów bowiem nie rozumiemy nigdy samych w sobie. To jak je odczytujemy zależy od tego, z jakimi innymi obiektami w rzeczywistości je kojarzymy. A to kojarzenie jest relatywne i zależy od wychowawczego i kulturowego doświadczenia. Bo gdyby dziecko nie kojarzyło dźwięku: "Mama" z doświadczeniem owej „Mamy”, a na przykład z doświadczeniem grzechotki, to dźwięki: "mama" oznaczałyby właśnie grzechotkę. Może być też tak, że  te same słowa odnoszą się do obiektów podobnych, ale jednak różniących się i owe  słowa- każde z osobna- zapisują te różnice jako istotne składowe swych znaczeń.
            Płynny i zmienny jest świat,  zmienna jest ludzka działalność mimo mniej lub bardziej trwałych elementów, które sprawiają, że dalej możemy nazywać ją ludzką, że tożsamość człowieczeństwa jako jej podmiotu zostaje zachowana.  Zmienność owa dotyczy i czasu i przestrzeni. Dlatego więc  tak bardzo zmienia się przekazywane w wychowywaniu i zapisywane w pamięci ludzi zestawienie elementu oznaczającego (czyli m. in. słowa) i znaczonego- zmienia się zestawienie brzmienia i znaczenia wyrażeń.
            Jeśli  szukamy sensu w samych słowach musimy pamiętać, że  nieuchronnie  sens ich będzie taki, jaki nabyły one w naszych głowach przez przykład otoczenia, które kształtowało nasze  wzorce mentalne- wzorce, które przez to, że są narzędziami refleksji, same zazwyczaj tej refleksji nie podlegają, są dla nas przeźroczyste. Ale jeśli doświadczenie znaczeń słów przez różnych ludzi są równie różne, jednakowo niejednakowe mogą być  sensy wyrażeń, które przyjmujemy a priori, które są wyjściową interpretacji, a więc same jej nie podlegają, tylko do niej służą.
            Jeśli więc twierdzimy, że na podstawie samych zapisywanych słów przekazywana jest z zasady tożsama treść, tośmy są w takim błędzie, że hej.
Bo treść ich odbierana przez nas zmienia się tak, jak zmienia się świat wychowujący ludzi odczytujących nawet te same wciąż słowa. Dla utrzymania tożsamego ich sensu konieczne jest utrzymanie istotnego tu kontekstu kulturowego- obejmującego całość ludzkiego sposobu życia. Chodzi tu oczywiście o pewien trzon, na który składają się istotne obszary odgraniczone tworzące strukturę znaczącą, a nie o ścisłe punkty. Owym trzonem jest właśnie tradycja i zawarty również w niej przekaz międzyosobowy znaczeń słów... Te środki nie dają udowadnialnej pewności tożsamości sensów, jednakże nie pozostaje nic innego człowiekowi, jak takim środkom świadomie zawierzyć. Zawierzyć tak, jak człowiek wierzy zasadom rozumu. Bo jeśli stwierdzimy, że możemy się opierać tylko na słowach, że tylko to jest istotne, co zapisane, to paradoksalnie uzależniamy rozumienie tych słów od zmiennych, relatywnych, kontekstów. Przez wzgląd na owo skupianie się na samych słowach konteksty te nie podlegają naszej kontroli, ani analizie jako przekaźniki sensów, bo tej ich roli  w związku z powyższymi założeniami sobie nie uświadamiamy. W takim wypadku konteksty te mogą nadawać słowom znaczenia sprzeczne z pierwotnym, co sprawia, że zatracana zostaje tożsamość sensów. Wtedy przyjmowanie zasady Sola Scriptura sprawia, że praktycznie osiągamy cel sprzeczny z zamierzonym. Rezygnując z namacalnej, instytucjonalnej, osobowej, "jedynie słusznej" według wiary interpretacji poddajemy się mnogości interpretacji, które przez skupianie się tylko na graficznych znakach są niekontrolowalne, a przez to prowadzą nas do tego, że zmiana treści Pierwotnego tekstu jest więcej niż pewna i wielokrotna.
           Słowa natomiast, jeśli przekazują Treść Świętą- Słowa Ewangelii, swą istotę zawierają w odwiecznym Logosie, który m. in. przez dźwięki i znaki graficzne się przejawia, ale nie jest z nimi tożsamy. Dźwięki i znaki owe są jednak formami, które tylko reprezentują to, co przejawiać się winno w strukturze całego sposobu życia- a ten sposób właśnie to  inna  nazwa kontekstu, o którym przed chwilą pisałem. Zakorzenianie Sensu w rzeczywistości odbywa się za pomocą rytuałów i uporządkowań czasoprzestrzennych- mylnie uznawanych za zabobony, magię[3] i pusty formalizm...
            Owe dźwięki i grafy nie są więc celem samym w sobie- tym celem są sensy, które w przypadku zasady Sola Scriptura  mogą być- mimo zachowywania słów pierwotnie ich wyrażających- zatracane.
            Boż te człowiecze słowa są jeno narzędziem, mającym na celu przekazywanie sensów. Sensów, które powinny wyłaniać się ze struktury sposobu życia jako całości. Nie może być tak, że są jedynie emblematami, które same w sobie zachowywane, przykładane są do różnych, nieuzgodnionych z nimi sposobów życia, czy zjawisk, czy ogólnie bytów. Nie możemy wtedy twierdzić, że utrzymanie tego emblematu słownego decyduje o tożsamości nazywanego zjawiska. Innymi słowy: nie można mówić, że jeśli używamy słowa "kobieta", to ma ono identyczne koniecznie znaczenie, jak słowo "kobieta" trzysta lat temu- nawet w obrębie chociażby języka polskiego.
            Co więc ma tu stanowić interpretacyjne oparcie dla zasady Sola scriptura?  Wyklucza ona przecież istnienie trwałego oparcia w tradycji  jako pewnej strukturze całego życia, którego sens w międzyosobowej sukcesji stale przekazywany jest i rozumiany. Instytucjonalność Kościoła jest w tym wypadku zapewnieniem tożsamości sensów, opartym na na   w i e r z e  w to, że Duch Święty przypomina Kościołowi treści Ewangelii. Nie ma innego wyjścia jak ustanowienie instytucji jednoosobowej, która w wypadku sporów zapewnia jedyność interpretacji- chodzi mi oczywiście o papieża. Bywa przeciez tak, że wiele grup powołuje się na Ducha Świętego, a mimo to ich poglądy są wobec siebie sprzeczne. Wobec takiej sprzeczności człowiek może doświadczyć,           P r z y p o m n i e ć  sobie i zrozumieć kolejną cząstkę mądrości zawartej w  Tym, że Chrystus nazwał Piotra skałą i kazał mu utwierdzać swoich braci.
            Emblematami właśnie bywają słowa w naszej kulturze. Bywają nimi nazbyt często  stanowiąc niejako zasadę tej kultury. Kultury, która opiera się o pooświeceniowe "wyzwalanie" z "okowów tradycji", "zabobonów średniowiecza" w imię rzekomego postępu. Dawniej warstwy wyższe były(z założenia)[4] elementem całej społeczności. Element ten miał zająć się organizacją społeczną, którą miało ułatwić ograniczenie kodu znaczącego do języka. Nad takim bowiem ograniczonym kodem łatwo zapanować, łatwiej szukać spójności, a więc i ładu organizacyjnego, który jest jedną z naturalnych potrzeb społeczeństwa i człowieka. Natomiast nie sposób ograniczać sensowność rzeczywistości do języka, jak to się dziś praktycznie próbuje robić( co nie znaczy, że się to deklaruje) w imię uczynienia z wszystkich warstwy "wyższej", a raczej rządzącej[5]. Zarządzaniem przecie zajmować się może jéno część, mniejsza część, nie zaś wszyścy, bo inaczej to co jest sensem zarządzania- zwykłe życie- ładne życie stanie się absurdalne, utrudnione, niespójne.  Dobrze to wyraził Gustave Thibon, cytowany przez prof. J. Bartyzela:
Demokracja – powtarzał znający naprawdę prostych ludzi, bo wyrosły wśród nich i będący psychicznie jednym z nich, Thibon to nic innego, jak „sztuka przeszkadzania zwykłym ludziom w zajmowaniu się tym, co ich rzeczywiście dotyczy, a jednocześnie zmuszania ich do decydowania o tym, o czym nie chcą w ogóle słyszeć”(Entretien avec Gustave Thibon, „Réaction” 1991, nr 2, s. 53).[6]
            Czy nie widzimy w tym zdaniu tylko i wyłącznie relacjonowania powszechnej niechęci i dystansu , żywionych przez społeczeństwo wobec polityków I polityki? Poza tym wiemy, że ludzie zazwyczaj- jeśli poświęcają swój czas na sumienne wykonywanie obowiązków codzienności- na to, co ich bezpośrednio dotyczy- nie mają czasu, by wikłać się w zawiłe i skomplikowane ze swej istoty zagadnienia polityczne. A bez znajomości tych zawikłań, spraw tajnych, spraw międzynarodowych, abstrakcyjnych dla szarego człowieka, nie można podejmować rzetelnych wyborów władzy na najwyższym szczeblu.
Ale kontynuujmy rozpoczęte przed chwilą cytowanie:
 Skutek tej perwersji jest taki, że prawa ludu są fikcyjne, za to jego alienacja rzeczywista (droits fictifs et aliénation réelle). Inne następstwo demokratycznej iluzji to desakralizacja i zniszczenie wszystkich tabu, czyli tego, co normalnemu człowiekowi potrzebne jest najbardziej. W miejsce prawdziwej (objawionej) religii wprowadza się bałwochwalczy kult człowieka, a język najważniejszy środek komunikacji – zostaje znieprawiony; nie świadczy on już o rzeczywistości, lecz staje się jej substytutem. Stąd nieuchronność totalitaryzmu w reżimie demokratycznym, i wcale nie wymaga on stosowania terroru fizycznego: wystarczy umasowić społeczeństwo i przeobrazić je w izolowany tłum konsumentów.[7]

            Gdyby w drużynie każdy był kapitanem, albo trenerem, to po pierwsze: byłoby niesamowite zagrożenie niespójnością gry, a więc brakiem drużyny, a po drugie: każdy skupiając się na ogarnięciu i zorganizowaniu całości, musiałby mniej uwagi poświęcać rzetelnemu wykonywaniu własnego zadania. Człek ma bowiem ograniczoną możliwość ogarniania rzeczy. Musi więc, by lepiej robić to, co robi, ograniczyć inne obszary aktywności, umysłowej, czy fizycznej, by móc więcej czasu i zaangażowania poświęcić swojej specjalizacji.
  Oczywiście nie mówię tu o tym, co łączy owe różnorakie obszary, czyli o pewnych zasadach poznawczych, które każą tak a nie inaczej porządkować rzeczy.  Właśnie na bazie tych uniwersaliów rozbudowany język miał w społecznościach mobilnych umożliwiać zmiany profesji. Jednakże poszczególne obszary życia mają swoje specyficzne cechy, które- by je poznać wymagają doświadczenia i czasu. Nieraz doświadczenie to wymaga swoistej intuicji, która pomaga tam, gdzie na rozumowe, językowe poszukiwanie, narażone na pomyłkę, poświęcić musielibyśmy wiele czasu. A człowiek ma czas działania ograniczony przez różne czynniki: długość życia, terminy wykonania zadań, własne nastroje, pamięć, powagę sytuacji, itd. Wiemy przecież, że często w jednej chwili nasze myśli ująć mogą taki sens, który wyrazić można by było na wielu stronicach zapisanych słowami. Taka intuicja zaś, oparta na specjalizacji przekazanej przez doświadczenie wiele więcej niż jednego pokolenia pozwala na lepsze, rzetelniejsze, bardziej sprawdzone działanie. Tego uniwersalność języka może ze względów ograniczenia przez czas i przestrzeń nie ująć.
            Z tego też powodu, dopiero po latach okazuje się, że to, co jest efektem tej mobilnej, opartej na ludzkich, językowych kalkulacjach produkcji przemysłowej na przykład, w znacznym stopniu ustępuje, temu co tworzone było przez warsztaty rzemieślnicze.
            Dajmy na to gonty tworzone w zakładach przemysłowych były przez długi czas i dalej w wielu wypadkach są cięte, a nie łupane wzdłuż słojów. To powoduje ich nietrwałość, bo woda wnika w głąb drzewa, bo… jest wiele złożonych czynników, które fachowcowi trudniej wyrazić słowami, niż rozumieć. A Wytwarzane zaś przez tradycyjne warsztaty gonty były łupane wzdłuż słojów, co sprawiało, że nie przepuszczały  wody, ale pozwalały jej spłynąć poza swą powierzchnię. Nie pękały ponadto tak, jak to się dzieje w przypadku ciętych. To nie musiało być wyrażane słowami, żeby było uznane za właściwe. To po prostu było rozumiane i tyle. To było postaciowane. A nawet jeśli nie było rozumiane przez konkretną osobę, to przynajmniej istniał potencjał zrozumienia zapisany w takiej a nie innej tradycyjnej formie.
Rezygnacja z form tradycyjnych likwiduje nawet ten potencjał. Potencjał praktyczny i symboliczny, który prawdopodobnie jest niewyczerpany.
            Dlatego też ścisły, lub rozbudowany język nie może być domeną wszystkich. Może być domeną mniejszości, która poświęca się(zyskując inne korzyści) by cała reszta mogła w sposób uporządkowany, czyli porządny żyć.
            Ale też język ów musi być uznawany za element całej rzeczywistości znaczącej, bo jeśli tylko on ma ład i sens wewnętrznie, niezależnie od ładu i sensu rzeczywistości, którą opisuje, z której wypływa i którą  p o m a g a   kształtować, to traci swój sens- jest przecież tylko narzędziem, środkiem,- nie zaś celem.
            Myślę, że o to też chodziło Norwidowi, gdy wskazywał na różnicę między myśleniem ludu, a warstw go organizujących twierdząc, że ten pierwszy "myśli  p o s t ac i a m i".[8]
            Tak właśnie powinien myśleć człowiek- owymi postaciami. Powinien właśnie każdy element swej kultury usensawniać, rozumieć przez takie, a nie inne jego ustrukturyzowanie niezależnie od tego, czy potrafi temuż uporządkowaniu nadać słowny  odpowiednik. Język zaś, jako wyodrębniony i ograniczony element kodu życia ma być tylko narzędziem symbolicznym ułatwiającym komunikowanie i ogarnianie- rozległego obszaru sensów życia- ścieśnianie go na małym, reprezentatywnym obszarze.
            Owo ścieśnianie odbywać się tu winno na zasadzie podobnej funkcji prądu elektrycznego w przekazywaniu dźwięku. Dźwięk staje się prądem- rzeczywistość staje się słowem- ale ma to sens tylko jeśli prąd znów zamieniany jest na dźwięk- słowo znów staje się rzeczywistością. Nie możemy jednak ograniczać rzeczywistej wartości dźwięku do tego, co udało się zapisać prądem a później odtworzyć w głośniku- taki zapis wiąże się nieuchronnie ze stratami. Znacznie większe zaś straty wiążą się z zapisem rzeczywistości przez język. Słowo ujmuje bowiem reprezentatywne punkty sposobu życia, a nie jej całościową, liniową, rozległą rzeczywistość.
Przejęzykowienie a rozkład kultur ludowych
            Wraz z reformacyjną zasadą Sola Scriptura, sprzężoną z tłumaczeniem na języki narodowe i z indywidualną interpretacją Pisma zaczęło przychodzić przejęzykowienie kultury które miało swój następny etap w oświeceniowym zawierzeniu naukowym- językowym przecie dowodom. Tu też zrodziło się nowożytne pojęcie narodu sprzężonego z wspólnym kodem językowym na wszystkich poziomach kultury, wykluczającym dotychczasowy układ, w którym tak kompetentne posługiwanie się  owym kodem było konieczne tylko w wypadku warstw wyższych- tych które miały być spoiwem narodu- więzi ponadetnicznej, wielopoziomowej. A kiedy chciano wszystkich uczynić klasą rządzącą, to spoiwo owo utraciło to, bez czego nie ma sensu- element spajany... a raczej dążyło do zniwelowania tego wszystkiego, co spajania wymaga. Dążono do zniesienia różności etnicznych przez asymilację, wynarodawianie, niszczenie etnicznych odrębności, czy próby tworzenia sztucznych państw etnicznych.
            Narzędziem zaś kształcenia najemników dla gospodarki opartej o powyżej opisaną mobilność zasadzoną na precyzyjnym języku były i są dalej: szkolnictwo media, mody (w tym: intelektualne), rozrywki itd...
            Ów nowy model społeczeństwa przemysłowego w imię obrony kultury ludowej ją obalał, bo przecież nie uwzględniał w swych ramach  ludowego "postaciowania".  Podobnie, w imię obrony religii katolickiej chociażby- obalano naturalny "materiał" jej istnienia- obrzędowość ludową- którą pochopnie wrzucono do jednego worka z magicznością.
Aktywność ludzka zaaprobowana zmianami sposobu życia, nazywaniem tak skomplikowanym wszystkiego wręcz koniecznym do funkcjonowania w nowym ładzie, zaczęła zamykać swoje myślenie w klatce języka. Nagle tam gdzie kończyły się możliwości językowe wyrosły kraty, nie pozwalające kontrolować tego, co jest poza nimi. Poza nimi znalazła się również rytualizacja życia- uświęcenie, czyli usensownienie czasu i przestrzeni. Starano się zburzyć też uporządkowanie wszystkiego podług religijnej zasady, w której Sacrum było źródłem prawideł i osią ładu. Starano się ją zastąpić innymi zasadami: sekularyzacją, czy szerzej, autonomizacją poszczególnych elementów kultury. Późniejsze wielkie problemy związane z faktem, że ujednolicenie kultury, lub zrzucenie tych odrębności, które ze swej zasady są wszechobejmujące(np. religia) do nisz wiązały się nieraz z krwawymi konfliktami. Próbom wyjścia z nich było stworzenie modnego konstruktu mentalnego zaszczepianego przez kolejne ośrodki rozpowszechniania światopoglądu w umysłach ludzi. Tym konstruktem był nawarstwiający się z biegiem lat zlepek takich zasad myślenia i funkcjonowania naszych społeczeństw jak: kult rozumu przeciwstawionego religii, szczególnie tej opartej na zrytualizowaniu, przewartościowanie wolności słowa, poglądów, a jednocześnie sprzeczna z takąż wolnością zasada neutralności światopoglądowej- laicyzmu w polityce, nauce czy działaniu społecznym, a w końcu relatywizm i pluralizm. Mógłbym jeszcze wymieniać przeróżne hasła tak dziś modne i popularne, ale poprzestanę jeno na kilku z nich.



[1]    C.K. Norwid, Tamże
[3]           w chrześcijańskim rozumieniu tego słowa
[4]    Owszem. Poniżenie większej częsci społeczeństwa jest tylko skutkiem ubocznym. Istnieje ono przecie I w naszym społeczeństwie, choć jest sprzeczne z jego zasadą. A jednak nikt nie twierdzi, że zasadą demokracji jest nierówność. Różnica więc między demokracją, a ustrojem autorytarnym polega na tym, że w tej pierwszej nielogicznie twierdzi się, że wszyscy mają władzę. W tej drugiej zaś realistycznie i uczciwie uznaje się, że władzę może mieć tylko część.
[5]           E.Gellner Narody i nacjonalizm,T. Hołówka(tłum.),  DIFIN,  Warszawa 2009

[6]           J.Bartyzel, tamże
[7]           J.Bartyzel, tamże
[8]               Polecam również dzieła Norwida “Promethidion” i “Fortepian Szopena”, które rysują wizję zależności między pięknem i prawdą, ale również niesamowicie spójną propozycję zależności między kulturą ludową, a kulturą wyższą- narodową.  Propozycja ta wpisuje się w późniejsze postulaty Josepha Ratzingera, czy Gustava Thibona dot. odnowy społeczeństwa tradycyjnego, a co za tym idzie religijności prowadzącej do prawdy i właściwego życia człeka w świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do komentowania