A propos święta Chrystusa Króla

To, że katolicy mogą, a nawet powinni brać czynny udział w życiu politycznym społeczeństwa, odpowiednio do zdolności i w zgodzie z obowiązkami stanu, jest powszechnym nauczaniem Papieży1. Katolicy mogą również działać w partiach politycznych, ale tylko w tych, których założenia, deklaracje ideowe czy regulaminy nie sprzeciwiają się wierze, moralności czy rozporządzeniom władzy kościelnej.

Charakterystyczną cechą w zasadzie wszystkich współczesnych polskich ruchów, organizacyj i partyj politycznych powołujących się w jakiejkolwiek mierze na szeroko pojęte „wartości katolickie” (czasami bardzo szeroko!) jest brak gruntownej znajomości nauczania Kościoła oraz zazwyczaj całkowita nieznajomość zdrowej filozofii politycznej (tomistycznej, rzecz jasna). Niekiedy rzuca się w oczy po prostu brak roztropności w działaniu, a to ta cnota stanowi przecież samą istotę polityki2. Te braki teoretyczne i praktyczne świadczą dobitnie o stanie umysłowym katolików i wręcz o braku ludzi3.

I tak wśród polskich katolików można spotkać z jednej strony zwolenników wolnego rynku/kapitalizmu/niewidzialnej (czyjej?) ręki/non-interwencjonizmu państwowego, jednym słowem liberalizmu, a z drugiej socjalizmu/marksizmu/komunizmu czy etatyzmu. U nas jest, co prawda, znacznie mniej tych ostatnich, bez wątpienia głównie z racji doświadczeń związanych z poprzednim ustrojem, ale niekiedy i z przerostem biurokracji nowożytnego „demokratycznego” państwa. To ostatnie jest faktem, niemniej jednak poza materialistyczną dialektyką kapitalizmu-socjalizmu istnieje zdrowa filozofia polityczna, która nie jest ani dwubiegunowa, ani doktrynerska i dopuszcza różne konkretne warianty w rzeczywistości ludzkiej.

Niedawno temu odkryłem nawet istnienie „katolików-anarchistów”, czegoś mimo wszystko egzotycznego, jako że anarchia jest w istocie swej fundamentalnym błędem podważającym same zasady życia politycznego. A ponieważ człowiek z natury jest bytem politycznym (Arystoteles), anarchizm jest równie przeciwny naturze, co sodomia i jako taki jest nie do pogodzenia z katolicyzmem4.

We współczesnej Polsce sytuacja jest po prostu tragiczna. Kilka przykładów pomoże zilustrować omawiane nieprzygotowanie teoretyczne polskich katolików zaangażowanych politycznie. Pominę tu przeto zasygnalizowane niedomagania w działaniu praktycznym, należącym do dziedziny roztropności5, jak i braki w znajomości samych podstaw filozofii politycznej, której omówienie wykracza poza ramy niniejszego bloga. Nie jest też moją intencją szczegółowe analizowanie deklaracyj ideowych wymienianych organizacyj, które zawierają zresztą często wiele ważnych i zdrowych koncepcyj oraz trafnych przemyśleń i pomysłów. Chcę podkreślić tylko przykłady braku znajomości magisterium Kościoła w sprawach politycznych, co winno być podstawą wszelkiej działalności katolików w tej dziedzinie. Przy czym nie chodzi tu też o akcję katolicką, która jest działalnością stricte religijną, lecz o działalność w celach ściśle politycznych. Pierwszej nie można mylić z drugą, choć katolik zajmujący się polityką pozostaje katolikiem.

Za pierwszy przykład posłuży mi Trzecia Droga, organizacja określająca się jako „ruch ideowy stanowi[ący] alternatywę dla dualizmu politycznego, który w sposób prymitywny podzielił ludzi na lewicę i prawicę” (Deklaracja ideowa). Choć Trzecia Droga „największą inspirację bierze z nauczania Kościoła Katolickiego”, w tym z jego społecznego nauczania, robi to wybiórczo, bowiem kilka zdań niżej stawia się po stronie idei laicyzacji wykutej w lożach masońskich:

„I choć nasza wizja państwa w teorii pozostaje wizją państwa świeckiego to jest taką jeśli chodzi o instytucyjne wpływy duchowieństwa na organy sprawujące władzę, pozostaje zaś pod wpływem i inspiracją bieżącego katolickiego nauczania.” (ibid.)

„Wizja państwa świeckiego” i wykluczenie Kościoła ze spraw publicznych zostały wielokrotnie potępione przez tenże Kościół, którego nauczaniem Trzecia Droga ma się inspirować, m.in. w encyklikach Piusa IX Quanta cura, Leona XIII Immortale Dei oraz Piusa XI Quas primas. Za pośrednictwem tej ostatniej Papież ogłosił dzisiejsze święto Chrystusa Króla właśnie jako remedium na zarazę laicyzmu czyli zeświecczenia (§17). Jak głosi odwieczne nauczanie Kościoła, na to założył go sam Chrystus Pan, aby nauczał i rządził ludami, prowadząc je ku wiecznej szczęśliwości (ibid.). Choć władza Kościoła bezpośrednio tyczy się spraw religii i moralności, ma Kościół „władzę uboczną” w sprawach czysto ziemskich, gdy odnoszą się one w jakikolwiek sposób do spraw duchowych, bowiem wtedy to polityka „dotyka ołtarza” (Pius XI, przemowa z 20 IX 1925)6.

Wybiórczość tę może jednak anulować sprzeczność, jeśli przez „bieżące katolickie nauczanie” Trzecia Droga uważa to, co głoszą współcześni soborowi moderniści. Zgodnie bowiem z nauczaniem Dignitatis humanae, deklaracją Soboru Watykańskiego II z 7 XII 1965, która udziela równych praw prawdzie i błędowi (jak gdyby to było możliwe), watykańscy moderniści sami zwrócili się do ostatnich katolickich państw (jak Kolumbia) i regionów (szwajcarski kanton Valais), aby te usunęły wzmianki o religii katolickiej ze swych konstytucyj7. Zarówno doktryna ta jak i praktyka zostały potępione wyraźnie w wyżej wymienionych encyklikach, zwłaszcza w Quanta cura, z którą sprzeczność soborowej doktryny jest wręcz dosłowna. Kościół jednak nie może być sprzeczny w swym nieomylnym nauczaniu (a do takiego należy normalnie sobór ekumeniczny zatwierdzony przez Papieża), a sama koncepcja nieomylnego nauczania wyklucza podawanie do wierzenia błędu. Mamy tu więc problem, jak się wydaje, nie do rozwiązania, ale o tym później.

Rzecz się ma podobnie z Falangą, inną organizacją powołującą się na wartości narodowe i katolickie. Dziewiąte z dziesięciu haseł polskiego falangizmu brzmi:

„Wielka Polska – katolicka. Uważamy, że wielkość duchowa Narodu polskiego była i jest nierozerwalnie związana z wiarą katolicką. Odrzucamy jednak wszelkie formy klerykalizmu uznając, iż współcześnie demoliberalna degrengolada przeniknęła również w struktury Kościoła powszechnego, którego najwyżsi hierarchowie dają ku temu najlepsze dowody. Pozostajemy wierni ideałom uniwersalizmu chrześcijańskiego, z szacunkiem spoglądamy również na chrześcijaństwo prawosławne, a także kulturę i dziedzictwo przedchrześcijańskiej słowiańszczyzny”. („Dziesięć haseł polskiego falangizmu”)

Wieloznaczność terminu „klerykalizm” dopuszcza różne interpretacje, ale faktem pozostaje, że termin ten zawsze używany był przez wrogów Kościoła na określenie religijnych i społecznych wpływów duchowieństwa katolickiego na politykę i na obywateli. Kościołowi nie wolno jednak z zasady odmówić jego funkcji Matki i Nauczycielki narodów, którą to rolę otrzymał od samego Chrystusa (cf. np. Quas primas, §17). A Kościół to przede wszystkim Papież, a następnie biskupi rządzący poszczególnymi diecezjami. Co zaś jeśli mamy do czynienia ze współczesnym rewolucyjnym klerem pod wodzą Franciszka? Wracamy do zasygnalizowanego wyżej problemu pozornie nie do rozwiązania (albo odrzucanie prerogatyw Kościoła, albo współpraca z modernistami).

Nie wiadomo też dokładniej, na czym w praktyce polegać miałby szacunek dla „prawosławnych” buntowników oraz pogańskiego kultu bożków słowiańskich („wszyscy bogowie pogan to demony” – św. Paweł), niemniej jednak na pewno nie jest do pogodzenia z wiarą katolicką, na którą również i ta organizacja się powołuje. Na swej podstronie „Baza dokumentów papieskich” nazywając jednak rozłamowców ze wschodu „Kościołem” („Rosja: Kościół i państwo przeciwko aborcji”) Falanga przyczynia się do relatywizmu, stając po stronie modernistycznego ekumenizmu, który prowadzi do apostazji. Jeden jest przeto Kościół założony przez Jezusa Chrystusa i nie ma innego (cf. np. Leon XIII, Satis cognitum, Pius XI Mortalium animos, Pius XII Mystici corporis).

Ów indyferentyzm religijny wprowadzający straszne zamieszanie jest cechą charakterystyczną takich stron jak „Wolna Polska”8. Choć nie jest to ruch polityczny, treści na niej stanowią kolejny dowód nieznajomości podstaw religii katolickiej, co jest tym bardziej karygodne, że mamy tu do czynienia nie z jednostką, ale z prasą internetową, która przez to wyrządza wielkie szkody utwierdzając masę ludzi w błędzie.

Niech wystarczą tu tylko te dwa przykłady polskich ugrupowań politycznych, i to naprawdę, przyznaję, sensowniejszych. W obu przypadkach heterodoksja umotywowana jest obecną sytuacją rewolucji w Kościele. Ta ostatnia jest oczywistością, jej soborowe źródła też, ale jej rozumienie już niestety nie. W obliczu dylematu większość wybiera albo drogę heterodoksji (odrzucanie prawd wiary) albo „luźnego” podejścia do Kościoła, które zawsze cechowało heretyków i liberałów. Zasadnicza większość polskich tradycjonalistów ma bowiem jansenistyczną koncepcję Kościoła, zaszczepioną na grunt dzisiejszy przez lefebrystów, indultowców i „konserwatystów” pokroju Michała Daviesa9, według których oświadczenia, dokumenty i rozporządzenia hierarchii Kościoła podlegają przesiewaniu i akceptacji lub nawet odrzuceniu przez świeckich i niższych duchownych. Stąd też w różnych środowiskach prawicowych i nacjonalistycznych, gdzie działa wielu tradycjonalistów, jako remedium w obecnej sytuacji uważa się oddolny nacisk na „hierarchię”, np. „zwiększenie aktywności tradycjonalistów wewnątrz kościoła tak by ich głos pozostał słyszalnym” („Trzecia Droga: Tradycyjny Katolicyzm”). Podobną zresztą „oddolną” odnowę wydaje się postulować, o dziwo, P. prof. Bartyzel, zresztą inspirując się tu myślą Michała Daviesa, którą kilka zdań wcześniej przytaczał:

„Od nas teraz, od naszego sensus catholicus i od woli dzielenia się tym skarbem Tradycji ze wszystkimi skołatanymi katolikami, zależy, czy kiedykolwiek zdołamy doprowadzić do reintronizacji Chrystusa Króla w naszych wspólnotach – również politycznych; do tego, aby On Panował. Bo On musi panować: Oportet illud regnare.” (źródło, prawidłowo ostatnia sentencja brzmi: „Opportet illlum regnare”, zapewne to błąd w druku czy pisowni)

Często bowiem można się zetknąć w polskich środowiskach tradycjonalistycznych, konserwatywnych czy nacjonalistycznych z zasadniczym błędem, który zakłada również słynne już „synowskie upomnienie”, a który zasygnalizował bp Sanborn w tekście, do którego odsyłam. Papieża się nie koryguje, hierarchii z nim w jedności się nie poprawia, ale jest się im podporządkowanym. Powrót normalności w Kościele, odbyć się może tylko odgórnie, a w obecnej sytuacji wydaje się, że bez Bożej pomocy, nie jest to możliwe. Tymczasem katolicy świeccy i duchowni, ci nieliczni, którzy zachowali wiarę, winni ją bezkompromisowo wyznawać słowem i czynem, iść w ślady ultramontanów i katolików integralnych, a nie współczesnych spadkobierców jansenistów, liberałów i Akcji francuskiej. Tylko wiara wyznawana integralnie, obok zdrowej filozofii politycznej, może stanowić skuteczny punkt oparcia i inspirację dla działalności politycznej katolików w dzisiejszej dobie, przyczyniając się, na ile to jeszcze możliwe, do przywrócenia społecznego panowania Chrystusa.

Otóż, w encyklice o ustanowieniu uroczystości Chrystusa Króla, Papież Pius XI zwraca uwagę na jedno z dobrodziejstw wypływających z ustanawiania świąt kościelnych, jakim jest utwierdzenie wiernych w prawdach wiary:

„Do dobrodziejstw, które spłynęły z obchodów publicznych i prawnie zaprowadzonych na cześć Boga Rodzicy i Świętych, zaliczyć przede wszystkim trzeba to, iż Kościół w każdym czasie oddalał zwycięsko zarazę herezji i błędów. I w tym podziwiajmy mądrość Opatrzności Bożej, która jak nawet ze zła zwykła wyprowadzać dobre, dopuszczała również, aby wiara i pobożność ludów osłabła albo fałszywe nauki na wiarę katolicką nastawały, lecz dopuszczała w tym celu, aby prawda nowym jakimś zajaśniała blaskiem, wiara zaś ze snu zbudzona do wyższych i świętszych rzeczy zdążała”. (§15, podkreślenie moje)

Czy jednak „hierarchia” obecna „oddala zwycięsko zarazę herezji i błędów” czy ją raczej sama szerzy? Nadchodzące wspólne obchody rocznicy rewolucji protestanckiej świętowanej zarówno przez Franciszka jak i polski „episkopat” będą kolejną przesłanką prawidłowej odpowiedzi na to pytanie.

Szerzenie bowiem herezji, ogłaszanie heretyckiej dyscypliny i niemoralnych praktyk jest nie do pogodzenia z nieomylnością (infallibilitas) i niezniszczalnością (indefectibilitas) Kościoła. Już na podstawie katechizmu można więc orzec, że moderniści okupujący obecnie wszystkie diecezje z rzymską włącznie nie są Kościołem, nie są hierarchią kościelną. O. Woroniecki mówił, że wykształcenie religijne każdego katolika winno być proporcjonalne do jego wykształcenia ogólnego i specjalistycznego, jeśli takowe otrzymał10. Tym bardziej więc trzeba się spodziewać po działaczach politycznych, zwłaszcza tych, którzy stanowią elitę katolickich aktywistów, aby nie dali się zwieść fałszywym doktrynom laicyzmu, indyferentyzmu, socjalizmu, modernizmu, katolicyzmu liberalnego, ale aby zdobyli gruntowne wykształcenie religijne i działali w zgodzie z nim.

Widać przy tym, że w obecnych czasach wywołanej przez Sobór Watykański II apostazji polityczni działacze deklarujący swe przywiązanie do katolickich wartości w takim czy innym stopniu zawsze będą musieli określić swe stanowisko wobec modernistycznej hierarchii, nie da się tego uniknąć. Bez zmierzenia się z problemem autorytetu w Kościele nie sposób dziś działać politycznie, ani dla szerzenia Chrystusowego panowania na ziemi, ani dla dobra naszego polskiego narodu i państwa. Niech to wspaniałe święto Chrystusa Króla i rozważanie tej prawdy wiary wzbudzi w katolikach zaangażowanych politycznie pragnienie wyznawania wiary integralnej i kierowanie się nią w działalności dla dobra naszego narodu. Inaczej żadna inicjatywa nie przyniesie pożądanych i trwałych owoców.

Pelagiusz z Asturii

Przypisy:

1. X. Ludwik Civardi, Podręcznik Akcji Katolickiej, Poznań, 1939, tom I, s. 300. Np. Leon XIII w Immortale Dei:

„W ogóle pożyteczna i chwalebna jest rzeczą, jeżeli działalność katolików z tego ciaśniejszego pola dalej wybiega i sięga całej rzeczypospolitej. Dlatego zaś mówimy w ogóle, bo te przepisy Nasze odnoszą się do wszystkich narodów. W szczególności, bowiem zdarzyć się może, iż w danych okolicznościach dla bardzo ważnych i słusznych przyczyn, zgoła nie uchodzi się wdawać w sprawy państwowe, lub urzędy w państwie sprawować. Ale w ogóle, jak powiedzieliśmy, nie chcieć brać żadnego udziału w sprawach państwowych, byłoby rzeczą równie zdrożną, jak nie chcieć w niczym zgoła przyczynić się, ani nie dbać o wspólny pożytek, a, to tym więcej, że mężowie o katolickich zasadach właśnie przez tę naukę, którą wyznają, otrzymują podnietę do zacnego i wiernego zawiadywania sprawami.”

2. Roztropność to recta ratio agibilium, sprawność (cnota), prawa reguła działania ludzkiego. Jest cnotą intelektualną w porządku praktycznym, czyli udoskonaleniem intelektu ludzkiego jako władzy kierowniczej ludzkim działaniem. Konkretniej polega na odpowiednim doborze środków potrzebnych do osiągnięcia zamierzonego celu. Tyle co do roztropności jednostkowej, prywatnej, czyli w odniesieniu do poszczególnych ludzi. Roztropność zaś publiczna dzieli się na prudentia regnativa rządzących i prudentia politica rządzonych, które różnią się gatunkowo między sobą i od roztropności jednostkowej, czyli prywatnej (cf. św. Tomasz z Akwinu In politicorum, lect. 3, S. th. II-II, q. L, a. 1-2). Przykładem braku rozumu politycznego czy rozeznania, co się przekłada na roztropność polityczną, jest pochwała „ulicznego samosądu”, o czym było tutaj. Biorąc zaś pod uwagę religijne okoliczności całego wydarzenia tym bardziej jest karygodna jest pochwała tego wydarzenia przez katolika.

3. O braku ludzi mówiono już sto lat temu, o czym wspomina Jenerałowa Zamoyska. Co by dziś owi ludzie powiedzieli, strach pomyśleć.

4. Warto przeczytać, co Papieże pisali o podstawowych zasadach polityki, potępiając przy tym różne perfidne błędy i ich wcielenie w rewolucjach, aby się przekonać, jak swawola, brak władzy, bunt, anarchia szerzone przez różnych „synów Beliala” są przeciwne zasadom katolicyzmu. Przeto wszelka władza od Boga pochodzi (św. Paweł do Rzym.) i normalne jest, że jeden rządzi drugim. Cf. m.in. Grzegorz XVI Mirari vos (zwłaszcza §17-19), Pius IX Quanta cura i Syllabus errorum, Leon XIII Diuturnum illud i Immortale Dei, Pius XI Ubi arcano.

5. Jak na przykład promowanie tzw. odzieży patriotycznej i innych śmiesznych gadżetów, sprowadzając patriotyzm do „orzełka” na podkoszulku, bieliźnie przekształconej przez rewolucję w codzienną (odświętną?) odzież nowoczesnego światowego proletariusza.

6. Doktryna omawiająca stosunki Kościoła (religii) do polityki wyłożona jest w bardzo jasny i przystępny sposób choćby we wspomnianym już Podręczniku Akcji Katolickiej, tom I. Zasady, rozdzial IX. Akcja katolicka a polityka.

7. Abp Marceli Lefebvre, Oni Jego zdetronizowali, Te Deum, Warszawa, 2002, s. 104.

8. Choćby jeden, pierwszy z brzegu przykład: „Ekumenizm i papizm – maski Antychrysta i Szatana”. Katolik jednak wie, że ma być Papieżowi podporządkowany, jeśli chce dostąpić zbawienia, musi być „papistą” (Bonifacy VIII, Unam sanctam). Zresztą, wchodząc na stronę można zapoznać się z takim na przykład „aforyzmem” pewnego azjatyckiego zboczeńca:

9. P. Jan Daly napisał książkę o notorycznych błędach P. Daviesa, którą można ściągnąć w języku oryginalnym w formacie PDF tutaj (wzmianka o tym tutaj).

10. W rozdziale wstępnym do Przewodnika po literaturze religijnej i pokrewnych dziedzinach filozofji i nauk społecznych, wyd. II znacznie rozszerzone, Poznań-Warszawa-Wilno-Lublin, 1927, s. 12-15. Rozdział ten streściłem tutaj. Nie mogę sobie jednak wyobrazić, by o. Woroniecki twierdził, że „Ludzie po wyższych studiach powinni mieć więc wiedzę teologiczną na poziomie uniwersyteckim” (źródło), co jest przecież niemożliwe, chyba że ktoś robi dwa fakultety jednocześnie. Czym innym bowiem „wykształcenie religijne”, o którym mówi o. Woroniecki w przytoczonym ustępie, a czym innym „wiedza teologiczna”, która sama dla siebie wymaga kilku lat intensywnych studiów.

4 comments on “A propos święta Chrystusa Króla

  1. thoma pisze:

    Szanowny Panie – muszę się z Panem podzielić moimi odczuciami odnośnie do hasła „my chcemy Boga”. Może wynika to z mego zepsucia, atoli ze względów estetyczno-lingwistycznych z trudem przychodzi mi zaakceptować zachwyt „posoborowych” Polaków tąż dewizą, bowiem, poza słowami wiadomej pieśni, chyba nigdzie indziej znaleźć podobnego zwrotu nie sposób. Jestem przeto zdania, iż wyczuwa się w nim jakąś nazbyt oczywista prostotę czy infantylizm. Ktoś żachnie się na te słowa, wskazując na źródło owej frazy w słynnym hymnie Watykanu, tym niemniej, według mnie, polski jego przekład, szczególnie co do omawianego wersu, odbiega znaczeniowo od oryginału.
    Z góry dziękuję za ustosunkowanie się Pana do mej wypowiedzi.

    • Szanowny Panie,

      Pieśń nosząca ten tytuł, autorstwa x. Franciszka Ksawerego Moreau, powstała we Francji w 1882 jako katolicka odpowiedź na antykatolicki reżim spadkobierców wielkiej rewolucji. Nie znam zaś związku polskiej wersji tejże pieśni z hymnem watykańskim, więc proszę o więcej informacji w tej sprawie.

      Odnośnie do hasła samego w sobie, nie widzę nic zdrożnego, ani nawet infantylnego. Jako dzieci Boże winniśmy mieć wiarę maluczkich, proste oddanie Bogu i Kościołowi. Tę wiarę i pragnienie wyraża ta pieśń, i słusznie. Nie jest to jednak sprzeczne z „katolicyzmem doktorów”, jak pisze o. Woroniecki w U podstaw kultury katolickiej. Że chcemy Boga w każdej chwili, w każdym miejscu, w języku, zwyczaju, w każdym stanie, tego powinniśmy i dziś chcieć, ale nie wystarczy tylko chcieć, trzeba „umieć chcieć”, jak słusznie zauważył Sienkiewicz i komentujący go o. Woroniecki (nie pamiętam już gdzie, prawdopodobnie w Katolickiej etyce wychowawczej, może w Umiejętności rządzenia i rozkazywania). A z tym „umieć chcieć” Polacy często mieli trudności, wytrwałość i stałość nie należą bowiem do cnót sangwiników, a takimi jesteśmy z natury, my Polacy. Uważam, że dziś jest jednak znacznie gorzej, nie tylko pod względem religijnym, niż w czasach Sienkiewicza i o. Woronieckiego. I to hasło będzie więc tylko infantylnym wyrazem nieudolności Polaków, by umieć chcieć Boga „w rodzin kole, w troskach rodziców, dziatek snach”, „w książce, w szkole, w godzinach wytchnień, w pracy dniach”, „w naszym kraju, wśród starodawnych polskich strzech. W polskim języku i zwyczaju”. I będzie dalej, jak było, czyli z czasem coraz gorzej, chyba że powstanie wreszcie jakieś środowisko integralnie katolickie i jakaś zdrowa szkoła polityczna. Póki co ich nie ma.

      In Christo Rege,
      Pelagiusz

  2. thoma pisze:

    Szanowny Panie, zapewne wyraziłem się nie dość precyzyjnie, bowiem wydaje się niemal pewnym, iż x. Franciszek Ksawery Moreau wzorował się w 1882 roku na włoskim ludowym hymnie maryjnym Noi vogliam Dio, Vergine Maria, który zresztą stał się oficjalnym hymnem Państwa Kościelnego na początku wieku XIX (aż do połowy tegoż stulecia). W każdym bądź razie, polskie tłumaczenie francuskiej pieśni Nous voulons Dieu jest przekładem wolnym i z tego powodu nie jestem do końca przekonany, czy za naszymi granicami, na przykład we Włoszech czy Francji, kluczowy czasownik następujący po podmiocie „my” – volere, vouloir – rzeczywiście musi znaczyć tyle co polskie „chcieć”, gdyż wspomniane obcojęzyczne verba obejmują semantycznie czynności także pragnienia, łaknienia, żądania, domagania się. W języku polskim przyjęło się na określanie pożądania rzeczy wielkich używać raczej nie słowa „chcieć”, a „dostojniejszych” zamienników (unika się w ten sposób choćby łączenia rzeczonego czasownika z pejoratywnymi wyrazami pochodnymi – zachcianka, chcenie). Oczywiście „lud” tudzież dzieci mogą werbalizować swe odczucia w prosty sposób i nie sprzeciwia się to „katolicyzmowi doktorów”, wszak, mym zdaniem, zasadniczo stronić należy od popularyzowania mowy potocznej w języku polskiego ogólnonarodowego kultu, nawet niejako nieoficjalnego, bo i tak wiele w nim ludowości (co w zasadzie nie stanowi chyba jednak wady).
    Koniec końców, omawiany hymn istnieje i pewno istnieć będzie, zaś ja, osobiście, za jego formą lingwistyczną nie przepadam i wolałbym, aby miał choć nieco inną. (Na marginesie – sądzę, iż powinniśmy mieć wiarę maluczkich, acz niekoniecznie oznacza to, po wydorośleniu i okresie edukacji, pozostanie w sferze języka dziecięcego – dla wielu cały Kościół przedsoborowy był zbyt skomplikowany i wyniosły, toteż należało go dopasować do wiary „maluczkich”, a argumentem tym szermują najwięksi heretycy posoborowi – vide Kiko Argüello).

    • Za formami lingwistycznymi i innymi aspektami estetycznymi nie musimy przepadać, gdy chodzi o pobożność ludową, to prawda.
      Liturgia Kościoła, to jest dopiero piękna i wzniosła rzecz, oprócz tego, oczywiście, że wiernie oddająca treść wiary katolickiej.

      In Christo Rege,
      Pelagiusz

Zostaw komentarz