V.R.S.
500

Pięciu Braci Męczenników

Żywot Pięciu Braci Męczenników wg św. Brunona z Kwerfurtu [ok. 1008]

(…) Gdy więc [św. Romuald] przybył do Rzymu [jesień roku 1000], wrócił właśnie od grobu św. Wojciecha, do którego pielgrzymował w celu modlitwy, powodowany przywiązaniem, cesarz Otton, gorący zwolennik religii, i został przyjęty przez Kwirytów [Rzymian], z nieszczerą radością, lecz bardzo szumnie (…) Przeto opat Romuald, który często wprawdzie przenosił się z miejsca na miejsce niby tułacz, zawsze jednak gromadził synów, idąc za wyraźnym wskazaniem Bożym, uprowadził dwóch, których serce cesarza darzyło miłością – jeden z nich nazywał się Benignus [identyfikowany z samym Brunonem, imię zakonne Bonifacy], drugi zaś Tomasz [i] z wielką radością wrócił do złotej pustelni aby służyć Bogu. (…) Szatan wzniecił zazdrość o spokój sług Bożych, ponieważ Rzym, w którego pobliżu stoi ten erem, z pogardą odrzucił nie zasługującego na to łaskawego cesarza Ottona i zmusił go, by ze wstydem udał się do Rawenny. Lecz jak mógłby dobry cesarz powstrzymać się od nawiedzenia pustelni [św. Romualda pod Rawenną w Pereum, pocz. 1001 r.], skoro w jego umyśle długi czas tkwiła pogarda świata a miłość do Boga gorętsza była niż u jakiegoś zakonnika? To o północy, to w jasny dzień przychodzi odwiedzać pustelników (…) Za królem, który nie mógł ani nie chciał pozostać w ukryciu, poszli ludzie. Życie kontemplacyjne bardzo zostało zamącone i, podczas gdy jego do nas coś pociągało albo nas do niego wzywano, pustelnia zmieniła się do gruntu i zatraciła swój ład, podobnie jak on sam wtedy Rzym utracił a Rzym niegdyś utracił świat. Król zaś ślubował, że z miłości do Jezusa Chrystusa dobrowolnie wyrzeknie się królestwa i bogactw, w których nie lubował się i posiadał je bezużytecznie; a ponieważ napierały przeciwności, które zwykle kierują ludzi do zbawienia, więc wyraźnie wyjawił zamiar jaki miał od dawna, w obliczu Boga i aniołów oraz w obecności zaufanych, aby każde słowo mogło być potwierdzone przez dwóch lub trzech świadków: “Od tej godziny przyrzekam Bogu i świętym jego, że po trzech latach, w których naprawię błędy moje popełnione w czasie rządów, powierzę królestwo lepszemu ode mnie i, wydawszy pieniądze, które matka zostawiła mi w spadku, całą duszą, ogołocony, pójdę za Chrystusem”. Jeden ze stojących obok, opat Romuald, którego sędziwy wiek i długotrwała cnota zmusiły do przemówienia, odpowiedział w imieniu dwóch uczniów: “Wytrwaj królu w tym postanowieniu a jeżeli niepewne życie ludzie nie da ci na to czasu, ty jednak spełniłeś już uczynek w oczach Boga, który zna przyszłość i zewnętrzne czyny oceniał podług wnętrza serc ludzkich”.

W następstwie tego sławny cesarz umyślił tych braci z pustelni, którzy byli pełni zapału, wysłać do kraju Słowian, aby tam gdzie piękny las nadawałby się na samotnię, na ziemi chrześcijańskiej, w pobliżu pogan zbudowali klasztor (…) Ja zaś, do którego on [Benedykt] na mocy przywileju miłości miał zwyczaj odzywać się “mój bracie”, w przerwach między godzinami modlitw, poddawałem błogosławionemu Benedyktowi myśl, aby wyruszył do kraju Słowian celem głoszenia Ewangelii, i zapewniałem, że również gotów jestem do tego dzieła. (…) Zachęcony tymi i tym podobnymi słowami, zaczął ku temu kierować swą wolę ów prawdziwie błogosławiony mąż. Dla tej wyprawy – pomijając jego pokorę – nie chciał zostać opatem (…) Przez cały więc ów rok, w którym nieraz ich niepokojono i często chorowali z powodu pobliskiego bagna [pustelnia w Pereum znajdowała się wśród rozlewisk Padu], przebywali bracia w owej pustelni, gdzie król Otton, człowiek dobrej woli, swojemu świętemu Wojciechowi, drogiemu męczennikowi Chrystusa, przepiękną zbudował rotundę z marmurowymi kolumnami a wydał na to dzieło sto funtów. Przeto cesarz, chcąc pomścić swą krzywdę jakie doznał z powodu pychy rzymian [na początku roku 1001, wskutek buntu mieszkańców Rzymu Otton III opuścił miasto wraz z papieżem Sylwestrem, dalej Brunon w ostrych słowach: “ciężko zgrzeszył przeciw św. Piotrowi” potępia zamiar cesarski uczynienia z Rzymu stolicy świeckiego państwa] (…) kazał uroczyście poświęcić ten kościół, ponieważ leżał przy drodze, z udziałem licznych biskupów. (…)

Odpowiedziałem [Benedyktowi] ja, syn niedbałości, którego (…) Benedykt wielce miłował: “Cesarz bardzo tego pragnie, abyś przed nim wyruszył do kraju Słowian, do którego, jak wiesz, ciągle zmierzają jego plany. I nie wątp, że, jak długo mi życia stanie, pójdę za tobą, gdyż teraz, dopóki nie ujrzę, jaki obrót weźmie jego sprawa [tj. powrót Ottona III do Rzymu], na tej ziemi zatrzymuje mnie chorobliwa wola cesarza.” Po tych słowach wróciliśmy z lasu [gdzie miał celę Benedykt] w kierunku kościoła i zastaliśmy cesarza, który właśnie wstał od obiadu. Ze zwykłą pokorą wstąpił on do opata [Romualda], urażonego z powodu odłączenia uczniów, i nadspodziewanie łatwo uzyskał zgodę na wysłanie do kraju Słowian dobrego Jana i lepszego – jak się wydawało oczom ludzkim – Benedykta. (…)

Z biegiem rzeki przybył do Rawenny [jesień 1001] obładowany okręt, wioząc przy boku króla gromadę zakonników dobrych i złych. Tam cesarz z wielką gorliwością i miłością do Chrystusa przygotował podróż Benedykta i Jana, i, wydawszy w sposób należyty wszystkie niezbędne rozporządzenia, wysłał za Alpy, do kraju Słowian, świętą parę braci, do których nikt z pozostałych nie był podobny. (…) Tak poszli pod wspólną gwiazdą, aby otrzymać królestwo Boże i świetny los w kraju Słowian (…) Odbywszy więc drogę przez Alpy długą i krętą, ukończyli tę mozolną przeprawę. Weszli do kraju Polan, gdzie mówiono nieznanym językiem (…) i zastali księcia imieniem Bolesław, które przetłumaczone znaczy “górujący sławą”. Ponieważ on jedyny spośród wszystkich naszego wieku zasłużył na to, że męczennika Wojciecha, tego rzadkiego ptaka, i wysłał na misje, i zamordowanego pochował w swoim państwie, więc zgodnie ze swym zwyczajem przyjął sługi Boże z niezwykłą uprzejmością i z wielkim upragnieniem. I we wszystkim okazując im łaskawość, w zacisznej pustelni, z wielką gotowością zabudował miejsce, które sami upatrzyli jako odpowiednie dla ich życia, i dostarczał im środków niezbędnych do istnienia bez trudu.

Gdy w tym samym czasie [koniec 1001], z nadejściem zamieci zimowych cesarz wraz z potęgą swego państwa i doborowym wojskiem dzielnych mężów pod złą wróżbą, w celach świeckich, szedł przeciw miastu Romulusa, umarł, bezdzietnie niestety! [23.01.1002] Otton pobożny, wielki cesarz umarł w chwili poniżenia, w ciasnym zamku [Paterno pod Rzymem]. Choć wiele zdziałał dobrego, pobłądził jako człowiek pod tym względem, że zapomniał o Bogu, który powiedział: moja jest pomsta i ja odpłacę (…) Ponieważ bowiem jedynie Rzym mu się podobał i przede wszystkim lud rzymski z miłości obdarzał pieniędzmi i zaszczytami, jakby w chłopięcej fantazji daremnie zamierzał tam stale przebywać i temu miastu przywrócić piękność odpowiednio do dawnej jego wspaniałości (…) To był grzech króla. Kraju swego rodzinnego, uroczej Germanii, już więcej nie chciał widzieć, tak wielce upodobał sobie zamieszkanie w Italii, gdzie okrutne nieszczęścia wojenne szerzą tysiące chorób, tysiące rodzajów śmierci (…) Nic mu nie pomogły ani panowanie, ani uciążliwe bogactwo, ani owo wspaniałe wojsko, którego niezliczone zastępy daremnie zgromadził; włócznia i ostry miecz nie wyrwały go z rąk śmierci, która jedna nie umie czcić królów. Lecz dobry cesarz nie był na drodze prawej, gdy zamyślał zburzyć potężne mury wielkiego Rzymu. Chociaż mieszkańcy jego za dobrodziejstwa odpłacili się mu złem, sam jednak Rzym Apostołom dał Bóg jako siedzibę. (…) Ponieważ wściekłość ludzi uzbrojonych w kije wzmogła się nadmiernie, upokorzony cesarz ledwie uszedł z życiem do sławnego zamku św. Piotra [tj. zamku św. Anioła, luty 1001] . Tę boleść, głęboko w umyśle tkwiącą (…) przyszedł wówczas pomścić [a] wtedy jako kara za winę zaskoczyła go zbrojna śmierć w godzinie, której nie przeczuwał (…)

Z bojaźnią i wielką radością przyjął Ciało i Krew Pańska, ponieważ od czasu tak wielkiej choroby starał się codziennie przyjmować pobożnie świętą Eucharystię, od której przecież zależy całe zbawienie. Następnie, nie tracąc w godzinie śmierci ani na chwilę przytomności, z łagodnym oddechem i stałą ufnością w miłosierdzie Zbawiciela wyzionął ducha, osierocając wielu i raniąc serca przyjaciół. (…) Jakkolwiek wszakże uwodzicielskie ciało pociągnęło go do jakiegoś grzechu, nocne czuwania, włosienica i post, które to umartwienia często stosował, szczera jałmużna, zbawienne czytanie i serdeczna modlitwa – a czynił to w ukryciu – zawsze dźwigały go ku miłosierdziu Odkupiciela. Ale ponieważ nie ma nic trwałego, jak napisano: jeden buduje, drugi burzy, jeden modli się, drugi przeklina [Ekl 34,28-29], więc choć był prawego charakteru (…), często błądził, dopuszczając się licznych grzechów, podobnie jak ci, którzy pragną więcej podobać się Bogu, lecz z powodu słabości nie mogą (…) Gdy łaska Boża krzepiła jego słabość, chciał tego, co lepsze, ponieważ całym sercem pragnął nawet trzech największych dóbr, z których jedno wystarczy już do zbawienia: habitu zakonnego, pustelni i męczeństwa (…) Była w nim wielka pokora, niezachwiana wiara, hojną też miał rękę i nikt rozumny nie zaprzeczy, że to przyniosło wiele korzyści. Myślami i sercem nie przebywał w tym świecie, lecz ogarnięty wielką miłością Boga, jak gdyby nie miał tu ojczyzny stałej, całą duszą tęsknił za przyszłą. Prócz tego dla oczu ludzkich był cesarzem, lecz w głębi serca, przed oczyma Stwórcy, przybierał postawę zakonnika. Tak więc do rzeczy sprawiających zadowolenie, które przywodzą ludzi do zguby, mianowicie do złota, srebra, władzy i przepychu królewskiego, odnosił się obojętnie, jak ten, który to wszystko porzucił (…) Taki był Otton, ojciec zakonników, macierz biskupów, syn pokory i łagodności, życzliwy sługa religii i drogiej wiary; bogaty w dobrą wolę i przy końcu życia ubogi w cnotę, bez względu na osobę hojny w szafowaniu dobrami ziemskimi, zwyciężający grzeszność młodzieńczego ciała; (…) Śmierci jego nikt z większym żalem nie opłakiwał niż Bolesław, któremu przed innymi młodociany król na próżno pragnął świadczyć wiele dobrego, bowiem właśnie u niego przebywali w pustelni święci mężowie Benedykt i Jan. Wyżej wspomniany Bolesław, jeśli można mu wierzyć, żywszą od innych zachowuje w sercu pamięć o jego duszy.

Po śmierci zaś cesarza świat chrześcijański zwrócił się przeciw własnym wnętrznościom i gwałtownie porwał do walk i zaciętych sporów, jak morze podczas burzy, a nigdy nie działo się to z większym nasileniem niż dzisiaj, ponieważ zasługują na to wołające o pomstę grzechy nasze. I podczas, gdy wszyscy poganie mieszkają w spokoju i bezkarnie zwalczają chrześcijan, państwa chrześcijańskie z niesłuszną nienawiścią zaczęły spierać się ze sobą, walcząc zaciekle i niezmordowanie (…)

Benedykt wahał się i niecierpliwiąc się walczył ze sobą wśród zmagań i umartwień, aby święte jego pragnienie nie zawiodło go i żeby przy promiennych nadziejach nie utracił złotego celu, dla którego opuścił ojczyznę (…); Już rozumiał język Słowian i dosyć biegle nim mówił. Zgodnie ze wspólną decyzją obu, postanowił dać sobie ostrzyc całą głowę i przywdziać ubiór męski, jaki noszą świeccy, by wyglądem swoim nie drażnić spojrzenia pogan. Zależało mu na tym, żeby oni przy pierwszym zaraz spotkaniu przerażeniu ubiorem niezwykłym, nie bronili nikomu przystępu do niego, on zaś, nie różniąc się od innych wyglądem zewnętrznym i odzieżą (…), żeby tym łatwiej znalazł sposobność do głoszenia Boga i tak korzystając z niej, z przezornością, która wszędzie jest potrzebna, mógł skierować ich na drogę zbawienia.

Otóż ze swego miejsca, gdzie wtedy mieszkał z pożytkiem w odludnej pustelni (…), wyruszywszy z radością w pogoń za mną [Brunon przebywał wówczas na Węgrzech], którego całą duszę pragnął odszukać, szybko odbył drogę, aż, zostawiwszy za sobą ziemie Polan, dotarł do przyległych obszarów rozdartych Czech i jako nowy gość zbliżył się do największego miasta w tym kraju, do sławnej niegdyś Pragi (…) Temu miastu przewodził biskup – człowiek doskonały – jakiego teraz nigdzie znaleźć nie można, ale ponieważ nieprawość bezbożników nie chciała go słuchać, przez swe bezecne obyczaje przynaglili go do ucieczki (…) Ponieważ jednak miłującym Boga wszystko pomaga ku dobremu, sprawiedliwego Wojciecha nie zasmuciło nic, cokolwiek go spotkało. Podczas, gdy poganom głosił Chrystusa, zginął od siedmiu ran dla uproszenia nowych łask i na wielką chwałę współczesności, ów biskup i jeszcze lepszy zakonnik, z pięknego wyrazu oblicza mąż anielski, ów doskonały z powodu upragnionego męczeństwa Wojciech (…)

Kiedy więc ten sprawiedliwy Benedykt wkraczał do grzesznych Czech i do ich zburzonej stolicy [1002-1003, trwała wówczas wojna z Bolesławem Chrobrym] (…) była wówczas wielka zawierucha wojenna i srożyła się z całą siłą, więc szlaki podróżne nie nadawały się do podróży, tak, że nawet dla posłów, którym najdawniejsze prawo poręcza bezpieczną drogę, stawała się ona niebezpieczna. Z tego powodu książę Bolesław, który zrazu na to przedsięwzięcie chętnie dał pieniądze, starał się usilnie powstrzymać błogosławionego Benedykta, by wśród szalejących przeciwności nie odchodził na krok i nie wpadł w ręce wroga; obawiał się też, że utraci tak sprawiedliwego męża (…) Gdy więc Benedykt, (…) już dość się napłakał nadmiarem smutku (…), wrócił z niczym do brata Jana, ponieważ jego wysiłki były bezskuteczne. Jednego zaś brata [Barnabę], który miał upodobanie w umiłowaniu spraw niebiańskich i wtedy pod ich kierownictwem pełnił swą służbę w eremie, teraz zaś jako opat przewodzi temu samemu świętemu miejscu, gorliwie dbając o karność duchową, ponieważ temu bratu książę Bolesław podróży nie zakazał – na jedyną pociechę w tak wielkiej udręce niebiańskiej żarliwości [wysłał] do Rzymu (…) celem uzyskania apostolskiego pozwolenia [na działalność misyjną]; przy tym kładł mu na sercu i zobowiązywał go do ścisłego posłuszeństwa, by nie omieszkał wezwać mnie, który pobudziłem go do odwiedzenia tych ziem słowiańskich (…) Szybko [1003] ruszył w drogę uczeń wysłany z surowego eremu przez błogosławionego Benedykta a ponieważ nigdzie nie znalazł tułającego się mnie (…), podążył prosto do Rzymu, aby starać się o rozporządzenie papieskie (…)

Skoro daremnie oczekiwany, wysłany do Rzymu i po mnie brat nie przybył w dniu oznaczonym [01-11.11.1003], święci bracia Benedykt i Jan, którzy nie miłowali niczego z tego świata, ponownie zaniepokoili się o zbawienie swej duszy (…) Wyrzucali sobie grzech z powodu przyczynienia się do utraty wysłanego brata, błagali miłosierdzie Boże o powrót jego i mój (…) Byli zaś pod ich duchowym kierownictwem dwaj inni, rodzeni bracia, mieszkający w pustelni, jeden imieniem Izaak, drugi Mateusz: i jak z ziemi latyńskiej wyszło wspaniałe pokolenie szlachetnych ojców, tak w pięknym podobieństwie, z ziemi słowiańskiej powstała ich dwójka. Siostry tych dwóch braci służyły Bogu w klasztorze, w gronie dziewic. Oni zaś, chociaż byli braćmi według ciała, poczęli stawać się lepszymi braćmi według ducha.

Tymczasem jakowyś niecni zbóje dyszeli żądzą zrabowania dziesięciu funtów, o których wiedzieli, że dał je książę Bolesław a mieli ten świętokradczy zamiar, aby w gęstych ciemnościach, gdy noc, przyjaciółka zbrodni, sprzyjać będzie tajemnemu przestępstwu, zabić wszystkie sługi Boże w owym lesie a pieniądze, które w swej głupocie spodziewali się u nich znaleźć, zuchwale między siebie rozdzielić. Gdy przewrotni zbójcy knuli ten przewrotny plan, zdarzyło się, że owi święci mnisi jako miłośnicy prawdziwego i niezmiennego dobra, zgodnie z wymaganiami dnia świątecznego zeszli się, aby w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina, według zwyczaju chrześcijańskiego na okręgu ziemi, śpiewać nokturny ku czci Boga i we Mszy święcić zbawienie Boże. Tego samego wieczora – jak zaświadcza ów sługa, który w owej porze nieszpornej poszedł do wsi w ich służbie – odczuwali właśnie podczas nieszporów tak wielkie zniechęcenie, tak wielki smutek, jak nigdy przedtem. W zwykłych i przesadzonych skargach dawali upust dawnym żalom: opuściwszy swą ojczyznę daremnie weszli w obcy kraj leżący pod innym słońcem, z wielkim trudem nauczyli się nieznanego języka, lecz aby mogli udać się z orężem Chrystusowym w celu rozproszenia głębokich mroków pogaństwa, nie raczyły się ukazać ani ślady przybywających braci, ani oznaki świadczące, że oddali się służbie apostolskiej (…) Dlatego nie mieli sposobności do tego, by przez kazania pobudzić umarłych pogan do życia chrześcijańskiego i z radością patrzyć na prawy bieg dobrych zawodników (…) Oni, nie wiedząc do miało się stać, przez opieszałość posłańca ulegli małoduszności i jęczeli z powodu udręki ducha, choćby nawet wtedy nadeszło upragnione pozwolenie papieskie, jednak chwila szczęśliwego męczeństwa, do którego serce ich rwało się z nadzwyczajnym zapałem, nie byłaby tak bliska. Lecz dobry Bóg sam przygotował im je bez ich wiedzy, On, który z ludzkich niegodziwości wyprowadza wiele dobrego i nigdy nie zawodzi swoich świętych w spełnieniu pragnienia ich duszy (…) Na małą chwilę opuściłem cię, a w litości wielkiej zgromadzę cię, mówi Pan Bóg [Iz 49,15; Iz 54,7], nadzieja świętych i wieża ich męstwa, który uczynił bardzo dobre rzeczy, doskonały we wszystkich dziełach, piękny nad wyraz, rumiany [Pnp 4,10], przedziwny Bóg w swoich Świętych.

Gdy więc oni późną nocą spoczywali i zmęczone członki pogrążone były w głębokim śnie, przyszli niegodziwcy, dysząc złością i marną nikczemnością (…) Przyszli do łatwej walki [jak] psy do krwi, wilki do zdobyczy. (…) Wprawdzie Benedykt otrzymał pieniądze na odbycie wielkiej podróży, lecz wnet, gdy zobaczył, że natrafia ona na przeszkody [a] do duszy swej nigdy nie dopuścił żądzy łakomego grosza, postarał się bez ociągania, by oddano je księciu. Jednakowoż źli chrześcijanie sądząc, że znajdą pieniądze (…), w swej lekkomyślności ani się nie bali, ani nie zwlekali aby ochoczo zabić sprawiedliwych (…) Jeden zaś z bezecnej zgrai, która dyszała nieszczęsną żądzą dokonania zyskownego zabójstwa, jako przewodnik i spodziewający się większej części pieniędzy, wystąpił przed nich uzbrojony w ukryty miecz a znał ich dobrze, gdyż swego czasu kazano mu, aby im usługiwał (…)

Podnieśli się bracia aż do połowy ciała, siedząc na mało wygodnym łożu (…), “zaczęli – odpowiada sam kat, który ich zabił a potem żałował – nie wiem co wzajemnie do ucha sobie szeptać (…) Atoli ja – mówił zabójca, opowiadając to z żalem – z zamarłym sercem stałem osłupiały; chciałem zabić, lecz wzdrygałem się przed zbrodnią”. Skoro wyszeptali to, co chcieli, Jan, syn cierpliwości, który lepiej znał język i w imieniu ich obydwu zwykł był odpowiadać przychodzącym, (…) zaczął mówić tymi słowy: “Przyjacielu, po coś przyszedł i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?” Oszołomiony zbój, który teraz bardzo żałuje, że źle czyniąc, dobro uczynił, odpowiedział: “Pan tej ziemi, Bolesław, przysłał nas, abyśmy bez litości was związali”. Uśmiechając się rzekło ono święte oblicze: “Nigdy takiego rozkazu nie wydał dobry książę, który dla miłości Boga bardzo nas kocha. Czemu daremnie kłamiesz, mój synu?” Zabójca odrzekł: “Ale chcemy was zabić. Oto powód, dla którego przyszliśmy”. A święty Jan rzecze: “Niech Bóg was wspomaga i nas!” Na te słowa pobladły zabójca natychmiast wydobył z pochwy okrutny miecz i zabił go zadawszy dwie rany owemu świętemu ciału, które za życia miało trzecią ranę (…), gdyż ospa oślepiła jedno oko. A następnie, z wyższych względów szczególnie cenną perłę, błogosławionego Benedykta, gdy spieszył do innych, jednym potężnym ciosem ugodził w środek czoła, tak że wysoko tryskająca krew obfitym strumieniem zaczerwieniła krawędzie ścian i, jak to jeszcze dziś można oglądać, wokół rozpryskując się, ubarwiła dom pięknymi plamami. (…) Święty Bóg, który wiernie kocha ludzi i w nadmiarze łaskawości zwykł dawać ponad to, o co prosimy lub pojąć możemy, pozwolił im w domu ponieść męczeństwo, którego szukali na zewnątrz, według pragnienia ich duszy. (…)

Jeden zaś z tamtych dwóch, z kraju i mowy słowiańskiej, którzy w świętym powołaniu poszli za błogosławionymi mistrzami Benedyktem i Janem, imieniem Izaak, trzeci z kolei, człowiek o silnej budowie ciała, niemile zbudzony zawołał dwukrotnie: “Boże wspomagaj, Boże wspomagaj!” (…) I gdy chciał podnieść się jakby do modlitwy, uczuł w środku goleni cios wściekłego miecza (…), ręce podniósł, otrzymał drugie bezlitosne uderzenie w pobożne ręce. Sam zaś Izaak (…), jako że przez męczeństwo człowiek zrzuca wielki ciężar narastających grzechów, które nosi, zaświadcza radość serca tymi słowami: “Dobrze nam – rzecze – którzy jedynie dzięki miłosierdziu Zbawiciela znaleźliśmy tak dobrą noc i tak szczęśliwą godzinę, na którą nigdy nie zasłużyliśmy naszymi dobrymi uczynkami.” (…) I znowu powiedział: “Niech wam Pan błogosławi, ponieważ dobrze nam czynicie” (…) Gdy to Izaak powiedział, wyzionął ducha dobity trzecim ciosem. Bezbożnicy zaś usłyszawszy, że błogosławili ich ci, do których przyszli z tym jedynym zamiarem, aby im krzywdę wyrządzić, zmieszani na widok tak wielkiej dobroci, owej przyjaznej i spokojnej cierpliwości, zwyczajem swoim poniewczasie przejęci obrzydzeniem i żalem, tak iż mówili: “Biada nam! Jakiegoż to czynu dokonaliśmy przyszedłszy, aby zabić takich ludzi, którzy cieszą się, że ich się morduje i obyczajem niezwykłym wśród ludzi błogosławią swego zabójcę? Lecz teraz nie możemy już inaczej postąpić jak tylko wszystkich zabić i żeby nas, sprawców nie spotkała zasłużona kara, musimy dokończyć rozpoczętego dzieła.” (…) Z kolei Mateusz, przerażony niezwykłością zdarzeń, daremnie rzucił się do ucieczki na zewnątrz; przebity oszczepami doszedł w pobliże kościoła, gdzie legł na ziemi rozciągnięty całym ciałem jakby do modlitwy. Krystyn zaś, ich kucharz, którego brat owego wieczora poszedł do wsi, według owych słów: Jeden będzie zabrany a drugi pozostawiony [Łk 17,34] – bronił się kawałkiem drewna a nie wiedząc o zabiciu braci, na próżno wzywał ich na pomoc (…) Krystyn, ponieważ był przywiązany do zabitych – jako miłości godna i miła w ich służbie osoba – przyłączony [jest] do czterech bezbożnie pomordowanych świętych jako piąty zabity, za wielką łaską Tego, z którego piątej rany z boku wypłynęła krew i woda zbawienia, dzięki czemu ludzie dostępują odpuszczenia grzechów (…)

Nie znalazłszy zaś ku większemu smutkowi nic z tego, co spodziewali się znaleźć, mianowicie pieniędzy, uzbrojeni w miecze pocięli i podzielili między sobie mszalny ornat, który święci mężowie przywieźli ze sobą z ziemi latyńskiej jako dar cesarza wraz z cennymi księgami – tych oni nie tknęli. Z ołtarza zabrali przykrycie, w którym były relikwie, po czym owinęli je całe w woskowaną materię i, podpaliwszy, położyli pod ścianami kościoła, aby razem z całym płonącym kościołem spaliły się na popiół wszystkie celki w małym klasztorze wraz ze świętymi ciałami i aby nie mówiono: “Rozbójnicy lub mordercy” lecz: “Oni sami sobie to wyrządzili na skutek wypadku”. Inaczej jednak Bóg myśli, inaczej człowiek. Kościół nie spalił się, ciała świętych pochowano a niegodziwi sprawcy z nakazu Boga nie zdołali ukryć się, na próżno nie zostawiając nikogo przy życiu. Wreszcie późnym żalem zdjęci zaczęli uciekać szybciej niż przyszli; jakby dla spotęgowania wyrzutów sumienia, począwszy od godziny, w której pod zabójstwie świętych wyszli na zewnątrz, słyszeli brzmiącą wewnątrz słodką melodię i głos śpiewających. Świadczą o tym rzetelnie i stanowczo – są bowiem gotowi w tym klasztorze chętnie służyć, jeśli tylko potrafią (…)

Gdy nad znękanymi śmiertelnikami wstał wspaniały dzień, aż do późnej godziny, w której spostrzeżono podwórze zamknięte, żaden z nadchodzących wieśniaków nie śmiał się zbliżyć. Aż, wobec ogólnego zdziwienia, co by wewnątrz robili – gdyż ani jeden przez cały czas nie wyszedł – ktoś, przeszywszy błądzącym wzrokiem płot z cierni, ujrzał w środku podwórza leżące zwłoki Krystyna (…) A ponieważ dopiero trzeciego dnia można było donieść o tym biskupowi, zeszło się dosyć – jak na młode chrześcijaństwo – duchownych i zakonnic na szczęśliwy pogrzeb niewinnych świętych. I gdy z materiału obficie przez las dostarczanego sporządzono drewniane trumny, stosownie do polecenia biskupa wewnątrz kościoła wykopano wielki dół, tak iż to miejsce mogło pomieścić jakby dwakroć czterech Bożych mężów. Sędziwy zaś biskup Unger, pełen dobrej woli, przybywszy do świętego miejsca odprawił razem z duchownymi uroczystą Mszę Św. oraz przepisane modły; do ciał przystąpił z rękoma pokornie złożonymi i z sercem pokornym (…) Następnie biskup wśród modłów i antyfon, jak należy, z bojaźnią Bożą odprowadził zwłoki świętych aż do miejsca pogrzebania (…)

Czterech z nich, ułożonych według godności, pochowano w jednym grobie (…) Ponieważ zaś sługa Krystyn, który usługiwał świętym, nie odznaczał się taką świętością i chciał bronić się kawałkiem drewna, pochowali go na zewnątrz w klasztorze, w myśl owego powiedzenia: Nie zaprzęgaj wołu z osłem, to znaczy: mądrego z głupim. Gdy niedługo potem wydobyli z grobu wyżej wspomnianego Krystyna, znaleźli go zupełnie nienaruszonego, tak, że jak żywy nie wydawał wcale przykrej woni. Przy odkryciu zaś jego ciała lunął nagle tak obfity deszcz, że spowodował nadzwyczajną powódź a ludzie świeccy, którzy pracowali w klasztorze, uciekli od pracy. Zakonnicy, którzy godni byli dotykania go swymi rękami, pochowali go wewnątrz kościoła, w jednym rzędzie z jego panami, gdyż zarówno życie, jak i grób nie powinny go były oddzielać, według owych słów: Nie ma różnicy między Żydem a Grekiem; niewolnik i wolny, wszyscy w Chrystusie jednością jesteśmy. Gdy zaś przy dołączaniu zwłok sługi odkryto groby świętych mnichów, miłe ciała świętych po tak długim czasie wcale nie wydawały wstrętnej woni właściwej trupom (…)

Gdy zaś do owej wsi weszło wielkie i potężne wojsko króla Sasów [Henryka II w r. 1005] i nikt prawie nie wątpił, że cały kraj jest zagrożony, o północy ujrzano nad owym kościołem jakby ogromny i jasny krąg, który długotrwałym światłem zalewał cały dziedziniec i pozostawał przez całą godzinę. (…) Ów zaś brat, którego żyjący jeszcze na tej ziemi święci wyprawili do Stolicy Apostolskiej, wróciwszy z pełnomocnictwem, znalazł sprawę już szczęśliwie zakończoną, to znaczy, że oni przez męczeństwo ulecieli do nieba. Tymczasem ja, do którego ów Benedykt, stosownie do swej dobroci i wielkiej miłości przemawiał: “mój bracie”, już dawno, o czym oni nie wiedzieli, otrzymałem apostolskie pozwolenie. Gdy zaś miłosierdzie Boże tak postąpiło ze świętymi a ów brat znowu powrócił do Rzymu i doniósł tam o ich męczeństwie, na jego prośbę papież [Jan XVIII] niewątpliwie kazał zaliczyć ich w poczet świętych męczenników i oddawać im cześć. (…)”

Kronika Czechów Kosmasa (pocz. XII w.)

“W roku od wcielenia Pańskiego 1004. Umęczony został Benedykt ze swoimi towarzyszami. Za czasów cesarza Henryka, który rządził cesarstwem niemieckim po Ottonie III, w Polsce było pięciu mnichów i pustelników, prawych Izraelitów: Benedykt, Mateusz, Jan, Izaak, Krystyn i szósty Barnaba, w których ustach nie znalazło się kłamstwa ani w rękach złego czynu (…) Także wydało się księciu [Brzetysławowi] i biskupowi [praskiemu Sewerusowi], aby szczątki pięciu braci, o których życiu i męczeństwie dosyć opowiedzieliśmy wyżej, które spoczywały w tym samym mieście [Gnieźnie], lecz w innym kościele [niż ciało św. Wojciecha], razem ze świętym ciałem tak samo przenieść z najwyższą pieczołowitością” (przekład M. Wojciechowskiej)

Męczeństwo Pięciu Braci - malowidło z kościoła św. Marcina w Kazimierzu Biskupim

podobne tematy:

Święci chadzają grupami
Św. Romuald – 7 lutego
Henryk – święty cesarz
Jeszcze o historii kościoła Grobu Świętego
Św. Brunon (Bonifacy)
Święty Wojciech (Adalbert)
Święty Wojciech i handel niewolnikami