30 czerwca 2022

„Zmielony zwierzęcymi zębami” – rzecz o Męczennikach Rzymskich

30 czerwca, dzień po uroczystości Świętych Apostołów Piotra i Pawła, wspominamy ich nieulękłych Towarzyszy, znanych jako Święci Pierwsi Męczennicy Rzymscy, którzy ponieśli śmierć podczas prześladowania za panowania cesarza Nerona.

 

Niebezpieczne szlaki

Wesprzyj nas już teraz!

Oczywiście Pierwsi Męczennicy Rzymscy nie byli pierwszymi męczennikami Kościoła. Najwcześniejsze represje miały miejsce w Ziemi Świętej, a ich autorami byli rozmaici Żydzi, zionący nienawiścią do Mesjasza.

Zbawiciel liczył sobie niewiele dni, kiedy siepacze króla Heroda Wielkiego mordowali niemowlęta w Betlejem, pragnąc dopaść przyszłego Króla Żydowskiego. Minęło wiele lat i Jezus, podczas swego nauczania, bywało, musiał uchodzić przed nienawistnikami dybiącymi na jego życie („I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: «Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować?» (…) I znowu starali się Go pojmać, ale On uszedł z ich rąk”). W końcu zginął z wyroku Sanhedrynu – najważniejszej żydowskiej instytucji religijnej i sądowniczej – przy niechętnej akceptacji ze strony rzymskiego namiestnika Poncjusza Piłata.

Potem były ofiary wśród wyznawców – najpierw odnotowano śmierć diakona św. Szczepana, ukamienowanego w Jerozolimie około 34 roku. Dekadę później na rozkaz Heroda Agryppy stracono biskupa Jerozolimy, św. Jakuba Większego Apostoła, który w trakcie kaźni dał tak porywający przykład heroizmu, że nawrócił się jego kat (chwilę później i on zginął za Chrystusa). Z rąk herodowych siepaczy cudem uszedł wtedy św. Paweł Apostoł, który tak zaświadczył o realiach ówczesnej pracy misyjnej: „Od Żydów otrzymałem pięciokrotnie po czterdzieści razów bez jednego. Trzykrotnie sieczono mnie rózgami, raz kamienowano, trzykrotnie przeżyłem rozbicie statku, dzień i noc spędziłem na głębokim morzu. Często w podróżach groziły mi niebezpieczeństwa na rzekach, niebezpieczeństwa z rąk rozbójników, niebezpieczeństwa z rąk współrodaków, niebezpieczeństwa ze strony pogan, niebezpieczeństwa w mieście, niebezpieczeństwa na pustkowiu, niebezpieczeństwa na morzu, niebezpieczeństwa od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach w zimnie i nagości” (2 Kor 11, 24-27).

Wielki pożar Rzymu

W roku 64 w Rzymie wybuchł wielki pożar. Przez sześć dni i siedem nocy w mieście szalał huragan ognia.

Zniszczenia były ogromne. Z dymem poszły trzy spośród 14 dzielnic Wiecznego Miasta, kolejnych siedem było w poważnym stopniu zrujnowanych. Wśród ocalałych pogorzelców utrzymywało się przekonanie, że dramat był wynikiem zbrodniczych podpaleń, dokonanych z rozkazu cesarza Nerona. Takie oskarżenie powtórzyli potem rzymscy pisarze, jak Swetoniusz i Kasjusz Dion. Ich zdaniem pogrążony w zbrodniczym szaleństwie władca chciał unicestwić stary Rzym, by na jego gruzach wybudować nowoczesne miasto. Z kolei dziejopis Tacyt zdawał się traktować powściągliwie ową „hańbiącą pogłoskę”, choć stwierdził zarazem: „I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz”.

Zapewne nigdy nie zyskamy pewności, co naprawdę się wtedy wydarzyło. Jednakże dalszy ciąg zdarzeń już nie budzi wątpliwości. Cesarz Neron, aby uspokoić wzburzenie społeczne, oszczerczo oskarżył chrześcijan o wywołanie pożaru.

Kozioł ofiarny

Rzymska wspólnota wyznawców Chrystusa, choć niewadząca nikomu, była traktowana przez ogół pogan z wielką podejrzliwością.

Dla większości ówczesnych umysłów monoteizm chrześcijan wydawał się dziwaczną osobliwością. Kategoryczna odmowa składania ofiar obcym bóstwom była przyjmowana niechętnie. Chrześcijanie, odmawiający oddania boskiej czci cesarzowi, jawili się przy tym jako element politycznie podejrzany i niebezpieczny. Niezdrowe emocje rozpalały plotki o tajemniczych obrzędach i misteriach nowej wspólnoty. Niektórzy poganie dawali posłuch bajędom o skrytym mordowaniu dzieci, których ciała i krew miały być rzekomo wykorzystywane podczas Eucharystii. Niewiedza, niezrozumienie i zwykła ludzka zawiść łatwo prowadziły do niecnych podejrzeń, skąd już niedaleka droga do zapiekłej nienawiści. Dla cesarza Nerona chrześcijanie byli więc idealnym kozłem ofiarnym, którego kaźń miała zaspokoić żądzę krwi motłochu.

Jak zaświadcza Tacyt: „Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie”.

Historycy szacują, że ofiarą rzezi mogły paść setki wyznawców, co dla niewielkiej wówczas wspólnoty było hekatombą. Tacyt, przecież niechętnie nastawiony do chrześcijan, użył określenia ingens multitudo (ogromne mnóstwo). Nie zachowały się dokładne spisy ofiar. Wiadomo, że podczas prześladowań za czasów Nerona zginęli między innymi apostołowie Piotr i Paweł. Ogromna większość męczenników poniosła śmierć bezimiennie. Szli na śmierć nieulękle, najwyraźniej mając w pamięci Pawłowe: „Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć” (Flp 1, 29).

Ciemne wieki antyku

Krwawe represje za czasów Nerona zapoczątkowały tragiczny rozdział w dziejach Kościoła, który potrwa dobre ćwierć tysiąca lat, aż do ogłoszenia mediolańskiego edyktu tolerancyjnego w roku 313.

W tym okresie w cesarstwie rzymskim wielokrotnie wybuchały prześladowania, inicjowane zarówno odgórnie przez władze państwowe, jak i spontanicznie przez sfanatyzowane tłumy. Niekiedy wynikały z politycznego wyrachowania, choć niekiedy przyczyną był pogański zabobon – pretekstem mogły być klęski wojenne bądź katastrofy żywiołowe, za które łatwo obciążano winą wspólnotę wyznawców Chrystusa. Spod pióra Tertuliana wyjdą słowa: „Jeśli Tybr zaleje mury, jeśli Nil nie wyleje na pola, jeśli niebo stanie i nie daje deszczu, jeśli ziemia się trzęsie, jeśli głód, jeśli zaraza, zaraz słychać okrzyki: – Chrześcijan lwu!”.

Odmawiających porzucenia Wiary czekała nieuchronna, straszna kaźń. Egzekucji dokonywano publicznie, na oczach rozradowanego motłochu. Wpierw zawsze biczowano ofiarę, często poddając ją też wymyślnym torturom. Wyroki śmierci wykonywano najczęściej przez spalenie żywcem, ścięcie, ukrzyżowanie. Od czasów Nerona modne stało się rzucanie chrześcijan na pożarcie dzikim zwierzętom, szczególnie lwom, również: tygrysom, lampartom, niedźwiedziom, wilkom, psom. Skazanych tratowały też nosorożce, słonie, byki, tury, odyńce. Tych, co przeżyli spotkanie z bestiami, dobijali gladiatorzy ciosem w serce lub w gardło. I tak zginęli na arenach, rozszarpani przez dzikie zwierzęta, święci: January, Sossus, Festus, Dezyderiusz… Świętego Pankracego oraz święte Perpetuę i Felicytę, poranionych, dobito mieczem.

Zmarli w wyniku tortur święci: Wincenty, Agata, Zenobiusz, Wit, Soter, Leokadia, Wawrzyniec… Męczarnie, jakim poddano świętego Jerzego, były tak wyjątkowe, nawet w tych okrutnych czasach, że powszechnie mówiono o nim jako o Wielkim Męczenniku.

Ukrzyżowano świętych: Piotra Apostoła, Andrzeja Apostoła, Arkadiusza… Świętego Bartłomieja Apostoła ukrzyżowano, a potem ścięto. Świętego Filipa ukrzyżowano, a następnie ukamienowano.

Spalono żywcem św. Teodora i św. Apolonię. Świętego Polikarpa nie imały się płomienie stosu, więc dobito go pchnięciem sztyletu. Św. Jakub Młodszy Apostoł, strącony z wieży świątyni jerozolimskiej, ukamienowany, został następnie dobity pałką. Świętego Macieja Apostoła, ukamienowanego, dobito siekierą.

Św. Szymona Apostoła przerżnięto na pół drewnianą piłą. Św. Hipolita włóczono końmi. Skazano na utopienie w morzu papieża św. Klemensa I oraz św. Floriana. Świętych Tymoteusza i Tarsycjusza zakatował na śmierć pogański motłoch. Świętych Jana oraz Pawła z Rzymu skrytobójczo zamordowano we własnych domach. Św. Sebastian i św. Krystyna z Bolsena zginęli przeszyci strzałami. Czterdziestu Męczenników z Sebasty zamrożono. Św. Zofia zmarła z boleści na grobach swych dzieci – męczenników.

Ścięto świętych: Pawła Apostoła, Bonifacego z Tarsu, Justyna, Marcelina, Piotra Egzorcystę, Gerwazego, Protazego, Małgorzatę, Balbinę, Cypriana, Prokula, Eutychesa, Akucjusza, Kosmę, Damiana, Justynę z Padwy, Katarzynę, Lucjana, Juliana, Tacjana, Agnieszkę, Błażeja, Dorotę, Walentego, Daniela, Eliasza, Izaaka, Jeremiasza i Samuela, papieża św. Sykstusa II (wraz z nim m.in. świętych: Felicissina, Agapita, Januarego, Magnusa, Wincentego, Stefana), św. Symforiana, św. Maksymiliana… Świętą Barbarę ściął własny ojciec.

Na terenie dzisiejszej Szwajcarii położył głowę św. Maurycy wraz z Towarzyszami – żołnierzami sławnej „legii tebańskiej” cesarza Dioklecjana. Ich legion, składający się z samych chrześcijan, „dziesiątkowano” (zabijano co dziesiątego żołnierza), chcąc zmusić pozostałych do odstąpienia od Wiary. Nie załamał się ani jeden, zginęli wszyscy – 6 000 legionistów! W kamieniołomach na Sycylii ponieśli razem śmierć papież św. Poncjan oraz… antypapież św. Hipolit, który męczeństwem okupił swe winy wobec Kościoła.

Wszelako, pokreślmy to raz jeszcze, ogromna większość męczenników pozostała dla nas anonimowa; ich imiona zna tylko Bóg.

Wybór drogi

Egzekucjom często towarzyszyły nadnaturalne zjawiska. Święta Łucja przeżyła palenie na stosie i ścięcie (!). Zmarła z odniesionych ran, szczęśliwa, że zdołała jeszcze przyjąć Ciało Chrystusa.

Świętej Cecylii kat nie zdołał odrąbać głowy, mimo iż trzykrotnie uderzył mieczem w kark skazanej; zmarła z ran po trzech dniach. Święty Erazm, torturowany, wybawiony z więzienia przez Michała Archanioła, zmarł z ran jako człowiek wolny. Święta Tekla, skazana na pożarcie przez wygłodzone lwy, ocalała; bestie nie chciały atakować męczennicy.

Zapierająca dech w piersiach odwaga ginących chrześcijan wywoływała ogromne wrażenie na publiczności, a nawet na samych oprawcach. Wszak już setnik Longinus, dowódca straży przy Chrystusowym Krzyżu, który najpewniej osobiście przebił włócznią bok Jezusa – nawrócił się, został biskupem i poniósł śmierć męczeńską; wyniesiono go na ołtarze. Święci Nereusz i Achilles, żołnierze rzymscy z oddziałów prześladujących chrześcijan, pod wpływem bohaterskiej postawy swych ofiar również przyjęli Wiarę; przypłacili to obaj życiem.

A przecież, gdy spojrzymy na to „po ludzku”, pogańscy oprawcy wcale nie żądali wiele. Ot, zapalenia dwóch ziarenek kadzidła przed posążkiem jakiegoś bożka. Albo złożenia mu ofiary, której tak naprawdę niekiedy nawet nie trzeba było składać, wystarczyło po cichu uiścić niewygórowaną opłatę. Albo złożenia słownej deklaracji apostazji – rzecz, zdawałoby się, do wybaczenia w okolicznościach zagrożenia życia. Wtedy również był czas drobnych i większych kłamstewek, ułatwiających życie i pozwalających egzystować w zgodzie z otaczającym światem.

Otwarte wyznanie wiary wymagało wysiłku. A przecież ten wysiłek podejmowano. „Pójść za Chrystusem” oznaczało nie tylko przyjąć Jego naukę, ale wziąć krzyż – i to w najdosłowniejszym sensie; naśladować Mistrza także w najtrudniejszych wyborach. Byli więc tacy – jakże wielu! – którzy szli za Chrystusem do końca. Ówczesny, bezideowy świat patrzył na nich z zapartym tchem, i stopniowo, nie od razu, zaczął zachwycać się ich poświęceniem. I nagle ten świat zaczął zmieniać się na lepsze.

Blisko miecza – to blisko Boga

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że Kościół pierwszych wieków wzrastał w krwi męczenników.

Dzisiaj, kiedy naszą wspólnotą targają najrozmaitsze kryzysy, gdy obserwujemy z oburzeniem, a niekiedy już z rezygnacją nikczemną, judaszową postawę jakże wielu duchownych i świeckich, może trzeba zadać to pytanie – czy nie jest tak, że współczesny nam Kościół zasługuje w oczach Boga na trwanie właśnie dlatego, że w Afryce, w krajach Lewantu i w wielu innych miejscach globu nadal umierają nasi bracia, po staremu gotowi iść za Chrystusem wszędzie, do samego końca, jak ich antenaci sprzed dwudziestu wieków?

Święty Ignacy, biskup Antiochii, około 107 roku uwięziony i oczekujący na egzekucję, pisał do swych owieczek: „…blisko miecza – to blisko Boga. Razem ze zwierzętami – to razem z Bogiem, byleby tylko w Imię Jezusa Chrystusa. Aby z Nim razem cierpieć wszystko znoszę, gdyż umacnia mnie On sam, który stał się człowiekiem doskonałym”.

Skazany na śmierć na arenie, wydany na pastwę dzikich zwierząt, stojąc na progu Wieczności, biskup Ignacy skreślił słowa: „Pszenicą jestem Bożą, a zmielony zwierzęcymi zębami, okażę się czystym chlebem Chrystusa”.

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(9)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie