Deon
510

ROZWAŻANIA O LUDZKICH UCZUCIACH

W fotelu fryzjerskim siedział człowiek niewymownej brzydoty. Jego twarz blada, długa, jakby barania, była pokryta krwawiącymi krostami. Nożyce obcinały kłaki jego zwełniałych włosów żółtego koloru. Czułem do niego tak wielką odrazę, że myśl o znalezieniu się zaraz w tym samym fotelu i poddanie się tym samym nożycom była dla mnie nieznośna. Tak przyłapałem się raz jeszcze na wstręcie do większości ludzkich plemion, w czym krył się mój pociąg do gatunku ludzi przeciwstawionych tamtym, urodziwych, do których oczywiście zaliczałem siebie (Cz. Miłosz). Autor daje nam w tym krótkim tekście świadectwo autentycznej pracy nad swoimi uczuciami. Polega ona na rozpoznawaniu i kontrolowaniu budzących się w nas odruchowo nieuporządkowanych uczuć i próbie życzliwego rozumienia, w swoich nieuporządkowanych uczuciach, siebie i bliźniego.
W naszych rozważaniach o nawróceniu wewnętrznym podkreślamy nierzadko konieczność zmiany naszego sposobu myślenia i pojmowania rzeczywistości. Jest to — jak się wydaje — jednostronne i powierzchowne traktowanie problemu przemiany wewnętrznej. Jeżeli nawrócenie człowieka ograniczymy do sfery rozumowej, możemy je osiągnąć nawet bardzo szybko. Oto przykład. Osoba niepewna siebie i swoich poglądów w kontakcie z człowiekiem o zdecydowanych i jasnych przekonaniach może łatwo utożsamić się z nimi i uznać je za swoje. Po pewnym jednak czasie, kiedy minie pierwsze wrażenie, w spotkaniu z nowymi ludźmi może na nowo zmieniać swoje przekonania, uznając poglądy z przeszłości za niepełne lub nawet fałszywe.
W nawróceniu na równi ze zmianą sposobu myślenia winien się także zmieniać nasz sposób uczuciowego reagowania, nasze postawy serca. Nawrócenie winno być bowiem przemianą całego człowieka, a nie jakiejś jego części. W języku biblijnym określa się to przemianą serca, które jest centrum osobowości, siedzibą wszystkich witalnych sił człowieka. Przyjęcie argumentów racjonalnych nie oznacza jeszcze pełnej przemiany wewnętrznej. Trzeba również przemiany naszych postaw wewnętrznych, które są zasadniczym źródłem naszych uczuć i płynących z nich reakcji. Taka przemiana jest jednak długim i trudnym procesem; procesem wymagającym z naszej strony świadomego i trwałego zaangażowania.
1. Wejście w nieuporządkowane uczucia początkiem nawrócenia
Ćwiczeniami duchownymi nazywa się wszelkie sposoby przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu — do szukania i znalezienia woli Bożej (ĆD, 1). Nawrócenie domaga się od nas wejścia w świat naszych nieuporządkowanych uczuć. Poznać świat uczuć człowieka to w pewnym sensie poznać samego człowieka. Poprzez nasze uczucia ujawnia się bowiem to, co jest w nas najgłębszego: nasze pragnienia, tęsknoty, nadzieje, oczekiwania, ale także nasze potrzeby, obawy, lęki, gniew, niezadowolenie z siebie i z innych. Jeżeli pragniemy poznać siebie, by móc poznawać Boga, to trzeba nam się odwołać nie tyle do naszych myśli o nas samych, co raczej do naszych uczuć, rozumianych jednak bardzo szeroko. Nasze rozumienie siebie jest zawsze bardzo uwarunkowane. Może ono kształtować się pod wpływem działających w nas nieświadomie mechanizmów obronnych lub też powierzchownych opinii innych ludzi, które spontanicznie przejmujemy jako własne.
Wejście w świat uczuć, które nie były jeszcze świadomie kształtowane, pielęgnowane, może okazać się niełatwym zadaniem. Odnosi się to zwłaszcza do osób nastawionych przede wszystkim na działalność zewnętrzną, którym brak głębszej refleksji. Świat uczuć ludzkich przypomina gęsty las, niekiedy wręcz wielką dżunglę, w której łatwo można się zagubić.
Aby bezpiecznie kroczyć przez las naszych uczuć, zwłaszcza nieuporządkowanych, trzeba spełnić pewne podstawowe warunki. Po pierwsze konieczna jest pewna świadomość i pragnienie dobrowolnego wejścia w siebie. Po drugie potrzeba nam także czasu wyciszenia i modlitewnej refleksji nad sobą. Nikogo nie można na siłę wprowadzić w rozeznawanie, porządkowanie i kształtowanie własnych uczuć. Próba robienia tego na siłę np. w wychowaniu, przynosi zwykle przeciwne skutki. Aby móc wejść w świat naszych uczuć, niezbędne jest także kierownictwo duchowe.
Pierwszym prowadzącym człowieka w rekolekcjach jest Duch Święty, który działa przez Słowo Boże. Jeżeli poddamy się Temu nauczycielowi, ujawni On i osądzi wszystkie najgłębsze zamysły serca, wszystkie nasze uczucia. Aby jednak nie ulec złudzeniom z powodu niesamowitej ludzkiej skłonności do fałszerstw moralnych (K. Rahner) i nie kierować się nieświadomie mechanizmami obronnymi, Ignacy daje odprawiającemu rekolekcje także człowieka — kierownika duchowego.
Odwołując się do mądrości Kościoła, jak również do osobistego doświadczenia i wiedzy, kierownik ma pomóc rekolektantowi rozeznać się w świecie jego doświadczeń uczuciowych. Obejmują one nie tylko to, co dzieje się w duszy człowieka, ale także to, co dzieje się w świecie ludzkiej psychiki. Nie jest to jednak sprawa prosta, ponieważ oba działania w człowieku (duchowe i psychiczne) są ściśle splecione i nie można ich rozdzielać. Doświadczenia duchowe wyrażają się w przeżyciach psychicznych, a nawet cielesnych i odwrotnie, doświadczenia w sferze ludzkiej psychiki i ciała mają związek także z duchowym wymiarem człowieka. Poważnym zubożeniem w traktowaniu człowieka jest lekceważenie lub zaniedbanie którejkolwiek z trzech warstw osoby ludzkiej: fizycznej, psychicznej i duchowej (V. E. Frankl). Świadome przyjęcie kierownictwa duchowego wyraża osobistą troskę, aby nie ulegać złudzeniom. Dotyczy to przede wszystkim sytuacji, kiedy stajemy przed koniecznością uznania nieuporządkowanych uczuć, których dotychczas nie byliśmy świadomi.
2. Co to są uczucia?
W obecnych rozważaniach nie chcemy zajmować się teoriami psychologicznymi, ale chcemy podać jedynie pewien prosty klucz do lepszego poznania siebie. Nieraz zastanawiamy się, jakie są nasze główne wady, namiętności, skłonności i jak głęboko są one w nas zakorzenione. Pytamy siebie, nad czym właściwie winniśmy pracować. Aby odpowiedzieć sobie na te i podobne pytania, trzeba wejść w świat swoich uczuć. One dopiero powiedzą nam, jakie są nasze rzeczywiste problemy, które zatrzymują nas w drodze do Boga.
Wszystkie uczucia w człowieku możemy podzielić na dwie kategorie: uczucia pozytywneprzyjemne w doświadczaniu oraz uczucia negatywnenieprzyjemne w przeżywaniu. Przykładem uczuć pozytywnych może być przeżywanie radości, zadowolenia, przyjemności, sympatii, miłości, entuzjazmu; natomiast przykładem uczuć negatywnych może być gniew, złość, zazdrość, wstręt, niechęć, odraza, niezadowolenie. Podział, który został tutaj zaproponowany, jest pewnym uproszczeniem. Istnieje bowiem w nas wiele odczuć obojętnych, które trudno byłoby nam zaliczyć do jednej z dwu kategorii. Nasze uproszczenie jest jednak celowe, gdyż w tych rozważaniach będziemy się zajmować przede wszystkim grubymi uczuciami, uczuciami nieuporządkowanymi, które przeszkadzają nam w drodze do Boga.
Uczucia pozytywne są odruchowo i chętnie przez nas akceptowane, przyjmowane i one stanowią o przeżywaniu stanu naszego szczęścia. Dobre samo–poczucie, to trwanie w dobrych, pozytywnych uczuciach. Uczucia negatywne są natomiast przez nas odruchowo odrzucane i stają się źródłem naszego stanu nie–szczęścia. Złe samo–poczucie, to doświadczanie negatywnych uczuć. Nie jesteśmy zadowoleni z przeżywanego gniewu, złości, wstrętu, zazdrości itd.
Co to są uczucia? Uczucia to pewien psychiczny stan człowieka, pewne nastawienie wewnętrzne, które towarzyszy każdemu naszemu doświadczeniu. Stan ten ujawnia na zewnątrz to, co jest wewnątrz człowieka. Jak każdy przedmiot materialny posiada określoną temperaturę, tak niemal każde nasze ludzkie doświadczenie posiada także swój uczuciowy stan, uczuciową temperaturę. Uczucia towarzyszą nam nie tylko na jawie, ale także podczas snu. Nasze sny odznaczają się zwykle wielkim bogactwem uczuciowym.
Uczucia negatywne, przykre dla nas, są znakami, że daną sytuację, w której się one budzą, odbieramy przede wszystkim jako zagrożenie; przypominają czerwone światło, które nas ostrzega: Uwaga! Niebezpieczeństwo!Uczucia pozytywne sygnalizują nam natomiast, iż sytuacja, w którą wchodzimy, jest dobra dla nas. Jest to jakby zielone światło, które mówi: możesz wejść w daną sytuację, bo ona jest dla ciebie dobra.
Jest rzeczą ogromnie ważną uświadomić sobie, że nasze uczucia są sygnałami subiektywnymi. Obiektywizm wielu przeżywanych subiektywnie zagrożeń winien być dopiero rozeznany w rozmowie z bliźnim, który posiada pewien dystans emocjonalny do naszych przeżyć. Takiego rozeznania wymaga wiele naszych uczuć, także uczuć pozytywnych.
Uświadamianie sobie faktu, że nasze uczucia są sygnałami subiektywnymi, pozwala nam nabierać do nich większego dystansu i nie identyfikować się z nimi. Lęk, zazdrość, wrogość, euforia, gniew i każde inne uczuciejest we mnie, ale ja sam nie jestem lękiem, zazdrością, wrogością, euforią czy gniewem. Teoretycznie wydaje się to być stwierdzeniem oczywistym i wprost truizmem byłyby próby udowadniania go. A jednak w codziennych zachowaniach nierzadko reagujemy tak, jakbyśmy nie mieli żadnej wolności i byli niemal skazani na uleganie naszym najbardziej prymitywnym odruchom uczuciowym.

Człowiek ma charakter, ale jest osobą (R. Allers). Możemy tu jeszcze dodać: człowiek jako duchowa osoba ma charakter i ma wolność w stosunku do charakteru. Skłonność charakteru nie jest więc w żadnym razie czynnikiem rozstrzygającym: ostatecznie rozstrzygające jest zawsze zajęcie stanowiska przez osobę. (...) Człowiek ma więc wolność nie tylko w stosunku do wpływów swego środowiska, lecz również wobec swego charakteru (V. E. Frankl).
Realność zagrożenia wynikającą z niektórych sytuacji widać nieraz bez żadnego rozeznania. Ale jest wiele innych sytuacji, które odbieramy jako zagrożenie tylko z powodu naszych lękowych postaw wobec życia. Są to w rzeczywistości zagrożenia pozorne. Nabranie dystansu do nich sprawia, iż przestajemy je przeżywać jako źródło lęków. Podobnie dzieje się w przypadku uczuć pozytywnych: przyjemność z nich wypływająca nie musi wiązać się z rzeczywistym dobrem; dobroć zapowiadana przez pozytywne odczucia może być pozorna i zwodnicza (por. ĆD, 314).
W obecnych rekolekcjach stawiamy sobie pytanie: jakie są nasze zasadnicze uczucia negatywne? W jakich sytuacjach one się budzą? Co mnie najczęściej irytuje, złości, zniechęca? W jakich sytuacjach czuję się lepszy, chwalony, a w jakich gorszy, lekceważony, pomijany? Przez kogo czuję się przyjęty, akceptowany, kochany, a przez kogo odrzucony, pomijany, niekochany? Czego w życiu się jeszcze spodziewam, jakie są moje nadzieje? Jakie są moje obawy, lęki, zagrożenia? Te i tym podobne pytania mogą nas naprowadzić na pełniejsze odkrycie naszych uczuć, które doprowadzą nas do źródła, z którego one pochodzą.
3. Skąd się biorą nasze uczucia?
Gdy patrzy się na problem bardzo powierzchownie, może się niekiedy wydawać, iż źródła naszych uczuć leżą poza nami. Mówimy nieraz usprawiedliwiając pewien typ naszych reakcji, często bardzo niedojrzałych: on mnie zdenerwował, on mnie irytuje, on powoduje moją agresję, zazdrość, on budzi moją sympatię, życzliwość. W tym typie rozumowania nacisk położony jest na on.
Pełniejsze poznanie siebie, uświadomienie sobie zasadniczych postaw życiowych pozwoli nam jednak stwierdzić, iż to nie ludzie, problemy czy konflikty budzą nasze uczucia. Sytuacje zewnętrzne stają się jedynie katalizatorami tego, co w nas już od dawna istnieje. Wszystkie nasze uczucia, tak pozytywne jak i negatywne, mają swoje źródło w utrwalonych postawach wewnętrznych, utrwalonych zachowaniach wewnętrznych. Nasze zaś postawy wewnętrzne, utrwalone zachowania kształtowały się w nas od niemowlęcych lat. Niektórzy psychologowie stwierdzają nawet, iż okres prenatalny miał także decydujący wpływ na kształtowanie się naszej osobowości.
Nasze postawy wewnętrzne, utrwalone zachowania są jakąś wypadkową bardzo wielu czynników naszego życia: wychowania, przeżytych doświadczeń, dokonanych wyborów, popełnionych błędów itd. Na utrwalanie się naszych postaw wewnętrznych pracowało całe nasze życie, cała nasza historia. Szczególne znaczenie ma tutaj doświadczenie wyniesione ze środowiska rodzinnego. V. E. Frankl podkreśla jednak, iż nie jest aż tak ważną rzeczą doszukiwanie się w naszej historii życia genezy naszych utrwalonych postaw i zachowań wewnętrznych, ale chodzi raczej o poznanie roli, jaką pełnią one dzisiaj w naszym życiu. Doszukiwanie się samemu genezy utrwalonych postaw i zachowań, szczególnie wówczas, kiedy nie zaleciły nam tego kompetentne osoby, może naprowadzać na jałową autopsychoanalizę, która skoncentruje nas jedynie na nas samych.
Aby praca nad sobą przynosiła owoce rzeczywistej przemiany wewnętrznej, trzeba najpierw odkryć utrwalone w nas postawy, które w języku potocznym określane są jako główne cnoty i wady. Wielu z tych postaw możemy być nieświadomi.
4. Jak pracować nad swoimi uczuciami?
Najpierw trzeba nam nauczyć się dostrzegać i doceniać nasze uczucia. Uczucia, wszystkie uczucia, są bogactwem człowieka. I chociaż bogactwo to jest uwikłane w nasze fundamentalne zranienie grzechem cudzym i własnym, jednak nie zmienia to faktu, iż posiadają one decydujące znaczenie na wszystkich płaszczyznach naszego życia. Głównym błędem, który popełniamy w pracy nad sobą, jest właśnie lekceważenie świata uczuć. Uczucia są zawsze bardzo cennym źródłem informacji o nas samych, o naszych najgłębszych postawach, które kierują naszym życiem.
W sytuacjach niepowodzeń i konfliktów, trzeba nam świadomie rezygnować z obwiniania bliźnich, by móc dostrzec swoje własne reakcje uczuciowe oraz zasadnicze postawy wewnętrzne, które się kryją za nimi. Zbytnie skoncentrowanie się na winie innych odwraca naszą uwagę od własnej odpowiedzialności za siebie. Jest to pewien mechanizm obronny, który winien być przez nas odkrywany świadomie i z całą dobrowolnością.
Niedojrzałość człowieka zarówno w sferze emocjonalnej jak i duchowej (obie te sfery łączą się ze sobą ściśle) polega między innymi na nieznajomości czy też nawet na lekceważeniu świata uczuć. Zwykle jednak człowiek, który lekceważy swoje uczucia, w życiu codziennym nierzadko kieruje się najbardziej prymitywnymi odruchami uczuciowymi. Pierwszy wymóg dojrzałości emocjonalnej i duchowej, to uświadomienie sobie uczuć, które towarzyszą wszystkim naszym doświadczeniom.
Jednak nie dochodzimy do uświadomienia sobie naszych uczuć po to, aby je natychmiast usuwać lub zmieniać. Winniśmy zdać sobie sprawę, że samą siłą woli, woluntaryzmem, nie możemy odmienić naszych emocji. Zbytni nacisk woli na uczucia, może prowadzić jedynie do represji. K. Rahner, powołując się na św. Tomasza z Akwinu, stwierdza, że jest rzeczą niemoralną tłumienie w człowieku uczuć. Represja uczuć, spychanie ich do podświadomości nie ma sensu, ponieważ wychodzą one na zewnątrz w innej, zwykle gorszej postaci. I tak np. spotykamy nieraz ludzi zewnętrznie bardzo poprawnych, ułożonych, wprost nienagannych, ale jednocześnie zamkniętych w sobie, wewnętrznie spiętych, bardzo drażliwych na swoim punkcie. Jest to bardzo wysoka cena, jaką osoby te płacą za swoją zewnętrzną poprawność i nienaganność.
Z uczuciami, nawet najbardziej negatywnymi, nie trzeba walczyć. Nie należy się też ich obawiać. Trzeba uczyć się świadomie i dobrowolnie je akceptować. Naszymi uczuciami możemy kierować tylko wówczas, kiedy uznamy je za swoje. Jeżeli w świecie uczuć wyrzekasz się czegoś — zauważa A. de Mello — to zrastasz się z tym na zawsze. Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na wieki. Tak długo, jak z tym walczysz, tak też długo dajesz temu moc. Dokładnie taką moc, jak tę, którą wkładasz w tę walkę. Tak więc musisz przyjąć twoje uczuciowe demony, bo kiedy z nimi walczysz, dajesz im siłę.
Z naszymi uczuciami winniśmy postępować jak doświadczony pasterz z trzodą owiec. Z całym spokojem obserwuje owce i pozwala im chodzić w dowolnym kierunku. Interweniuje zdecydowanie dopiero wówczas, kiedy owce zbliżają się do przepaści lub też wtedy, gdy grozi im jakieś inne niebezpieczeństwo.
Pierwszym warunkiem dobrej kontroli naszych uczuć jest ich pełna akceptacja. Ale już samo przyjęcie i zgoda na nie wymaga od nas wielkiej pokory. Niełatwo przyznać się przed sobą, przed innymi i przed Bogiem doprymitywnych i brzydkich uczuć, które nieraz bardzo nas obnażają. Fałszywa świętość polega między innymi na nieakceptacji głębi własnego nieuporządkowania wewnętrznego oraz głębi własnego zranienia. Ucieczka od siebie w świat religijnej iluzji stanowi zwykle formę ucieczki od własnych negatywnych uczuć, których nie chce się uznać ani przed sobą, ani przed Bogiem. Zepchnięcie ich do podświadomości może być fałszywie interpretowane jako znak własnej nienaganności moralnej.
5. Ocena moralna uczuć
Czy nieuporządkowane uczucia są grzechem? Uczucia same w sobie, tak pozytywne jak i negatywne, są moralnie obojętne i nie podlegają moralnej ocenie. Rodzą się bowiem w nas niezależnie od naszej wolności. Dopiero nasza, mniej lub bardziej świadoma i wolna, reakcja na uczucia — kontrolowanie ich lub też uleganie im — podpada ocenie moralnej.
Świadomość, że utrwalone postawy wewnętrzne i wypływające z nich uczucia nie są same w sobie faktem grzechu, choć stwarzają mniej lub bardziej silną tendencję do postępowania wewnętrznie złego z punktu widzenia moralnego, daje nam możliwość nabierania dużego dystansu do naszych najbardziej nieuporządkowanych i najbardziej grzesznych uczuć. Lęk i poczucie winy rodzące się spontanicznie pod wpływem negatywnych uczuć koncentruje nas na sobie i utrudnia nam ogromnie pokonanie siebie w sytuacji kuszenia. Inną jest rzeczą pokus być przedmiotem, a inną rzeczą pokusom tym ulec (W. Shakespeare). Inną jest rzeczą budzenie się w nas nieuporządkowanych uczuć pychy, zazdrości, nienawiści, a inną rzeczą uleganie tym uczuciom i postępowanie zgodnie z nimi.
6. Opór wewnętrzny
Odkrycie utrwalonych postaw wewnętrznych będących źródłem określonych uczuć jest często niełatwe. W każdym z nas działa przecież wiele mechanizmów obronnych i jeżeli nie jesteśmy ich świadomi, utrudniają nam ogromnie prawdziwą ocenę samych siebie. Potrzeba pewnej kultury uczuciowej (wyrobienia wewnętrznego), aby dostrzegać w sobie opór psychiczny, który odruchowo rodzi się w nas, kiedy dotykamy mocno utrwalonych i zastarzałych sposobów zachowania i reagowania. Jesteśmy skłonni bać się wszelkiej wiedzy, która mogłaby obudzić w nas uczucie pogardy do samych siebie lub poczucie niższości, słabości, braku wartości, poczucie, że jesteśmy źli i musimy się wstydzić. Chronimy siebie i swój idealny obraz przez represję i inne podobne mechanizmy obronne, które w swojej istocie są sposobami na to, żeby nie uświadamiać sobie prawd nieprzyjemnych (A. H. Maslow).
Dostrzeżenie w nas utrwalonych postaw i zachowań wewnętrznych bardzo zobowiązuje. Domaga się bowiem kwestionowania naszego postępowania oraz zmiany siebie. Gdybyśmy byli bardzo szczerzy wobec siebie samych, to — być może — moglibyśmy sobie przypomnieć pewne sytuacje konfliktowe, w których doświadczaliśmy, może bardziej intuicyjnie niż refleksyjnie, potrzeby postawienia sobie pytania o przyczynę naszych zbyt impulsywnych reakcji i zachowań. Łatwiejsze jednak od szukania odpowiedzi na takie pytania jest oskarżanie innych: warunków zewnętrznych, społeczeństwa, a najczęściej konkretnych osób. Oskarżanie to jest jednak tylko formą przerzucania na bliźnich odpowiedzialności za zaistniałe nieprzyjemne sytuacje. Gdy próbuje się odsłonić nam nieświadome motywy, to zaczynamy z tym walczyć, ponieważ niektóre nasze interesy są zagrożone. Krótko mówiąc, określamy to zjawisko pojęciem oporu (K. Horney).
H. J. M. Nouwen, ksiądz, profesor psychologii, w dzienniku swojego siedmiomiesięcznego pobytu w klasztorze trapistów w Genesee w USA tak oto szczerze pisze o swoich mechanizmach obronnych: Dziś rano Ojciec John (kierownik duchowy Autora) wyjaśnił mi, że siewka potrafi oszukiwać człowieka udając, że jest ranna, po to, żeby odciągnąć jego uwagę od jajek złożonych w piasku na otwartej przestrzeni. Wspaniałe! Udawanie jako broń. Ileż to razy domagałem się współczucia z bardzo błahego powodu, po to, żeby odwrócić czyjąś uwagę od problemu, który chciałem zachować w tajemnicy. Czasem wydaje mi się, że każdy ptak zinstytucjonalizował któryś z moich mechanizmów obronnych. Kukułka składa swoje jajka w gnieździe innego ptaka, który ją wyręcza w wychowaniu piskląt; baltimorska wilga naśladuje dźwięki groźnych ptaków, żeby odstraszyć wrogów, czerwonoskrzydły kos tak głośno potrafi krzyczeć człowiekowi nad głową, że zmęczony tym hałasem szybko opuszcza teren, który ptak uważa za swoją własność. Nie trzeba długo rozmyślać, żeby dojść do wniosku, że ja robię wszystko to samo, a nawet znacznie więcej, by siebie chronić, albo żeby przeprowadzić swoją wolę. W cytowanym fragmencie książki Autor daje nam doskonały przykład uważnej i krytycznej obserwacji swoich mechanizmów obronnych, która daje możliwość ich kontrolowania i panowania nad nimi.
7. Werbalizacja uczuć
Nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach. To przysłowie zawiera głęboką prawdę psychologiczną o człowieku. Nie można samemu rozeznać się w świecie swoich uczuć. Aby móc je obiektywnie ocenić, dostrzec ich źródła oraz wpływ na nasze wybory i decyzje, potrzebujemy pomocy człowieka doświadczonego. Jak nikt z nas nie może oglądać własnej twarzy bez pomocy lustra, podobnie nikt nie może nauczyć się prawdziwie odczytać swojego stanu wewnętrznego bez pomocy bliźniego. Stajemy w ten sposób przed problemem kierownictwa duchowego, o którym będziemy mówić w dalszych rozważaniach. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa wyraźnie rozgraniczano spowiedź od kierownictwa duchowego. Spowiedź odbywano przed kapłanem, któremu wyznawano grzechy, natomiast po kierownictwo duchowe udawano się do ojców duchownych, którzy najczęściej nie byli kapłanami, ale mnichami doświadczonymi w życiu wewnętrznym.
Aby ukształtować w sobie kulturę uczuć, która pozwoliłaby nam poznawać je i kierować nimi, trzeba uczyć się otwarcie i obiektywnie mówić o naszych emocjach w kierownictwie duchowym. Zauważmy najpierw, iż jest rzeczą niemożliwą całkowite ukrycie naszych uczuć. Także człowiek bardzo zamknięty, który nigdy nie mówi o sobie i swoich odczuciach, całą swoją postawą nieustannie wypowiada jedno z podstawowych swoich uczuć: zamknięcie i lęk o siebie. Nasze uczucia wypowiadamy nie tylko za pomocą słów, ale całym naszym zewnętrznym zachowaniem: mimiką twarzy, spontanicznymi odruchami, gestami. Nawet wówczas, kiedy nie słyszymy potoku wypowiadanych słów, łatwo wyczuwamy czyjś lęk, wrogość, lekceważenie, czy też przeciwnie: sympatię, otwartość, akceptację, łagodność, dobroć.
Zwykle jednak dla wypowiedzenia naszych uczuć korzystamy ze słów. Słowa zachwytu, podziwu, sympatii czy też narzekania, obmowy, przekleństwa są jakąś spontaniczną, nierzadko bardzo impulsywną formą wypowiadania uczuć. Może ona powodować obniżenie rodzących się w nas napięć psychicznych, ale daje to efekt tylko doraźny. Celem tego impulsywnego i bezrefleksyjnego werbalizowania naszych uczuć nie jest bowiem pragnienie poznania ich, ale szukanie potwierdzenia u innych dla swoich postaw i zachowań.
Do prawdziwego poznania siebie i kierowania sobą potrzeba również wypowiadania uczuć przed człowiekiem postronnym, który mógłby nam pomóc obiektywnie spojrzeć na nasze wewnętrzne doświadczenie: na wszystkie nasze uczucia, ich wpływ na nasze sposoby myślenia, reagowania i na nasze codzienne postępowanie. Taka praca może dokonywać się jedynie w obecności, najogólniej mówiąc, osoby zaufanej, która — poza głębokim doświadczeniem życiowym — ma również emocjonalny dystans do przedstawionych jej spraw.
Ujawnianie swoich uczuć, analizowanie ich nawet przed człowiekiem zaufanym nie przychodzi nam łatwo, ponieważ mówiąc o naszych emocjach dotykamy zawsze tego, co jest w nas najbardziej intymne, osobiste. Mówiąc zaś o uczuciach nieuporządkowanych dotykamy naszych życiowych zranień doznanych od innych oraz własnych grzechów i błędów, które zwykle długo nas bolą. Boimy się wypowiadać to, co czujemy, ponieważ obawiamy się kolejnego zranienia. Ale nie można otrzymać skutecznej pomocy lekarskiej uciekając przed poznaniem własnych ran przez zaprzeczanie ich istnieniu. Pomoc lekarza może otrzymać tylko ten, kto otwarcie i szczerze mówi o swoich dolegliwościach.
Czy możemy pozwolić sobie na zamknięcie się w nas samych i nie rozmawiać nigdy i z nikim otwarcie i szczerze o tym wszystkim, co się w nas dzieje? Z pewnością tak, może to być nasz wybór, ale jak każdy wybór, tak również i ten posiada swoje konsekwencje. Nierozpoznane, niewypowiedziane i nie kierowane przez nas nieuporządkowane uczucia pracują w nas pogłębiając i utrwalając wewnętrzne postawy, z których się rodzą. W miarę upływu lat, jeżeli człowiek nie pracuje świadomie nad sobą, jego osobiste problemy powiększają się i dają o sobie znać we wszystkich jego relacjach: z Bogiem, z bliźnimi, ze sobą samym i ze światem.
O wiele trudniej uleczyć w sobie narosłe przez dziesiątki lat urazy do ludzi, poczucie krzywdy, lęki, niż uchwycić tego rodzaju tendencje nerwicowe w młodości. Trudniej zrozumieć i przyjąć utrwalone w ciągu długich lat życia popadanie w zniechęcenie, niezadowolenie z siebie, czy nawet stany depresji, niż zaakceptować takie skłonności i uczyć się je kontrolować w momencie wchodzenia w życie dorosłe. Podobnie dzieje się z każdym innym naszym problemem: chorymi ambicjami, pychą, zmysłowością, lękiem itp.
To, czego nie poznamy o sobie i nie przyjmiemy, na pewno przerzucać będziemy na innych. I tak na przykład nasze surowe osądy moralne bliźnich nie są niczym innym, jak tylko naszymi osobistymi nieuporządkowanymi uczuciami, których nie zaakceptowaliśmy. Zwykle drażni nas u innych przede wszystkim to, z czym sami mamy problemy.
Kiedy z całą szczerością i odwagą wchodzimy w nasze uczucia, wypowiadamy je przed sobą samym, przed Bogiem i przed drugim człowiekiem, aby je rozeznać i odnaleźć ich źródła, to chociaż one same natychmiast i tak się nie zmieniają, jednak po dłuższej wytrwałej pracy nad sobą ulegają przemianie nasze postawy wewnętrzne, które są źródłem uczuć. Przemiana postaw wewnętrznych owocuje jednocześnie przemianą naszych uczuć. Autentyczna praca nad sobą wymaga wiele cierpliwości i wyrozumiałości dla siebie samego, dla swoich sposobów reagowania, jak również wytrwałości w rozpoznawaniu swoich nieuporządkowanych uczuć, wypowiadaniu ich przed Bogiem, przed kierownikiem duchowym oraz w podejmowaniu prób kontrolowania ich na co dzień. Ogromną pomocą może w tym względzie okazać się codzienny rachunek sumienia.
8. Błogosławieni czystego serca
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5, 8). Profesor F. Arvezú interpretując to błogosławieństwo stwierdza, iż odnosi się ono nie tylko do czystości seksualnej, ale do wszystkich uczuć człowieka. Ludźmi czystego serca są ci, którzy nie boją się samych siebie i swoich uczuć nieuporządkowanych; wyzwolili się bowiem ze strachu o siebie i zaakceptowali całkowicie siebie wraz ze wszystkimi swoimi emocjami. Nie koncentrują się na sobie, ponieważ nie boją się siebie i właśnie dlatego mogą pełniej skoncentrować się na Bogu. Nie oglądają już nieustannie siebie z lęku o siebie, dlatego w miłości mogą oglądać Boga i słuchać Jego Słowa. Są czyści, są przejrzyści przed sobą i przed Bogiem. I chociaż widzą, że są słabi, zranieni, grzeszni — uczucia nieuporządkowane, które w nich są, przypominają im o tym nieustannie — to jednak nie boją się o siebie, bo zaufali Bogu. Nieakceptacja własnych uczuć jest brakiem akceptacji siebie, brak akceptacji własnych uczuć jest jakimś buntem przeciwko sobie. Nie uciekaj od swoich wewnętrznych uczuć, nawet jeśli wydają się one przerażające. Poprzez dokładne śledzenia ich zrozumiesz je lepiej i będziesz mógł łatwiej szukać nowych dróg, kiedy te stare natkną się na ślepą ścianę. Badając dogłębnie swoje niesforne i gwałtowne emocje staniesz wobec swego grzesznego Ja. Ta konfrontacja nie powinna prowadzić do rozpaczy, lecz dać ci wolność, dzięki której otrzymasz miłosierdzie Boże, bez którego nie jest możliwe żadne uzdrowienie (H. J. M. Nouwen).
Wchodzenie w nasze uczucia, poznawanie ich, wypowiadanie, odkrywanie postaw wewnętrznych, z których one wypływają stawia nas w prawdzie. Prawda ta nierzadko boli i trudno ją przyjąć. Odkrywamy bowiem w nas ogrom przywiązań do rzeczy i ludzi, chorych ambicji, niepokoju, poczucia winy, niezadowolenia z siebie, wrogości wobec innych, poczucia zagrożenia, zazdrości, tendencji depresyjnych, itp. Otwarta konfrontacja z tym wszystkim może budzić nasze przerażenie i prowadzić nas nawet do granic rozpaczy. Obawa poznania samego siebie jest bardzo często (...) analogiczna do strachu przed światem zewnętrznym (A. H. Maslow).
Słusznie więc może rodzić się pytanie, czy temu wszystkiemu podołam. Uzasadnione też wydają się być nasuwające się wątpliwości. Czy warto wchodzić w siebie i pytać się o to wszystko, co jest w nas? Czy nie lepiej żyć w błogiej nieświadomości? Wielu ludzi tak właśnie sądzi i według tego dokonuje wyborów. Nie wchodzić w siebie, nie poznawać siebie, nie czuć się zobowiązanym do pokonywania swoich zniewoleń — to wydaje się łatwiejszą propozycją. Pytanie, czy jest to prawdziwsze i uczciwsze wobec swojego człowieczeństwa, wobec bliźnich, z którymi jesteśmy związani, i wreszcie wobec Boga. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli (Rz 8, 15), upomina nas św. Paweł.
Jeżeli człowiek nie poznaje swoich nieuporządkowanych postaw i nie przemienia ich powoli i stopniowo, to zatrzymują go one na nim samym i stają się zasadniczymi, choć nieświadomymi motywami całego jego postępowania. Człowiek służy wówczas sobie samemu, swojemu nieuporządkowaniu wewnętrznemu nawet jeżeli subiektywnie wydaje mu się (jak faryzeuszowi z przypowieści o faryzeuszu i celniku), że służy Bogu. Służyć Bogu całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22, 37) może tylko człowiek wolny lub też przynajmniej dążący usilnie do wewnętrznej wolności. Poznajemy samych siebie, cały bogaty świat uczuć nieuporządkowanych, aby stawać się ludźmi pełniej wolnymi i przez to bardziej dyspozycyjnymi do szukania i znajdowania Boga i Jego woli we wszystkim (por. ĆD, 1). Jezus zapewnia nas: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32).
Bożkiem człowieka mogą stać się nie tylko rzeczy leżące jakby poza nim (posiadanie materialne, sukces, przyjemności zmysłowe), ale również postawy wewnętrzne: zamknięcie w sobie, zbytnia troska i lęk o siebie, melancholia i smutek, wrogość i niechęć wobec innych. Nasze bożki powoli jednak zmieniają się w demony. Obietnica łatwiejszego życia, którą daje demon zamknięcia się w sobie, jest — jak każda obietnica złego ducha — czczym kłamstwem. Zamiast teoretycznych dowodów, wystarczy uważna obserwacja życia.
Wszystkie nasze zranienia życiowe, całe nieuporządkowanie wewnętrzne trzeba nam świadomie i dobrowolnie podjąć jako trudne zadanie dla stawania się pełniejszymi, tj. bardziej wolnymi ludźmi. Praca nad sobą staje się (wówczas) nie tylko podstawowym moralnym obowiązkiem, ale zarazem podstawowym moralnym przywilejem. Gdy będziemy poważnie traktować sprawę własnego rozwoju — sami owej pracy nad sobą zapragniemy. Pozbywając się (...) obsesji na temat własnej osoby, uzyskując wolność dbania o własny rozwój — wyzwalamy u siebie zarazem zdolność do miłości i do troski o innych ludzi (K. Horney), zdolność do rzeczywistej troski o służenie Bogu całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22, 37).
9. Miejcie te same uczucia, co Jezus Chrystus
Kończąc nasze rozważania na temat porządkowania własnych uczuć, by móc stać się wolnymi dla Boga, chciejmy sobie jeszcze raz jasno uświadomić, że uzdrowienie naszych zranień i zniewoleń nie przychodzi przede wszystkim dzięki naszemu wysiłkowi. Nasz wysiłek jest konieczny, ale nie decydujący. Uzdrowienie przychodzi od Boga. Nasz wysiłek otwiera nas na działanie Jego leczącej łaski. Im pełniej się otworzymy, tym skuteczniejsze będzie Jego działanie.
Wchodzimy w nas samych, aby z całym brzemieniem, które odkrywamy w sobie, stawać przez Jezusem ukrzyżowanym i kornie prosić o przebaczenie i uzdrowienie, świadomi, że tylko w Jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53, 5). Leczy nas okazane nam w Jezusie Chrystusie miłosierdzie Boga Ojca.
To właśnie stawanie przed Jezusem ukrzyżowanym w szczerości i prawdzie czyni nas wolnymi, to znaczy podobnymi do Niego. A Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, niech sprawi, abyście wzorem Chrystusa te same uczucia żywili do siebie i zgodnie jednymi ustami wielbili Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa (Rz 15, 5). Być podobnym do Chrystusa, naśladować Go, znaczy żywić do siebie nawzajem takie uczucia, które były w Nim samym. W Jezusie nie było nieuporządkowania. Całkowicie bowiem oddał się sprawie Ojca. Naszym podobieństwem do Jezusa, zgodnością naszych uczuć z Jego uczuciami wielbimy w pełni Boga.
Autentyczność naszego naśladowania Chrystusa domaga się od nas świadomej pracy nad naszymi negatywnymi postawami wewnętrznymi, z których płyną nasze uczucia nieuporządkowane. One bowiem czynią nas niepodobnymi do naszego Mistrza i Pana. Dokonuje się to przez budowanie w nas pozytywnych postaw wewnętrznych, które rodzą dobre uczucia; uczucia, które sam Jezus żywił wobec swojego Ojca i tych, których Ojciec Mu powierzał. Kiedy modlimy się słowami: Uczyń serca nasze na wzór Serca Twego, prosimy Jezusa, aby dał nam łaskę kształtowania w nas takich postaw, jakie odkrywamy w Nim samym. Rozważając życie Jezusa i Jego naukę trzeba nam się pytać się nie tylko o zawarte w nich treści intelektualne, ale przede wszystkim o ukryte w nich uczucia, o Jego Serce, aby móc czynić nasze serca na wzór Jego Serca.