tommy 1
11 tys.

DZIECI MIAŁY STRASZNE ŻYCIE, ALE RÓWNIEŻ PO ŚMIERCI NIKT NIE ZADBAŁ O TO, ŻEBY GODNIE JE UPAMIĘTNIĆ

Apel w obozie dla polskich dzieci w Łodzi.

[TYLKO U NAS] DR I. P. MAJ O OFIARACH OBOZU DZIECIĘCEGO W ŁODZI: TE
23 sierpnia 2022


Te dzieci miały straszne życie, ale również po śmierci nikt nie zadbał o to, żeby godnie je upamiętnić. My chcemy to piętno wreszcie zmyć. Naszym celem jest godnie upamiętnić te dzieci, odkryć ich historię na nowo – mówił o ofiarach niemieckiego obozu dla dzieci polskich przy ul. Przemysłowej w Łodzi dr Ireneusz Piotr Maj, historyk, dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – Ofiar Totalitaryzmu, w programie „Rozmowy niedokończone” na antenie TV Trwam.


Przy ul. Przemysłowej w Łodzi w roku 1942 powstał niemiecki obóz izolacyjny dla dzieci polskich, nazywany czasami Kinder-KL Litzmannstadt. Istniał on do końca okupacji, do 19 stycznia 1945 roku. Ogrom zbrodni popełnionych przez Niemców przeraża. Pojawiały się nawet głosy ocalałych, którzy wcześniej przeszli przez Auschwitz, że w Oświęcimiu było lepiej, niż w Łodzi.

– Na Przemysłowej było o wiele gorzej. O wiele gorzej przede wszystkim dlatego, że dzieci były tam same – bez rodziców, bez wsparcia – zwrócił uwagę dr Ireneusz Piotr Maj.

Trudne do wyobrażenia dla normalnego człowieka jest to, że ktoś w ogóle mógł wpaść na taki pomysł, a co dopiero wprowadzić go w życie.

– Niemcy opracowali to bardzo skrupulatnie. Myślę, że oni mieli plany daleko bardziej posunięte – mianowicie być może przy okazji likwidacji getta łódzkiego ten obóz miał szansę się według nich rozrosnąć, bo obóz znalazł się na działce pięciohektarowej, wyodrębnionej z terenu łódzkiego getta – zaznaczył historyk.

Choć część murowanej zabudowy obozu przetrwała do dnia dzisiejszego, miejsce to przez długi czas było skazane na zapomnienie.

– Po wojnie nie zadbano o to, żeby to miejsce odpowiednio przetrwało w pamięci. Okazuje się, że decyzją władz komunistycznych po prostu powstało tam osiedle mieszkaniowe – mówił gość „Rozmów niedokończonych”.

Pamięć o tym naznaczonym tragedią miejscu uległa zatarciu. Samym mieszkańcom wspomnianego osiedla trudno było się zorientować, że mieszkają na terenie dawnego obozu.

Dr Ireneusz Piotr Maj zwrócił uwagę, że małoletni więźniowie obozu żyli w dramatycznych warunkach. Informacje o tym można znaleźć w listach, które dzieci pisały do swoich bliskich.

– Do obozu trafiły dwie siostry i Niemcy przekazali dziewczynkom tylko jedną łyżkę, więc dzieci miały problem, żeby poradzić sobie ze spożywaniem (nawet nie nazwę tego) posiłków. Racje żywnościowe w obozie były bardzo niewielkie. Nie przeliczaliśmy tego na kalorie, ale proszę sobie wyobrazić: na śniadanie kromka chleba, niesłodzona czarna kawa, a „obiadem” można było nazwać bryję nawet nieprzypominającą zupy. Niemcy, często znęcając się nad dziećmi, dorzucali do tego żwir, jakieś gwoździe. Wachmanki, chcąc upokorzyć dzieci, mieszały w tych miskach miotłami. Dzieci, chcąc przetrwać, starały się wydobywać z ziemi np. jakieś robaki i dodawać do tej zupy, żeby posiłek był bardziej treściwy. Ze wspomnień byłych więźniów dowiadujemy się też – o zgrozo! – że nie było problemu z gryzoniami na terenie obozu. Można sobie wyobrazić, dlaczego – mówił dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – Ofiar Totalitaryzmu.

Obóz funkcjonował do końca okupacji, jednak nie było żadnego wyzwolenia.

– Nie wyglądało to w ten sposób, że żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli do tego obozu i wynosili na rękach dzieci. Po prostu załoga niemiecka rozproszyła się. Docieramy do informacji, które pozwalają nam stwierdzić, że był rozkaz o likwidacji dzieci. Musimy to jeszcze potwierdzić, ale z zeznań komendanta obozu, do których dotarliśmy, wiemy już, że był rozkaz, by przynajmniej część dzieci rozstrzelać. Jednakże – ze względu na zbliżający się front i oddziały sowieckie – Niemcy postanowili po prostu ratować własną skórę. Obóz opustoszał, jeżeli chodzi o załogę, a dzieci zostały pozostawione same sobie – wskazał gość „Rozmów niedokończonych”.

Te starsze uciekły wówczas z obozu, lecz młodsze, nieporadne i zdezorientowane, w nim pozostały.

– To nie był obóz tylko i wyłącznie dla młodzieży. Tam trudno określić najniższą granicę wieku – podkreślił historyk.

Do obozu trafiały dzieci z każdego zakątka Polski. W styczniu 1945 r., po opuszczeniu obozu przez załogę, trudno było wielu z nich wrócić do swoich domów.

– Te dzieci przeszły straszną gehennę nie tylko w obozie, ale także po tym tzw. wyzwoleniu. Później musiały też doświadczać wielu upokorzeń. Podnoszono zarzuty, że to nie był obóz koncentracyjny czy też obóz pracy, tylko że to był obóz dla przestępców, że Niemcy stworzyli taki obóz by ukarać tych, którzy dokonywali przestępstw – te dzieci. Więc można powiedzieć, że przez wiele lat byli więźniowie, ocalali, musieli z tego powodu cierpieć. Mieli problem ze znalezieniem pracy czy też odpowiedniej szkoły dlatego, że w życiorysie zawsze się pojawiała ul. Przemysłowa. Dopiero na przełomie lat 60-tych i 70-tych uznano, że to był obóz, w którym zabijano polskie dzieci, że to nie był obóz dla przestępców, bo w tym obozie dzieci znajdowały się z bardzo różnych powodów – np. takich, że dziecko zostało aresztowane podczas łapanki. Mieliśmy kilka takich przypadków – tłumaczył dr Ireneusz Piotr Maj.

Wskazał, że najbardziej jaskrawy przypadek ofiary obozu stanowi trzynastoletnia Urszula Kaczmarek.

– To było prawdopodobnie pierwsze dziecko zamordowane w tym obozie. Dziewczynka pochodziła z Poznania. Prawdopodobnie chciała zrobić zakupy. Została aresztowana podczas łapanki, a następnie ostatecznie trafiła do obozu łódzkiego przy ul. Przemysłowej i tam została zamordowana i to w sposób bardzo bestialski. Zresztą w procesie Eugenii Pol [wachmanki z Kinder-KL Litzmannstadt – dop. radiomaryja.pl] szereg osób, które przeżyły ten obóz dosyć skrupulatnie opisywało moment jej śmierci – zaznaczył historyk.

Ocalali zwracali wówczas uwagę, że Urszula Kaczmarek ze względu na częste kradzieże żywności i problem z nietrzymaniem moczu była regularnie bita przez strażników, w tym przez Eugenię Pol. Chłosta pejczem spowodowała u niej głębokie i rozległe rany, które szybko stały się przyczyną infekcji. Świadkowie wspominają też o przebiciu powłok brzusznych – to właśnie w tę ranę Eugenia Pol włożyć miała kij lub bat i poruszać nim, uszkadzając tym samym organy wewnętrzne dziewczynki, przez co ta zmarła następnego dnia.

Łącznie – zdaniem historyków –w obozie zginęło ok. 200 polskich dzieci. Jednak dr Ireneusz Piotr Maj uważa, że liczba ta może być większa. Na samym tylko cmentarzu przy ul. Kurczaki w Łodzi zlokalizowano groby 76 dzieci. Są to pojedyncze pochówki.

– Te dzieci miały straszne życie, ale również po śmierci nikt nie zadbał o to, żeby godnie je upamiętnić. My chcemy to piętno wreszcie zmyć. Naszym celem jest godnie upamiętnić te dzieci, odkryć tę historię na nowo – podkreślił gość „Rozmów niedokończonych”.

Muzeum Dzieci Polskich cały czas kompletuje dokumentację historyczną dot. obozu przy ul. Przemysłowej. Część z dokumentów znajduje się w Mosinie.

– Po drugiej wojnie światowej autor pierwszej monografii o obozie (zresztą funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa) pozyskał spory materiał źródłowy. Były to listy, zdjęcia, różnego rodzaju dokumenty. Pozyskiwał to w różny sposób. Miał przewagę nad innymi z tego względu, że stała za nim władza ludowa. Okazuje się, że ten spory materiał przekazał przed swoją śmiercią do Izby Historycznej w Mosinie. Obecnie jest to galeria sztuki. Bardzo liczymy na to, że uda nam się przeprowadzić tam dogłębną kwerendę – wskazał dr Ireneusz Piotr Maj.

Część dokumentacji posiadają też krewni ofiar. Bywało tak, że niektóre co bardziej świadome dzieci przed opuszczeniem obozu zabierały ze sobą swoje teczki personalne.

Muzeum Dzieci Polskich – Ofiar Totalitaryzmu jeszcze nie zostało zbudowane. Znajdować się ono będzie najprawdopodobniej przy ul. Przemysłowej. Ekspozycja ma być dostosowana do potrzeb różnych grup odbiorców.

– Wiem, jak bardzo czasami cierpi młodzież, kiedy musi przejść ekspozycję muzealną w przeciągu dwóch czy trzech godzin i nie wszystko ją interesuje. Mamy świadomość tego, że musimy trafić do tych młodych, którzy „uzbrojeni są w różnego rodzaju nowoczesne technologie”, które posiadają w swoich telefonach i nie zmienimy tego z dnia na dzień. Musimy w ten sposób do nich docierać – technologią cyfrową, hologramami. Musimy tworzyć rzeczywistość wirtualną, żeby ich tym zainteresować – podkreślił dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – Ofiar Totalitaryzmu.

Inna ekspozycja zostanie przygotowana dla specjalistów, a jeszcze inna dla osób starszych.

– Moim marzeniem jest, żeby na terenie muzeum powstało też miejsce, w którym byli więźniowie, ocalali, będą mogli pomodlić się za swoich kolegów, koleżanki, którzy często ratowali im życie – zaznaczył historyk.

Do dziś uchowała się grusza, która była świadkiem obozowego okrucieństwa. Wokół niej Niemcy kazali dzieciom wykonywać różne wyczerpujące ćwiczenia fizyczne.

– Drzewo jest zdrowe, drzewo rzeczywiście ma tyle lat, ile się spodziewaliśmy. To jest oryginalne miejsce pamięci. Zresztą będzie ono odpowiednio przez nas zapamiętane, gdyż zamierzamy tam uruchomić jeden z elementów projektu rzeźbiarskiego – oznajmił dr Ireneusz Piotr Maj.

Drzewo cały czas rodzi owoce. Gość „Rozmów niedokończonych” zdradził, że istnieje pomysł, aby na wzór Yad Vashem stworzyć szpaler grusz upamiętniających wszystkie dzieci, które poniosły śmierć w obozie przy ul. Przemysłowej.

radiomaryja.pl

drukuj

Tagi: dr Ireneusz Piotr Maj, Muzeum Dzieci Polskich

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl

Udostępnij
tommy1
Przy ul. Przemysłowej w Łodzi w roku 1942 powstał niemiecki obóz izolacyjny dla dzieci polskich, nazywany czasami Kinder-KL Litzmannstadt. Istniał on do końca okupacji, do 19 stycznia 1945 roku. Ogrom zbrodni popełnionych przez Niemców przeraża. Pojawiały się nawet głosy ocalałych, którzy wcześniej przeszli przez Auschwitz, że w Oświęcimiu było lepiej, niż w Łodzi.