pl.cartoon
173.5K
Papież Franciszek: "Różne religie są pożądane przez Boga" (Abu Dhabi, Luty 2019) Grafika: © gloria.tv, CC BY-ND, #newsHjpzohvnjiMore
Papież Franciszek: "Różne religie są pożądane przez Boga" (Abu Dhabi, Luty 2019)
Grafika: © gloria.tv, CC BY-ND, #newsHjpzohvnji
Nemo potest duobus dominis servire !
Św. Oficjum instrukcji De motione oecumenica (O ruchu ekumenicznym), która podejmuje naukę Piusa XI zawartą w encyklice Mortalium animos z 1928 r. Zasady wyłożone w Instrukcji można streścić następująco.
Po pierwsze:
„Kościół katolicki posiada pełnię Chrystusa”, nie potrzebuje więc przyswajać sobie od innych wyznań jakichkolwiek elementów, które miałyby doprowadzić do ustanowienia pełni …More
Św. Oficjum instrukcji De motione oecumenica (O ruchu ekumenicznym), która podejmuje naukę Piusa XI zawartą w encyklice Mortalium animos z 1928 r. Zasady wyłożone w Instrukcji można streścić następująco.

Po pierwsze:

„Kościół katolicki posiada pełnię Chrystusa”, nie potrzebuje więc przyswajać sobie od innych wyznań jakichkolwiek elementów, które miałyby doprowadzić do ustanowienia pełni chrześcijaństwa.

Po drugie:

chrześcijańska jedność nie może być realizowana w procesie asymilacji pomiędzy różnymi wyznaniami wiary, nie może być również osiągana poprzez przystosowywanie doktryny katolickiej do nauczania innych wyznań.

Po trzecie:

prawdziwa jedność pomiędzy kościołami może zapanować jedynie poprzez powrót, per reditum, braci odłączonych do prawdziwego Kościoła Bożego.

Po czwarte wreszcie:

odłączeni bracia, którzy powracają na łono Kościoła katolickiego nic nie tracą z prawdy, która może znajdować się w ich wyznaniach, a raczej zachowują ją nietkniętą, za to w jej pełnym i doskonałym kontekście, complementum atque absolutom. Sformułowana w Instrukcji doktryna zakładała więc, że Kościół rzymski jest podstawą i centrum jedności chrześcijańskiej, a życie Kościoła na przestrzeni wieków nie obracało się wokół wielu ośrodków, to jest wokół różnych ugrupowań chrześcijańskich, z których wszystkie posiadałyby pojedyncze głębsze centrum zlokalizowane poza nimi samymi.

Doktryna przedstawiona w Instrukcji zakładała raczej, że sam Kościół katolicki jest organizmem społecznym lub ciałem Chrystusa, a odłączeni bracia muszą kierować się w stronę niewzruszonego centrum, którym jest Kościół oparty na służbie Następcy św. Piotra. Dlatego też podstawa lub centrum chrześcijańskiej jedności jest czymś, co istnieje już w historii, a co odłączeni braci muszą odzyskać, a nie czymś, co musi być dopiero stworzone w przyszłości.

Cała rezerwa, którą Kościół rzymski wykazywał w kwestiach ekumenicznych, a zwłaszcza jego długotrwała nieobecność w Światowej Radzie Kościołów jest motywowana takim właśnie pojmowaniem istoty jedności chrześcijańskiej, a w jej zamyśle jest wykluczenie poglądu, jakoby wszystkie wyznania stały na równym poziomie. To doktrynalne stanowisko jest jedynie wyrazem transcendentnej zasady, na której opiera się chrześcijaństwo. Tą zasadą jest sam Chrystus, który jest równocześnie Bogiem i człowiekiem, i który w czasie reprezentowany jest poprzez urząd Następcy Piotra.

Zmiana soborowa. Villain. Kardynał Bea

Zmiana wprowadzona na soborze widoczna jest zarówno w znakach zewnętrznych, jak i w teorii. W soborowym Dekrecie o ekumenizmie Unitatis redintegratio ani razu nie wspomina się o Instrukcji z 1949 r. , a słowo „powrót” – „reditus” –nie pojawia się nigdzie w treści dekretu. Idea powrotu zastąpiona jest ideą konwergencji. Odtąd różne wyznania chrześcijańskie, w tym katolicyzm, nie powinny zwracać się ku sobie, lecz ku pełni Chrystusa, która znajduje się poza nimi samymi i ku której wszyscy muszą dążyć. Prawdą jest, iż w swym przemówieniu otwierającym drugą część soboru w 1963 r., Paweł VI powtórzył tradycyjne nauczanie, zgodnie z którym odłączeni bracia „utracili doskonałą jedność, którą może dać im tylko Kościół katolicki”. Kontynuując papież stwierdzał, że potrójna więź tej jedności opiera się na tej samej wierze, przyjmowaniu tych samych sakramentów i „właściwym posłuszeństwie wobec jednolitej władzy kościelnej”, która uwzględnia jednakże szeroką gamę języków, rytów, tradycji historycznych, lokalnych przywilejów i kierunków duchowości. Mimo tej papieskiej wypowiedzi, ostateczny soborowy Dekret o ekumenizmie Unitatis redintegratio odrzuca koncepcję powrotu braci odłączonych, przyjmując ideę równoczesnego nawrócenia ze strony wszystkich chrześcijan. Jedność powinna być osiągnięta nie poprzez powrót odłączonych braci do Kościoła katolickiego, lecz na drodze nawrócenia wszystkich kościołów ku pełni Chrystusa. Ta „pełnia Chrystusa” nie jest identyfikowana z żadnym z kościołów; zostanie dopiero stworzona dzięki scaleniu ich wszystkich w jedno. W schematach przygotowawczych napisanych przed soborem stwierdzano, że Kościół Chrystusowy jest Kościołem katolickim. Jednak sobór mówi jedynie, że Kościół Chrystusowy trwa [subsistit] w Kościele katolickim, w praktyce przyjmując pogląd, że Kościół Chrystusowy trwa również w innych kościołach chrześcijańskich i wszystkie te kościoły powinny rozpoznać swoje powszechne trwanie w Chrystusie. Jak to ujął jeden z profesorów Uniwersytetu Gregoriańskiego, sobór uznał, że odłączone kościoły są „narzędziami, których używa Duch Święty dla zbawienia ich członków”. W tej egalitarnej wizji wszystkich wyznań chrześcijańskich, katolicyzm nie posiada już jakiejkolwiek wyjątkowej, uprzywilejowanej pozycji. W swojej książce Introduction a 1’oecumenisme opublikowanej w Paryżu już w 1959 r., to jest w czasie, kiedy trwały przygotowania soboru, ks. M. Villain próbował skończyć z przeciwstawieniem: „Kościół katolicki – wyznania protestanckie”, wprowadzając rozróżnienie pomiędzy doktrynami zasadniczymi i drugorzędnymi. Co więcej, ks. Villain rozróżniał między prawdami wiary a formułą, która służy do ich wyrażenia; co do tej ostatniej utrzymywał, że nie jest niezmienna. Sądził, że formuły doktrynalne nie wyrażają prawdy, lecz tylko klasyfikują fakty, które pozostają niepoznawalne. Według jego koncepcji jedność chrześcijańska może być oparta na czymś, co jest głębsze od prawdy, a co nazywał „Chrystusem w modlitwie”. Modlitwa wszystkich chrześcijan jest oczywiście pożądana w celu osiągnięcia jedności, nie jest jednak samą jednością; ta – według słów papieża Pawła – wymaga wspólnej wiary, sakramentów i jednego kierownictwa kościelnego. Kardynał Bea zaprezentował podobne koncepcje jedności. Stwierdził, że ekumenizm nie jest ruchem na rzecz powrotu odłączonych chrześcijan do Kościoła rzymskiego; zwrócił za to uwagę, w zgodzie z przyjętym nauczaniem, że protestanci nie są całkiem odłączeni od Kościoła, gdyż zostali ochrzczeni w sposób ważny. Cytując encyklikę Piusa XII Mystici Corporis z 1943 r., zgodnie z którą protestanci są „pociągani do Mistycznego Ciała Odkupiciela” poprzez chrzest, kardynał Bea poszedł dalej i stwierdził, że protestanci rzeczywiście już do Kościoła należą i dlatego nie są gorsi od katolików gdy przyjdzie do osiągnięcia wiecznego zbawienia. Kardynał przedstawia zjednoczenie jako kwestię bezpośredniego wyrażenia już istniejącej jedności; jako coś istniejącego, co po prostu musi zostać dopełnione. Zdaniem kardynała w tej samej sytuacji znajduje się Kościół katolicki – on także potrzebuje uświadomić sobie głębszą rzeczywistość pełni Chrystusa, która jest syntezą wszystkich rozrzuconych grup w ramach chrześcijaństwa. Nie powrótokreślonych grup do innej społeczności, lecz nawrócenie wszystkich do nowego centrum, do ukrytego, głębszego Chrystusa.
(…)

Niestosowność obecnych metod ekumenicznych

Metody przyjęte przez obecny ruch ekumeniczny kłócą się z celami, które rzekomo stawia sobie ten ruch. Po pierwsze, ekumeniści mają tendencję do ukrywania faktu, że nie da się negocjować z protestantyzmem jako całością, gdyż w rzeczywistości protestantyzm stanowi bezkształtną masę przekonań. Po drugie, wewnątrz samego ekumenizmu istnieje wewnętrzna sprzeczność. Z jednej strony twierdzi się, że jedność zaistnieje dzięki osobistemu pogłębieniu wiary i nawróceniu, a z drugiej strony szuka się zjednoczenia na drodze negocjacji prowadzonych przez małe grupy działające bez upoważnienia swoich własnych wyznań, podczas gdy upoważnienie takie jest sprawą zasadniczą we wspólnotach opartych na zasadzie osądu prywatnego. Skąd te małe grupy teologów czerpią swój autorytet jako przedstawiciele, kiedy negocjują na temat zjednoczenia? Jedynie Kościół katolicki może uniknąć tego problemu, gdyż jest oparty o zasadę autorytetu, a jego członkowie mogliby uznać ustalenia na temat jedności, jeżeli hierarchia nakazałaby im to uczynić. Lecz setki najróżniejszych wyznań protestanckich nie znają zasady autorytetu; są one w istocie cywilnymi stowarzyszeniami i nie mają środków, dzięki którym decyzja o zjednoczeniu mogłaby znaleźć wyraz w jednolitym akcie całej wspólnoty. Katolicki ekumenizm prowadzony jest na zasadzie hierarchicznej, ale inne wyznania nie mają rzeczywistego prawa do reprezentowania bezkształtnej masy, w imieniu której rzekomo negocjują. To dlatego Pius IX zwołując Sobór Watykański I wystosował apel „ad omnes protestantes” („do wszystkich protestantów”) i nie traktował ich jak wspólnoty. Jakby na to nie patrzeć, obecne poczynania lekceważą najsłynniejszą zasadę osądu prywatnego, a kwestie będące przedmiotem osobistych przekonań religijnych traktowane są na sposób polityczny przez małe grupy negocjatorów. Otwarcie przyznaje się przy tym, że zjednoczenie nie ma być wynikiem indywidualnego przekonania i nawrócenia, lecz porozumień zawieranych pomiędzy ciałami kolegialnymi, to jest pomiędzy samymi zainteresowanymi wyznaniami.

W kierunku niechrześcijańskiego ekumenizmu

Dotychczas przedmiotem naszych rozważań była zmiana w nauczaniu, zgodnie z którą wszystkie kościoły powinny zjednoczyć się nie w Kościele katolickim lecz w Kościele Chrystusowym, zmierzając w kierunku centrum znajdującego się poza wszystkimi wyznaniami. Proponowana zmiana podstawy jedności pomiędzy różnymi chrześcijanami nieuchronnie przenosi się również na religie niechrześcijańskie, zmieniając koncepcję działalności misyjnej. Niechrześcijanie również mają stanowić część religijnie zjednoczonej ludzkości, lecz w ich przypadku, tak jak i w przypadku niekatolickich chrześcijan, jedność ma być osiągnięta nie dzięki ich nawróceniu na chrześcijaństwo, lecz dzięki pogłębionemu uświadomieniu sobie wewnętrznych wartości religii niechrześcijańskich, tak aby ostatecznie wszyscy ludzie zjednoczyli się na bazie głębszej prawdy tkwiącej we wszystkich przekonaniach religijnych. Wspomnianą koncepcję rozwija Jean Guitton. Utrzymuje on, że różnorodność jest dobrem i nikt nie musi porzucać czegokolwiek. Jest jednak oczywiste, że pewne różnice wynikają ze sprzeczności między prawdą a błędem i że są pewne błędy w religiach niechrześcijańskich, które należy porzucić. Jednak Guitton zdaje się twierdzić, że katolicyzm nie ma do zaoferowania jakiejś specyficznej doktryny, toteż powinien jedynie pomagać w coraz lepszym zrozumieniu wartości, które są pośrednio obecne we wszystkich doświadczeniach religijnych. Stąd też dla muzułmanina nawrócenie będzie znaczyło tyle co stać się lepszym, głębszym muzułmaninem, tak samo w przypadku żyda, buddysty itd. Powszechnie zaniechano dzisiaj wysiłków na rzecz nawracania ludzi, czyli aktywności specyficznie religijnej, a wzywanie ludzi do wstępowania do Kościoła katolickiego jest uważane za godny ubolewania prozelityzm. Nie porzucając tradycyjnych sformułowań definiujących działalność misyjną jako „prowadzenie ludzi do Chrystusa”, soborowy Dekret o działalności misyjnej Kościołaprzyjmuje nowe spojrzenie uzasadniając misje obecną sytuacją świata, w którym „narastają nowe warunki życia ludzkości” („ex quo nova exurgit humanitatis conditio”).Zmiana taka pozbawia misje ich teoretycznego uzasadnienia. Jest to tylko jeszcze jeden przykład tendencji do odrzucania Boskiego statusu religii katolickiej. Sądzi się, że jedność między chrześcijanami będzie osiągnięta dzięki zbliżaniu się do Chrystusa, którzy zamieszkuje w sercach wszystkich wierzących na mocy chrztu. Dzięki temu charakter nadprzyrodzony, w ten czy inny sposób, ale jakoś towarzyszy wysiłkom na rzecz jedności. Jeśli jednak niechrześcijanie nie mają połączyć się z chrześcijanami dzięki wyjściu poza samych siebie i ku Chrystusowi, lecz zamiast tego mają pogłębiać swoje własne przekonania, to wydaje się, że Chrystus jako zasada jedności musi w jakiś sposób istnieć w głębi duszy ludzkiej jako takiej. Takie stwierdzenie jest jednak równoważne zaprzeczeniu istnienia nadprzyrodzoności lub zrównaniu natury z nadprzyrodzoną łaską. Zasada zbawcza wychodzi wtedy od podstaw, a nie pochodzi z góry – jest immanentna dla ludzkiej natury i może manifestować się u wszystkich ludzi jako takich. Paweł VI nie wyrażał się na ten temat z zupełną jasnością. W swoich rozmowach z Jeanem Guittonem stwierdza: „Tylko jeden Kościół jest osią zbieżności, jeden Kościół w którym powinny się zjednoczyć wszystkie kościoły”. Jednakże zjednoczenie w Kościele nie jest tym samym co wstąpienie do istniejącego już Kościoła, które samo w sobie doprowadzi do jedności. Przechodząc od wiary do miłości, papież stwierdza: „miłość prowadzi nas do respektowania całej należnej wolności”. Zapomina przy tym zauważyć, że ani sumienie ani wolność nie są autonomiczne, a katolicyzm oparty jest raczej na prawdzie niż na wolności.

Naturalistyczny charakter niechrześcijańskiego ekumenizmu.

Nauczanie Sekretariatu ds. Niechrześcijan


Od czasów Prologu Ewangelii wg św. Jana aż do czasu Rosminiego, a nawet jeszcze dalej, teologia katolicka poświęcała bardzo wiele uwagi idei, według której prawda religijna przekazywana jest poprzez światło, które oświeca każdego człowieka z głębi jego własnego sumienia. Słowo, tak jak światło naturalnego rozumu umożliwia nam rozpoznanie pozytywnych wartości obecnych w kulturach niechrześcijańskich, jednakże to samo Słowo nie pozwala nam uważać tych kultur za samowystarczalne, jeśli przyjdzie do osiągnięcia zbawienia. Mimo to przewodniczący Sekretariatu ds. Niechrześcijan sprowadza chrześcijańską aktywność misyjną do dialogu „nakierowanego nie na nawracanie, lecz na pogłębienie prawdy”. Czytamy, że „dla wzrastania w zgodzie z Bożymi planami, Kościół powinien rozwijać wartości zawarte w religiach niechrześcijańskich”. Taka linia rozumowania nie jest niczym nowym; myli ona kulturę z religią, podczas gdy konieczne jest staranne rozróżnienie obu tych pojęć. U podstaw takiej idei tkwi przekonanie, że chrześcijaństwo w sposób ukryty istnieje wewnątrz religii niechrześcijańskich, tak więc głębsze zrozumienie Słowa (Logos) natury odsłoni nadprzyrodzone rzeczywistości Wcielenia i łaski. Przykładowo, uważa się, że islam zawiera „ziarno” chrześcijaństwa, które musi jedynie dojrzewać i wzrastać. Tak jak w przypadku odłączonych chrześcijan, drogą, jaką się tutaj sugeruje nie jest nawrócenie na prawdę chrześcijańską, lecz uczynienie wyraźną, dojrzałą prawdy immanentnie zawartej we wszystkich religiach. Takie podejście sięga dalej niż soborowy dekret Ad gentes (9), który głosi, że „Cokolwiek zaś z prawdy i łaski znajdowało się już u narodów, dzięki jakoby ukrytej obecności Boga, uwalnia to od zaraźliwych powiązań ze złym i przekazuje na powrót ich Sprawcy, Chrystusowi (…). Dlatego jakikolwiek dobry posiew znajdujący się w sercach i umysłach ludzkich lub we własnych obrządkach i kulturach narodów, nie tylko nie ginie, lecz doznaje uleczenia, wyniesienia na wyższy poziom i udoskonalenia…” Przedstawione powyżej opinie msgr Rosano, przewodniczącego Sekretariatu ds. Niechrześcijan, stanowią problem eklezjologiczny i teologiczny. Jeśli ktoś stwierdza, tak jak to czyni msgr Rosano, że Kościół w jakiś sposób podlega brakom i dlatego wymaga dopełnienia ze strony religii niechrześcijańskich, to tym samym zdaje się zaprzeczać, że Kościół jest w pełni wystarczającym środkiem ustanowionym dla osiągnięcia zbawienia. Myli się tutaj religię z kulturą. Kultury są tworami człowieka; są one zawsze częściowe lub jednostronne, wzajemnie ze sobą powiązane i wpływające na siebie nawzajem; wszystkie opierają się na tej samej podstawie, i czyli na naturze ludzkiej. Inaczej ma się rzecz z religiami – o tyle inaczej, że religia katolicka nie jest produktem ludzkiego umysłu, lecz tworem nadprzyrodzonym, który nigdy nie wypłynąłby z ludzkiej natury, bez względu na to, jak bardzo pogłębiona by ona była. Mamy tu do czynienia z sofistycznym pomieszaniem religii i kultury, które zniekształca transcendentne korzenie chrześcijaństwa. W ujęciu msgr Rosano, Kościół nie jest już postrzegany jako społeczność doskonała, czyli taka, która posiada wszystkie środki konieczne do realizacji swoich celów; przeciwnie, jest traktowana jako niedoskonała społeczność, która potrzebuje światła i wartości innych religii. Kultura nie jest religią, stąd też uniwersalnej religii, katolicyzmu, nie można rozumieć jako coś, co zostało utworzone z wszystkich kultur świata. W ujęciu teologicznym, pogląd msgr Rosano podważa katolickość Kościoła, jako że Kościół, który potrzebowałby zespolenia z czymś innym nie mógłby rościć sobie prawa do uniwersalnego zasięgu. W czasie kursu poświęconego aggiornamento na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie, msgr Sartori, wykładowca teologii dogmatycznej na Północnowłoskim Wydziale Teologicznym również mówił o tym rzekomo wybrakowanym lub cząstkowym charakterze katolicyzmu: „Katolicyzm – twierdzi msgr Sartori – odkrył swoją cząstkowość, która kłóci się z powszechnością; przy tym powtórnie odkrył ową pełnię, w której ta jego własna chrześcijańska cząstkowość się sytuuje.” Chrześcijaństwo przedstawiane jest tutaj jako zaledwie jedna z nieskończonej liczby możliwych, historycznych form wyrazu powszechnej, naturalnej religii, a jego nadprzyrodzone roszczenia zostały wchłonięte i sprowadzone do poziomu naturalnego. (…)

Teologiczna słabość nowego ekumenizmu

Gdzie indziej zwróciłem już uwagę, że doktryna o predestynacji doznała kompletnego zaćmienia na soborowym firmamencie. Nowy ekumenizm również cierpi na tę słabość, skoro debata na temat prawdziwej religii jest częścią teologii naturalnej, inaczej teodycei, czyli wyjaśniania działania Boga na tym świecie. W myśli katolickiej predestynacja wybranych jest szczytem i ukoronowaniem wszystkich opatrznościowych dzieł Bożych w stworzeniu. Nie jest rzeczą odpowiednią dla książki tego rodzaju wchodzenie w temat taki jak predestynacja, musimy jednak przynajmniej zwrócić uwagę na fakt, że niemożliwe jest podjęcie problemu zbawienia wyznawców religii niechrześcijańskich bez odniesienia się do zagadnień teologicznych leżących u podstaw takiego problemu. Gdybyśmy weszli w to zagadnienie, to okazałoby się tylko jak bardzo zmiana, która nastąpiła w Kościele podcięła korzenie myśli katolickiej.

Rzeczywisty stan ekumenizmu. Przejście od ekumenizmu religijnego do ekumenizmu humanitarnego

Niejednoznaczność, propaganda i myślenie życzeniowe („powiedz nam to, co chcemy usłyszeć – loquimini nobis placentia”) stały się w kwestiach ekumenicznych bardziej oczywiste niż w jakiejkolwiek innej sferze działalności posoborowego Kościoła. Około roku 1970 w kruchtach kościołów Włoch i włoskojęzycznej Szwajcarii pojawiły się plakaty przedstawiające spotkanie Pawła VI z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem. Tekst zapowiadał powtórne zjednoczenie 600 milionów katolików i 250 milionów wschodnich prawosławnych. Pozostawiając na boku niedokładność statystyk i niemalże kompletny brak jurysdykcji sprawowanej przez patriarchę, nie można zapomnieć uroczystej deklaracji, jaką ten sam patriarcha złożył niedługo po swoim spotkaniu z papieżem: „W tym ruchu zjednoczeniowym nie chodzi o przesuwanie się jednego kościoła w kierunku innego, jest to raczej kwestia przesuwania się wszystkich kościołów w kierunku wspólnego dla nich wszystkich Chrystusa, kwestia odtworzenia jednego świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła”. Dla Kościoła katolickiego największą przeszkodą w przedsięwzięciach ekumenicznych są pozostałości jego własnego tradycyjnego nauczania. To te pozostałości powstrzymały Kościół przed wstąpieniem do Światowej Rady Kościołów, opartej na równości wszystkich wyznań. Ten pozostały rdzeń nauczania kłóci się z duchem soboru, dla którego jedność religijna jest kluczowym priorytetem. Dzieje się tak, jakby wymaganie jedności stało się samo w sobie rodzajem doktryny oraz, jak stwierdził kardynał Siri, tak jakby prawda musiała być zmieniona dla zaspokojenia wymagań niekatolików. Dla uniknięcia nieprzyjemnych prawd rzadko porusza się istotę problemu, za to po każdym spotkaniu ekumenicznych komitetów wyraża się ogromną ilość optymistycznych i tryumfalnych opinii. W bardzo ważnym i dramatycznym przemówieniu wygłoszonym w styczniu 1978 r., Paweł VI rozwiał pewne iluzje, poruszony realizmem, który musiał wyjść naprzeciw jego własnym utopijnym tendencjom: „Trudności w ustanowieniu autentycznej jedności pomiędzy różnymi wyznaniami chrześcijańskimi są tak wielkie, że paraliżują wszelkie ludzkie nadzieje na jej historyczne osiągnięcie. Zerwania, jakie nastąpiły wzmocniły się, okrzepły i stały się zinstytucjonalizowane do tego stopnia, że próba rekonstrukcji ciała podległego Chrystusowi jako głowie, które byłoby według stów św. Pawła dobrze zbudowane, stała się utopijna… Problem chrześcijańskiej jedności wydaje się nierozwiązywalny, i to przede wszystkim dlatego, że szuka się rzeczywistej jedności. Nie można zaakceptować jakiejkolwiek nieuprawnionej interpretacji świętego słowa „jedność”. Ta potrzeba autentycznej jedności w zderzeniu z konkretnymi historycznymi uwarunkowaniami różnych wyznań chrześcijańskich zdaje się zawodzić wszelkie ekumeniczne nadzieje: historia nigdy się nie cofa”. Papież kończył swoje pełne udręki przemówienie oddając się modlitwie i odwołując się od swojej historycznej rozpaczy w oparciu o teologiczną nadzieję. Paweł VI powiedział już, że łatwo być optymistą, jeśli nie wie się nic na ten temat, lecz dla każdego, kto zna problemy doktrynalne, historyczne i psychologiczne, które wiążą się (z kwestią jedności – przyp. tłum.) jest jasne, że „potrzeba będzie wiele czasu, a nawet specjalnej, niemalże cudownej interwencji łaski Bożej”. Tak jak i przy innych okazjach, papieskie przewidywania wychodzą od argumentu historycznego do idei cudu. Podobne realistyczne ujęcie problemu zaprezentował Jan Paweł II w przemówieniu wygłoszonym 21 stycznia 1982 r., potwierdzając istnienie zasadniczych różnic pomiędzy chrześcijanami. „Nie jest to jedynie kwestia uprzedzeń odziedziczonych w przeszłości, – mówił Papież – Jest- to często kwestia różnych ocen zakorzenionych w głębokich przekonaniach dotykających sumienia. Ponadto, pojawiają się niestety nowe trudności”, jak wyjaśnił arcybiskup poznański (chodzi o abp Antoniego Baraniaka – przyp. tłum.) w ważnym przemówieniu wygłoszonym podczas LXXVI sesji soboru, podstawowe różnice sprowadzają się do kwestii prymatu rzymskiego, celibatu i Eucharystii -arcybiskup zwrócił uwagę, że nieprawdą jest, jakoby protestanci nie znali Kościoła katolickiego; oni go znają i uważają go za podstawową przeszkodę w osiągnięciu jedności. Jasnym odzwierciedleniem obecnego charakteru ekumenizmu, zakładającego skuteczne wyrzeczenie się głoszenia wiary katolickiej, są przemówienia papieża wygłoszone w Nigerii w 1982 r. – nie ma tam wzmianki o nawróceniu do Chrystusa, za to w specjalnym przesłaniu, które nie doczekało się żadnego rzeczywistego przyjęcia i odpowiedzi ze strony jakiegokolwiek muzułmanina, papież wyrażał nadzieję co do współpracy pomiędzy dwiema religiami „w interesie jedności Nigerii” oraz dla „położenia wkładu w porządek lepszego świata w postaci nowej cywilizacji miłości.” Zgodnie z tym, co zauważyliśmy poprzednio, zgoda na świecie nie jest już postrzegana w oparciu o pojęcie jednej religii, lecz jednej cywilizacji, lub, jak kto woli, jednej naturalnej religii doświadczenia życiowego i immanencji. Ekumenizm religijny coraz to bardziej i bardziej przekształca się w ekumenizm humanitarny, dla którego różne religie są zmiennymi, lecz jednakowo ważnymi manifestacjami historycznymi. Organizacja religijna rodzaju ludzkiego ma wzorować się na jego świeckiej kondycji, a dzisiejszy porządek jest zaczerpnięty z Księgi Micheasza (Mich 4, 5), którą wykorzystał w swoim przemówieniu prezydent Izraela Shazar, kiedy w styczniu 1964 r. żegnał Pawła VI opuszczającego Ziemię Świętą: „Niech wszystkie ludy występują w imię swego boga, a my występować będziemy w imię Pana, Boga naszego.”