Bos016
999

O spokoju duszy i oddaniu się woli Bożej

O spokoju duszy i oddaniu się woli Bożej.

Skąd pochodzą wyrzuty sumienia, u większej części chrześcijan?

Z tej przyczyny, że nie kochając dostatecznie Boga, nie oddają Mu się całkowicie, a nie słuchając natchnień Ducha św., ścigani przez łaskę a wstrzymywani przez zepsutą naturę, żyją w nieustannej walce
; i albo szarpani niepokojem i trwogą, lękają się przyjąć na siebie jakiekolwiek zobowiązania, lub też dokonanych postanowień wcale nie dotrzymują. Chwila samotności i wejście w siebie jest dla nich zatem istną męczarnią; unikają więc ile możności tego głosu sumienia, który potępia ich postępowanie, starają się go przygłuszyć i rzucają się w wir zabaw i rozrywek. Lecz i te nie na wiele im się przydadzą; chwilowe upojenie i odurzenie prędko przeminie, niebawem owładnie ich przesyt, a znudzeni i znękani nie spoczną, pokąd nie zwrócą się do Boga, źródła prawdziwego spokoju i szczęścia!

Ileż niepewności, zawikłań i udręczeń przechodzą te dusze, które chciałyby pogodzić łaskę z naturą, miłość Bożą, z miłością własną! Rzecz to absolutnie niemożliwa i niewykonalna; po daremnych usiłowaniach i próbach, dusze te wpadają w stan gwałtownej walki, w którym nie będąc w stanie utrzymać się długo, muszą nieodzownie jedną z dwóch ostateczności obrać; to jest: albo porzucić raz na zawsze pragnienie i chęć uświątobliwienia się i oddać się życiu zewnętrzemu, nie zastanawiając się i nie badając tajników duszy; lub też bez zwłoki poświęcić się służbie Bożej, z silnem postanowieniem wiernego i trwałego współdziałania z łaską i pracowania dla chwały i miłości Bożej. Tu nie ma rady, wybór koniecznie uczynić trzeba; a przytem życie wielu ludzi i często własne doświadczenie, uczą nas, która z tych dwóch ostateczności daje nam wolność i spokój prawdziwy.

Pominąwszy inne okoliczności, jest to już rzeczą dowiedzioną, że z chwilą gdy miłość Boża ogarnie umysł i serce nasze, wszelkie wątpliwości ustają, niepokoje znikają, skrupuły upaść muszą, czy to gdy miały rzeczywistą podstawę, czy też nawet gdy tylko urojone były: bo gdy duszę światło łaski przeniknie, rozprasza wszelkie zamęty i cienie. Wówczas to w upojeniu radości doświadczamy słodyczy szczęścia i spokoju prawdziwie nieziemskiego.

Miłość Boża ma jeszcze i tę zaletę, że dusze pobożne a trwożliwe; najzupełniej uspokaja, co do ich stanu wewnętrznego. Za jej to w pływem, powoli, pozbawiają się ciekawości co do postępu swego na drodze cnoty, i czy wogóle są w łasce Bożej, czy Bóg z ich postępowania zadowolony: ciekawość podobna najczęściej z miłości własnej pochodzi, która naraża duszę na złudzenie, jeżeli zbytecznie pochlebia sobie, lub też na zniechęcenie, gdy się zbyt surowo osądza.

Miłość jak we wszystkiem, tak i w tym wypadku słodko uspokaja duszę, poddając jej natchnienie zupełnego zdania się na wolę Boga, a przy nieustannej myśli o Jego obecności, starania się zarazem każdej chwili Jemu przypodobać; to najzupełniej wystarcza, gdy przy tem dołożymy starań aby zapomnieć o sobie, i o tyle tylko pamiętać, o ile to jest potrzebnem, aby się w danym razie upokorzyć, z błędów swoich poprawiać, postępować na drodze cnoty, a miłość własną ile możności przytępiać; takie postępowanie utrwali nas niezawodnie w niezachwianym spokoju, na podstawie tego przekonania, że Bóg któremu zaufaliśmy tak całkowicie i bezwzględnie, stanowczo nas nie opuści, lecz z hojności Swojej ponad nasze pojęcie nagrodzi.

Miłość Boża jest zarazem środkiem najlepszym i najskuteczniejszym w razie niebezpiecznych pokus, dotyczących naszego zbawienia wiecznego; tak pod względem cierpliwego znoszenia tych pokus, jako też i do zupełnego ich usunięcia.

Ileż to dusz, szczególnie pod wpływem melancholicznego usposobienia, trapi się niepotrzebnie i nieraz rozpacza nawet, poddając się tym strasznym myślom: „Czy też nie należę przypadkiem do liczby potępionych? Zgrzeszyłem, i to nieraz, wiem o tem; zasłużyłem na piekło. Czy mi to Pan Bóg przebaczył? Czy potrafiłem odzyskać łaskę Jego? Niestety, nie wiem. Mogę umrzeć w tej chwili; a gdybym tak rzeczywiście teraz umarł, dokąd poszedłbym? I tego, nie wiem!” Straszna niepewność, która zatrważa i lodem przerażenia ścina umysły o wyobraźni żywej a ponurej, która czasem nawet o szaleństwo je przyprawia. Umysły te więcej skłonne do obawy jak do nadziei, widzą nieustannie bramy nieba zamknięte przed sobą, a przepaść piekielną pod ich nogami otwartą!

Przejęte tą straszną pokusą, która je dniem i nocą prześladuje, żadnej nigdzie znaleźć nie mogą pociechy; nie wierzą nikomu, nawet spowiednikom swoim, choćby ich uspokajali na podstawach najgruntowniejszych zasad religijnych. Na próżno tłumaczą im przewodnicy duchowni, że Bóg utrzymuje ich w tej niepewności, dla dobra duszy, że to właśnie chroni ich od zarozumiałości a utwierdza w pokorze; że tym sposobem Bóg zmusza nas niejako, abyśmy nie ufając sobie samym, całą naszą nadzieję i oparcie w Nim pokładali jedynie; że zbawienie dusz naszych stokroć pewniejsze w ręku Bożem, jak gdybyśmy sami wyłącznie o nie troszczyć się mieli; że nie Bogu, którego miłosierdzie nie zna granic, ale raczej sobie powinniśmy nieufać i niedowierzać; że niepodobieństwem jest aby miała zginąć ta dusza, która z bezwzględnem zaufaniem oddała się Bogu, powierzając przyszłość swoją Jego nieprzebranej dobroci: byle tylko ze swej strony wszelkich dokładała starań i wiernie odpowiadała natchnieniom łaski: te i tym podobne tak słuszne i oczywiste przykłady i tłumaczenia, żadnego nie odnoszą skutku, i nie robią w rażenia na ich słabym, schorowanym umyśle.

Głównym powodem tego jest wygórowana i przesadna miłość własna, która chciałaby osiągnąć pewność w tym przedmiocie, w którym Bóg nie chce i nie powinien jej udzielić.

I jakież lekarstwo byłoby najskuteczniejsze do wyleczenia duszy z tej strasznej choroby? Jedynym i najlepszym środkiem w tym wypadku, jest zwrócić umysł i serce swoje ku miłości Bożej; głęboko wpoić sobie w pamięć, że w gorliwej pracy przymnożenia chwały Bożej, najłatwiej i własne zapewnimy zbawienie; że jeżeli wola Boża droższa nam nad wszystko, powinniśmy tem samem pragnąć zawsze gorąco spełnienia tej woli we wszystkiem; a gdy to pragnienie za łaską Bożą w nas się ugruntuje, możemy być najzupełniej o nasze zbawienie spokojni; bo kto żyje w miłości, ten według wszelkiego prawdopodobieństwa, w miłości także z tego świata zejdzie; a unosząc ze sobą tę miłość Bożą, już tem samem nieodzownie raj znaleźć musi; gdyż tam jest niebo gdzie miłość panuje.

Trudno jest co prawda w chory umysł wszczepić te zasady; lub też nakazać sercu skrępowanemu niewolniczą bojaźnią potępienia wiecznego, aby się przejęło słodyczą miłości Bożej. Lecz gdy choroba nie jest zadawnioną, a pacjent nie zacina się w uporze swoim: wtedy miłość jest najskuteczniejszem lekarstwem, jako też najlepszą ochroną przeciw tym strasznym pokusom, które z rozmaitych źródeł pochodzą. Jeżeli z własnej winy w te pokusy wpadniemy, wówczas miłość, jakkolwiek nie może temu zapobiec, przynajmniej złe skutki powstrzyma i na dobrą drogę sprowadzi; gdy zaś z dopuszczenia Bożego, zły duch trapi nas tego rodzaju pokusami, w tedy Pan Bóg nie pozwoli nas kusić nad siły, lecz zawsze nas łaską Swoją wspomaga tak dzielnie, że stosownie do Jego woli po krótszej lub dłuższej w alce, miłość Boża zwycięża i spokój do serc naszych powraca; w tym ostatnim wypadku jeżeli stan duszy i sumienia nic tak dalece wyrzucać sobie nie może, to podobne myśli są niezaprzeczenie tylko doświadczeniem Bożem; a Bóg takie próby zsyła tylko na dusze umiłowane i ugruntowane w cnocie, i nie dopuści nigdy, aby miały w tej walce upaść.

Droga miłości, najniezawodniej przynosi Bogu najwyższą chwałę i dlatego to święty Paweł nazywa ją: „najdoskonalszą drogą”. Dusza, która odważnie i z zapomnieniem o sobie po tej drodze kroczy, sama jedna uwielbia Boga, bez porównania w wyższym i doskonalszym stopniu, jak tysiące dusz innych, które tej drogi nie znają, lub poznać nie chcą.

To też Bóg szczególniejszemu łaskami taką duszę zazwyczaj obdarza, jako to: łaską wyłącznej opieki, upodobania i obrony w każdym życia wypadku; a także częstokroć i łaskami nadnaturalnemu, to jest słodyczą wewnętrzną, która niejednym duszom przez całe niemal towarzyszy życie; a także i łaską nadzwyczajną, za pomocą której ta dusza z niezwykłą łatwością wykonywa czyny prawdziwie bohaterskie i heroiczne, innym, pospolitym duszom wprost niedostępne; wreszcie łaską, która jej pomaga do szybkiego postępu na drodze doskonałości, śmiało i odważnie wyprzedzając tych wszystkich, którzy się zwyczajnych granic trzymają; na koniec łaską gorącej modlitwy, w której nie tylko dla siebie, ale i dla innych, blisko ją obchodzących, wiele wyprosić może.

Cóż za niezrównane korzyści przedstawia nam związek duchowy z duszą tak bogato od Boga uposażoną, która pragnąc naszego dobra i znając potrzeby nasze, w kornej i gorącej modlitwie przedstawia je Bogu, a Bóg prośby tak miłej mu duszy nie odrzuci, lecz z pewnością wysłucha, a nawet Sam często ją nakłania, aby się za drugimi wstawiała!

Dusze zwyczajne, jakkolwiek pobożne i w swoim zakresie łasce Bożej wierne, nie przyjmują i nie są w stanie zrozumieć wewnętrznego usposobienia tej duszy, która żyje wyłącznie miłością Bożą i jest powołana do wyższej świątobliwości. (…)

Bóg otacza miłością i opieką ojcowską tych, którzy Go jak Ojca kochają i jedynie z pobudek miłości Mu służą. Ponieważ On sam w ich serca to uczucie wlewa i żąda tylko od nich, aby wiernie z Jego łaską współdziałały, z jakąż pociechą i upodobaniem tych łask im przymnaża, gdy widzi ich pobożność i gorliwość. Jednej chwili czasu stracić im nie pozwala, i dostarcza im coraz to nowych żywiołów, do rozniecenia coraz silniejszego ognia miłości w ich sercach, aż pokąd ten ogień w istny pożar się nie przemieni, pochłaniając i niszcząc to wszystko, cokolwiek by bezwiednie nawet w ich sercach miłości Bożej sprzeciwić się mogło.

Ta wyjątkowa troskliwość i opieka Boża, opieka prawdziwie ojcowska, jest jasnym dowodem jak te dusze są miłe Bogu. Znakiem najpewniejszym, że Bóg jakąś duszę ukochał jest ta okoliczność, gdy żąda od niej coraz to nowych umartwień, coraz nowych ofiar, i gdy jej nie zostawia w pokoju, aż pokąd nie odda Mu tego wszystkiego co posiada, lub też nie zgodzi się dobrowolnie aby On sam według Swej woli i upodobania, rządził nią jak Swoją własnością i dla Swej miłości ogołocił ją ze wszystkiego.

Ta dusza pojmuje i rozumie dobrze względem niej zamiary Boże; po oznakach nieubłaganej zazdrości domyśla się, a nawet nabiera przekonania, że Bóg ją kocha; i nie chciałaby za nic w świecie być oszczędzaną, nie chciałaby aby Bóg folgował żalom i utyskiwaniom jej słabej natury, które ona pierwsza potępia i nad niemi boleje: jej najgorętszem pragnieniem jest, aby Bóg odebrał jej wszystko, ogołocił ją ze wszystkiego, aby mogła niepodzielnie i całkowicie należeć do Niego, aby jej nic nie odrywało od Jego miłości.

Na koniec wielkie i nieocenione dary pozyskujemy, jedynie drogą miłości, jako to: nieustanną łączność z Bogiem i naukę życia wewnętrzego; dar modlitwy myślnej ustnej; ciągłą pamięć o obecności Bożej, która już tu na ziemi daje nam przedsmak nieba, tak, iż w końcu przychodzimy do tego stanu, że w Bogu żyjemyjedynie, ka żd ą myśl, każde tchnienie niemal, ku Niemu zwracamy.

Pomijam tu inne jeszcze osobliwe łaski jak objawienia, ekstazy, i rozmaitego rodzaju zachwycenia, którym podlegają wybrane dusze; ale do najwyższych daró w zaliczam, zupełny przewrót w pojęciach i uczuciach naszych, który ludzi cielesnych i ziemskich w istoty duchowe przemienia; dusze obdarzone tym darem , żadnych już więcej pragnień mieć nie mogą, żyją w nieustannem upojeniu miłości, a wszystko cokolwiekby się jej sprzeciwić mogło, obudzą w nich niechęć, wstręt i obrzydzenie.

Kochajmy zatem, kochajmy wiernie i wytrwale; poza tem wszystko co nas dotyczy tak w tem, jak i w przyszłem życiu, powierzmy Bogu. Bóg o nas nie zapomni i potrafi nas nagrodzić ponad wszelkie nasze nadzieje, pragnienia i pojęcia. Im mniej w uczuciu naszem zajmować nas będą osobiste widoki, tem obficiej Bóg łaskami Swemi obdarzać nas będzie.

Ks. Jean Nicolas Grou T. J. – Rozmyślania o miłości Bożej. Warszawa 1910.