woda
210

Bóg bardzo kocha swoich kapłanów, doświadczam tego na każdym kroku...

www.opiekun.kalisz.pl/index.php

Proście a będzie wam dane
Bóg bardzo kocha swoich kapłanów, doświadczam tego na każdym kroku. Czasami wręcz boję się marzyć, bo Bóg spełnia wszystkie moje marzenia.
Takimi słowami często zwracam się do moich słuchaczy, kiedy odwiedzam różne parafie naszej diecezji i zachęcam do czytania prasy katolickiej (zwłaszcza „Opiekuna”), a także rozprowadzam książki, które wydaliśmy. Spełnianie się marzeń tłumaczę zwykle na przykładzie fantastycznej przygody, jaką była moja piesza pielgrzymka do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii, o której marzyłem od wielu lat i punktualnie w roku compostellańskim 2010 Pan Bóg sprawił, że owo marzenie się spełniło. Zastanawiam się w tym momencie, czy mogę liczyć na spełnienie tego samego marzenia wielokrotnie, ponieważ znowu czuję wielkie pragnienie wyruszenia na szlak jakubowy, ale nie o tym chciałbym dzisiaj pisać. Tak się bowiem złożyło, że podczas ostatnich wakacji miało miejsce wydarzenie, które ponownie potwierdziło prawdziwość zarówno tytułu, jak i leadu materiału, który właśnie czytacie i sprawia, że mówiąc o spełnionych marzeniach nie muszę już wracać do roku 2010. Proszę potraktować ten tekst z przymrużeniem oka, ale nie do końca.
Wyprawy z „małym księdzem”
Dwoje małżonków, moich przyjaciół, a jednocześnie byłych parafian ze wspólnoty, której „proboszczowałem” przez osiem lat w Italii, zaprosiło mnie, abym towarzyszył im, chociaż przez kilka dni, podczas ich podróży po Chorwacji. Co prawda zwiedzanie Europy mam w planie dopiero po pięćdziesiątce (jeśli Bóg pozwoli), ale usilne prośby przyjaciół, którzy zobowiązali się nawet do pokrycia większości kosztów mojej obecności, bylebym tylko zabrał ze sobą „małego księdza”, czyli przenośny zestaw paramentów liturgicznych do sprawowania Eucharystii i w ten sposób zapewnił im możliwość uczestniczenia w codziennej Mszy Świętej, ostatecznie przeważyły. Otworzę tutaj mały nawias i wyjaśnię, że podczas mojego pobytu w Italii bardzo zachęcałem do udziału w codziennej Mszy Świętej, czyli nie tylko w niedzielę kiedy „zmusza” nas od tego przykazanie, ale również w dni powszednie, kiedy robimy to z czystej miłości do Jezusa. I, jak w każdej parafii, były u nas osoby, które przychodziły do kościoła codziennie, a również podczas wszelkich wyjazdów, pielgrzymkowych i niepielgrzymkowych, sprawowałem Eucharystię każdego dnia, co nie jest bynajmniej oczywistością w przypadku włoskiego pielgrzymowania. I pewnej grupce osób tak już zostało. Tutaj zamykamy nawias i wracamy do Chorwacji gdzie zameldowałem się z moim „małym księdzem” w walizce, dzięki czemu jeśli nie udało nam się uczestniczyć we Mszy Świętej w odwiedzanych świątyniach, mogliśmy kilka razy celebrować je w hotelach.
„Uczynisz mi ołtarz z kamienia”
Nasza wyprawa była zupełnie spontaniczna i nie mieliśmy konkretnego programu. Owszem, kilka punktów, których nie chcieliśmy ominąć, ale żadnych noclegów nie zamówiliśmy wcześniej, więc każdego popołudnia szukaliśmy odpowiedniego miejsca. Nie było to wielkim problemem, a w ostateczności z pomocą przychodził Internet i możliwość „zabukowania” noclegu nawet późnym wieczorem. W przeuroczym miasteczku Trogir przyszło nam nocować w wynajętym apartamencie, który owszem, miał dwie sypialnie, ale jedną łazienkę, no i Eucharystię sprawowałem na takim dość niskim stoliku. Kiedy następnego dnia rano, po odstaniu swojej kolejki do łazienki (tak, przyznaję, księża pod tym kątem są zupełnie rozpieszczeni, bo mieszkając samotnie nigdy nie muszą stać w kolejce do toalety ;-) pozbieraliśmy bagaże i zapakowaliśmy się do samochodu, zacząłem, trochę dla rozbudzenia porannej sennej atmosfery (na zewnątrz była lekka mżawka), narzekać na stanie w kolejce do łazienki.
- Następny apartament ma mieć dwie sypialnie i dwie łazienki! - stwierdziłem stanowczo. - I nie tylko! - dorzuciłem wzbudzając większe zainteresowanie moich przyjaciół. - Tak, w następnym apartamencie chcę nie tylko swojej łazienki, ale też i porządny ołtarz, jak Pan Bóg przykazał, bo nie będę Mszy odprawiał na jakimś nędznym stoliczku! Jak tego nie będzie to nawet nie wchodzę! - żartowałem.
- Co jeszcze? - pytał ze śmiechem przyjaciel. - Może sauna?
- Jak będzie, to ok, ale nie będę się upierał – odpowiedziałem i temat, póki co, został zamknięty.
Późnym popołudniem na kilkanaście kilometrów przed Dubrovnikiem pomyśleliśmy, że warto znaleźć nocleg w jakimś miasteczku, żeby nie przepłacać w najbardziej obleganym przez turystów mieście. Zjechaliśmy więc z głównej drogi w miejscowości Orašac i mijaliśmy kolejne tablice z napisem „pokoje do wynajęcia”. Ominęliśmy jeden, bo wyglądał na zbyt ekskluzywny, potem drugi, w trzecim żądano 100 euro za noc, ominęliśmy czwarty, skręciliśmy gdzieś w jeszcze węższą uliczkę i zobaczyliśmy strzałkę z informacją o wolnych pokojach. Zaparkowaliśmy auto i szukamy tego domu. Rzeczywiście jest jeden apartament wolny dokładnie na trzy noce, tak jak potrzebujemy.
- Czy są dwie łazienki? - pytam.
- Oczywiście! - odpowiada Marija (jak się później okazało właścicielka, kucharka i kierowca w jednym i w ogóle człowiek orkiestra) i pokazuje nam dwa śliczne, widać świeżo po remoncie, pokoje z łazienkami. W jednym jest nawet piękna kamienna ściana pozbawiona tynku. Jesteśmy prawie zdecydowani, uzyskujemy jeszcze małą zniżkę ceny. Wychodząc mój przyjaciel wskazuje na przyległy do apartamentu budyneczek z krzyżem na dachu (co nie dziwi szczególnie, bo w Chorwacji jest ich mnóstwo na prywatnych domach, podobnie jak emblematów eucharystycznych na frontonach).
- To nasz kościółek! – tłumaczy z nieukrywaną dumą Marija.
- Kościółek? - wykrzykujemy równocześnie zdumieni.
- Tak! Ma prawie czterysta lat. Wyremontowaliśmy go i co jakiś czas przyjeżdża nawet ksiądz i odprawia w nim Mszę. Moja córka i dwie siostry miały w nim ślub...
- I jest otwarty? Można... - pytam.
- Dzień i noc! Możecie się modlić ile chcecie. To co, bierzecie?
Moi przyjaciele po dziś dzień nie chcą mi uwierzyć, że naprawdę nie znałem tego miejsca wcześniej. Myślą, że to wszystko ustawiłem. A to po prostu Pan Bóg kocha swoich kapłanów.
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek