Polacy opuszczają teatr. DZISIAJ „FRONT WALKI KLASOWEJ WYGLĄDA NIECO INACZEJ – PRZECIWNIKIEM JEST (…) PRZECIĘTNY CZŁOWIEK, ZWŁASZCZA MŁODY. POLAK, KTÓREGO TRZEBA POUCZYĆ – i STALE UTWIERDZAĆ w …Więcej
Polacy opuszczają teatr.

DZISIAJ „FRONT WALKI KLASOWEJ WYGLĄDA NIECO INACZEJ – PRZECIWNIKIEM JEST (…) PRZECIĘTNY CZŁOWIEK, ZWŁASZCZA MŁODY. POLAK, KTÓREGO TRZEBA POUCZYĆ – i STALE UTWIERDZAĆ w PRZEKONANIU - że JEST SAMYM BRUDEM i ZGNILIZNĄ" !!!
..." i JAKO TAKI, TYLKO TYM POWINIEN SIĘ KARMIĆ.” !!!

*****

A miało być tak wesoło! Interes miał się kręcić. Złoty interes….

Artyści mieli zbierać zasłużone laury, odbierać honoraria i spokojnie zarabiać na emeryturę. Krytycy piać z powodu obrazu wymiotów, kopulacji i wydalania odchodów ukazywanych przez artystów w teatrach, gdzie niedawno jeszcze wystawiano klasykę. Tłum recenzentów odkrywać coraz większy artyzm w potoku bluźnierstw, przekleństw i nieartykułowanych dźwięków wydawanych przez ciężko fizycznie pracujących wyrobników awangardowej sceny.
Reżyser o głośnym nazwisku, bohater licznych talk – show, miał zacierać ręce, robić zafrasowane miny i udzielać dzikusom z widowni pouczeń, w których powtarzałby w kółko te same zaklęcia: że trzeba teraz niestrudzenie obalać tabu, niszczyć stereotypy, wypuszczać z ludzi demony klerykalizmu (religianctwa, jak mówiono w ateistycznych periodykach za komuny), przekłuwać balon obłudy i fałszywej dumy bycia Polakiem, katolikiem, ojcem, matką, człowiekiem… Ukazywać człowieka „takim, jakim jest naprawdę” – czyli jako zwierzę.
Tym samym językiem przemawiali niegdyś przodownicy pracy socjalistycznej, którzy też byli nauczycielami ludzkości. Ten dzisiejszy socjalizm nazywa się neomarksizm, choć rzadko się tego słowa używa. Reżyser – przodownik zapewnia, że norma burzenia „starych zasad” w młodych umysłach jeszcze nie jest „wyrobiona”, czekają nowe rekordy do pobicia. Front walki klasowej wygląda nieco inaczej – przeciwnikiem jest nie obszarnik, nie arystokrata, nie klecha, nie papież, nie kułak, tylko przeciętny człowiek, zwłaszcza młody. Polak, którego trzeba pouczyć – i stale utwierdzać w przekonaniu - że jest samym brudem i zgnilizną i jako taki tylko tym powinien się karmić. Natchnionym ideologią nauczycielem, który wymierza swoje nauki – w teatrze niczym w klasie lub w zakładzie karnym - jak uderzenia pałką w głowę, jest „artysta”.
Widownia siedzi cicho i nieruchomo w swoich fotelach, podczas gdy na scenie przewalają się czaszki, symbole religijne, nagie ciała, a wszystko wśród odgłosów, jakie wydają pawiany w dżungli oraz spuszczane w rurach kanalizacyjnych fekalia.
Tak wygląda dzisiejszy typowy spektakl teatralny – dzieło najbardziej okrzyczanych animatorów nowej kultury, nowej sztuki. Nowej, to znaczy rodem z barykad rewolucji kulturalnej.
Tymczasem w Krakowie Polacy po prostu wyszli.
Unieśli się z krzeseł i pośród całego tego wrzasku i duchowego smrodu opuścili nagle teatr. Scenę Narodową. Teatr Stary, w którym niegdyś grywała Modrzejewska.
Reżyser nie omieszkał obrzucić ich ze sceny wyzwiskami. Popsuli całą zabawę. Pokazali swoim absurdalnym protestem, że król jest nagi i oni mają dosyć szydzenia z siebie. Z teatru, ze sztuki i z Polski.
Teatr Stary opuściło kilkudziesięciu widzów – być może wcale nie tych najbardziej świadomych, czym jest tzw. nowa kultura. Tacy ludzie nie przychodzą na spektakle tego reżysera. To byli przeciętni widzowie, najprawdopodobniej mało zorientowani, co pisze się w niezależnej prasie na ten temat. Wyprowadziło ich z teatru zwykłe uczucie obrzydzenia. Być może nikt ich nie ostrzegł, że płacąc za bilet finansują rzecz kompromitującą wszystkich wykonawców spektaklu – i zarazem uczestników tego widowiska, bo widz w teatrze nie jest tylko biernym odbiorcą. On w pewien sposób w spektaklu uczestniczy, swoją obecnością uwiarygodnia jego twórców. Oni są na scenie tylko dlatego, że on znajduje się na widowni.
A jednak wyszli. Powiedzieli: dosyć. To znak, że w Polsce coś się dzieje. Polacy przestali być potulnym stadem.
Kilka lat temu zdarzyło mi się usiąść na widowni teatru stołecznego, którego aktorzy wystawiali komedię, przez grono recenzentów i grupkę znajomych uznaną za „bardzo zabawną”. Po dwudziestu minutach miałam dosyć oglądania biegających po scenie mężczyzn w niedopiętych spodniach i kobiet w opadających spódnicach. Żenująca parada naturalizmu w wykonaniu osób z dyplomami wyższej uczelni, udających błaznów z jarmarcznej budy, napełniała żałością. Publiczność jednak nagradzała ich salwami śmiechu. Kiedy wychodziłam razem z rodziną, przeciskając się pomiędzy fotelami, towarzyszyły mi spojrzenia pełne zgorszenia i zniecierpliwione sykania. Nikt nie wstał i nie wyszedł, choć na widowni przeważały małżeństwa z dorastającymi dziećmi.
Dlaczego przyjmowali te treści bez protestu, nawet z entuzjazmem, dlaczego matki pozwalały, by dzieci patrzyły na sceny będące skrzyżowaniem knajpy, koszar i publicznej toalety?
Zepsuci i żyjący w dostatku, beztroscy, pewni siebie, wykorzenieni i znudzeni – ci młodzi ludzie byli gotowi do buntu. I bynajmniej nie mieli na myśli połykania złotych rybek”,
opisywał Patrick Buchanan młodych Amerykanów, którzy stali się idealnym celem kanonady amerykańskiej rewolucji kulturalnej lat 60. XX …