Ks. Franciszek Blachnicki kawalerem Orderu Orła Białego


Anna DRUŚ

Dziennikarka i redaktor. Pracowała w „Pulsie Biznesu”, „Newsweeku” i Katolickiej Agencji Informacyjnej.

zobacz inne teksty Autorki

Myśląc o ks. Franciszku Blachnickim jedynie w kategoriach kapłana prześladowanego przez komunistów i przez nich zamordowanego, łatwo stracić z oczu to, czemu o. Blachnicki poświęcił całe swoje życie: trafną diagnozę kondycji współczesnych katolików i działające również dziś recepty na jej poprawę – pisze Anna DRUŚ

Pokolenie Blachnickiego

Zpewnością jest mniej rozpoznawalny niż ks. Jerzy Popiełuszko czy prymas Stefan Wyszyński, ale śmiało można go postawić z nimi w jednym szeregu wielkich ludzi polskiego Kościoła końca XX w. Zdecydowanie lepiej znane jest jego opus magnum, czyli istniejący również dziś Ruch Światło-Życie – obecnie jeden z największych ruchów odnowy Kościoła, zrzeszający świeckich, duchownych, młodzież, dzieci i dorosłych różnych powołań i stanów.

Księdza Franciszka – czy jak mawiają w Oazie, ojca Franciszka – nigdy osobiście nie spotkałam. Zmarł, gdy zaczynałam podstawówkę. Ale bez wątpienia to jego pomysły i jego teologia mocno wpłynęły na moje życie. Z rosnącym zaskoczeniem odkrywam, jak wiele moich talentów czy dobrych nawyków zostało uformowanych przez Ruch Światło-Życie, jak wiele zawdzięczam mu w swoim wychowaniu i kształtowaniu własnej tożsamości. To prawdopodobnie także ukształtowane tam rozumienie Kościoła jako wspólnoty różnorodnych jednostek trzyma mnie w nim pomimo kryzysów, które przechodzi jako instytucja.

Sposób działania ks. Franciszka Blachnickiego w Polsce został znacząco ukształtowany przez jego trudne życiowe doświadczenia, od młodości w harcerstwie, przez działalność konspiracyjną w czasie okupacji, po hitlerowskie więzienie, w którym doznał cudownego nawrócenia. Był typem aktywnego działacza: nie umiał siedzieć bezczynnie, musiał działać. Gdy więc w celi śmierci więzienia w Katowicach spotkał – jak sami pisał – Boga Żywego – chciał Mu służyć bez reszty i bez kompromisów.

Jego liczne talenty, w tym ten naukowy i organizacyjny, dostrzeżono zaraz po święceniach kapłańskich. Pracował w tajnej kurii biskupiej w czasie wysiedlenia śląskich biskupów, rok studiował w Niepokalanowie duchowość św. Maksymiliana Kolbego, a w okresie postalinowskiej odwilży współtworzył duszpasterstwo diecezji katowickiej, ośrodek katechetyczny i redakcję „Gościa Niedzielnego”. Przede wszystkim jednak był bacznym obserwatorem zjawisk społecznych w powojennym społeczeństwie polskim i polskim Kościele.

Od trzeźwości do wolności

Jako głęboko przeżywający naukę Jezusa od początku wiedział, że to nie komunizm i zewnętrzne okoliczności są największym zagrożeniem wolności Polaków. Dostrzegał oczywiście płynące stąd zagrożenia, ale jednocześnie widział, że tym, co pomoże ojczyźnie przetrwać w wolności okres zewnętrznego zniewolenia, jest wolność wewnętrzna i trzeźwość. Rozumiał ją nie tylko jako brak nałogów, przede wszystkim tego alkoholowego, ale głęboko rozumianą wolność człowieka, płynącą z zażyłości z Bogiem.

Widząc rozszerzającą się plagę alkoholizmu, rozbijającą rodziny, wprowadzającą w społeczność przemoc, ale też ułatwiającą władzy zewnętrznej manipulację – zadziałał, powołując już w 1957 r. tzw. Krucjatę Trzeźwości, nazwaną potem Krucjatą Wstrzemięźliwości. Krucjatą – bo w akcji widział walkę duchową, nawiązującą do znanych ze średniowiecza zbrojnych wypraw rycerzy Europy.

Idea była prosta: dobrowolna abstynencja od alkoholu ludzi dorosłych obiecywana przez nich Bogu jako post w intencji osób uzależnionych. Ks. Blachnicki obudował pomysł żywą duchowością Maryjną, czyniąc z Matki Jezusa duchową Opiekunkę nowego dzieła. To, wespół z jego charyzmatycznym entuzjazmem udzielającym się wszystkim, naprawdę zadziałało. Post abstynencji jako „rycerze” walczący ze zniewoleniem Polaków ofiarowywało coraz więcej dorosłych. Dzięki dodatkowi „Maryja Zwycięża” do „Gościa Niedzielnego” szybko usłyszeli o nim nie tylko Ślązacy, ale i wierni z innych części kraju, a dziecięca odnoga Krucjaty zaangażowała w pomysł także dzieci i młodzież. W ciągu zaledwie trzech lat do inicjatywy włączyło się aż 100 tys. osób z całej Polski.

Krucjata nie była oczywiście jednorazową deklaracją. Ks. Blachnicki i współpracujący z nim świeccy regularnie publikowali materiały formacyjne dla wszystkich uczestników, rozprowadzane w parafiach. Równocześnie ks. Blachnicki rozwijał całą koncepcję formacji ludzi dorosłych i młodzieży w Kościele, która potem znalazła swój wyraz w Ruchu Światło-Życie.

Światło-Życie

Służba Bezpieczeństwa PRL od początku widziała w charyzmatycznym księdzu z Katowic potężne zagrożenie dla szerzenia ideologii socjalistycznego państwa. Stąd też najpierw brutalnie zamknięto centralę Krucjaty w Katowicach, zakazując trzeźwościowej działalności, a gdy ks. Blachnicki głośno i publicznie zaprotestował, nazywając działania SB walką z narodem – aresztowano go i umieszczono w tym samym więzieniu, w którym wcześniej siedział za władzy okupacyjnej.

Ale i to nie zatrzymało charyzmatycznego kapłana. Choć przestała istnieć pierwsza Krucjata, po wyjściu z więzienia kontynuował pracę z tymi, których już udało mu się zgromadzić. Dodatkowym motorem napędowym był dla niego rozpoczęty w 1963 r. Sobór Watykański II: postawiono tam bowiem te same diagnozy i przyjęto podobne pomysły, jakie już nosił w sobie ks. Blachnicki. Gdy tylko zaczęły spływać z Rzymu pierwsze wnioski i pierwsze oficjalne nauczania – katowicki kapłan wiedział, że to właśnie stworzone przez niego wcześniej oddolne parafialne struktury mogą być zalążkiem wcielania ich w życie Kościoła.

Istotą powołanego oficjalnie do życia kilka lat później Ruchu były założenia Soborowe: odnowa wiary współczesnych katolików przez powrót Kościoła do źródeł, odnowa liturgii jako centrum życia chrześcijańskiego, kształtowanie dojrzałych chrześcijan, którzy funkcjonując we współczesnym świecie, będą go zmieniać niejako od środka, formowanie ludzi do wolności osobistej i społecznej. Znamiennie streszczają wszystko to słowa zawarte w nazwie i symbolu Ruchu oazowego: „Światło” rozumiane jako nauka Ewangelii przeplata się z „życiem” – codziennością każdego wiernego, niezależnie od jego powołania w Kościele czy w świecie.

Tylko pozornie hasła te brzmią górnolotnie, może wręcz „kościółkowo”. Były przecież i są realizowane bardzo praktycznie przez rosnące rzesze członków Ruchu Światło-Życie w Polsce i za granicą.

Kształtowanie świeckich liderów, czyli aklerykalizm

Jedną z najbardziej nowatorskich, jak na Kościół powszechny i polski, soborowych „nowinek” ks. Blachnickiego było przeformułowanie relacji wewnątrz samego Kościoła. Przypominając w wielu swoich naukach i pismach o służebnym charakterze kapłaństwa instytucjonalnego – jądro formacji duchowej opierał na osobach nieduchownych. Podstawą formacji w Ruchu była tzw. mała grupa – kilkuosobowa grupa dzieci, młodzieży czy dorosłych wspólnie przeżywająca kolejne etapy programu oazowego. Na jej czele nie stał ani ksiądz ani siostra zakonna, ale świecki animator, zwykle niewiele starszy wiekiem od swoich „podopiecznych”. Choć sam pomysł ks. Blachnicki zaczerpnął z harcerstwa (zastęp, drużyna) – na gruncie kościelnym był naprawdę nowatorski. Przenosił się zresztą również na wyższe szczeble funkcjonowania wspólnot. Małe grupy parafialne tworzyły wspólnotę, na czele której również stał świecki lider (zwany moderatorem), podobnie na rekolekcjach wyjazdowych całością „zarządzał” świecki lub świeccy. Rola księży sprowadzała się do posługi duchowej: odprawiania Mszy św., słuchania spowiedzi, głoszenia homilii czy katechez, pilnowania, czy nauki głoszone przez animatorów świeckich są zgodne z nauczaniem Kościoła.

To była ważna i dalekosiężna w skutkach zmiana. Uczyła bowiem już najmłodszych ludzi współodpowiedzialności za grupę, za ich otoczenie; pomagała młodym odkrywać swoje mocne strony (animatorzy pełnili różne funkcje, zgodne z ich predyspozycjami); uczyła bycia liderem w rozumieniu sługi (łac. minister, ministrare) dla społeczności, a nie po prostu tego, kto ma władzę.

Prawdopodobnie właśnie dlatego wśród byłych oazowiczów jest dziś tak wielu społeczników: nauczycieli, lekarzy, przedsiębiorców, dziennikarzy, prawników, samorządowców, polityków. Każdy z nich, kończąc formację w Ruchu stworzonym przez ks. Blachnickiego, miał przecież za sobą przynajmniej krótkie doświadczenie w zarządzaniu grupą, przemawianiu, inspirowaniu do działania innych, opiece nad słabszymi. Co jeszcze ciekawsze – księdzu Blachnickiemu udało się w opracowanej przez niego metodzie uniknąć ideologizowania; wielu byłych oazowiczów ma dziś różne poglądy społeczno-polityczne, jednak łączy ich wbudowane w ruchu poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne.

Wiara jako proces, przeżycie przed kultem

Oczywiście celem zaproponowanego przez Blachnickiego Ruchu nie było odnawianie społeczeństwa ani nawet odnawianie Polski – ale odnawianie Kościoła i życia religijnego w zniewolonym przez komunizm kraju. Tu jest on bardzo zbieżny z działaniami i dążeniami bł. kard. Stefana Wyszyńskiego. Blachnicki stawiał jednak nieco inne niż Prymas diagnozy i proponował nieco inne środki. Jego zdaniem zmiana i odnowa powinna się zacząć od osobistego przeżycia swojej wiary i osobistego spotkania z Chrystusem. Nie w idei, nie w moralności, nie w „wartościach” – ale w rzeczywistym spotkaniu. Dlatego właśnie Blachnicki na początku całej formacji oazowej stawiał ewangelizację: widział, że wielu chodzących do Kościoła Polaków praktykuje tylko z przyzwyczajenia czy wychowania, a ich „wiara” tak naprawdę jest bardzo powierzchowna i niedojrzała.

Wsparłszy się podpatrzonym u zielonoświątkowców kerygmatem (czteropunktowy skrót najważniejszych myśli Dobrej Nowiny, z „Bóg cię kocha” na początku) – zaczynał od uświadamiania, kim jest Jezus, co było podstawą Jego Dobrej Nowiny, czym jest grzech i co ma wspólnego z własnym odczuwaniem Boga, do czego służy Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych.

Chociaż dziś nie jest to już takie nowe i podobnych ruchów w Kościele działa dużo – w latach 60. czy 70. XX w. w Polsce naprawdę było to odświeżające i nowe. Sprawiało, że młodzi ludzie przestawali chodzić na niedzielną mszę z obowiązku, a zaczynali z pragnienia spotkania z żywym Jezusem. Przestawali też być tłumem robiącym coś dlatego, że robią to inni, a zaczynali być grupą różnorodnych jednostek, próbujących wspólnie zrobić coś dobrego.

I to także budowało inny typ obywatela niż ten wtłaczany do głów przez socjalistyczne władze: obywatel, który naprawdę czuł się wolnym dzieckiem Boga, nie bał się już tak mocno represji, prześladowań, nie był podatny na propagandę, stawał się odporny na kryzysową beznadzieję, zaczynał działać.

Blachnickiego teologia wyzwolenia

Choć pierwotna Krucjata Wstrzemięźliwości wyewoluowała w Ruch Światło-Życie, ks. Blachnicki bynajmniej nie zarzucił pomysłu akcji skupionej wokół abstynencji, lecz znacznie poszerzył jej paradygmaty. Właściwie zbudował od podstaw coś, co dziś specjaliści nazywają „polską teologią wyzwolenia” albo „teologią wyzwolenia ks. Blachnickiego”. Ta w odróżnieniu od słynnego południowoamerykańskiego nurtu, potępionego oficjalnie przez Kościół w osobie Jana Pawła II, była w istocie nauczaniem opartym na koncepcji wolności św. Pawła.

W jednym ze swoich artykułów ks. Blachnicki pisał: „Do elementów konstytutywnych wolności człowieka należy umiejętność rozróżniania dobra i zła, z zasadniczą gotowością czynienia dobra i unikania zła, czyli uznania kategorycznego imperatywu sumienia. Postawa zależności od sumienia, dobrowolnego poddania się jego wymogom, należy więc do wymogów ludzkiej wolności. Dlatego o człowieku opanowanym przez złe namiętności i nałogi mówi się, że jest ich niewolnikiem”.

I dalej: „Najgłębiej istotę wolności człowieka ujawnia to, że potrafi on w sposób wolny uczynić dar z siebie, czyli ofiarować siebie drugiej osobie lub jakiejś ogólnej wartości dobrej i służącej dobru innych. To oddanie siebie musi przy tym cechować się bezinteresownością”.

Obie te ważne myśli Ruch skrócił do łatwo zapamiętywalnego sformułowania „wolność od i wolność do”.

Tak rozumiana wolność stała się podstawą powołanej do życia w 1979 r. przy okazji pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski Krucjaty Wyzwolenia Człowieka (KWC). Dzieło również w praktyce polegało na obietnicy dożywotniej abstynencji (od alkoholu, papierosów i narkotyków), składanej w intencji wyzwolenia Polaków od plagi alkoholizmu i innych zniewoleń, lecz tym razem byli do niego zapraszani przede wszystkim uczestnicy formacji Ruchu Światło-Życie.

Trudno nie zwrócić uwagi na kontekst historyczny powstania KWC; pierwsza pielgrzymka papieża Polaka do kraju, jego modlitwa o odnowienie „tej ziemi”, wkrótce strajki i powstanie „Solidarności”, 10 lat później – upadek komunizmu. Głoszona przez ks. Blachnickiego głęboka i mocna „teologia wyzwolenia” człowieka od wszystkiego, co go więzi wewnętrznie, trafiała na podatny grunt i jednocześnie wzmacniała to, co w Polakach drzemało od początku socjalistycznego zniewolenia. Ale co jeszcze ciekawsze, zarówno sama Krucjata, jak i ks. Blachnickiego nauczanie o wolności trwają do dziś, ciągle aktualne pomimo kompletnie odmiennych czasów i kontekstu społecznego.

Wizjoner, szaleniec, święty

Myśląc o ks. Franciszku Blachnickim i zgłębiając jego pomysły, założenia i nauczanie, trudno nie zauważyć ich aktualności na tak wielu poziomach. Choć, co ciekawe, mówcą był podobno trudnym w odbiorze z uwagi na nieco monotonny sposób mówienia, porywał entuzjazmem do kolejnych pomysłów działania w zmieniających się okolicznościach. Jego pomysły do dziś przerastają wizjonerstwem wielu ludzi w Kościele, szczególnie w Polsce. Zgadzam się z postawioną przez Tomasza Terlikowskiego, autora jego biografii, tezą, że polski Kościół instytucjonalny do dziś nie dorósł do zrozumienia odnowy posoborowej zaproponowanej przez twórcę oaz. Wszak Ruch Światło-Życie nie był wymyślony sam dla siebie, jako kolejna forma przyciągnięcia ludzi do parafii, ale jako duszpasterski pomysł przemiany polskich parafii w coś na wzór wspólnot pierwszych chrześcijan, gdzie osobiste spotkanie z Chrystusem poprzedza kult, czytanie Pisma św. nie jest kolejnym rytuałem, a niedzielna msza – jedynie rodzinną tradycją, tak jak rosół czy wspólny spacer. Uformowani przez Ruch świeccy katolicy mieli w zamyśle ks. Blachnickiego być aktywnymi członkami Kościoła na wszystkich szczeblach jego działania w świecie – ale mentalność klerykalna zbyt dużej liczby polskich duchownych zbyt długo nie była na to gotowa. Trudno dziś jednak jednoznacznie osądzić, że pomysł założyciela Ruchu był nietrafiony, coś mi bowiem mówi, że w niedługiej przyszłości docenimy go jeszcze mocniej.

Gdy wiosną 2023 r. pojawiła się wiadomość o wynikach wstępnego śledztwa badającego przyczynę śmierci ks. Blachnickiego i coraz częściej zaczęto mówić o możliwej zmianie kwalifikacji w jego procesie beatyfikacyjnym z „wyznawcy” na „męczennika” – moją uwagę zwróciła dość powściągliwa reakcja obecnych liderów Ruchu oazowego. Oczywiście cieszyli się z dotarcia do tej ważnej prawdy, ale ich entuzjazm był bardzo spokojny. Oni przecież od zawsze wiedzieli, że ten kapłan był święty nie dlatego, że zginął jak męczennik niszczącego go od lat reżimu komunistycznego, ale święty, bo swoimi pomysłami, dziełami i swoją głęboką teologią pociągnął za marzeniem o własnej świętości tysiące osób. Może nawet całe pokolenie.

Anna Druś