templariusz tem
11858

Los Ulmów, Didnerów, Grünfeldów i Goldmanów

Mateusz SZPYTMA: The fate of the Ulma family. And the the hidden Jewish families the Goldmans, the Didners and the Grünfelds Jews concealed by them

Mateusz SZPYTMA

Zastępca Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Absolwent Wydziału Historycznego oraz Wydziału Prawa i Administracji (kierunek nauki polityczne) UJ. Od 2000 roku związany z Instytutem Pamięci Narodowej. Pomysłodawca i twórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Honorowy członek Polskiego Towarzystwa Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

zobacz inne teksty Autora

Trudno określić przesłanki, jakimi kierowali się Ulmowie, przyjmując pod swój dach Żydów. Była to zapewne powinność miłości bliźniego, współczucie, a także świadomość tego, że zaniechanie pomocy może być wyrokiem śmierci dla ludzi wyjętych spod prawa – pisze Mateusz SZPYTMA

Nieznane są okoliczności pojawienia się w domu Ulmów ośmiorga Żydów: Saula Goldmana z czterema dorosłymi synami: Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem, a także dwu córek i wnuczki Chaima Goldmana z Markowej – Lei Didner z córką Reszlą oraz Gołdy Grünfeld. Ulmowie przyjęli ich prawdopodobnie pod koniec 1942 roku.

O rodzinie Goldmanów, z której pochodziły kobiety ukrywające się u Ulmów, wiadomo stosunkowo dużo. Jej głową był średnio zamożny Żyd o imieniu Chaim. Wraz z żoną Esterą zajmował się pracą w kilkuhektarowym gospodarstwie i handlem w niewielkim sklepiku w Markowej, położonym przy skrzyżowaniu dróg do Kańczugi, Łańcuta i Przeworska. Chaim i Estera mieli co najmniej cztery córki. Pierwsza, Lea, wraz z mężem i jednym lub dwojgiem dzieci mieszkała u rodziców. Druga, Gołda, także była zamężna, lecz zamieszkiwała w domu rodzinnym bez męża, który jako agent handlowy jeździł po całej Polsce (przypuszczalnie nie mieli oni dzieci). Młodsze córki, Hana i Matylda, podczas największego zagrożenia ukrywały się prawdopodobnie wraz z rodzicami w sąsiednich wsiach, gdzie zostały zapewne zamordowane.

Na temat Goldmanów z Łańcuta udało się pozyskać nieliczne informacje. Saul handlował bydłem. Znano go w Markowej, gdyż często odwiedzał wieś w interesach. Podczas wojny miał około 60 lat. Jego żoną była Gołda z domu Saler. Jeden z jego dorosłych synów, ukrywający się wraz z ojcem i trzema braćmi u Ulmów, brał udział w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku.

Wiktoria i Józef Ulmowie

Trudno określić przesłanki, jakimi kierowali się Ulmowie, przyjmując pod swój dach Żydów. Była to zapewne powinność miłości bliźniego, współczucie, a także świadomość tego, że zaniechanie pomocy może być wyrokiem śmierci dla ludzi wyjętych spod prawa. W 1942 roku Ulmowie wielokrotnie widzieli, jak na sąsiedniej parceli – grzebowisku padłych zwierząt – Niemcy rozstrzeliwali Żydów. Czy mógł być jeszcze jakiś inny powód skłaniający ich do takiej postawy, na przykład gratyfikacja za użyczone schronienie, gdyż – jak wiadomo – liczna rodzina Ulmów była biedna? Trudno powiedzieć, jakim majątkiem dysponowali Żydzi z Łańcuta. Córki Chaima Goldmana, pochodzące ze stosunkowo bogatego jak na wiejskie warunki domu, miały zapewne jakieś kosztowności, które przeznaczano na utrzymanie wszystkich domowników. Później na piersiach zamordowanej Gołdy znaleziono pudełeczko ze złotymi precjozami, co może świadczyć o tym, że Ulma nie żądał od nich zapłaty.

Przyjmując Żydów, Ulmowie mogli liczyć na to, że dzięki wspólnej pracy kilku osób w sile wieku wszystkim będzie łatwiej przeżyć trudne wojenne dni. Wiadomo, że Józef Ulma razem z Żydami zajmował się garbowaniem skór, które sprzedawał w dużej ilości, uzyskując pieniądze na życie. Większość bowiem tego, co zaoszczędzili Ulmowie przed wojną, zainwestowali w ziemię w Wojsławicach.

Mimo znacznego oddalenia od zabudowań sąsiadów fakt ukrywania Żydów nie na długo pozostał nieznany. Duże ilości kupowanego przez Wiktorię pożywienia, a także dostarczanych przez Józefa wyprawionych skór, ponadto częste wizyty w domu osób przychodzących robić zdjęcia do kenkart nie sprzyjały utrzymaniu tajemnicy. Zagadką pozostaje, kto i dlaczego doniósł Niemcom o Żydach ukrywających się u Ulmów i czy zdawał sobie sprawę, jak tragiczne następstwa będzie miał jego donos także dla gospodarzy. Dzięki odnalezionym, choć niepełnym dokumentom podziemia można z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć, jak doszło do tragedii 24 marca 1944 roku.

Wiktoria pomagająca Stasi w nauce. Na ekspozycji w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów znajduje się zeszyt, w którym Stasia ćwiczyła pisanie cyferek.

Korzystający z pomocy Ulmów Goldmanowie mieszkali przed wojną i na jej początku w Łańcucie. Gdy zdali sobie sprawę ze zbliżającego się „ostatecznego rozwiązania”, rozpoczęli poszukiwanie schronienia. Miał im je obiecać Włodzimierz Leś, posterunkowy granatowej policji w Łańcucie. Mieszkał na przedmieściach Łańcuta, niedaleko od Goldmanów, przed wojną utrzymywał z nimi bliskie kontakty, a potem w zamian za wsparcie materialne pomagał im się ukrywać. Można podejrzewać, że kiedy się zorientował, że Niemcy nie tylko grożą karą śmierci za pomoc Żydom, ale i ją wykonują, Goldmanowie musieli szukać innej kryjówki. Udali się wtedy do Ulmów, znajomych gospodarzy z Markowej, i tam zostali przyjęci. Ciągle jednak nachodzili Lesia, domagając się od niego pomocy za pozostawioną w jego rękach część majątku. Ponieważ od jakiegoś czasu jej nie otrzymywali, próbowali odzyskać swoje mienie – zabrać je lub przejąć w zamian inne dobra będące własnością Lesia. Zachowane dokumenty konspiracyjnej Ludowej Straży Bezpieczeństwa sugerują, że w obawie przed utratą żydowskiego majątku Leś zdradził kolegom z żandarmerii niemieckiej kryjówkę Goldmanów. Informację o miejscu ich przebywania mógł uzyskać od nich samych, gdy łączyły ich jeszcze dobre stosunki, mógł też otrzymać ją od konfidentów. Całkowitą pewność prawdopodobnie uzyskał wówczas, kiedy odwiedził Józefa Ulmę, aby ten zrobił mu fotografię.

Przebieg zbrodni ustalono na podstawie akt sądowych i kontrolno-śledczych, które zachowały się w dokumentacji procesu przeciwko jednemu ze sprawców – Josefowi Kokottowi. W aktach sądowych znajduje się protokół przesłuchania naocznego świadka morderstwa, furmana Edwarda Nawojskiego, który wiózł niemieckich żandarmów do Markowej.

Z jego relacji wynika, że tuż po północy z 23 na 24 marca 1944 roku wyjechało z Łańcuta co najmniej dziewięciu funkcjonariuszy: pięciu żandarmów oraz 4–6 granatowych policjantów. Dowódcą grupy był szef posterunku w Łańcucie porucznik Eilert Dieken. Inni żandarmi to Josef Kokott, Gustav Unbehend, Michael Dziewulski i Erich Wilde. Ustalono również dwa nazwiska policjantów: Włodzimierz Leś i Eustachy Kolman.

Tuż przed świtem furmanki dotarły do zabudowań Ulmów. Niemcy pozostawili furmanów z końmi nieco w oddaleniu i wraz z granatową obstawą podeszli pod dom. Wkrótce padło kilka strzałów. Pierwsi, jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia Goldmanowie oraz Gołda Grünfeld. Naocznymi świadkami następnych egzekucji byli furmani, którzy zostali przez Niemców przywołani, żeby zobaczyli ku przestrodze, co spotyka Polaków za ukrywanie Żydów. Nawojski widział, jak mordowano jednego z Goldmanów, następnie Leę Didner wraz z małym dzieckiem, kolejnego mężczyznę z rodziny Goldmanów, a na końcu najstarszego z nich. Potem przed dom wyprowadzono Józefa i Wiktorię Ulmów – i tam ich zabito. Świadek relacjonuje: „W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.

Wśród rozpaczliwych krzyków dzieci żandarmi zaczęli się naradzać, co z nimi zrobić. Po wymianie zdań z kompanami Dieken zadecydował, że należy je zastrzelić. Nawojski widział, jak Kokott własnoręcznie zabił trójkę lub czwórkę dzieci. Słowa żandarma wypowiedziane po polsku do furmanów wryły mu się głęboko w pamięć: „Patrzcie, jak polskie świnie giną, które przechowują Żydów”. Zastrzelono Stasię, Basię, Władzia, Franusia, Antosia i Marysię. Wiktoria Ulma w chwili śmierci była w zaawansowanej ciąży. W ciągu kilku chwil z rąk oprawców zginęło 17 osób (w tym nienarodzone dziecko).

Kiedy mordowano ostatnie ofiary, na posesję Ulmów przybył wezwany wcześniej sołtys Teofil Kielar. Na rozkaz Niemców przyprowadził ze sobą kilka osób do grzebania ciał. Ponieważ znał dowódcę zbrodniczej ekspedycji, ze względu na częste kontrole w Markowej, zapytał go, dlaczego zabili także dzieci. W odpowiedzi usłyszał, że uczynili to dla dobra mieszkańców Markowej: „Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”.

Po dokonaniu zbrodni Niemcy przystąpili do rabunku. Kokott nakazał Franciszkowi Szylarowi – jednemu z tych, których przyprowadzono do kopania grobu – by dokładnie przeszukał zamordowanych Żydów. Sam nadzorował tę czynność, przyświecając latarką. Gdy przy zwłokach Gołdy Grünfeld zauważył schowane na piersi pudełko z kosztownościami, powiedział: „Tego mi było potrzeba” i schował je do kieszeni. Inni Niemcy zajęci byli rabowaniem dobytku Ulmów. Zabrano skrzynie, materace, łóżka, niektóre naczynia, a także dużą liczbę wyprawionych skór. Ponieważ zagrabione rzeczy nie mieściły się na furmankach, którymi przyjechano z Łańcuta, Niemcy zażądali dwóch dodatkowych. Te dostarczono z Markowej. Obecni pod przymusem mieszkańcy wsi otrzymali rozkaz zniesienia zamordowanych ze strychu i wykopania dużego dołu. Franciszek Szylar podszedł do jednego z Niemców i poprosił, aby żydzi i katolicy zostali pochowani osobno. Żandarm zareagował agresją. Za ociąganie się przy wykonywaniu rozkazu i chęć zmiany wydanego polecenia zaczął strzelać do Szylara z karabinu, podziurawił trzymane przez niego wiadro. Ostatecznie Niemcy zgodzili się na wykopanie dwóch dołów. W jednym umieszczono ciała zamordowanych Polaków, w drugim Żydów.

Kiedy kopano doły, szef grupy oprawców, Dieken, poszedł wraz z jednym z żandarmów na posterunek policji granatowej w Markowej, znajdujący się kilkaset metrów dalej. Udzielił tam nagany komendantowi posterunku za to, że dopuścił do obecności Żydów na swoim terenie.

Na koniec urządzono libację na miejscu kaźni. Sołtysowi kazano przynieść wódkę, żandarmi i granatowi policjanci wypili trzy litry. Po zakopaniu ciał Kokott zgromadził Polaków pracujących przy pochówku i nakazał im zachowanie tajemnicy: „Nikt nie śmie wiedzieć, ile osób zostało zastrzelonych, tylko wiecie wy i ja” – powiedział. Potem wszyscy policjanci odjechali wraz z załadowanym na furmanki dobytkiem.

Mimo surowego zakazu ze strony Niemców w ciągu tygodnia, pod osłoną nocy, pięciu mężczyzn odkopało dół, w którym pochowano Ulmów, i włożywszy ciała do trumien, zakopało je z powrotem. Jeden z nich, Franciszek Szylar, po latach zeznał: „Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulma, stwierdziłem, że była ona w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka”. 11 stycznia 1945 roku ciała Ulmów przeniesione zostały na miejscowy cmentarz, a dwa lata później ekshumowano ciała Żydów i pochowano je na cmentarzu w Jagielle-Niechciałkach.

Mateusz Szpytma

Fragment książki, Sprawiedliwi i ich świat w fotografii Józefa Ulmy, wyd. IPN [LINK]
Norah Sarah udostępnia to
181
Jadwiga Bob
...czyli organizm w czasie umierania próbował ratować dziecko ! skoro już się urodziła główka i ramiona ...