Benedykt XVI o Liturgii

Benedykt XVI o Liturgii

Sumienie nakazuje mi przedstawić kapłanom poniższe problemy:
1. Wprowadzenie kapłanów w błąd, że celebracja do ludu, i przesunięcie na bok Krzyża było obowiązkiem
2. Wspólne zwrócenie się kapłana i ludu nie na siebie, ale na Krzyż i na Wschód
3. Krzyż na środku, jako pierwszy, ale nie ostatni krok, w związku z koniecznością uniknięcia gwałtownych zmian, by Liturgia nie jawiła się jako „robiona”.
4. Dlaczego w bazylice św. Piotra odprawia się „do ludu”?

Ad. 1.
Josef Andreas Jungmann, fragment książki Uwe Michaela Langa, którą polecał kard. Ratzinger(polecam przeczytać cały wyjątek do którego kieruje poniższy link):
sanctus.pl/index.php
"Owo podkreślenie w tekście instrukcji mówi, że jest to jedynie możliwość. A [wystawienie ołtarza wielkiego w takim oddaleniu od ściany] nie jest nawet przepisane, lecz jedynie zalecane, jak widać w łacińskim tekście dyrektywy.... W nowej instrukcji zaś, ogólne przyzwolenie na takie usytuowanie ołtarza zostaje podkreślone jedynie w związku z możliwymi przeszkodami lub miejscowymi ograniczeniami."

Ad. 2.
kard. Ratzinger, Duch Liturgii:
[za:] sanctus.pl/index.php
(fragmenty)
„(…)wszędzie tam, gdzie to tylko jest możliwe, należy podejmować apostolską tradycję kierowania się na Wschód zarówno w budowie kościołów, jak i w realizowaniu liturgii. (...) Relacje te zarówno w budowie kościoła, jak i w realizacji liturgii, stały się w czasach nowożytnych niejasne, a nawet zupełnie przestano je sobie uświadamiać. Tak tylko daje się wytłumaczyć fakt, że wspólny kierunek modlitwy kapłana i ludu zaczął być nazywany "celebrowaniem do ściany" lub "odwracaniem się plecami do ludu", sprawiając tym samym wrażenie czegoś absurdalnego i całkowicie nie do przyjęcia. Tylko w ten sposób wyjaśnić można fakt, że uczta - do tego wyobrażana w nowożytnych obrazach - stała się w tym momencie normatywną ideą dla liturgicznej celebracji chrześcijan. Tak naprawdę doszło tutaj do klerykalizacji, nigdy wcześniej w tym miejscu nieobecnej. Kapłan - jako przewodniczący liturgii (jak się go teraz chętnie nazywa) - staje się teraz właściwym punktem odniesienia dla całości. Wszystko zależy od niego. To jego trzeba widzieć, to w jego działaniu brać udział, jemu odpowiadać - to jego kreatywność podtrzymuje całość. W sposób uzasadniony podejmowana jest próba zredukowania tej dopiero co powołanej do życia roli poprzez rozdzielenie różnorodnych czynności i powierzenie "twórczego" opracowania liturgii grupom wiernych przygotowujących nabożeństwo, które powinny, a przede wszystkim chcą "włączyć siebie" w przebieg mszy. Coraz mniej widać tu Boga, coraz ważniejsze staje się to, co czynią ludzie, którzy spotykają się tutaj i którzy wcale nie chcą się już poddać "danemu z góry schematowi". Zwrócenie się kapłana do ludu czyni ze wspólnoty zamknięty krąg. Wspólnota w swoim kształcie nie jest już otwarta ani do przodu ani do góry, lecz zamyka się w sobie samej. Wspólne zwrócenie się na Wschód nie oznaczało ani tego, że "celebruje się do ściany", ani tego, że kapłan "odwraca się plecami do ludu" (nie był on po prostu uważany za aż tak ważnego). Albowiem tak, jak w synagodze wspólnie patrzono w stronę Jerozolimy, tak i tutaj wspólnie patrzy się "na Pana". Jak wyraził to J.A. Jungmann, jeden z Ojców Konstytucji Liturgicznej Soboru Watykańskiego II, chodziło raczej o ten sam kierunek zwrócenia się kapłana i ludu, którzy wiedzieli, iż wspólnie zmierzają do Pana. Nie zamykają się w kręgu, nie przyglądają się sobie wzajemnie, lecz jako wędrujący lud Boży kierują się na Wschód, w stronę Chrystusa, który wychodzi nam naprzeciw.
(...)
Istotną kwestią jest jednak wspólne zwrócenie się na Wschód w czasie Modlitwy eucharystycznej. Nie chodzi tu o coś przypadkowego, lecz o rzecz zasadniczą. To nie spojrzenie na kapłana jest ważne, lecz wspólne spojrzenie na Chrystusa. Nie chodzi tutaj o dialog, lecz o wspólną adorację, o wyjście naprzeciw Temu, który nadchodzi. To nie zamknięty krąg odpowiada istocie wydarzenia, lecz wspólne wyruszenie w drogę, wyrażające się we wspólnym kierunku."

Ad.3.
Kard. Ratzinger, Duch liturgii
[za:] sacerdoshyacinthus.wordpress.com/…/niestosownosci-…„Ważniejsze jest tu jednakże zastrzeżenie praktyczne. Czy mamy więc teraz wszystko na nowo przestawiać? Nic nie jest przecież tak szkodliwe dla liturgii, jak właśnie ciągłe jej «robienie», nawet jeśli wydaje się, że chodzi tu o rzeczywistą odnowę. Wyjście dostrzegam tu w sugestii Erika Petersona. Kierunek wschodni był łączony, jak już słyszeliśmy, ze «znakiem Syna Bożego», z krzyżem, z powtórnym przyjściem Chrystusa. Tym samym Wschód był od początków związany ze znakiem krzyża. Tam, gdzie wspólne zwrócenie się na Wschód nie jest możliwe, tam jako Wschód duchowy służyć może krzyż. Powinien on stać na środku ołtarza oraz być punktem skupiającym wzrok kapłana i modlącego się zgromadzenia. W ten sposób postępujemy zgodnie z dawnym wezwaniem do modlitwy, znajdującym się na progu Eucharystii: Conversi ad Dominum – zwróćcie się do Pana. Patrzymy zatem wspólnie na Tego, który reprezentuje nas przed Ojcem i zamyka nas w swoich ramionach, na Tego, który czyni nas żywą świątynią. Do prawdziwie absurdalnych zjawisk ostatnich dziesięcioleci zaliczam fakt, że krzyż jest odstawiany na bok, aby nie zasłaniał kapłana. Czy krzyż przeszkadza Eucharystii? Czy kapłan jest ważniejszy od Chrystusa? Ten błąd należy naprawić możliwie jak najszybciej; da się to zrobić bez konieczności ponownych przebudowań. Punktem odniesienia jest Pan. Jest On wschodzącym Słońcem historii. Można zatem wybrać krzyż przedstawiający Mękę, uobecniający Cierpiącego, który za nas pozwala przebić swój bok, z którego wypływa krew i woda – Eucharystia i chrzest, bądź też krzyż Chrystusa tryumfującego, który wyraża myśl o Powtórnym Przyjściu i na nie kieruje spojrzenie. Zawsze jest to bowiem «Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki» (Hbr 13, 8)” .

Ad. 4.
Odprawianie Mszy w Bazylice św. Piotra w kierunku ludu wynika ze zwrócenia się na wschód (bo sama bazylika skierowana jest na zachód), a celebrowanie pośrodku wynika z tradycji celebrowania nad
grobem św. Piotra ( Pisał o tym kard. Ratzinger. ) Zresztą nie widzę
niczego niewłaściwego w oddaleniu ołtarza. Wydaje mi się jednak(a nawet nie mi, bo po porstu powtarzam, to co pisał kard. Ratzinger i wielu innych teologów) , że kierowanie się ku wschodowi i ku Krzyżowi w centrum dobrze byłoby przywrócić( wtedy w świątyniach skierowanych nie na wschód, a na zachód kapłan w sposób zgodny z orientacją, tak jak w bazylice św. Piotra, zwrócony byłby "w stronę ludu") Papież sugeruje też w praktyce, by orientować się w stronę Krzyża, i byłby on umieszczony w centrum ołtarza. Ale wiecie lepiej ode mnie, pewnie macie jakieś przeszkody, które mi nie są wiadome we wprowadzeniu tego zwyczaju. A może dałoby się usunąć te przeszkody. Oby Bóg pozwolił Wam na wprowadzenie orientacji, wspólne skierowanie się kapłana wraz z Ludem ku Bogu, a nie ku sobie, ku Krzyżowi, który powinien być na środku. Ja tylko podaję głos wiernego, nie chcę w żaden sposób naciskać na zmiany, bo nie czuję się w żaden sposób kompetentny. Bóg zapłać za troskę o godność Liturgii.

mój komentarz:

Od pewnego czasu nasiliła się w Kościele tendencja do konstruowania nowych form i zasad, żeby były bardziej zrozumiałe dla współczesnego człowieka niż te stare. Żeby przeżywał i rozumiał. A kiedy ktoś stara się bronić starszych form, w związku z niesłusznym ich zapomnieniem, to słyszy w odpowiedzi, że „nie liczy się forma ale treść, że najważniejsze to, co w sercu”. Gdybyśmy jednak konsekwentnie stosowali ową zasadę, to nie zmienialibyśmy zastanych form Mszy Świętej i pobożności. Poprzestalibyśmy na trosce o właściwe ich przeżycie, o nadanie im – co już podkreślaliśmy – właściwego znaczenia.
Tym bardziej, że ów „duch czasu” nowość, postęp, „mentalność nowoczesna”, nie niesie sam w sobie żadnej stałej wartości. Jeśli więc traktujemy go jak wartość samą w sobie, to jesteśmy bezbronni wobec tych treści- również złych i sprzecznych z naszą wiarą, które akurat są ”na czasie”. Jeśli mówimy, że utrzymywanie jakiegoś zwyczaju jest „antyświadectwem”, bo jest on niezrozumiały przez współczesnych, jeśli znosimy elementy tradycji, pewne formy pobożności, bo wydają się ludziom śmieszne, jeśli znosimy zakazy zabaw, w piątek bo współczesnym to niewygodne, to wywracamy do góry nogami właściwą relację między świętym i świeckim. Zgodnie z tym rozumowaniem musielibyśmy odrzucić instytucjolalność Kościoła bo współcześni ją krytykują, znieść przykazanie przynajmniej szóste, itd… To oczywiście absurd w ustach wyznawców danej religii. Jeśli rzeczywiście kochają, wierzą, to religia jest dla nich najważniejsza, do niej starają się przystosować swą codzienność. Jeśli rezygnujemy z koniecznego do tego wysiłku, w którym to my musimy siebie i świat przystosować, na rzecz wygodnego przystosowywania religii do świata, to co to za wiara, co to za miłość? Ta przecież gotowa jest na takie wyrzeczenia. A nam się małych rzeczy nie chce, albo zapominamy, że nasze dzieci, podwładni tego wysiłku muszą się nauczyć, więc nie można im odbierać podobnych zwyczajów.
W ten sposób zatraca się tożsamość Ewangelii, tożsamość katolickiej wiary, której sens możemy odczytać dzięki przekazowi między osobami znaczącego multisensorycznego systemu, którego trzon zawarty jest we Mszy Świętej. Bo jak już wiemy litery i słowa nic nie znaczą bez osób, które ich używają i bez rzeczywistości do której odsyłają, stanowiącej splot pozawerbalnych znaków.

Nie można również Boskiej Sprawy poddawać ludzkim gdybaniom: „Co jest bardziej pierwotne?”. Tym bardziej, że te gdybania opierają się o założenia tak zmienne i niepewne, zależne od intelektualnych mód- czy to na ewolucjonizm, czy to na funkcjonalizm, czy to na inny „izm”. Najbardziej dziwi jednak to, iż to z czego wyrosło tylu świętych nagle okazuje się złe i nieaktualne. Lepsze nam się zdają nasze chwilowo modne, chwilowo aktualne rekonstrukcje. Czy nie lepiej zawierzyć formom, które są zachowane przez wzgląd na swoją pomocność w wychowywaniu tylu świętych? Tradycja polega na zachowywaniu pewnych form przez wzgląd na dostrzeżoną i sprawdzoną przez więcej niż jedno pokolenia wartość. Nigdy nie było tak, że formy się specjalnie konstruowało wg ludzkich upodobań, tylko one same rosły. Do czasu. I przed ów czas, w którym zaczęto po ludzku, po światowemu konstruować liturgię niczym wieżę Babel trzeba się „zacofać”. Nie mam tu na myśli Soboru Watykańskiego II i Novus Ordo Missae, ponieważ nie zawierają one zerwania z tradycją. Zerwaniem tym było natomiast eksperymenty występujące przed Soborem, a później przedstawione mylnie jako jego zalecenia: zagubienie orientacji ku wschodowi, odsunięcie Krzyża na bok, usuwanie łaciny, przegadanie, usuwanie balasek, czy wysunięcie ołtarza i odwrócenie się kapłana do ludu, itd. Wszystkie te działania wyniknęły z interpretacji socjo-funkcjonalistycznej, antropocentrycznej, antyrytualistycznej, która aktualnie była modna. W związku z nimi zagubiono hierarchię celów. Ważniejsze jest wspólne skierowanie się ku Bogu, niż do siebie. Tym bardziej, że wspólny cel, skierowanie ku wschodzącemu słońcu razem z wspólnotami gromadzącymi się tysiąc lat temu i na drugim końcu świata może łączyć bardziej niż patrzenie się na siebie w ramach danej wspólnoty.
Musimy tu zaznaczyć, że to co powyżej przedstawiłem, to nie tyle krytyka, takiej a nie innej formy, ale krytyka niesłusznej krytyki, zwrócenie uwagi na to, że pewne zmiany wynikły z chęci odrzucenia tego, co zostało niesłusznie ocenione, jako puste, przeżyte, powierzchowne i dlatego wymagające zmiany.
Duch Święty czuwa nad Kościołem, ale tylko wtedy, gdy nie zrywamy z tym, nad czym czuwał i dawniej. Do tego więc nad czym czuwał trzeba się „zacofać” i od tego wzrastać. Od tego, a nie od światowego. Bo to właśnie znaczą słowa Chrystusa, że Jego Królestwo nie jest z tego świata. Nie, nie oznaczają one, że religia się nie może mieszać do polityki, do mody, itd., itp. Wręcz przeciwnie! Oznaczają one, że religia nie z tego świata jest po to, by ten świat przemieniać i udoskonalać. By się do niego mieszać na całego!Nie z tego świata, nie przyszło tu na darmo. Przyszło d l a tego świata!
Msza Święta odsyła do Niebios, które zstąpiły w Chrystusie w łono historii i zakorzeniły w niej wieczność. Natomiast do Liturgii odsyłają znaki zapisane w codzienności takie jak choćby uporządkowania przestrzeni domowej, wioskowej, miejskiej, a nawet państwowej, czasu, pracy, ubioru, relacji międzyspołecznych, oraz rytuały z tymi sferami związane. Podtrzymywanie tradycji, tego co się dostało od poprzednich pokoleń wynika właśnie z tego, że to zapewnia nam najpewniejszy dostęp do początków-. Bo wierzymy „przodkom w wierze”, bo są osobami, a nie martwymi źródłami, czy literami i przekazują sobie przede wszystkim właściwe znaczenia. Wierzymy ponadto- jako katolicy, bo dostaliśmy od Chrystusa taką obietnicę(w końcu nie mamy wyjścia bo w Pismo i Chrystusa wierzymy dlatego, że nam przodkowie je przekazali i zarekomendowali jako wartościowe) że nad tym przekazem czuwa Duch Święty. Wobec tego okazuje się, że praktyka zmieniania niezrozumiałych form na nowe, przystosowane do aktualnych mód, zamiast wychowywania samego siebie do ich zrozumienia, przeżycia i zinternalizowania jest podkopaniem podstaw nie tylko szeroko rozumianej religijności, ale i konkretnych, charakterystycznych cech Kościoła Katolickiego.

Warto by było więc pozostawić Krzyż na środku, i wprowadzić wspólną orientację celebransa wraz z ludem w tą samą stronę, ku Krzyżowi i wschodowi. I postarać się by ta praktyka dotyczyła nie tylko Formy Nadzwyczajnej, ale i zwyczajnej Rytu Rzymskiego.

za: misjakultura.blogspot.com/…/benedykt-xvi-o-…
danutadubiel
Chcący
Dzięki za ten artykuł. Mądre słowa, choć wielu i tak będzie krytykować lub co najmniej - nie będzie się zgadzać....
Ale niektórzy tak mają.... - coś tam zasłyszeli...i trwają w tym, ba, oni nawet nie chcą posłuchać, by ewentualnie, używając rozumu - zrozumieć....
Ale co tam, nie ważne jest przecież wiele wieków Tradycji......, ważniejsze jest teraz.....