ON MOWIL do MNIE

Każdy, kto znajdował się na Placu św. Piotra, w bazylice, podczas pielgrzymek, stwierdzał: On mówił do mnie, On mnie dostrzegł, On mnie zauważył, On zmienił moje życie. Jak to możliwe?
Dziś nie tyle potrzebujemy podręczników, z których można czytać o bohaterach, ale potrzebujemy ludzi będących czytelnym znakiem. Tak przed kilku laty o Janie Pawle II opowiadał mi ks. Konrad Krajewski. Był wówczas papieskim ceremoniarzem, czyli jednym z tych szczęśliwców, którzy mieli codzienny bliski kontakt z przyszłym Świętym. Przygotowywał papieskie liturgie. Towarzyszył w czasie pielgrzymek. Modlił się z Papieżem. Będąc przy boku Jana Pawła II był świadkiem wielu spotkań.
To było przedziwne. Każdy, kto znajdował się na Placu św. Piotra, w bazylice, podczas pielgrzymek, stwierdzał: On mówił do mnie, On mnie dostrzegł, On mnie zauważył, On zmienił moje życie. Jak to możliwe? To były przecież milionowe zgromadzenia… Ci ludzie przychodzili w te miejsca spotkać Jezusa Chrystusa – opowiada ks. Krajewski. Papież stał się dla nich czytelnym znakiem Boga.
Zawsze był z ludźmi, chciał wśród nich być i udzielić im błogosławieństwa – opowiada abp Mieczysław Mokrzycki, który był drugim osobistym sekretarzem Jana Pawła II. Tak było też na ostatnim Anioł Pański. Pojawił się w oknie i choć nie mógł już wypowiedzieć nawet słowa, pobłogosławił zebranych. Niewiele przeżyłam chwil, w których nasze ludzkie ogromne emocje tak mocno współbrzmiały z przesłaniem Ewangelii. – Wiedzieliśmy, że stan jest ciężki, ale mieliśmy też świadomość tego, że gdyby wówczas nie pojawił się w oknie, nie spotkał z wiernymi, czułby się źle. Nie sprzeciwialiśmy się w żaden sposób. Wiedzieliśmy, że Ojciec Święty i tak zrobi po swojemu, dla niego najważniejszy był drugi człowiek, tak było od pierwszej do ostatniej chwili pontyfikatu – wyznaje abp Mokrzycki.
Z nieodłącznym aparatem w ręku, fotograf Arturo Mari przez całe 27 lat pontyfikatu był cieniem Jana Pawła II. Pojawiał się w papieskim apartamencie przed poranną Mszą i utrwalał na zdjęciach całe życie Papieża. Odbył z nim 104 podróże zagraniczne i 146 wizyt na terenie Włoch. Wyjeżdżał w góry i na wakacje.

Na początku pontyfikatu powiedział „Nie lękajcie się” i sam nigdy niczego się nie bał. Niezależnie od sytuacji był świadkiem Boga. Siłą jego posługi była modlitwa. Nieraz leżał krzyżem na podłodze kaplicy i rozmawiał z Chrystusem. Szczególnie kiedy miał do rozwiązania trudne sprawy, mówił do Niego na głos. Modlił się po polsku – opowiada Arturo Mari. – Z tych paru słów, których się nauczyłem, mogłem zrozumieć jak błagał: „Pomóż mi Boże, przymnóż mi sił, wzmocnij moją wiarę”. On! prosił o pomoc. Przed spotkaniami z ludźmi mówił do nas: „Oni tak wiele ode mnie oczekują”. I bronił życia, rodziny, kobiety, walczył o poszanowanie praw człowieka i o chleb dla każdego. Jednak wszystko, co robił najpierw dokonywało się w kaplicy. W czasie pielgrzymek na modlitwę potrafił wstawać o piątej rano, czy trwać na niej późno w nocy. Byłem świadkiem tego, czego dzięki niej dokonywał.
Przed kilku laty podróżowałam po Afryce. Gdy dojechaliśmy do jednej z wiosek w Burundi, pierwsze, co mi pokazano to była nędzna chata z gliny, przed którą bawiła się gromadka uśmiechniętych dzieci. Przed domem stała wysłużona drewniana ławka. – Czy wiesz, że to jest jedno z najważniejszych miejsc w tym kraju? – spytał mnie przewodnik. Mój wyraz twarzy musiał być wówczas mało przekonywujący, bo rozbawiony dodał – Jan Paweł II odwiedził tych ludzi i długo z nimi rozmawiał. To było w czasie papieskiej podróży. Zobaczył ich z okien samochodu. Poprosił, by mógł się zatrzymać. Gdy on błogosławił zaskoczoną rodzinę, ochrona wyciągała z bagażnika napoje w puszkach i cukierki, obdarowując nimi najmłodszych. W ich codziennym życiu niewiele to zmieniło, z dumą jednak opowiadają o wizycie Papieża i pokazują wyblakłe zdjęcie, jak siedzi otoczony gromadką dzieci na ławce przed domem.
W Peru, kiedy Jan Paweł II przemawiał, pewien ubogi człowiek mu przerwał. Podbiegł do niego i zaczął mówić – Ojcze Święty wszystko to są piękne słowa, ale moja sytuacja i nie tylko moja, tu na tej ziemi jest kompletnie odmienna. Kiedy wrócę do domu i wezmę do ręki talerz, on będzie pusty. Co dam do jedzenia moim dzieciom? Takie problemy pojawiały się często – opowiada Arturo Mari. – Ojciec Święty natychmiast pytał głowy państw, co robią by pomóc tym biednym ludziom? Sam też pomagał. Nie zatrzymywał się przed żadnym reżimem. Tak było w Nikaragui. Na Sycylii podniósł głos przeciwko niszczącej człowieka mafii. Gdziekolwiek poszedł zostawiał ślad. Życie jest ciężkie, on nie bał się jednak rozwalać kolejnych murów.
Szczególnie uprzywilejowane miejsce w sercu Papieża mieli ludzie chorzy. Pamiętam jedno ze spotkań z Polakami, które każdej niedzieli odbywały się popołudniami w Sali Klementyńskiej. Jan Paweł II chodził już wówczas o lasce. Przed nami było kilkadziesiąt grup. Z każdym zagadywał, robił zdjęcia, odpowiadał na pytania. Widać było, że jest zmęczony, że choroba odbiera mu siły. Byliśmy ostatni. Czekałam na spotkanie z Papieżem wraz z Dawidem, nastolatkiem chorym na zespół Downa i Jankiem, częściowo sparaliżowanym w wyniku wypadku motocyklowego. Intensywność tego spotkania była niesamowita. Spojrzenia, które wymienili z Dawidem były ważniejsze od słów, które padły. Naznaczona chorobą twarz promieniowała szczęściem. Papieska dłoń i znak krzyża na czole każdego z nas. Tego nie można zapomnieć.
W tym leżała jego siła i tajemnica. Był człowiekiem codziennej ogromnej modlitwy. To ona wyznaczała rytm jego dnia, a nie codzienne obowiązki. – Zawsze modlił się za wszystkich. Szczególnie za tych, z którymi się spotykał. Po każdym spotkaniu modlił się za tę osobę, z którą się spotkał. Myślę, że w tym leżała jego siła – opowiada abp Mokrzycki. Na samym początku posługi poprosił, by napływające do niego prośby o modlitwę kłaść na jego klęczniku, i tak było do końca. – Brał te karteczki do ręki i modlił się za każdą z tych osób. Raz w tygodniu w tych intencjach odprawiał Mszę – opowiada papieski sekretarz. I dodaje – Kiedy Jan Paweł II spotykał się z ludźmi widać było, że przechodzi wśród nich błogosławieństwo, łaska. To ludzi napełniało. Nie było to przejście zwykłego człowieka. Mając różne doświadczenia, mogę zaświadczyć: Ojciec Święty szedł i promieniował. Promieniował właśnie błogosławieństwem i Bożą łaską.
Laudetur Jesus Christus et Maria Immaculata !
,,..... Ci ludzie przychodzili w te miejsca spotkać Jezusa Chrystusa – opowiada ks. Krajewski. Papież stał się dla nich czytelnym znakiem Boga.........."