Piotr Piotr
2699

Trudne pytania o Romana Dmowskiego

Historiografia polska kreuje Romana Dmowskiego na współtwórcę naszej niepodległości i wielkiego męża stanu. Ale czy na pewno ten obraz jest prawdziwy?

Pierwsze informacje o śmierci Romana Dmowskiego nadeszły do Warszawy, drugiego stycznia, w poniedziałek rano, gdy wszystkie dzienniki po nocnej pracy właśnie zamykały numery. I Bogiem a prawdą w wielu redakcjach nie bardzo było wiadomo, co i jak napisać. Oto bowiem umarł człowiek, którego życie i legenda w sposób oczywisty i jednoznaczny kłóciły się z inną, oficjalną, państwową legendą twórcy niepodległości Polski, wielkiego Marszałka Józefa Piłsudskiego. Historia ich rywalizacji, czy – ściślej biorąc – ich walki, zapisywała najczarniejsze i najbrudniejsze fakty z najnowszej historii. W 1939 roku pamięć Piłsudskiego, nota bene ochraniana ustawą sejmową, stała się przedmiotem i obiektem powszechnego kultu Polaków. Na drugi taki kult po prostu nie było już miejsca.
Najbezpieczniej wydawało się więc poczekać i zobaczyć, co napiszą inni. Tego 2 stycznia 1939 roku chyba jedyny, krótki komentarz zamieścił „Kurier Poranny”: „Ś.p. Roman Dmowski był twórcą nie tylko obozu politycznego, któremu przewodził prawie do ostatnich chwil swego życia, ale również utworzył szkołę polityczną, która wywarła swój wpływ na życie i myśl polską. Śmierć Romana Dmowskiego zamyka ostatecznie kartę pewnego okresu w naszym życiu politycznym”.

Nawet dzisiaj, 80 lat później, nie sposób zrozumieć, o co chodziło autorom tych słów. Jaką to kartę, poza kartą własnego życia, zamykała śmierć Romana Dmowskiego? „Historia kiedyś potwierdzi – pisał „Narodowiec” 8 stycznia 1939 r. – to, co czuje dziś instynkt zbiorowy, a mianowicie prawdę, że Dmowski przeobraził dawne społeczeństwo polskie o typie patriotyzmu szlachecko-romantycznego w nowoczesny naród łączący idealizm pobudki, zrodzony z nieśmiertelnej, niepodległej jego duszy z realizmem myślenia i działania politycznego nabytym w ciężkiej, często srogiej, nawet krwawej szkole życia”.

Otóż historia, jak się zdaje, niczego podobnego nigdy nie potwierdziła. Co więcej, przyjmuje się, że nawet po roku 1918 masy wiejskie II Rzeczypospolitej nie zostały pozyskane przez orędowników jedności narodowej. Wystarczy poczytać Jochena Böhlera czy Jerzego Łojka, by pojąć, że szacuje się, iż 80 proc. polskojęzycznej ludności nie utożsamiało się z projektem polskiego państwa narodowego w pierwszych latach niepodległości, a co więcej – latem 1920 roku Polska, w wyniku wojny polsko-bolszewickiej, znalazła się o krok od katastrofy, zabrakło bowiem wsparcia dużej części ludności, a tym samym ujawnił się „dojmujący brak rekrutów” (sic!).

Zajadły antysemita

Organ Stronnictwa Narodowego – „Warszawski Dziennik Narodowy” – notował 3 stycznia 1939 r.: „Dla szerszego ogółu polskiego wszakże jest dziś Roman Dmowski już ogniwem w dziejach narodu, którego początki są w mroku dziejów dawnych, a trwanie jest wieczne. Bo całe życie Dmowskiego było ściśle związane z Polską, bo był on jednym z tych ludzi, których Opatrzność zsyła narodowi, by mu byli drogowskazem w jego drodze życiowej”. Według autorów czyn polityczny Dmowskiego był ostatecznym celem jego pracy i działalności. Według autorów artykułu to obok nazwisk Ostrorogów, Skargów, Stasziców i Popławskich trzeba położyć nazwisko Romana Dmowskiego. „Gdy spojrzymy z perspektywy na ostatnie półwiecze dziejów Polski, widzimy na nim dobitnie wyrytą mocną postać Romana Dmowskiego, jak przebija się poprzez zapory, hamulce, jak najpierw własnemu społeczeństwu otwiera oczy na rzeczywistość i na konieczność zajęcia wobec niej stanowiska podyktowanego przez interes ogólnonarodowy…, a gdy już niepodległość państwowa zdobyta, skieruje myśl polityczną społeczeństwa na budowanie gmachu niezawisłości wewnętrznej poprzez zrzucenie pęt i okowów żydowskich…”.

Jest ważnym pytaniem naszej polskiej historii, czy Roman Dmowski i czy jego ówcześni akolici wiedzieli, dokąd prowadzą słowa nienawiści, słowa pogardy i wykluczenia, hasła wzywające do dyskryminacji drugiego człowieka i prześladowania ludzi innej rasy czy religii? W naszej dumnej historii niewiele można na ten temat znaleźć. Chyba w żadnym słowniku biograficznym nie ma nawet wzmianki o zajadłym i bezkompromisowym antysemityzmie Dmowskiego. To z powodu demonstrowanej bez umiaru swej nienawiści do Żydów Dmowski poniósł klęskę w wyborach 1912 roku i nie wszedł do IV Dumy w Petersburgu. Nie zdobył mandatu z Warszawy przez sprzeciw środowisk żydowskich. Wybrano Eugeniusza Jagiełłę z PPS–Lewicy.

W Paryżu, już w 1918 roku, gdy stał na czele Komitetu Narodowego Polskiego i prowadził z przedstawicielami Ententy pertraktacje w sprawie przyszłych polskich granic, jednocześnie sprawując formalne zwierzchnictwo nad 70-tysięczną tzw. Błękitną Armią generała Hallera, nagle wszedł w konflikt z Misją Wojskową Francusko-Polską, żądając eliminacji z armii polskiej wojskowych pochodzenia żydowskiego. Argumentował tę decyzję następująco: „Zważywszy na sytuację, w której znajduje się armia polska we Francji, oraz na wyjątkowe okoliczności rekrutacji, armia polska powinna się składać wyłącznie z obywateli narodowości polskiej. Doświadczenie pokazało, że jedynie wprowadzenie tej zasady może stać się gwarantem spójności i wojskowej wartości armii polskiej”. Ponieważ znaczna część żołnierzy pochodziła ze Stanów Zjednoczonych, po interwencji Amerykanów cała sprawa zakończyła się polskim wstydem.

Podobnie międzynarodową awanturą zakończyła się tzw. sprawa polskich formularzy paszportowych, do których Dmowski wprowadził nowe rubryki: wyznanie petenta, wyznanie ojca i matki, wyznanie żony.
Zaprotestowali z dobrym skutkiem socjaliści. W sierpniu 1917 roku, tuż po powstaniu Komitetu Narodowego Polskiego, Ignacy Paderewski (który Dmowskiego nie znosił) radził dokooptować do KNP cieszącego się szacunkiem pewnego polskiego Żyda. „Nie jest pożądane – zaprotestował Dmowski – aby patrzyli nam w karty ci, co są nam w nich najmniej życzliwi”. W grudniu 1918 roku, już w wolnej i niepodległej Polsce, Naczelnik Państwa Józef Piłsudski postanowił skierować do Paryża do Komitetu Narodowego Polskiego grupę wybitnych Polaków z kraju, z nadzieją, że wspomogą prace Komitetu. Między innymi delegował do Paryża wybitnego historyka prof. Szymona Askenazego, autora głośnych biografii księcia Józefa Poniatowskiego i Waleriana Łukasińskiego. Leon Biliński, wielki polski ekonomista i polityk, zanotował ówczesną reakcję Dmowskiego. „To nie historyk... – miał powiedzieć o Askenazym Dmowski – ...to Żyd”.

W owym styczniu 1939 roku, nie bacząc na jakiekolwiek błędy i zacietrzewienia, żegnano Dmowskiego tak, jak się żegna wodzów i wielkich przywódców narodu. Przy jego łożu śmierci w majątku Niklewiczów w Drozdowie, gdzie zmarł, przez dwa dni pełnili wartę działacze Stronnictwa Narodowego, by trzeciego dnia wziąć trumnę na ramiona i tak zanieść siedem kilometrów z Drozdowa do katedry w Łomży, gdzie miały miejsce pierwsze uroczystości. Kilka dni później, 7 stycznia podczas mszy żałobnej w warszawskiej Katedrze Św. Jana Chrzciciela, żegnając zmarłego ksiądz Marceli Nowakowski powie: „Runął, jak dąb prastary, a dusza załopotała wiecznymi skrzydłami w nieznaną dla nas wielką dal... Naprzeciw wyszły duchy z przeszłości naszej z Chrobrym na czele i witały swego Wielkiego Rodaka. Wyszedł korowód świętych polskich z Wojciechem i Jackiem, i pacholęciem Kostką i ostatnim Andrzejem, i otoczyły go jasnością z Boga wziętą …i poprowadziły ku podwojom niebieskim… Nie był ci on trzciną chwiejącą się od wiatru i za miękkimi szatami nie gonił, prorokiem i więcej niż prorokiem Ci naszym na ziemi był”.

Warchoł i rozrabiacz

Jak się szacuje, w pogrzebie uczestniczyło ponad 100 tysięcy ludzi. Z tego ponad 40 tys. przyjechało pociągami do Warszawy z całego kraju. Nekrologi, które pojawiały się w miastach i polskich miasteczkach, głosiły chwałę „wskrzesiciela Polski”, „współtwórcy niepodległości”. „Mąż stanu, który po wojnie światowej wprowadził swój naród między zwycięzców, wywalczył dlań Pomorze, Wielkopolskę i Śląsk, wygrał spór o Lwów, rozstrzygnął na rzecz Polski sprawę wileńską, został z dalszego państwowego życia wykreślony” – pisał w 1939 r. historyk Władysław Konopczyński w artykule „O miejsce dla Dmowskiego w historii”. I dalej: „Jego hasło umiłowane – Naród Polski – wymazane z konstytucji, aby po latach wrócić na afiszu wyborczym przywłaszczycieli. Jego przyjaciele znieważani. Jego słowo konfiskowane. Jego imię tępione w podręcznikach szkolnych…”

Być może, gdyby prof. Konopczyński bardziej niż konfederacją barską interesował się historią Romana Dmowskiego, nie napisałby powyższych słów. Być może wcześniej zapoznałby się z protokołami posiedzeń Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu w latach 1917–1919. Protokół, o którym zapomniała historia, a który przypomniał w roku 2007 r. prof. Marek Jabłonowski dotyczy dnia 11 grudnia 1918 roku, kiedy niepodległa Polska istniała już od miesiąca. Władzę sprawował Naczelnik Państwa, a na czele rządu stał socjalista Jędrzej Moraczewski. W Polsce nadal trwała euforia z powodu odzyskanej wolności. Lecz polski Paryż sytuację oceniał zgoła inaczej: „[…] wpływ obecnego rządu warszawskiego jest tak zgubny na społeczeństwo, że nie można zwlekać z interwencją czynną w kraju, by spowodować zmianę rządu. […] Omówiono możliwość politycznego zamachu stanu w Warszawie i interwencji wojsk polskich w kraju. Pan Dmowski przedstawił plan działania, który według niego polega na wprowadzeniu wojska (Błękitnej Armii Hallera) przez zabór pruski (do kraju) i zahartowaniu go w ogniu walki z Niemcami… (Aneks do Protokołu 165 sesji Komitetu Narodowego Polskiego). Jak jednoznacznie wynika z treści dokumentu, w pierwszych dniach niepodległości Polsce groziła wojna domowa, w której samozwańczym wodzem wojsk atakujących miał być Roman Dmowski. Przed ową wojną domową Dmowskiego uratował Polskę Ignacy Paderewski i genialny Piłsudski. Ale to już temat na inne, niewielkie opowiadanie.

W atmosferze zbiorowej polskiej histerii niewiele opinii i komentarzy, które pojawiły się w tamtej styczniowej żałobnej prasie pozwalało sobie na trzeźwy osąd zmarłego. „Roman Dmowski – pisał w socjalistycznym „Robotniku” Mieczysław Niedziałkowski – był dla nas nie tylko przeciwnikiem ideowym, był wrogiem ideowym. Nie możemy oceniać dodatnio całości jego pracy życiowej. Ale był to przeciwnik i wróg na miarę męża stanu, myślał o Polsce, mimo to że inaczej zupełnie, niż my, ujmował jej potrzeby, konieczności dziejowe i dążenia, mimo to – według naszego przekonania – ujmował te zagadnienia, potrzeby i konieczności dziejowe fałszywie”.
W polskiej – w mojej opinii głupiej – tradycji o zmarłym należy mówić albo dobrze, albo wcale. I pewnie dlatego Niedziałkowski nie przypomniał, iż zmarły o socjalizmie miał zwyczaj mawiać, że to polityczny syfilis. I może dlatego nie przypomniał zbrojnych bojówek endeckich, które w latach 1906–1907 atakowały i mordowały socjalistów. 9 marca 1907 roku w Wiedniu Józef Piłsudski wygłaszał referat o taktyce bojowej na X Zjeździe PPS (I Zjeździe PPS – Frakcji Rewolucyjnej): „Wiedzieć o wrogu, to znaczy umieć z nim walczyć. I to jest pierwsze zadanie – zaprawić towarzyszy w ciągłej czujności do ciągłej obserwacji wroga. Samoobrona powinna objąć nie tylko wroga politycznego. Mamy wrogów społecznych. Takimi wrogami są endeckie bojówki. Są nimi bandyci”.

Liczba ofiar – jak pisze prof. Jochen Böhler – czasem przewyższała liczbę poległych od rosyjskich kul i szabel. Na początku 1907 roku, tylko w samej Łodzi, ta mała wojna domowa zebrała żniwo śmierci w liczbie ponad 300 poległych po obu stronach. Dlaczego Dmowski rozpoczął tę haniebną wojnę domową, wyjaśnił przed laty profesor Andrzej Ajnenkiel: „Dmowski uważał, że nurt niepodległościowy Piłsudskiego działa przeciwko interesom polskim, bowiem w interesie polskim leży przede wszystkim uzyskanie od cara autonomii dla Królestwa. Uważał więc, że jego zasadniczym zadaniem jest przeciwstawienie się wszystkim posunięciom powstańczym. Stąd bojówki endeckie. Endecja staje się swego rodzaju »partią porządku« – pomaga caratowi likwidować niepodległościowców i pacyfikować strajki. Co więcej, Dmowski uważał, że (o zgrozo!) w interesie polskim będzie głosować w Dumie za poborem polskiego rekruta do armii rosyjskiej”.

Kłamca

„Koncepcje polityczne Romana Dmowskiego – pisał 5 stycznia 1939 roku tygodnik „Zaczyn” – były zawsze zazwyczaj logicznie wyrozumowane, zawsze bardzo realnie umotywowane, na pozór nadzwyczaj konsekwentne i słuszne. Cóż, jeśli życie przechodziło ponad ich logiką. Reasumując, można powiedzieć krótko, że Dmowski jako polityk był niewątpliwie postacią tragiczną. Problem zjednoczenia narodowego nie byłby dzisiaj tak palący i tak trudny do zrealizowania, gdyby nie rozpętanie tych namiętności personalnych, grupowych, partyjnych, orientacyjnych wreszcie, które pomimo wielokrotnie okazywanej dobrej woli Józefa Piłsudskiego, podsycało, jadowicie i uparcie Stronnictwo Narodowe firmowane autorytetem Dmowskiego”.
Nikt w tych dniach nie pisał o „mowie oszczerstwa i nienawiści”, która pojawiła się na polskiej prawicy w dniach odzyskiwanej niepodległości, lecz wystarczy przypomnieć oskarżenia Piłsudskiego o kradzież skarbów koronnych, o to że sam wybłagał u Niemców aresztowanie w 1917 roku, o to, że podczas bitwy warszawskiej prowadził rozmowy telefoniczne z Trockim. W lipcu 1920 roku, w obliczu inwazji Armii Czerwonej zagrażającej Polsce, Dmowski ostro zaatakował Piłsudskiego za sprowadzenie niebezpieczeństwa na kraj wskutek ryzykanckiej wyprawy na Kijów, a nawet publicznie oskarżył go o zdradę. Zaraz potem pospiesznie wyjechał, a w zasadzie po prostu uciekł z Warszawy do Poznania. „Zupełnie rozmyślnie głoszone wieści o klęskach wojsk polskich na froncie, o zaprzedaniu się Piłsudskiego wrogom – zapisał Witos – wywoływać muszą ogromny niepokój. Niektórzy ludzie twierdzą, że całej tej robocie ma jakoby patronować Roman Dmowski… Szerzono pomysł oderwania Poznania od Polski, a nawet usunięcie Piłsudskiego i obalenia rządu”.

Zgon Romana Dmowskiego, przeobraził się dla jego zwolenników i wyznawców w żałobę narodową o – jak to nazwano – ogólnopaństwowym wymiarze. W prasie Stronnictwa Narodowego i pokrewnych grup politycznych, które wyrosły z ideologii Romana Dmowskiego, rzucono hasło pochowania jego szczątków w katedrze poznańskiej. „Wieczór Warszawski” i „Goniec Warszawski” wysunęły żądanie uczczenia zmarłego żałobą narodową. W Poznaniu wywieszono flagi narodowe opuszczone do połowy masztu. W Łodzi wydrukowano klepsydry z określeniem ś.p. Romana Dmowskiego jako „wskrzesiciela wielkiej Polski”. Lecz jak się okazało, Prymas Polski ks. kardynał Hlond odrzucił propozycję złożenia szczątków Romana Dmowskiego w podziemiach katedry poznańskiej i kategorycznie odmówił zwrócenia się w tej sprawie o zgodę do papieża. Władze administracyjne nakazały zastąpienie flag narodowych opuszczonych do połowy masztu w Poznaniu flagami żałobnymi, a łódzkie klepsydry „wskrzesiciela wielkiej Polski” zostały skonfiskowane. Na żądanie ogłoszenia żałoby narodowej władze państwowe odpowiedziały, że olbrzymia większość narodu – chłopi, robotnicy, wielka część inteligencji, szczególnie spod znaku obozu niepodległościowego i legionowego – nie ma nic wspólnego z ideologią nacjonalistyczną ś.p. Romana Dmowskiego, a nawet odwrotnie – z tą ideologią na przestrzeni długich dziesiątków lat była w walce.

Być może jednak prawdziwy powód powściągliwości władz w sprawie uczczenia pamięci Dmowskiego był inny. Oto, jak stwierdza profesor Andrzej Ajnenkiel: „W ostatnich latach swego życia Roman Dmowski przeczuwał zbliżający się kres naszej cywilizacji. Stopniowo, coraz bardziej obsesyjnie sprowadzał wydarzenia w polityce międzynarodowej do działań masonerii i Żydów. Zagrożenie widział w wielkim międzynarodowym spisku Żydów – agentów ogólnoświatowej konspiracji, sprzymierzonych z jednej strony z rosyjskimi komunistami, a z drugiej z międzynarodową finansjerą. W tej sytuacji może więc rozsądniej było, by zachować powagę, w ogóle nie przyjść na ten pogrzeb. A swoją drogą – pisze profesor – jak wykazała najbliższa przyszłość, rzekomi według Dmowskiego spiskowcy, rzekomi żydowscy agenci stali się ofiarami straszliwej, nie znanej na taką skalę w dziejach świata zbrodni”. Pan Roman już tego nie zobaczył, ale być może fakt ten dał nieco do myślenia polskim nacjonalistom. A może jednak nie.

DARIUSZ BALISZEWSKI
Piotr Piotr
mariusz wyka
dr.Jaskowski ma prawo do swoich opinii, niestety z faktami historycznymi nie ma to nic wspólnego