tadeo
1 tys.

Gotowość na przyjście Pana

Ciekawą rzecz powiedział mi wczoraj pewien himalaista. Pytałem go, co jest najtrudniejsze w przygotowaniach do wyprawy i co zajmuje mu najwięcej czasu. Myślałem, że odpowie: zebranie ekipy, gromadzenie pieniędzy, planowanie trasy, albo coś w tym stylu. A wiesz co mi odpowiedział? Że najtrudniejsze dla niego przed każdą wyprawą jest przygotowanie się na śmierć. Serio. Nie żartował.

Opowiadał mi o swoim pierwszym poważnym wypadku w górach. To nawet nie było w Himalajach, ale w Alpach. Odpadł od ściany i z dosyć dużej wysokości runął w dół. Kiedy połamany leżał zakopany w śniegu zaczęły przychodzić mu do głowy różne dziwne myśli. Nie martwił się tym, czy ktoś go znajdzie, jak wielkie ma obrażenia, czy będzie mógł jeszcze kiedykolwiek wrócić w góry. Był przekonany, że umrze i przyjmował to dosyć spokojnie, ale jedna myśl mąciła ten spokój. (Człowiek w niebezpieczeństwie śmierci zaczyna chyba myśleć w dosyć niespodziewany sposób). Zaczął się martwić tym, co pomyślą sobie jego najbliżsi, kiedy wejdą do jego mieszkania. Zostawił tam taki straszny bałagan – niewyjęte pranie w pralce, nieumyte, obrosłe pleśnią naczynia w zlewie (i nie tylko w zlewie), porozrzucane po całym mieszkaniu części garderoby, koty kurzu w każdym kącie podłogi. Męczyła go tylko ta myśl – ale będzie wstyd jak tam wejdą.

Uratowano go, ale niepokój, który dręczył go tam, w górach, pod śniegiem nie minął. Wręcz przeciwnie, uzmysłowił sobie, że bałagan w mieszkaniu to najmniejszy problem – większy bałagan miał w całym życiu. Niepooddawane długi, niewyznana miłość, niezaofiarowane przebaczenie i nigdy niewypowiedziane prośby o przebaczenie były znacznie gorsze, niż nieumyte naczynia w zlewie. Od czasu tego wypadku zawsze wychodząc w góry przygotowywał się na śmierć – a zatem sprzątał mieszkanie, oddawał długi, spotykał się z przyjaciółmi, wyznawał miłość swoim dziewczynom i takie tam. Nie było w tym żadnej grozy ani tym bardziej patosu. Ot, chodziło wyłącznie o to, aby w chwili śmierci nie musieć się wstydzić.

Kiedy go słuchałem miałem wrażenie, że znam skądś to, o czym opowiadał. A jeśli miałbym dziś wpuścić Chrystusa do mojego domu – czyli do mojego życia, niezapowiedzianie, jak złodzieja. Czy mógłbym to zrobić bez wstydu? Jeśli nawet byłoby w moim domu – życiu bardzo biednie, to czy nie byłoby w nim po prostu wstydliwego brudu?
Adwent jest czasem wspominania pierwszego przyjścia Syna Bożego na ten świat, przyjścia, które było Wcieleniem. Ale Adwent jest jeż czasem przygotowania na drugie przyjście Chrystusa – tym razem już w chwale i z mocą. Może trzeba przed tym przyjściem posprzątać w domu?
Z cyklu „Notatki na Adwent” -Janusz Pyda OP