Jedna trzecia Niemców uważa, że ich przodkowie byli wśród ofiar wojny

Prof. Stephan LEHNSTAEDT

Niemiecki historyk i profesor w Touro College w Berlinie. Doktorat uzyskał na Ludwig-Maximilians-Universität München, habilitację obronił na Technische Universität Chemnitz. Zatrudniony w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie w latach 2010-2016. Wykładał na uniwersytecie w Monachium, na Humboldt-Universität w Berlinie oraz w Londyn School of Economics.

zobacz inne teksty Autora

Zbrodniczy charakter niemieckiej okupacji Polski jest wciąż stosunkowo nieobecny w świadomości niemieckiej. Wina za wojnę i Holokaust jest zdepersonalizowana – pisze prof. Stephan LEHNSTAEDT

Niemieckie skojarzenia z atakiem na Polskę w 1939 roku ograniczają się do zdjęcia niemieckich żołnierzy, którzy niszczą szlaban w Sopocie (nadal ilustruje ono co drugi tekst prasowy o Polsce dotyczący II wojny światowej), oraz bombardowania Westerplatte w Gdańsku przez pancernik „Schleswig-Holstein”.

Na drodze do poważniejszej konfrontacji ze zbrodniami na Wschodzie – i to nie tylko w Polsce – stała do 1990 roku zimna wojna. Ustępstwa wobec przeciwnika wydawały się nie do pomyślenia. Dopiero po upadku Muru Berlińskiego nastąpiła powolna zmiana, która wiązała się również z boomem historiograficznym. W pewnym sensie nauka podążała za ekspansją UE na wschód i ograniczała uwagę do zbrodniczej polityki niemieckiej podczas II wojny światowej.

Centrum Dokumentacji Nazistowskiej Pracy Przymusowej w Berlinie rzuca dziś światło na los polskich robotników przymusowych. Otwarte latem 2021 roku Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie skupia się na niemieckich doświadczeniach cierpienia, ale klasyfikuje je jako skutek i konsekwencję znacznie bardziej morderczej polityki narodowosocjalistycznej w okupowanej Polsce. A Centrum Pamięci Cichych Bohaterów, poświęcone ratowaniu Żydów podczas Holokaustu, przypomina o polskich bohaterach.

Jednak zbrodniczy charakter niemieckiej okupacji Polski jest wciąż stosunkowo nieobecny w świadomości niemieckiej. Polska nie jest tu jednak odosobnionym przypadkiem. Pamięć niemiecka podąża za kompleksami zbrodni, takimi jak Holokaust, „eutanazja”, prześladowania Sinti i Romów oraz homoseksualistów. Wina za wojnę i Holokaust jest niekwestionowana, ale jest też zdepersonalizowana. Sprawstwo z reguły nie pojawia się w pamięci niemieckich rodzin – jedna trzecia Niemców uważa, że ich przodkowie byli ofiarami wojny.

Wysiłki na rzecz wyjaśnienia historii kończą się zatem jedynie ograniczonym sukcesem. Dzisiaj 65 proc. Polaków i 57 proc. Niemców dostrzega dobre lub bardzo dobre stosunki między oboma krajami. Jednocześnie ponad 20 proc. Polaków i Niemców uważa, że dalsza poprawa stosunków sąsiedzkich powinna opierać się na zrozumieniu przeszłości.

Na poziomie politycznym temat ten wydawał się ostatnio zawężać do kwestii reparacji. Warszawa jeszcze oficjalnie ich nie zażądała, ale strach przed tym doprowadził do pewnego przyśpieszenia działań w Berlinie. Federalne Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaproponowało postawienie pomnika Polaków, który w zeszłym roku został zatwierdzony przez Bundestag.

Wątpliwe jest jednak, czy zaprezentowana niedawno koncepcja, silnie skoncentrowana na Polakach (z wyłączeniem np. prześladowań żydowskich obywateli Rzeczypospolitej), rzeczywiście przedstawia całościową perspektywę. Przede wszystkim wydaje się, że ma to być odpowiedź na wszystkie domniemane i rzeczywiste życzenia warszawskiego rządu. Jego satysfakcja jest cenna w tym sensie, że pozwala mówić o historycznym i politycznym zwycięstwie nad Niemcami i w ten sposób oddalić kwestie związane z reparacjami.

Odszkodowania dla nielicznych ocalałych z niemieckiego terroru stały się tym samym „kosztami ubocznymi”. Historia staje się w ten sposób polityczną kartą przetargową, która nie jest ani prawdą, ani wiedzą, ani nawet nie sprzyja pojednaniu. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że Bundestag rzeczywiście chciał „oddać sprawiedliwość polsko-niemieckiej historii poprzez miejsce pamięci oraz przyczynić się do pogłębienia stosunków dwustronnych”.

W tej decyzji widać wielką szansę. Niemieccy parlamentarzyści wyraźnie uznali, że polsko-niemiecka historia to coś więcej niż tylko II wojna światowa – nawet jeśli ma ona oczywiście ogromne znaczenie. Ale widzą w Polsce nie tylko ofiarę, której należy przypisać odpowiednią pozycję w kulturze upamiętniania, lecz także równorzędnego sąsiada i partnera, z którym łączy nas znacznie dłuższa wspólna przeszłość. „Specjalne stosunki dwustronne” istnieją nie z powodu zbrodni z lat 1939–1945, tylko pomimo tych zbrodni. Dlatego konieczne jest, aby Niemcy dowiedzieli się więcej o swoich sąsiadach. Oczywiście o wojnie i rozbiorach, ale też o Kazimierzu Wielkim, Jagiellonach i naprawdę niesamowitej dawnej Rzeczypospolitej.

Ta wspólna historia w większości jest pozytywna. W 1454 r. Gdańsk wypowiedział posłuszeństwo Krzyżakom; Związek Pruski zwrócił się do króla Kazimierza Jagiellończyka o przyłączenie Prus do Polski. W 1697 r. sejm polski wybrał na króla Sasa. Kiedy w XVII i XVIII wieku dziesiątki tysięcy Niemców osiedliły się nad Wisłą lub na Wołyniu, zrobili to na zaproszenie polskich władców. A kiedy wielu Polaków wyjeżdżało w XIX w. do Zagłębia Ruhry, aby tam pracować w górnictwie, byli również bardzo poszukiwanymi robotnikami. O tym wszystkim trzeba mówić.

Wmediację zaangażowane są instytucje, np. Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie czy Centrum Badań Historycznych w Berlinie. Brakuje jednak odpowiednich środków i atrakcyjnych lokalizacji. Będą one kosztowne, ale są niezbędne, jeśli upamiętnianie ma wyjść poza symbole i doprowadzić do poszerzenia wiedzy i wzajemnego zrozumienia. To powinno być ważne dla nas i Polaków.

Stephan Lehnstaedt