templariusz tem
922

To od Zachodu zależy, czy Rosja przestanie być skuteczna w swej imperialnej rekonkwiście


Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, członek Narodowej Rady Rozwoju. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Laureat Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, Kawaler Orderu Orła Białego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Rosję może zmienić – czyli uratować przed nią samą – tylko likwidacja jej zdolności do reimperializacji. A to można zrobić tylko przez ograniczenie terytorialnych możliwości Rosji – twierdzi prof. Andrzej NOWAK w rozmowie z Mikołajem CZYŻEM

Mikołaj CZYŻ: – Czy korzenie zachodniej sympatii dla Rosji są dłuższe, niż może się wydawać? Sięgają wieku XVIII, Piotra I?


Prof. Andrzej NOWAK: – Można by narysować trzy linie, którymi rozwija się ten fenomen. Pierwsza, chyba najstarsza, wiąże się z nadzieją nawrócenia prawosławnej Moskwy, „Trzeciego Rzymu”, przez katolicki Rzym „pierwszy”.

Marzenie papieży o nawróceniu głównego, politycznego ośrodka prawosławia na jakąś formę unii z Rzymem dało już w XV i XVI wieku wiele konkretnych atutów do rąk wielkim książętom na Kremlu, którzy to marzenie cynicznie wykorzystywali, a papiestwo niejednokrotnie decydowało się w imię tej złudnej nadziei poświęcać los innych narodów, które wchodziły w skład Rzeczypospolitej.

To zjawisko występuje z różną intensywnością i niestety najwidoczniej odnawia się współcześnie. Nie tylko w formie nieszczęsnych wypowiedzi papieża Franciszka, ale także w postaci innej zupełnie ideologii, która marzy o „nawróceniu” Rosji: liberałowie zachodni także często podkreślają, że do pozyskania Rosji do „nowoczesnego świata wartości” wystarczy tylko usunąć przeszkody geopolityczne, czyli zgodzić się na rosyjską strefę wpływów w Europie Wschodniej…

Druga linia ma charakter ekonomiczny. Inaugurują ją kontakty handlowe Iwana Groźnego z królową Anglii Elżbietą I. W 1555 roku powstaje Kompania Moskiewska, czyli angielska spółka kupiecka, dla której liczy się tylko zysk z dostępu do rynku surowców w Rosji. Wtedy było to drewno. Dziś jest to gaz, spajający tak mocno m.in. Niemcy od 1981 roku najpierw z ZSRR, a potem z Rosją Putina.

Państwo moskiewskie od czasów Iwana Groźnego aż do dzisiaj stara przedstawić się jako doskonały kontrahent ekonomiczny mocarstwu zachodniemu. Moskwa podkreśla, że w zasadzie jedyną przeszkodą są jakieś „małe państwa” (Polska, Ukraina itp.) pomiędzy Zachodem a oferującą bajeczne kontrakty Rosją. Handlowi należy podporządkować wszelkie inne racje – to jest argument niezwykle skuteczny.

Trzeci wątek paradoksalnie łączy pierwszą linię z drugą. Jego preludium można znaleźć także w porozumieniu prawosławnego władcy „Trzeciego Rzymu”, za jakiego uważał się Iwan Groźny, z królową protestanckiej Europy – Elżbietą. Łączyła ich wspólna walka z tym samym wrogiem: papiestwem, z Kościołem katolickim, którego głównym oparciem na wschodzie Europy była Rzeczpospolita polsko-litewsko-ukraińska (Cromwell nazwie ją w XVII wieku „rogiem na czole papieskiej bestii”).

Nowe podstawy do takiej łączności Rosja-Zachód dała specyficzna modernizacja dokonana przez cara Piotra I na progu XVIII wieku. Piotr i jego następczynie w wieku XVII (z Katarzyną II włącznie) podkreślą, że Rosja będzie się europeizować, ale pod jednym warunkiem: musi „fizycznie” wejść do centrum Europy, uzyskać z nią bezpośredni kontakt – czyli wspólną granicę z tym Zachodem, który zaczyna się dopiero (w pojęciu europejskim także) od Niemiec. Zachód musi zaakceptować ekspansję Rosji na tym odcinku – bo dzięki temu Rosja „zbliża się do Europy”. Zwróćmy uwagę, że Piotr postanawia wzorować się na Europie północnej (Holandii, Prusach, Anglii), porozumieć się z Europą protestancką przeciwko południu, czyli światu łacińskiemu, katolickiemu. To jest bardzo charakterystyczna linia.

Rosja wybrała Europę północną, protestancką jako wzór, do pewnego stopnia kontynuując starą antykatolicką orientację „III Rzymu”. Ta swoista mieszanka trzech linii sprawia, że w końcu wieku XVIII imperialna Rosja, wkraczająca zbrojnie do Rzeczypospolitej, staje się dla reprezentantów opinii „oświeconego Zachodu” wzorową uczennicą.

Antykatolicka fobia najbardziej wpływowej części salonów oświeceniowych, z Wolterem na czele, uznaje, tak jak Cromwell w wieku XVII, Rzeczpospolitą za niebezpiecznego agenta katolickiej „infamii” (tak Wolter nazywał papiestwo), którą trzeba zniszczyć. Niszcząc Rzeczpospolitą, Rosja imperialna realizuje dzieło oświecenia i postępu, dzieło swoistej „dekatolicyzacji” (to jest pierwsze wcielenie ideologii „denazyfikacji”, na jaką powołuje się dziś Putin w swojej ekspansji na Ukrainę).

Tak to przedstawiali przekupywani również finansowo przez Katarzynę II jej agenci, tacy jak Diderot, Wolter czy baron Grimm. Katarzyna przekonywała z ich pomocą, że Rosja ma pełnić rolę strażniczki oświecenia w Europie Wschodniej, a Rzeczpospolita jest wtedy oczywiście przedstawiana jako „czarna dziura” na mapie oświecenia, która powinna być za pomocą moskiewskich bagnetów nauczona tego, co to jest porządek, nowoczesność i modernizacja. To oczywiście nie miało żadnego związku z rzeczywistością, była to kreacja propagandowa tworzona za carskie ruble Katarzyny II przez usłużnych propagandystów w Europie Zachodniej, którzy powtarzali na rozmaite sposoby jedną tezę: całą Europę Wschodnią należy oddać pod patronat modernizującej się, antykatolickiej Rosji i wtedy postęp – według wzorów lansowanych z paryskiego salonu – zwycięży na całym kontynencie.

Ten sam schemat powtórzy się w XX wieku, kiedy postępowy salon paryski (Jean-Paul Sartre) czy lewicowcy całego Zachodu będą powtarzali, że trzeba oddać niosącej postęp Armii Czerwonej Europę Wschodnią, nawet jeśli pociąga to za sobą jakieś „małe zbrodnie” – bo taka jest cena postępu, który znów reprezentuje Rosja (tym razem sowiecka, stalinowska)…

Historia pokazuje, że bez względu na to, jaki był system władzy w Rosji, stosunek Moskwy do Polski się nie zmienia. Czy obecnie – w przypadku jakiejkolwiek zmiany władzy w Rosji, jeżeli np. wojna na Ukrainie doprowadzi do tak dużego kryzysu gospodarczego, że zmiecie Putina ze sceny politycznej – zmiana stosunku Moskwy do Warszawy może w końcu nastąpić?

– Wśród przedstawicieli elit politycznych i intelektualnych, mimo iż jest ich niewielu, są jednak tacy Rosjanie jak Michaił Chodorkowski, który 10 lat odsiedział w łagrach za swoje błędy popierania Putina przy zachowaniu próby samodzielności, wybitny reżyser Aleksander Sokurow, twórca wspaniałych filmów, wykorzystywanych przez Putina w propagandzie owego otwierania się Rosji na Zachód, czy wybitny pisarz młodszego pokolenia, Siergiej Liebiediew. Wszyscy oni dziś podkreślają, że Rosji nie zmieni zastąpienie Putina jakimś innym wodzem, nawet gdyby miał go zastąpić Nawalny (a nie jakiś inny pułkownik KGB).

Nawalny zresztą, dodajmy, reprezentuje w swoim programie równie agresywny imperializm, jak Putin. Rosję może zmienić, czyli uratować przed nią samą – tylko likwidacja jej zdolności do reimperializacji. A to można zrobić tylko przez ograniczenie terytorialnych możliwości Rosji.

W jaki sposób i kto mógłby to zrobić?

– Oczywiście może to zrobić tylko Zachód, twardo stojąc po stronie Ukrainy, która właśnie postawiła tamę reimperializacji przestrzeni posowieckiej. To od Zachodu zależy, czy Rosja przestanie być skuteczna w swej imperialnej rekonkwiście – bo przecież do tej pory była! I to dzięki Zachodowi, który nie czynił żadnych przeszkód, kiedy w roku 2014 Rosja wchodziła do Donbasu i na Krym. Nie było „żadnego problemu”, choćby ze strony Niemiec czy Francji.

Sam Władimir Putin wojnę z Zachodem ogłosił w lutym 2007 roku na konferencji w Monachium, stwierdzając to otwarcie. W następnym roku posłał czołgi na stolicę suwerennego kraju, czyli Gruzji, i oderwał od niego spory kawał terytorium. Wtedy nie było żadnych reperkusji. Jedynie Lech Kaczyński wołał, że należy coś z tym zrobić, wraz z kilkoma prezydentami naszej części Europy. Zachód Europy nie był zainteresowany żadnymi sankcjami, które wtedy mogły już zatrzymać Rosję i pokazać Rosjanom, że ich „wódz” nie jest tak skuteczny. Ale do 2022 roku był: dzięki Zachodowi.

Rosję zatrzyma się w tym neoimperialnym projekcie, kiedy zrealizuje się najważniejszy punkt tzw. doktryny Giedroycia. Sprowadza się ją zazwyczaj tylko do sojuszu Polski z Ukrainą, Litwą i Białorusią. Istotą tej myśli jest jednak utrwalenie osi geopolitycznej Warszawa-Kijów i suwerenności Ukrainy tak mocnej, by Ukraina nie musiała już nigdy kapitulować przed Rosją, a w rezultacie – i to jest najważniejsze – by Rosja, ostatecznie zablokowana w związku z tym w swych możliwościach reimperializacji, pogodziła się, że nie jest już imperium i nigdy już nie będzie. O takiej Rosji marzą wspomniany Chodorkowski, Sokurow, Lebiediew czy Kasparow, stanowiący potencjalną elitę innej Rosji. Jednak by ta Rosja mogła zyskać szansę wygranej w swoim kraju, potrzebne jest konsekwentne stanowisko Zachodu, który nie porozumiałby się z żadną imperialną Rosją.

O ile w przypadku Białorusi Zachód ma odwagę wypchnąć prezydenta Łukaszenkę poza margines polityki międzynarodowej, to czy w stosunku do Władimira Putina jest to wykonalne i czy Zachód tego chce?

– Myślę, że poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak prezydent Macron, konsekwentny w swojej skrajnie prorosyjskiej, a nawet proputinowskiej postawie, większość przywódców państw Zachodu wolałaby już nie rozmawiać z Putinem. Niebezpieczeństwo, które widzę w polityce zachodniej, to nie postawa proputinowska czy akceptowanie Putina jako normalnego partnera. Ta granica została wyraźnie przekroczona i poza najbardziej służalczymi wobec Rosji elitami francuskimi Waszyngton jednoznacznie pokazał, że nie chce rozmawiać z Putinem. Jeśli nazywa się przywódcę jakiegoś państwa mordercą, to nie jest łatwo wrócić do stołu obrad. Również Niemcy wyraźnie zrewidowały swoją politykę.

Niebezpieczeństwo, które nam grozi, to perspektywa, w której Putina zastąpi ktoś inny, np. pułkownik KGB, Nawalny, i powie: „Teraz wracam do business as usual, bo nie ma już złego Putina”. Problem polega na tym, by Zachód rozpoznał, że problemem nie jest Putin. Putin realizuje marzenia i aspiracje większej części obecnych elit rosyjskich. To, co trzeba zatrzymać – to imperializm rosyjski, głęboko zakorzeniony w historii, także w kulturze, by zmienić ten kraj na bezpiecznego partnera dla swoich zachodnich sąsiadów. I trzeba zatrzymać wobec tego owe fatalnie złudne nadzieje na Zachodzie, że tylko Putin jest zły, a Rosja, nawet ta imperialna – dobra.

Nadzieje te uwidaczniają choćby słowa papieża Franciszka mówiącego o tym, że najważniejsi są rosyjscy chłopcy, którzy jadą tam gwałcić i zabijać, bo przecież o nich w pierwszej kolejności wspominał papież – a nie o gwałconych i zabijanych Ukrainkach i Ukraińcach. Wszystko, byle nie urazić „wspaniałej” Moskwy, którą może uda się w końcu nawrócić.

Aspekt handlowy jest dziś oczywiście jeszcze mocniejszy. Na myśl o tym, „kiedy będziemy mieli tani gaz z Rosji”, najbardziej wpływowi komisarze Unii Europejskiej aż przebierają nogami, by wrócić do projektu Zielonej Europy, opartego przecież na gazie rosyjskim właśnie. Bez taniego rosyjskiego gazu komisarz Timmermans nie zrealizuje nic ze swojego ideologicznego projektu „fit for 55”. Unijne elity marzą o tym, by wrócić jak najszybciej do „normalnych” stosunków z Rosją – byle tylko tego Putina schować, odsunąć, i Rosja nadal będzie naszym najważniejszym partnerem…

Warto zwrócić uwagę na trzeci aspekt, który cały czas jest obecny w zachodniej narracji: „Rosja jest ważna, stworzyła taką wspaniałą kulturę”, nie jest „malutka i prymitywna” jak Białoruś czy Ukraina – jak zwykło się mówić pogardliwie o krajach naszego regionu. Rosyjski imperializm używa argumentu rosyjskiej kultury, która się europeizuje i która warta jest „sto razy więcej” niż wszystkie kraje położone między Rosją a Niemcami. Taka sugestia jest bardzo mocno wpojona w mentalność elit zachodnich.

Warto przytoczyć tu szokujący artykuł towarzyszący przyjęciu Polski, Czech, Węgier i Słowacji do Unii Europejskiej, napisany przez wybitnego intelektualistę amerykańskiego Perry’ego Andersona, a opublikowany na łamach „Sunday Times Magazine”, gdzie ów intelektualista wyraził oburzenie „okropnym błędem”, jakim było przyjęcie wspomnianych krajów do Unii, bo według niego ich wkład kulturowy jest zerowy w porównaniu z wkładem Rosji. Oczywiście ten człowiek nie wie nic o kulturze Polski, Czech czy Węgier. Nie wiem, czy słyszał Chopina, Bartoka, Dvořáka, czy słyszał o Koperniku, Conradzie czy Miłoszu…

Oczywiście trochę ironizuję, ale tekst Andersona pokazuje typową postawę elit zachodnich: „Jak to? Rosja to jest kraj Czajkowskiego, Dostojewskiego, Czechowa. Musimy kochać taki kraj i przygarnąć go z powrotem. A te małe kraje, jakaś Białoruś, Ukraina czy Polska, nie są nam potrzebne”. Musimy walczyć z tą mentalnością, którą rosyjska kultura imperialna przeszczepia dotąd skutecznie elitom zachodnim, a co doskonale wyraża np. straszny wiersz Iosifa Brodskiego, wielkiego poety, laureata Literackiej Nagrody Nobla, który odzyskanie niepodległości przez Ukrainę przywitał wierszem pełnym pogardy i nienawiści do Ukrainy jako po prostu barbarzyńskiego plemienia. Subtelny, liberalny, podziwiany przez Zachód rosyjski poeta przekonuje, że na wschodzie Europy istnieje tylko wielka kultura rosyjska – reszta to barbaria oświecana tylko przez Rosję – Czechowa, Dostojewskiego, Tołstoja, Czajkowskiego (notabene wywodzącego się z ukraińskich Kozaków o nazwisku Czajka). Zachód to „kupuje”. Teraz jednak trudno nie zauważyć, że Ukraińcy nie są Rosjanami, że nie pogodzili się z sytuacją, w której nie istnieje naród ukraiński, nie istnieje kultura ukraińska.

Myślę, że odzyskanie poczucia podmiotowości przez nasze kraje, pokazanie, że mamy coś do powiedzenia we własnym języku i że jesteśmy częścią Europy nie mniej wartościową od tej wyidealizowanej Rosji – to jest podstawowe nasze zadanie do wykonania w tej chwili, by przezwyciężyć mit Rosji jako jedynego istotnego partnera dla Europy na wschód od Niemiec.

Czy Polska może jednak w jakikolwiek przyjazny sposób ułożyć relacje z Rosją?

– Z Rosją nieimperialną tak. Polska może ułożyć sobie przyjazne stosunki z Rosją, która rozumie, że nie ma powrotu do Kijowa, do Charkowa czy na Krym. Konflikt interesów między imperialną Rosją a Polską jest natomiast nieuchronny, fundamentalny i nie do zniesienia. Można go rozwiązać z imperialną Rosją w jeden tylko sposób: poddając się jej, podnosząc obie ręce do góry i mówiąc: „Przyjdźcie i rządźcie nami”. Wtedy Rosja imperialna „pogodzi się” z Polską, tak jak było to w systemie sowieckim.

Jeśli nie pogodzimy się ze statusem zachodniej peryferii wielkiego imperium rosyjskiego, to nie będziemy mieli dobrych stosunków z Rosją imperialną nigdy. Jedyna alternatywa jest taka, że to Rosja przestanie być krajem imperialnym. I do tej dobrej alternatywy powinniśmy zmierzać.

Jeżeli chodzi o stosunek Europy do tych ustępstw, warto przypomnieć wizję lorda Curzona dotyczącą granicy Rosji Sowieckiej, przedstawioną podczas wojny polsko-sowieckiej: przystanie na bardzo okrojoną granicę Polski i jak najszybsze zakończenie tamtej wojny. To samo mówi się w kontekście wojny na Ukrainie: jeżeli nastanie jakikolwiek pokój po tej wojnie, to będzie wiązał się z przymuszeniem Ukrainy przez Zachód do pogodzenia się z przyłączeniem do Rosji tych ziem, które zajęła do tej pory…

– To właśnie jest zbrodnicze myślenie w kategoriach appeasementu. Opisałem to szczegółowo w książce Pierwsza zdrada Zachodu na przykładzie, który zechciał Pan przytoczyć, a mianowicie linii Curzona. Lord Curzon nie miał z nią w istocie nic wspólnego. Narysował ją premier brytyjski Lloyd George w 1920 roku, kiedy wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy. Lloyd George chciał rzucić Polskę w całości, nie do wspomnianej linii, na żer bolszewikom, byle zatrzymali się na granicy Niemiec. Na tym polegała istota ówczesnej oferty premiera brytyjskiego pod adresem Lenina i Stalina. Na szczęście obroniliśmy się sami przed tą wizją. Był to jednak pierwszy przykład appeasementu, czyli ustępowania wobec zbrodniczego, totalitarnego reżimu, który jest oparty na ekspansji i imperialnym podboju, ustępowania przez zachodnie mocarstwa kosztem mniejszych krajów, które rzucano na żer agresywnemu imperializmowi z założeniem, że „imperialna Rosja nakarmi się tymi ochłapami”.

Podobnie potem wierzono, że nakarmi się takimi „ochłapami” imperialną III Rzeszę Adolfa Hitlera, dając jej Czechosłowację, Austrię, Nadrenię, z nadzieją, że „połknie sobie i będzie zaspokojona”. Wydawało się, że głupota tej polityki została raz na zawsze zdemaskowana przez II wojnę światową. Nie da się nasycić imperialnego apetytu i Rosja nie zadowoli się Ługańskiem, Donieckiem i Krymem, nie zadowoli się Ukrainą, kiedy w następnym etapie ją połknie – jeśli będzie się jej ustępowało. Nie zadowoli się również Polską czy całym byłym obozem sowieckim. Zadowoli się dopiero po podporządkowaniu sobie całej Europy. Dopóki tego nie zrozumieją elity w Paryżu czy Berlinie, dopóty będą wracały do pokusy appeasementu, czyli sprzedawania mniejszych sąsiadów agresywnemu imperializmowi rosyjskiemu.

Józef Mackiewicz zwracał uwagę świata na zagrożenie, jakie płynie ze strony Rosji komunistycznej. Czy Polska ma narzędzia i może w jakikolwiek sposób przekonać świat o tym wszystkim, o czym Pan profesor wspomniał, a mianowicie o tym, że nie chodzi o Putina, tylko o Rosję?

– Dokonajmy jednej korekty. Moim zdaniem Józef Mackiewicz fundamentalnie się mylił, ponieważ uważał, że jedynym źródłem problemu jest komunizm, a Rosja jest całkowicie, „niepokalanie” niewinna, w rosyjskiej tradycji nigdy nic niebezpiecznego dla sąsiadów nie było. Ta jego namiętna obrona tradycji rosyjskiej, całkowicie rozmijająca się z rzeczywistością historyczną, jest dziś falsyfikowana. Władimir Putin nie reprezentuje komunizmu, lecz reprezentuje Rosję, podkreśla to na każdym kroku – i z takim przesłaniem trafia do milionów odbiorców w Rosji, którzy go popierają. Władimir Putin odwołuje się przede wszystkim do tradycji imperium rosyjskiego, tradycji Katarzyny II, Iwana Groźnego czy marszałka Aleksandra Suworowa. Do Stalina odwołuje się jako do twórcy największego r o s y j s k i e g o imperium.

Myślę, że to sam Putin najbardziej pomaga w przekonaniu, że taka jest rzeczywistość, że na tym polega problem, z którym mamy dziś do czynienia. To, co robi Rosja w roku 2022, to brutalność polityki rosyjskiej demonstrowana w tej chwili na Ukrainie. Pomaga ujawnianie w tej brutalności wszystkich elementów głębokiej tradycji rosyjskiego imperializmu, o wieki wyprzedzającej skrajnie zbrodniczy reżim komunistyczny, który został tam zainstalowany w 1917 roku. To właśnie pozwala osłabić propagandę prorosyjską, do tej pory tak silną w Paryżu, Berlinie czy innych stolicach zachodniej Europy. Jak bowiem usprawiedliwiać masowe gwałty na kobietach, masowe wywózki ludności cywilnej w głąb rosyjskiego imperium czy odbieranie dzieci. Tymczasem to są metody, które stosował Iwan Groźny, podbijając Kazań, Astrachań i Nowogród, to są metody, które stosowała Katarzyna II, przesiedlając całe narody (np. Kałmuków po powstaniu Pugaczowa czy Tatarów krymskich po zajęciu Krymu) – i to są metody stosowane wobec ludności polskiej po rozbiorach Rzeczypospolitej.

Pokazanie teraz przez światowe telewizje skali tej brutalności polityki rosyjskiej jest najlepszym narzędziem przypominania prawdy historycznej, której Zachód nie chciał brać pod uwagę, mówiąc zawsze: „To tylko polska rusofobia”. No to teraz widzicie, na czym polega Rosja imperialna. Czy te gwałty to tylko nasz wymysł, nasza krwawa fantazja, to, co robią w tej chwili wojska Putina na Ukrainie? Nie. To jest rzeczywistość. Można ją zrozumieć poprzez historię, ale nie wolno jej zamazywać w imię żadnej ideologii czy interesów.

Rozmawiał Mikołaj Czyż