karinka
76

Trzeba wierzyć, a nie doznawać… WAŻNE podpowiedzi do życia normalnego!

23 lipca 2018 philo

Stara maszyna do pisania, wytarte opuszki palców, setki przepisanych stron… Dla Hani… napisał w dedykacji ojciec Augustyn Jankowski na jednym z pierwszych egzemplarzy Biblii Tysiąclecia przekazanym jeszcze wtedy Annie Jemielewskiej, która wkrótce potem wstąpi do klasztoru mniszek benedyktynek w Żarnowcu na Pomorzu i przyjmie, nieprzypadkowo, imię Hieronima (zwana wśród najbliższych Lwem). Historia osoby, która nie pojawiła się na karcie tytułowej, jako jedna z biorących udział w powstaniu Biblii Tysiąclecia. Gdzieś w tle wszystkich wybitnych nazwisk… a jednak bez niej i jej uwag, którymi dzieliła się z ojcem Augustynem Jankowskim, kto wie, jaki ostateczny kształt mogłaby mieć Biblia Tysiąclecia?

Ponad 80-letnie doświadczenie, świeckie i mnisze, to nie tylko prace i studia wokół Pisma Świętego, choć jak będzie można zauważyć, jest to motyw przewodni, wokół którego owinięta jest nić życia s. Hieronimy. To zwykła codzienność, to bycie przełożoną, mistrzynią i mniszką, która mówi o Bogu i wierze, jak również problemach z tym związanych.

Lwy i niedźwiedzie raczej nie spotykają się na co dzień; Lew i Niedźwiedź (najbliżsi w taki sposób nazywają s. Małgorzatę Borkowską) w Żarnowcu żyją obok siebie, jako współsiostry i przyjaciółki. Jak przystało na Lwicę i Niedźwiedzicę, są to kobiety łagodne, ale kiedy tego wymaga sytuacja, potrafią szczerze i konstruktywnie skrytykować coś lub kogoś, jak również wskazać drogę rozwiązania trudnej sytuacji.

W rozmowie z s. Hieronimą Jemielewską poruszamy m.in. temat polskich kazań; przeczytacie również o ciekawej funkcji w klasztorze, jaką była homiliantka. Tak się składa, że zarówno Lwica i Niedźwiedzica pełniły wspomnianą funkcję: głoszenia krótkich refleksji biblijnych po III Nokturnie (w niedzielę, święta i uroczystości) dla całej wspólnoty zakonnej.

Jacek Zelek: Wszystko zaczęło się od spotkania z ojcem Augustynem Jankowskim.

Hieronima Jemielewka OSB: Wtedy to był jeszcze ks. Bogdan Jankowski. Byłam studentką w Warszawie i mieszkałam na Mokotowie, kościół akademicki wtedy był tylko jeden, pod wezwaniem św. Anny. Kiedyś, chyba na II roku, pomyślałam sobie: Hmm… przecież jestem studentką, a więc powinnam chodzić do kościoła dla studentów, a nie gdzieś tam po kątach (śmiech). Postanowiłam i poszłam. W kościele św. Anny działał taki chórek gregoriański akademicki, międzyuczelniany. Przed laty, jeszcze w gimnazjum, zetknęłam się z chorałem gregoriańskim, odtwarzanym ze starych płyt, i zachwyciłam się nim. Będąc w tym kościele, patrząc na ten chórek, zapragnęłam do niego należeć, ale głosu nie mam za dwa grosze, słuchu również. Tak bardzo chciałam, że nie miałam siły odejść. Chórek odszedł na zaplecze, a ja zostałam w kościele, siedziałam w ławce i wzdychałam myśląc o chórku… i wtedy podeszła jedna dziewczyna i mówi: koleżanko, koleżanko prosimy do nas, prosimy. No to ja w podskokach, poleciałam do nich. Siedziałam jak mysz pod miotłą, cichutko i bałam się żeby zbyt głośno nie śpiewać, żeby im nie przeszkadzać. Chodziłam regularnie na próby i muszę przyznać, byłam arcyszczęśliwa. Chórek był prowadzony przez siostrę Rafaelę, zmartwychwstankę (kształciła się w Beuron). Któregoś dnia, ni z gruszki, ni z pietruszki, ona mi zadaje pytanie: czy ja mam jakiegoś kierownika duchowego. Owszem chciałam takiego mieć, ale po wielu próbach poszukiwań, jakoś to nie wyszło. Czułam wewnętrzną potrzebę, ale tak to się wszystko poukładało, że musiałam sprawę ojca duchowego odłożyć na później, aż do pytania siostry Rafaeli. Słyszę pytanie i odpowiadam: nie, nie mam. A siostra mówi: No to przyjdź w sobotę do kościoła seminaryjnego i tam spotkasz ks. Bogdana Jankowskiego. Długo nie trzeba było mnie namawiać, poszłam. Ja do dziś tego nie rozumiem, znam siebie i wiem że zawsze trzymam się na dystans, wolę wcześniej sprawdzić niż iść w nieznane… a tutaj zgoła zupełnie inna sytuacja.

Wchodzę do kościoła i widzę ks. Bogdana przy ołtarzu, wtedy jeszcze tyłem do ludzi. Nawiasem mówiąc, zdawało mi się że był bardzo wysoki (śmiech). Przyszedł do konfesjonału, ja podeszłam i tak rozpoczęła się moja ponad pięćdziesięcioletnia znajomość z ojcem Jankowskim. Potem ks. Bogdan wstąpił do benedyktynów i na jakiś czas kontakt się urwał (ze względu na formację w Tyńcu).

Prowadziliście korespondencję? A może odwiedziny?

Tak, pisałam. Pewnego razu, gdy już się dowiedziałam, że ojca Augustyna można odwiedzić, wybrałam się do Tyńca, zupełnie na oślep. Dało mi się to we znaki, zboczyłam z głównej drogi i wpadłam w jakieś błota i podmokłe tereny… Widziałam tylko kościół tyniecki i leciałam prosto, w myśl zasady, kto drogi prostuje, w domu nie nocuje, i efekt był jaki był (śmiech). Cała brudna, wreszcie dotarłam do klasztoru. No i przyszłam ni z tego, ni z owego, a ojciec Jankowski oczy wytrzeszczył i mówi: przecież mogłaś mnie nie zastać. No tak. Zupełnie o tym nie pomyślałam. Jak jest w klasztorze, to będzie.

Skąd zainteresowanie powołaniem monastycznym?

Myślałam o tym już dużo wcześniej, jeszcze przed spotkaniem ks. Bogdana. Ale można powiedzieć, że takim punktem zwrotnym było jedno ze spotkań w konfesjonale. Podczas takiego spotkania wspomniałam mu, że tak mi się wydaje, że chyba mam powołanie, ale pojęcia nie mam w którą stronę iść… Wyjaśniłam mu, co mi w duszy gra, a on na to: wiesz co, to mi wygląda na benedyktynizm. I tyle, otrzymałam listę lektur duchowych, z którymi miałam się zapoznać. I tak czytając o różnych duchowościach, jakoś nic z tego, czego się dowiedziałam, mi nie leżało. I zostałam przy tym benedyktynizmie.

Kiedy zaprzyjaźniłam się z Tyńcem, tam wtedy przeorem był ojciec Piotr Rostworowski, i on kombinował jakąś nową fundację, od samych podstaw, nie bardzo mu się podobało to, co wtedy było, i chciał założyć coś nowego…

Chodzi o męską czy żeńską wspólnotę?

O żeńską. Było nas kilka panien, ale w ostatecznym rachunku nic z tego nie wyszło. Ale troszkę skoczyliśmy za daleko w czasie. Wrócę jeszcze do początków, do czasów świeckich. Pracowałam…

Właśnie, gdzie pracowała młoda Anna Jemielewska?

…w stacji hodowli roślin pod Kutnem. To była taka praca… naukowa – to może za dużo powiedziane. Prowadziliśmy obserwacje, waga, miara itd. Oczywiście wszystko skrzętnie notowaliśmy i wiele osób patrząc na nas mówiło, że my nic nie robimy, tylko ganiamy po polu z notesem (śmiech). Co by się zgadzało… Wyglądało to tak, że mieliśmy całe pole, dajmy na to kapusty, które nas zupełnie nie obchodziło, natomiast interesowała nas jedna jedyna roślina, konkretny przypadek z odpowiednimi cechami, który był poddany pod obserwacje. Dla późniejszej reprodukcji.

Jednak przyszedł czas redukcji etatów i straciłam pracę. I wtedy pomyślałam sobie, że już jestem wolna, dlatego trzeba iść do klasztoru, o którym od tak dawna rozmyślałam. Ta potrzeba i to powołanie nigdy mnie nie opuściło, tylko nie realizowałam tego, co czułam… Bo wciąż nie wiedziałam jeszcze do którego klasztoru mam wstąpić. Ojciec Augustyn Jankowski powiada mi wtedy: czy nie chciałabyś pomóc ojcu Franciszkowi (Małaczyńskiemu) w jego pracach nad przygotowaniem polskich posoborowych ksiąg liturgicznych? Dobrze. No i troszkę mu pomagałam. Niewiele. Pamiętam, że często się z ojcem Franciszkiemspierałam. On używał jakiegoś sformułowania, a ja proponowałam coś innego, i tak dyskutowaliśmy.

W tym czasie mieszkałam w Tyńcu.

Jednocześnie konsultowałam z ojcem Augustynem sprawę mojego zamiaru wstąpienia do klasztoru, aż tu nagle ojciec mówi: wiesz co, tyś po maturze chciała iść na teologię, to idź teraz. Kiedy pomyślałam o tym, że jeszcze 5 lat będę musiała czekać na wstąpienie do klasztoru, zaczęłam wierzgać i sprzeciwiać się. Ojciec Jankowski uparł się i powiedział: Nie, pójdziesz na studia teologiczne.

Od zawsze Siostra miała chęć studiów teologicznych?

Po maturze wiedziałam, że chcę iść na teologię. Jednak tak się zastanowiłam i pomyślałam praktycznie: co ja będę robić po tej teologii, przecież z czegoś trzeba żyć. Zawód katechetki nie wchodził w grę. I wtedy zdecydowałam, że pójdę na ogrodnictwo na SGGW w Warszawie (i stąd praca w stacji hodowli roślin), zakończone tytułem inżyniera ogrodnictwa.

Muszę przyznać, że ten nakaz ojca Augustyna, że mam podjąć studia teologiczne – bardzo mi to było nie w smak. Ale posłuszeństwo to posłuszeństwo, zdecydowałam się i poszłam na teologię na KUL. Jak się potem okazało, mój rocznik był drugi, jaki w ogóle zaistniał dla świeckich w Polsce. Wychodzi na to, że moja pierwotna chęć tak czy siak musiałaby wtedy poczekać, ponieważ do tej pory nie było takiej możliwości dla świeckich.

CAŁOŚC na stronie ps-po.pl

malydziennik.pl/trzeba-wierzyc-…