"Smoleńsk" zaboli wielu widzów i wiele środowisk - jako wyrzut sumienia. I bardzo dobrze. Choć do filmu można mieć kilka ważnych uwag. RECENZJA
"Smoleńsk" zaboli wielu widzów i wiele środowisk - jako wyrzut sumienia. I bardzo dobrze. Choć do filmu można mieć kilka ważnych uwag. RECENZJA
opublikowano: dzisiaj, g. 1:09 · aktualizacja: dzisiaj, g. 1:42
Rację miał Robert Mazurek, pisząc kilka miesięcy temu z przymrużeniem oka, że recenzje „Smoleńska” zostały napisane zawczasu. Widać to po reakcjach Czerskiej i środowisk czerskopodobnych, które z pierwszymi ocenami chyba nawet nie czekały do końca poniedziałkowej premiery w Teatrze Wielkim. Wpisali się w to zresztą niektórzy politycy (przez litość przemilczmy ich nazwiska) - wszyscy oni nie czekając na wejście filmu Antoniego Krauzego do kin orzekli, że to smoleńska sekta, oszołomy i tu nie ma co gadać, tylko przewracać oczami.
Z drugiej zaś strony po, umownie mówiąc, prawej stronie panowała konsternacja. Obawy przed tym, że film będzie po prostu kiepski mieszały się z pewną niezręcznością co do ewentualnej krytyki „Smoleńska”. Jak bowiem podnosić rękę i pióro na pierwsze dzieło dotykające tak istotnej sprawy.
Zobaczyłem kinową wersję filmu i w całym tym zamieszaniu i nastawieniu trzeba powiedzieć przede wszystkim jedno: „Smoleńsk” Antoniego Krauzego wieluwidzów po prostu zaboli. Zaboli, bo jest gigantycznym wyrzutem sumienia dla wielu środowisk. I bardzo dobrze. Co nie zmienia faktu, że do samego filmu można mieć liczne uwagi.
Zacznijmy od spraw czysto artystycznych, choć w przypadku takich produkcji jak „Smoleńsk” trudno je oddzielić od emocji, które muszą się pojawić. Antoni Krauze nakręcił zręczny i zgrabny film. Pomysł na to, by widz dojrzewał wraz z główną bohaterką (dziennikarką dużej stacji telewizyjnej) do wątpliwości ws. 10/04 był naprawdę niezły. Niestety, przy takim założeniu więcej, zdecydowanie więcej należy wymagać od odtwórczyni tej roli, bo to ona ma ciągnąć cały film. Beatę Fido to wyzwanie po prostu przerosło.
To o tyle istotne, że jeśli widz miał się utożsamić z dziennikarką dorastającą do posiadania swojego zdania ws. przyczyn tragedii, to rola musiała zostać przedstawiona wiarygodnie. Tego zabrakło, co w dużym stopniu rzutuje na odbiór całego dzieła. Rewelacyjna jest za to rola Aldony Struzik (grającej Ewę Błasik), a świetne drugoplanowe postaci trzeba zapisać na konto Redbada Klijnstry i Dominiki Figurskiej. Nieźle wypadł Jerzy Zelnik.
Jeśli dodać do tego jak zwykle przejmującą muzykę Michała Lorenca i dodające powagi historyczne zdjęcia wykonane 10 kwietnia i podczas wielkiej polskiej żałoby kolejnych dni, to film Krauzego zyskuje kilka solidnych argumentów, które artystycznie go bronią. Po stronie minusów na pewno wpisać trzeba kilka scen dołożonych kompletnie od czapy, kilkunastominutowy chaos fabularny w środkowej części filmu i nieco sztuczną, sztampową grę niektórych aktorów.
Umówmy się jednak, że wątki artystyczne zajmą na poważnie kilkoro krytyków filmowych i reżyserów, bo cała dyskusja wokół filmu toczyć się będzie w kontekście jego fabuły.
To właśnie w tym wymiarze nazwałem „Smoleńsk” gigantycznym wyrzutem sumienia dla widzów. Antoni Krauze podsumowuje kilka (kilkanaście?) istotnych wątpliwości wokół przyczyn tragedii, a przede wszystkim ukazuje historię rodzącej się manipulacji. Mechanizm dezinformacji w sprawie katastrofy smoleńskiej zasługuje na poważną naukową analizę, Krauze ogranicza się do publicystycznego nakreślenia problemu.
To bez wątpienia udaje mu się bardzo dobrze. Widzowie przypomną sobie o kolejnych wrzutkach: o czterech podejściach do lądowania, pijanym generale, prezydencie nakazującym lądowanie, kłótni na lotnisku, wymyślanych stenogramach (na czele z „Jak nie wylądujemy, to mnie zabiją”)… Wyliczać można długo. Dopiero nagromadzenie wszystkich tych łgarstw pokazuje skalę i istotę problemu. W tej mierze nawet średnio zainteresowany sprawą 10/04 widz dostrzeże problem, otworzy oczy.
ile nie można mieć uwag do tego, w jaki sposób Krauze pokazał fabrykę manipulacji i przekłamań, o tyle jego jednoznaczna odpowiedź na temat przyczyn tragedii (dwa wybuchy, fala ognia na pokładzie) i wyraźna sugestia, że za zamachem stoją połączone siły Tuska i Putina są, delikatnie mówiąc, zastanawiające. Paweł Kukiz recenzując na gorąco film powiedział, że widział w tym odreagowanie na wcześniejsze zakłamania. Zgadzam się - z tym, że do zakłamań dodałbym jeszcze zaniechania i bagatelizowanie problemów i wątpliwości, które stawiali (i stawiają) naukowcy i dziennikarze.
Efekt jest jednak taki, że na totalny i skandaliczny brak zainteresowania sprawą (naszymi wątpliwościami, pretensjami, problemami) przez ośrodki sterujące IIIRP odpowiedzią u Krauzego jest podniesienie tychże uwag i znaków zapytania do rangi ostatecznie udowodnionych faktów. A na to stan wiedzy - przynajmniej na dziś - nie pozwala. Z drugiej zaś strony to w końcu tylko (i aż) wizja artystyczna. Stawiam jednak, na co zresztą nie trzeba wielkiego talentu jasnowidzenia, że to wokół tej sprawy będzie ogniskować cała debata na temat filmu.
Można - i pewnie będzie trzeba to niebawem zrobić - zastanawiać się, czy reżyser i scenarzyści nie mogli zainstalować w filmie nieco innych wątków, inaczej rozłożyć akcenty. Sam miałem wrażenie, że lepiej dla filmu (i jego odbioru, wydźwięku) byłoby nakreślenie poruszających historii i relacji spisanych przez Małgorzatę Wassermann, a nie podejmowanie z absolutną powagą wątku „seryjnego samobójcy”. Krauze i scenarzyści wybrali tę drugą opcję.
Reżyser w licznych wywiadach w ostatnich tygodniach przekonywał, że chciał, by „Smoleńsk” przyczynił się do zasypania podziałów między Polakami. To bardzo szlachetny cel i z całej siły trzymam kciuki, by to się udało, by dzięki filmowi „lemingowa” część społeczeństwa z większym zrozumieniem spojrzała na „oszołomów”.
Mam jednak wrażenie, że to nie jest (przynajmniej dziś) film na przełamanie nastrojów, na odbudowę wspólnoty. Ale to nie zarzut - „Smoleńsk” pokazuje bowiem brutalną prawdę o manipulacjach, którym wszyscy byliśmy (jesteśmy?) poddawani i odpowiada na pytanie, dlaczego ta tragedia tak bardzo nas podzieliła. Niektórzy po prostu się na to nie zgodzili, bo uznali dramat 10/04 za coś więcej niż włamanie do garażu, a przy okazji kolejnych dni i tygodni po katastrofie uwidoczniły się fundamentalne, cywilizacyjne wręcz podziały. One trwają, a czas choć goi rany, to nie likwiduje tych różnic.
koniec - przy wszystkich zaletach i wadach filmu, przy wszystkich pretensjach i zachwytach nad „Smoleńskiem”, Antoniemu Krauzemu trzeba oddać wielki szacunek za to, co zrobił przy pracy wokół filmu.Mniej i bardziej korzystne zbiegi okoliczności i zwroty akcji sprawiły, że premiera filmu, sporo opóźniona w porównaniu do pierwotnych założeń, odbyła się w bardzo uroczystej atmosferze, w obecności prezydenta, premiera, ministrów, wielu ważnych osób.
Warto jednak przypomnieć (co w dobie chaotycznej debaty publicznej może jednak umknąć), że państwowa oprawa premiery nie oznaczała państwowego wsparcia dla filmu. Nie zapominajmy, że został on zrobiony niemalże w podziemiu, co dobrze oddaje rysunek nakreślony swojego czasu przez Andrzeja Krauzego.
„Smoleńsk” powstawał niemal bez żadnego - poza społecznym, oddolnym - wsparcia, co widać było w skromnym budżecie filmu, w przedłużających się zdjęciach i niekończących się pracach nad efektami specjalnymi i montażem. Dziś na pracę Antoniego Krauzego patrzymy z innych pozycji, bogatsi o pewną wiedzę i doświadczenia. Nie zapominajmy, że droga do powstania tego filmu była pełna trudności i problemów.
I dopiero z tej perspektywy można całościowo ocenić „Smoleńsk” - to film dobry, choć nie rewelacyjny. Przejmujący i dający do myślenia, ale pozostawiający niedosyt. Pełny, a zarazem niedokończony i wołający o uwagi.Tak czy inaczej to bardzo ważne dzieło - przed Krauzem należy pochylić się z wielkim szacunkiem za to, co zrobił w ostatnich miesiącach.
CZYTAJ TAKŻE:
„Smoleńsk”. Był potencjał na polskiego „JFK”. Film broni się na wielu płaszczyznach.RECENZJA
„Smoleńsk” - głośne wołanie o prawdę! Antoni Krauze obnażył kulisy manipulacji, którymi media i politycy faszerowali Polaków przez lata
Dramat „recenzentów” „Smoleńska”! Nie widzieli filmu, a muszą na niego napluć. Nie da się? Jak to się się nie da!?
Piotr Zaremba we „wSieci”: Niech film „Smoleńsk” wstrząśnie Polską! „Zagląda za kulisy wielkiej polityki, ale upomina się też o pamięć”
autor: Marcin Fijołek
opublikowano: dzisiaj, g. 1:09 · aktualizacja: dzisiaj, g. 1:42
Rację miał Robert Mazurek, pisząc kilka miesięcy temu z przymrużeniem oka, że recenzje „Smoleńska” zostały napisane zawczasu. Widać to po reakcjach Czerskiej i środowisk czerskopodobnych, które z pierwszymi ocenami chyba nawet nie czekały do końca poniedziałkowej premiery w Teatrze Wielkim. Wpisali się w to zresztą niektórzy politycy (przez litość przemilczmy ich nazwiska) - wszyscy oni nie czekając na wejście filmu Antoniego Krauzego do kin orzekli, że to smoleńska sekta, oszołomy i tu nie ma co gadać, tylko przewracać oczami.
Z drugiej zaś strony po, umownie mówiąc, prawej stronie panowała konsternacja. Obawy przed tym, że film będzie po prostu kiepski mieszały się z pewną niezręcznością co do ewentualnej krytyki „Smoleńska”. Jak bowiem podnosić rękę i pióro na pierwsze dzieło dotykające tak istotnej sprawy.
Zobaczyłem kinową wersję filmu i w całym tym zamieszaniu i nastawieniu trzeba powiedzieć przede wszystkim jedno: „Smoleńsk” Antoniego Krauzego wieluwidzów po prostu zaboli. Zaboli, bo jest gigantycznym wyrzutem sumienia dla wielu środowisk. I bardzo dobrze. Co nie zmienia faktu, że do samego filmu można mieć liczne uwagi.
Zacznijmy od spraw czysto artystycznych, choć w przypadku takich produkcji jak „Smoleńsk” trudno je oddzielić od emocji, które muszą się pojawić. Antoni Krauze nakręcił zręczny i zgrabny film. Pomysł na to, by widz dojrzewał wraz z główną bohaterką (dziennikarką dużej stacji telewizyjnej) do wątpliwości ws. 10/04 był naprawdę niezły. Niestety, przy takim założeniu więcej, zdecydowanie więcej należy wymagać od odtwórczyni tej roli, bo to ona ma ciągnąć cały film. Beatę Fido to wyzwanie po prostu przerosło.
To o tyle istotne, że jeśli widz miał się utożsamić z dziennikarką dorastającą do posiadania swojego zdania ws. przyczyn tragedii, to rola musiała zostać przedstawiona wiarygodnie. Tego zabrakło, co w dużym stopniu rzutuje na odbiór całego dzieła. Rewelacyjna jest za to rola Aldony Struzik (grającej Ewę Błasik), a świetne drugoplanowe postaci trzeba zapisać na konto Redbada Klijnstry i Dominiki Figurskiej. Nieźle wypadł Jerzy Zelnik.
Jeśli dodać do tego jak zwykle przejmującą muzykę Michała Lorenca i dodające powagi historyczne zdjęcia wykonane 10 kwietnia i podczas wielkiej polskiej żałoby kolejnych dni, to film Krauzego zyskuje kilka solidnych argumentów, które artystycznie go bronią. Po stronie minusów na pewno wpisać trzeba kilka scen dołożonych kompletnie od czapy, kilkunastominutowy chaos fabularny w środkowej części filmu i nieco sztuczną, sztampową grę niektórych aktorów.
Umówmy się jednak, że wątki artystyczne zajmą na poważnie kilkoro krytyków filmowych i reżyserów, bo cała dyskusja wokół filmu toczyć się będzie w kontekście jego fabuły.
To właśnie w tym wymiarze nazwałem „Smoleńsk” gigantycznym wyrzutem sumienia dla widzów. Antoni Krauze podsumowuje kilka (kilkanaście?) istotnych wątpliwości wokół przyczyn tragedii, a przede wszystkim ukazuje historię rodzącej się manipulacji. Mechanizm dezinformacji w sprawie katastrofy smoleńskiej zasługuje na poważną naukową analizę, Krauze ogranicza się do publicystycznego nakreślenia problemu.
To bez wątpienia udaje mu się bardzo dobrze. Widzowie przypomną sobie o kolejnych wrzutkach: o czterech podejściach do lądowania, pijanym generale, prezydencie nakazującym lądowanie, kłótni na lotnisku, wymyślanych stenogramach (na czele z „Jak nie wylądujemy, to mnie zabiją”)… Wyliczać można długo. Dopiero nagromadzenie wszystkich tych łgarstw pokazuje skalę i istotę problemu. W tej mierze nawet średnio zainteresowany sprawą 10/04 widz dostrzeże problem, otworzy oczy.
ile nie można mieć uwag do tego, w jaki sposób Krauze pokazał fabrykę manipulacji i przekłamań, o tyle jego jednoznaczna odpowiedź na temat przyczyn tragedii (dwa wybuchy, fala ognia na pokładzie) i wyraźna sugestia, że za zamachem stoją połączone siły Tuska i Putina są, delikatnie mówiąc, zastanawiające. Paweł Kukiz recenzując na gorąco film powiedział, że widział w tym odreagowanie na wcześniejsze zakłamania. Zgadzam się - z tym, że do zakłamań dodałbym jeszcze zaniechania i bagatelizowanie problemów i wątpliwości, które stawiali (i stawiają) naukowcy i dziennikarze.
Efekt jest jednak taki, że na totalny i skandaliczny brak zainteresowania sprawą (naszymi wątpliwościami, pretensjami, problemami) przez ośrodki sterujące IIIRP odpowiedzią u Krauzego jest podniesienie tychże uwag i znaków zapytania do rangi ostatecznie udowodnionych faktów. A na to stan wiedzy - przynajmniej na dziś - nie pozwala. Z drugiej zaś strony to w końcu tylko (i aż) wizja artystyczna. Stawiam jednak, na co zresztą nie trzeba wielkiego talentu jasnowidzenia, że to wokół tej sprawy będzie ogniskować cała debata na temat filmu.
Można - i pewnie będzie trzeba to niebawem zrobić - zastanawiać się, czy reżyser i scenarzyści nie mogli zainstalować w filmie nieco innych wątków, inaczej rozłożyć akcenty. Sam miałem wrażenie, że lepiej dla filmu (i jego odbioru, wydźwięku) byłoby nakreślenie poruszających historii i relacji spisanych przez Małgorzatę Wassermann, a nie podejmowanie z absolutną powagą wątku „seryjnego samobójcy”. Krauze i scenarzyści wybrali tę drugą opcję.
Reżyser w licznych wywiadach w ostatnich tygodniach przekonywał, że chciał, by „Smoleńsk” przyczynił się do zasypania podziałów między Polakami. To bardzo szlachetny cel i z całej siły trzymam kciuki, by to się udało, by dzięki filmowi „lemingowa” część społeczeństwa z większym zrozumieniem spojrzała na „oszołomów”.
Mam jednak wrażenie, że to nie jest (przynajmniej dziś) film na przełamanie nastrojów, na odbudowę wspólnoty. Ale to nie zarzut - „Smoleńsk” pokazuje bowiem brutalną prawdę o manipulacjach, którym wszyscy byliśmy (jesteśmy?) poddawani i odpowiada na pytanie, dlaczego ta tragedia tak bardzo nas podzieliła. Niektórzy po prostu się na to nie zgodzili, bo uznali dramat 10/04 za coś więcej niż włamanie do garażu, a przy okazji kolejnych dni i tygodni po katastrofie uwidoczniły się fundamentalne, cywilizacyjne wręcz podziały. One trwają, a czas choć goi rany, to nie likwiduje tych różnic.
koniec - przy wszystkich zaletach i wadach filmu, przy wszystkich pretensjach i zachwytach nad „Smoleńskiem”, Antoniemu Krauzemu trzeba oddać wielki szacunek za to, co zrobił przy pracy wokół filmu.Mniej i bardziej korzystne zbiegi okoliczności i zwroty akcji sprawiły, że premiera filmu, sporo opóźniona w porównaniu do pierwotnych założeń, odbyła się w bardzo uroczystej atmosferze, w obecności prezydenta, premiera, ministrów, wielu ważnych osób.
Warto jednak przypomnieć (co w dobie chaotycznej debaty publicznej może jednak umknąć), że państwowa oprawa premiery nie oznaczała państwowego wsparcia dla filmu. Nie zapominajmy, że został on zrobiony niemalże w podziemiu, co dobrze oddaje rysunek nakreślony swojego czasu przez Andrzeja Krauzego.
„Smoleńsk” powstawał niemal bez żadnego - poza społecznym, oddolnym - wsparcia, co widać było w skromnym budżecie filmu, w przedłużających się zdjęciach i niekończących się pracach nad efektami specjalnymi i montażem. Dziś na pracę Antoniego Krauzego patrzymy z innych pozycji, bogatsi o pewną wiedzę i doświadczenia. Nie zapominajmy, że droga do powstania tego filmu była pełna trudności i problemów.
I dopiero z tej perspektywy można całościowo ocenić „Smoleńsk” - to film dobry, choć nie rewelacyjny. Przejmujący i dający do myślenia, ale pozostawiający niedosyt. Pełny, a zarazem niedokończony i wołający o uwagi.Tak czy inaczej to bardzo ważne dzieło - przed Krauzem należy pochylić się z wielkim szacunkiem za to, co zrobił w ostatnich miesiącach.
CZYTAJ TAKŻE:
„Smoleńsk”. Był potencjał na polskiego „JFK”. Film broni się na wielu płaszczyznach.RECENZJA
„Smoleńsk” - głośne wołanie o prawdę! Antoni Krauze obnażył kulisy manipulacji, którymi media i politycy faszerowali Polaków przez lata
Dramat „recenzentów” „Smoleńska”! Nie widzieli filmu, a muszą na niego napluć. Nie da się? Jak to się się nie da!?
Piotr Zaremba we „wSieci”: Niech film „Smoleńsk” wstrząśnie Polską! „Zagląda za kulisy wielkiej polityki, ale upomina się też o pamięć”
autor: Marcin Fijołek