Protestantyzm jest rzeczywiście nie czym innym, jedno systemem niewiary, spoczywa on na tych samych podstawach jak wszystkie inne błędne systematy, a w pełnym swoim rozwoju musi koniecznie do zniweczenia Chrześcijańskiej religii doprowadzić (2).

KATECHIZM POLEMICZNY

CZYLI

WYKŁAD NAUK WIARY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

PRZEZ ZWOLENNIKÓW LUTRA, KALWINA I INNYCH Z NIMI SPOKREWNIONYCH
ZAPRZECZANYCH LUB PRZEKSZTAŁCANYCH

O. JAN JAKUB SCHEFFMACHER SI

POWODY

zniewalające licznych protestantów do powrotu na łono

KOŚCIOŁA KATOLICKIGO

––––––––

List Lavala

byłego protestanckiego pastora w Condé sur Noireau

Autor niniejszego pisma, podobnie jak wy Bracia moi najmilsi, w religii protestanckiej wychowany, w przeciągu wielu lat miał obowiązek pouczania was w takowej. Ale na próżno szukał on w niej pokoju swego sumienia, który jedynie na drodze prawdziwej religii znalezionym być może. Był zarazem przekonanym, że obojętność co do prawdziwej wiary jest istną zniewagą samego Boga. Nie mógł się przeto uspokoić dopóty, aż nie nabył pewności, że jest w posiadaniu istotnej prawdy. Wszelako im żywiej w swoim przekonaniu uczuwał potrzebę poznania prawdziwej wiary, tym mocniej ubolewał nad tym, że w protestantyzmie, znalazł same tylko, do żadnego końca nie wiodące, nieświadomości. Zaczem postanowił on poradzić się swego własnego rozumu, lecz i ten pozostawiony samemu sobie, wahał się długo pomiędzy jedną a drugą wątpliwością. Zwrócił się następnie do Biblii, lecz i to Boskie Słowo również bardzo słabo zdołało jego wiarę umocnić, ponieważ jego tłumaczem był tylko słaby i mylny rozum. Zaczem boleśnie mu to dolegało, że wewnątrz siebie nie zdołał żadnej niezawodnej podstawy swej wiary odnaleźć. Z tego powodu szukał on jej zewnątrz siebie, protestantyzm jednak z lękliwym pomieszaniem ze wszech stron, podawał mu w odpowiedzi i same tylko, i to sprzeczne, mniemania, które go jeszcze w głębsze pogrążyły wątpliwości; zwrócił następnie swój wzrok ku protestantyzmowi francuskiemu, szwajcarskiemu, niemieckiemu, anglikańskiemu; ale wszędzie spostrzegał protestantów, a szczególniej ich pastorów od lada powiewu nauki chwiejnych; wszędzie brakowało mu stałego punktu oparcia; w wątpliwościach tylko okazywali się zgodnymi. Taka to była sroga przepaść, w którą ich protestantyzm pogrążył. Wielką przeto nieświadomość znalazł on wewnątrz siebie, a zewnątrz jeszcze większą.

Łatwo pojąć udręczenia jakich chrześcijański umysł doznaje, kiedy na przekór swej tęsknoty do poznania prawdy, na przekór swej gorliwości, do której tak ważny przedmiot musi pobudzać, i na przekór swoich usilnych starań widzi się ciemnościami i wątpliwościami skrępowanym. Ileż to razy przyszło do tego żem się modlił ażeby mi Bóg dał albo prawdę poznać, albo żeby mnie od żądzy poznania jej uwolnił. Nie byłoż takie pożądanie, które we mnie zaszczepił, istnym dla mnie męczeństwem? Miałżem je z duszy swojej wypłaszać? Miałżem poszukiwania prawdy się wyrzec? a siebie wobec niej, wobec samego Boga na zupełną obojętność skazać? Owóż taka to była nieszczęsna ostateczność, w którą mnie moja nieświadomość pogrążała, a bez łaski Bożej byłbym się tak jak wielu innych, nie mógł od udręczeń powątpiewania inaczej uwolnić, tylko przez przytłumienie głosu własnego sumienia i przez głupotę wewnętrznego uporczywego zobojętnienia (1). Ale cześć Temu, który tych, co Go szukają, nie zawodzi. On zapobiegł mojemu pogrążeniu się w przepaści, ponieważ zawsze brzydziłem się karygodną, w rzeczach do wiary należących, obojętnością. Wiem jak wielu jest takich, co się nią w krótkim swym życiu usypiać pozwalają. Lecz ja nie mogłem nigdy tak, jak oni, o dniu ocknienia (zmartwychpowstania) zapomnieć. Widząc się zarówno niezdolnym do zrzeczenia się prawdy jak i do wynalezienia jej na zewnątrz Kościoła, czułem się, całym ciężarem mego niepokoju pociągnionym na łono onej powszechnej całego chrześcijanizmu matki, która z ust Zbawiciela "Słowa wiecznego żywota" otrzymała z poleceniem opowiadania Ewangelii wszystkim narodom do końca świata (Mt. XXVIII, 19-20). – Do czegóż tęskniłem? czegóż szukałem? oddany na pastwę nieuleczonym powątpiewaniom, ponieważ według zasad protestantyzmu sam chciałem być twórcą i sędzią mojej wiary; poczułem więc niezbędną potrzebę nauczającej powagi dla ustalenia się w prawdziwej wierze. A ta powaga musi się przecież gdzieś znajdować, ponieważ jest niezbędną. Potrzeba mi tylko było oczy otworzyć, aliści ona zjawiła się przede mną wśród świata. Kościół katolicki jedyny tylko otrzymał tę powagę i takową, on tylko jeden, ciągle wykonywał. W nim tylko jedynym, pomyślałem sobie, muszę ja i wiarę, i spokój i życie znaleźć. Więc że tych dóbr byłem dotąd pozbawionym, a to z powodu żem prawdy w pysznym moim rozumie szukał. Zaczem mógłżem się ociągać abym przez pokorę dobrodziejstw tych nie nabył? Potrzeba mi tylko było z moich błędnych mniemań uczynić ofiarę, dla powagi wiecznego Kościoła. Z początku moich błędów byłbym się na zaprzanie siebie samego dla mojego nieograniczonego w moim rozumie zaufania bardzo trudno zdobył. Lecz teraz po gorzkim doświadczeniu nauczyłem się czegoś lepszego, a rozum mój, sam przez się, po tylu próbach niedołęstwa zawstydzony, nie może się nadal pychą nadymać. Zarówno ze zbłąkanym synem zwraca mię nadmiar mego nieszczęścia, przez poskromienie pychy, do domu Ojca mojego.

Wszelakoż o nędzo serca ludzkiego, które równie niedołężne jest pod względem pokonania woli jak rozum pod względem dojścia do świata prawdy. Prawda stała się jawną mojemu umysłowi; nie śmiałem jej nie uznać, ależ ona mojej woli jeszcze nie pokonała. Straszna walka wszczęła się we mnie pomiędzy sumieniem, które mnie naprzód posuwało a znikomymi korzyściami, które mnie cofały. Przyjaciele, którzy skutkiem mojego nawrócenia mogą mi się stać nieprzychylnymi. Rodzina, która się tym samym będzie uważała za odartą ze środków swojego utrzymania (mamże się do tego nie przyznać; ale czemuż nie?), taki smutny wstręt do zrzeczenia się błędów i do porzucenia sekty, której byłem dźwignią, utrzymywał jeszcze wobec prawdy serce moje w wahaniu się pomiędzy dwoma, że się tak wyrażę, biegunami. Bóg jednak dopuścił coś podobnego na mnie, aby mnie z pychy uleczyć odsłaniając mi całe moje niedołęstwo. Ponieważ ta walka więcej mnie upokarzała, niżeli to dokazać mogły wszelkie moje powątpiewania i błędy, doświadczyłem tego, jak to łatwo łudzić się dla tajemnych pobudek nie zaspakajających nasze sumienie, a które nas w nieszczęsnych sektach krępują. Atoli błagałem Boga, aby tak wolę moją umocnił, jako już mój umysł oświecił. A Pan ulitował się nade mną. Jego to łaską wzruszony zawołałem: "Chcę o Panie"; i ofiara została spełnioną.

Od tej chwili, Bracia moi, dostąpiłem przecież tego jedynego szczęścia, które chrześcijaninowi w tej pielgrzymce żywota tyle jest drogim, to jest: sumienia spokojności. Jeżeli to sumienie mnie kiedy jeszcze niepokoi to jedynie wówczas, gdy mi wyrzuca, żem przez tyle lat był pomiędzy wami organem błędu. Aby więc o tyle o ile to ode mnie zależy złym skutkom, mego poprzedniego pożałowania godnego urzędowania, zaradzić, postanowiłem powody, które mnie znagliły do powrotu na łono Kościoła, niniejszym ogólnym listem przedstawić. Zwracam się z nim do was z uczuciem boleści i nadziei. Czyniąc bowiem przegląd wszystkich dusz, które na błędną drogę wprowadziłem, muszę nad tym ubolewać, lecz obok tego pocieszam się nadzieją, że to pismo dla wielu nie będzie bezpożytecznym, jeżeli je tylko z szczerym pragnieniem znalezienia prawdy czytać zechcą. I czemuż byście mieli głosem moim pogardzać? Miałażby przestroga rozczarowanego pielgrzyma ostrzegającego swoich przyjaciół o zmylonej drodze, która do śmierci prowadzi, być niemiłą, tam zwłaszcza, gdzie rzecz idzie o życie wiekuiste?

Tak a nie inaczej bracia mili, protestantyzm jest rzeczywiście nie czym innym, jedno systemem niewiary, spoczywa on na tych samych podstawach jak wszystkie inne błędne systematy, a w pełnym swoim rozwoju musi koniecznie do zniweczenia Chrześcijańskiej religii doprowadzić (2). Z jakiego bądź punktu widzenia na ten system się zapatrujemy, dochodzimy zawsze do tej zatrważającej prawdy. Źródło zaś tego błędu wynika z samego jądra protestantyzmu, i całkowita jego historia tym błędem jest nacechowana.

Główną protestantyzmu podstawą, jest rozum każdego pojedynczego człowieka, ten mu objaśnia znaczenie Pisma świętego i służy za jedyne prawidło wiary. Protestant nie powinien nawet żadnego innego prawidła szukać, dopóty mu sam rozum znaczenie Pisma świętego wskazuje. Ponieważ zaś nikt nie może się za nieomylnego, a zatem i za ubezpieczonego od błędu poczytywać, iż wiara, jaką sobie sam utworzył, żadnemu nie podlega błędowi, więc też żaden protestant nie może sam przez siebie być w posiadaniu, błędowi nie podległej czyli nieomylnej wiary.

Pojmujecie więc, że rozum sam z siebie omylny, potrzebuje niezawodnego prawidła do poznania prawdziwego znaczenia Pisma świętego. Dopóki tylko sam rozum każdego pojedynczego człowieka, za jedynego sędziego prawdy uznajemy, dopóty wszystkie prawidła jakie by tu postanowić można, sprowadzają się do tej jednej niedorzeczności: To wszystko co się twojemu rozumowi jasnym wydaje, jest prawdą. Lecz któż nie widzi, że tu właśnie o to się rozchodzi, czy protestant może być tego pewnym, czy może być bezpiecznym, iż się sam nie łudzi, gdy według probierza swojego rozumu twierdzi, iż ten lub ów artykuł wiary, z wyłączeniem każdego innego znaczenia w Piśmie świętym wyraźnie się zawiera? Możeż on jakim sposobem udawać, że wierzy, iż w tym jego zdaniu wszelkie złudzenie jest niemożliwe? wyjąwszy, że się wyraźnie i stanowczo za nieomylnego poczyta. Wszelako dopóki tylko do tego ostatecznego obłędu nie dojdzie, będzie zawsze zniewolonym przyznać, że on dopóty żadnej pewności wiary nie posiada, dopóki tylko ta pewność jedynie na jego rozumie się opiera, i dopóki tym wskazanym prawidłem wiary nie będzie co innego, tylko jego, błędowi podległy, rozum.

Tym ci bardziej, gdy te indywidualne tłumaczenia Pisma świętego koniecznie według różnorodnego indywidualnego pojęcia, różnorodne wypadną, nieunikniony stąd nastąpi skutek, że każdy protestant swoje osobiste tłumaczenie Pisma świętego, sprzecznym znajdzie, z tymi wszystkimi, którzy Pismo święte inaczej, niźli on, rozumieją. A przecież pomiędzy tylu różniącymi się od siebie tłumaczeniami, może tylko jedno być prawdziwe, jeśli się tylko takowe pomiędzy nimi znajduje. A na jakiejże zasadzie może pojedynczy protestant twierdzić, że między tylu niezgodnymi z sobą tłumaczeniami, on sam jeden ma prerogatywę, iż prawdziwe znaczenie odnalazł? Po jakim niezaprzeczonym znamieniu rozpoznaje on prawdę swojego tłumaczenia, które lubo rozum jego za prawdziwe uznaje, ono jednak tak liczne i sprzeczne, ale możliwe (literalne lub przenośne) tłumaczenia dopuszcza, ile jest odmiennych od niego indywidualnych rozumów? Może powie, że on różne miejsca Pisma świętego zbadał, porównywał, i jedne drugimi objaśniał. Przypuśćmy! lecz każdy inny prywatny jak i on, toż samo utrzymuje, i ma takie samo prawo do poprzestawania na swoim własnym badaniu. Przeto im więcej jest zaufanym w swoim prywatnym badaniu, które według jego mniemania od Pana Boga mu dane jest jako jedyny dowolny środek do rozpoznania prawdziwej religii, tym więcej musi się jego pojedyncze przekonanie zachwiać, gdy widzi, że toż przekonanie stoi w sprzeczności z tylu innymi, którzy się nie mniej jak on, na swoje rzekome, od Boga im podane do poznania prawdziwej wiary, prawidło, powołują. A tak pogardziwszy wszystkich innych tłumaczeniami, dlatego, iż się z jego tłumaczeniem pogodzić nie mogą, a popadłszy w nieuchronne powątpiewanie o prawdzie swojego tłumaczenia, ponieważ to wszyscy inni odrzucają, przychodzi do wniosków, że nie wie, ani w co ma wierzyć, ani w co rzeczywiście wierzy.

Wreszcie gdy protestant swoje własne tłumaczenie ze wszystkimi innymi tłumaczeniami sprzecznym znajduje, to może, bardzo naturalnie popaść w zwątpienie. Lecz gdy tłumaczenia innych protestantów równie jak i jego tłumaczenie na prywatnym się rozumie opierają, a z tego powodu są niepewne, zmienne i ze wszystkimi innymi sprzeczne; to nie przedstawiają one żadnej powagi, której by się można rozsądnie poddawać. Jeżeli zaś protestant dalej swój indywidualny rozum za najwyższego sędziego wiary poczyta, to tym samym uznaje się być zdolnym do zrozumienia lepiej prawdziwego znaczenia Pisma św. niźli cały Kościół, a swoje partykularne względem Biblii orzeczenia uznaje za ważniejsze od nieprzerwanego i powszechnego podania. Na próżno mu dowodzi cały Kościół Boży, że zrozumienie jego z wiarą wszelkich czasów jest sprzeczne, bo on to świadectwo odrzuca, a z zatrważającą zarozumiałością w swoim sposobie widzenia skrępowany, odpowiada Kościołowi: "Zbłądziłeś, takie jest moje przekonanie!" Nie jestże to pycha? pytam się, a co smutniejsza, pycha jako konieczne przygotowanie do poznania religii nakazanej ludziom pokornego serca. – Niechby który z protestantów rzetelnie sam siebie zechciał zapytać: Czy może takie zasadnicze twierdzenie, – które było źródłem wszystkich na całym świecie błędów, a na którym ja zniewolony jestem oprzeć całą moją wiarę – chrześcijaninowi wystarczyć? Możeż się on potem dziwić, że przy poszukiwaniu prawd owej wiary w wnętrzu swej duszy, nic więcej nie znajduje oprócz ukrywanej niespokojności, o pokonanie której na próżno się stara. Nie, u protestanta nie ma żadnej wiary! To, co on wiarą zowie, jest u niego tylko czczą i niestałą mrzonką, a mrzonką tego samego rodzaju, jakimi są wszystkie inne marzenia. Religia i Boska wiara są to tylko dla niego pewnym rodzajem wyobrażeń; są hipotezami, a niczym więcej! On ciągle musi być w obawie złudzeń, a to w obawie tym większej, o ile mniej jest zarozumiałym, o ile pokorniejszym, czyli o ile jest lepiej po chrześcijańsku usposobionym. Nie może on nigdy z całą stałością nawet pierwszego wyrazu wiernego chrześcijanina ja wierzę, wypowiedzieć, a jeśli go przecież wypowie, to zawsze jakoby w odwodzie tego wyznania pozostaje powątpiewanie.

Ach! uczułem to aż nadto boleśnie, kiedym jako owoc długich poszukiwań i mozolnych badań nic więcej nie zyskał oprócz przekonania o mojej własnej nieudolności w wynalezieniu prawdziwej wiary. Kiedym dla spełnienia pierwszego obowiązku chrześcijanina mój rozum zawezwał do wykonania aktu wiary, to ten się na to zdobyć nie umiał. Skutkiem każdego badania była sama tylko nieświadomość. To w co dziś uwierzyłem, – ponieważ wyobrażałem sobie, iż się tak a nie inaczej widocznie w Piśmie św. znajduje – o tym już nazajutrz wątpiłem, bom tegoż samego już w Piśmie św. tak wyraźnie, jak mi się wczoraj zdawało, nie znajdował. Bywało, żem czasem w tymże samym miejscu jakiś zupełnie inny dogmat dostrzegł. Często czując niezbędną potrzebę niezachwianej wiary, byłem znaglony do skreślenia sobie symbolu wiary, i wmówiłem w siebie, że ten już będzie nieodwołalny. Ale ten rzekomo wiekuisty symbol przetrwał zaledwie dni parę. Rozum mój począł się błąkać pomiędzy jednym a drugim mniemaniem, nie znajdując nic pewnego oprócz mojej własnej niestałości. I jakoż mogłem w tym stanie przetrwać? Jak sobie w nim upodobać? A kiedy twierdzę, że każdy protestant, który sobie ze swej wiary chce zrobić sprawozdanie, koniecznie musi w ten sam kłopot popaść, i że chwiejność jego mniemań w stosunku do jego badań i poszukiwań wzrasta, to nie przypuszczam, aby jakie protestanckie sumienie mogło mnie o kłamstwo pomawiać.

Jeżeli się na protestancką podstawę (Principium) z innego jeszcze punktu widzenia zapatrywać będziemy, to ona nas właśnie wprost do zaprzania wszelkiej wiary doprowadzi. Wie-li kto, co czynił gdy do ludu się odzywał: Wierzajcie tylko własnemu osobistemu badaniu. Nie jestże to to samo, co powiedzieć najwyraźniej najliczniejszym ludziom: Nie wierzajcie w nic (3). Jakoż w rzeczy samej nikt się nie odważy zaprzeczyć, że badanie wielu ustępów Pisma św. jest zupełnie niemożebne i przechodzi pojęcie ludzi nieumiejętnych i nieświadomych, słowem, pojęcie pospólstwa, które większą część ludzkiego rodzaju stanowi. Przyznawali to bardzo często protestanccy pisarze, lubo takie przyznanie dla samychże protestantów było okropnym, ale sam zdrowy rozum do takiego zeznania ich zniewalał. Czuli bowiem aż nazbyt wielką niedorzeczność w twierdzeniu, że pospólstwo może bardzo jasno pojmować znaczenie Pisma św., kiedy nawet uczeni do jednego porozumienia się dojść nie mogą. – Bo jakoż pospolity chłopek może dojść zawiłego tłumaczenia Pisma św., który nawet potoczną pospolitą książkę dobrze nie pojmuje. Jeżeli zaś partykularne badanie dla większej części jest niemożebne, a jeżeli pomimo to według zasady protestantyzmu to badanie jedynym jest środkiem do nabycia prawdziwej wiary; więc nie można uniknąć płynącego z tej zasady nieuchronnego wniosku, że największa część protestantów w wyznawaniu prawdziwej wiary musi być powątpiewającą. – Taki zatem jest nieszczęśliwy los nauki, która wprawdzie z początku miłości własnej schlebia, ale człowieka wkrótce upokarza. Wynoszą rozum osób pojedynczych, aby go do nieposłuszeństwa wyrokowi Kościoła pobudzić, zachęcają go mówiąc: niczego się nie bój, twierdź, kłamaj, wystawiaj artykuły wiary według upodobania, ty sam sobie wystarczasz, a w rezultacie jakiż stąd wniosek, jedno ten, ponieważ lud ten nikomu nie wierzy tylko samemu sobie, więc w nic nie wierzy. Trzeba i to koniecznie zauważyć, że, jeżeli pospólstwo w wielu protestanckich krajach jeszcze jakąś wiarę przechowuje, to to nie wypływa bynajmniej z zasady protestanckiej, lecz przeciwnie, jest to praktyczne następstwo nie zważania na praktyczne tej zasady zastosowanie. Pospólstwo tworzy sobie wiarę według kazań swojego pastora. Czuje to ono aż nazbyt, że gdyby ją chciało utworzyć według swojego niemożebnego badania, to by wiarę w tejże samej chwili utraciło (4). Jeżeli zaś wiara chrześcijańska jest dla największej liczby chrześcijan niemożebną i niedostępną, więc też i chrześcijanizm taki, nie może być prawdziwą religią, gdyż religia jako wszystkim potrzebna musi być dla wszystkich dostępną. Protestantyzm wprawdzie utrzymuje, że jest prawdziwym chrześcijanizmem, ale według jego zasad, chrześcijanizm nie jest już żadną prawdą. Taki jest konieczny i ostateczny wniosek, a każdy protestant, który do tego wniosku nie dochodzi, to samego siebie nie rozumie.

Gdybyśmy na tych tak prostych, tak stanowczych uwagach poprzestali, to byśmy przynajmniej powierzchownie poznali jako protestantyzm w nieuniknionym następstwie nad zniweczeniem Chrystianizmu pracuje. Ludzie przy tym zawsze obstawali, że prawdziwa religia nie powinna być prywatnym mniemaniem, ale że powinna być społeczeństwem, które się zewnętrznym wyznaniem wiary ujawnia. Takie społeczeństwo jako skarbiec prawdziwej wiary stało się wyraźniej jeszcze rzeczywistym, odkąd Chrystus swój Kościół, to jest społeczeństwo duchowne jedyne, nieprzerwanie trwałe, powszechne i święte na jawnym wyznaniu chrześcijańskiej wiary założone ustanowił (5). Oczywistą rzeczą jest, że duchowne społeczeństwo czyli Kościół bez wyznania wiary ani istnieć, ani widomym być nie może. Bo i jakoż by mógł Kościół wiarę wyznawać, gdyby ją jawnie zewnętrznie nie wypowiadał? Jeżeli zaś każdemu prywatnemu człowiekowi przyznamy prawo, do wytworzenia sobie wiary według tego, jak sobie Biblię tłumaczy, któż to nie zrozumie, że stąd konieczny wypływa wniosek, iż to wspólne wyznanie wiary jest rzeczą, jak sobie tylko wyobrazić można, niemożebną. Symbol wiary zawiera to, w co niezbędnie wierzyć potrzeba. Lecz jakżeż można określić to, w co wierzyć potrzeba, jeżeli każdemu pojedynczemu prawo się przyznaje, aby zdecydował, co może przyjąć a co odrzucić. Przyznanie takiego prawa nie jestże prostym oświadczeniem, że nie chcemy żadnego dogmatu ustanowić nawet w tym, co się zdaje być potrzebnym do wierzenia? Jeżeliż rozum pojedynczego człowieka jest niezależnym od innego rozumu, więc nie może nikt od drugiego wymagać, ażeby w to wierzył, w co on według swego rozumu wierzy. Każdy może mieć swoje czysto indywidualne mniemanie, ale z tego nie utworzy się nigdy wspólne prawidło wiary, któremu by się ktoś inny poddać był obowiązany. Ty odkrywasz ten lub ów dogmat w Biblii. Ty weń wierzysz według twego rozumu. Lecz jeśli inny rozum toż samo w Biblii nie znajduje, albo nawet coś sprzecznego z twoim dogmatem spostrzeże, to on według tej samej zasady, według której ty go przyjmujesz, musi twój dogmat porzucić. Tak np. wierzy luteranin w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie (6), przeciwnie zaś kalwiński rozum, który nie ma obowiązku, aby luterskiemu rozumowi podlegał, nie znajduje w Biblii takiego dogmatu, przeto nie może się ani od luteranina domagać podobnej wiary, ani też potrzebę uznania swojego dogmatu innym narzucać. Tak podobnież luterski i kalwiński rozum jest przekonanym, że Bóstwo Jezusa Chrystusa z Pisma świętego wyraźnie się wywodzi. Lecz jeżeli socynianin, który Pismo święte również według swego rozumu objaśnia, w tymże Piśmie świętym podstawy do sprzecznego twierdzenia znajduje, więc nie może ani luteranin, ani kalwinista twierdzić, że wiara w Bóstwo Jezusa Chrystusa jest niezbędnie potrzebną. Muszą i owszem zezwolić, że dogmat ten, z mocy wspólnej z protestantami zasady, socynianin powinien odrzucić. Zastanowiwszy się wreszcie nad wszystkimi objaśnionymi dogmatami, to wypadną nad każdym z nich, też same wnioski. Nie znajdziemy ani jednego dogmatu, w któryby człowiek chcąc pozostać chrześcijaninem według protestanckiej zasady koniecznie wierzyć był obowiązanym (7).

Zapytaj się protestantyzmu i domagaj się od niego, aby ci wskazał prawdy wiary, w które chrześcijanin koniecznie wierzyć powinien. On na to nie potrafi odpowiedzieć. Te tak sprzeczne z sobą wyznania protestanckich kościołów muszą, a nie mogą inaczej przypuszczać jak to, że ich ustawodawcy, wychodząc z ustawy prawa partykularnego tłumaczenia wiary, niektóre zasady jako zawierające się w Piśmie świętym uznawali, inne zaś odrzucali, a więc że tylko swoje indywidualne zdania przedstawiali. Protestantyzm sam nie zapiera się tego i od niedawna dozwolił on i tym wymarzonym wyznaniom wiary z tegoż samego prawa korzystać. Bo zapytaj się tylko członków owego protestanckiego społeczeństwa, które się jeszcze zawsze według swojego Augsburskiego wyznania wiary, takim (to jest Augsburskim) nazywa, czy oni się poczytują być w obowiązku we wszystkie tegoż wyznania artykuły wierzyć; a oni się na takie pytanie uśmiechną. Alboż nie wiadomo, co o tym Symbolu wiary w mieście Kalwina orzeczono? alboż to rzecz tajna, jaką maksymę kler anglikański przyjął: że można jakąś formułkę wiary podpisać, lubo się ją wewnętrznie odrzuca, i że skutkiem tak dziwnego postępowania, członkowie tego kleru bez namysłu przysięgają wszystkie artykuły anglikańskiego wyznania wiary utrzymywać, a sąd o naukach w nim zawartych może sobie każdy czynić jak mu się tylko podoba (8). Protestantyzm czuje tę niemoc w ustaleniu swej wiary tak dalece, że z pewnym anglikańskim biskupem przyznaje: Protestantyzm polega na tym, że wierzyć można w co kto chce, a można sobie wymyślać to w co się wierzy. Protestantyzm znosi taką mowę obojętnie. Nie przeczy, że ona jest jego własną mową, ponieważ wie dobrze, że to jest tylko ostatecznym wnioskiem nauki, którą się oni zaszczycają. Musi więc wreszcie przyznać, że on nic takiego nie może podać w co chrześcijanin, aby nim był, wierzyć powinien, a w rozpaczy o swoją sprawę musi na tym kończyć, że on sam wiedzę, o rzeczach wiary, za niepożyteczną uznaje. Przemawia on z Biblią w ręku do ludu: "Prawda jest tu w tej księdze zawarta, ale co jest prawda, czym jest chrześcijanin o tym ja nie wiem. Wierzysz-li w Boga w Trójcy jedynego. Wierzysz-li w Bóstwo Chrystusowe, wyznajesz kary wieczne, to jesteś chrześcijaninem. Lecz choćbyś w to wszystko nie wierzył, toś także jest chrześcijaninem. Jakiekolwiek by były twoje osobiste mniemania, jeżeli tylko utrzymujesz, że one się w Biblii znajdują, to już dosyć. Któżby się odważył określić, w co koniecznie wierzyć należy? To sobie tylko Kościół katolicki przywłaszczył i to wykonywał po wszystkie czasy. My zaś, których religia na tym zależy, wierzyć w to wszystko w co kto chce, nie możemy takiej niewoli znosić, inaczej musielibyśmy się wyrzec naszego prawidła wiary, uznajemy wprawdzie, że się to dziwacznym wydaje, jako Bóg do ludzi przemawiać mógł, iżby oni nie wiedzieli co On mówił. Lecz gdy to inaczej być nie może, a protestantyzm nie powinien być w błędzie, więc trzeba temu jakkolwiek bądź wierzyć. Bądźże sobie więc obok tej nieświadomości spokojnym i pewnym, że możesz być dobrym chrześcijaninem, chociażbyś nie wiedział, w co ci wierzyć potrzeba, aby być chrześcijaninem".

Co się mnie tyczy mili bracia! to taka mowa przekonała mnie, że trzeba zaprzestać być protestantem, aby chrześcijaninem zostać.

Podkopując i burząc wiarę, podkopuje też protestantyzm i burzy wszelką moralność, której konieczną podstawą jest wiara. Każdy moralny obowiązek jest wynikiem pewnej prawdy. Protestantyzm zaś zezwala na wszelkie rodzaje wiary, a zatem też zezwala i na wszelkie rodzaje moralności. Nie może on się zdobyć na żadną stałą naukę moralności, ponieważ na sędziego moralności narzuca się rozum każdego pojedynczego człowieka. Nie ma przeto żadnej wspólnej nauki moralnej, ponieważ nauka ta musiałaby się zmieniać według mniemania każdego w szczególności; nie ma żadnej stałej nauki moralnej, ponieważ ta musi być tak zmienną, aby do zmiany każdego pojedynczego rozumu pasowała, nie ma żadnej obowiązującej nauki moralnej, ponieważ obok niezależności rozumu jednego człowieka od rozumu każdego innego, tak względem moralnej jako i wiarowej nauki, tak samo nikt nie ma prawa drugiego zobowiązywać do przyjęcia tej moralności, której sam hołduje, jako nikt nie ma prawa kogo innego przyniewolić do uznania tych mniemań, które on sam za stałe uznaje.

Gdyby przeto kto chciał nauczać, że dobre uczynki nie są do zbawienia koniecznie potrzebne, i że człowiek raz przez Boga usprawiedliwiony pewnym jest swojego zbawienia, jakiejkolwiek bądź by się zbrodni dopuszczał, to nie mógłby protestant takowego wyznawcę potępić, lubo by go taka nauka, rujnująca z fundamentów wszelką moralność, oburzała; ponieważ i ten wyznając taką naukę, która mu się według jego rozumu w Biblii zawartą być zdaje, wykonywa tylko prawo swobodnej partykularnej interpretacji, które protestantyzm uznaje. I rzeczywiście te potworne nauki były powszechnie wykładane, przez obu twórców protestantyzmu (9). I owszem oni je przedstawiali jak główną podstawę swojej moralności, twierdząc, że się takowe najwyraźniej w Biblii znajdują. Z tejże samej zasady wychodząc twierdzą nowochrzczeńcy, że dla spełniania Boskich rozkazów potrzeba wszystkich grzeszników pozabijać, dobra ich skonfiskować i nowy porządek rzeczy zaprowadzić (10). Resztę potworności tychże nowochrzczeńców wyliczać byłoby za długo. Inne protestanckie sekty powstały wprawdzie przeciw takim naukom, lecz ponieważ i ci podobnież z tej samej zasady, to jest z wolności swobodnego tłumaczenia Pisma świętego wychodzą, więc musieli też i te nauki tolerować, aby nawzajem tejże tolerancji doznawali. Nie jestże morderstwo zbrodnią wykluczającą z Królestwa niebieskiego? Tak jest, odpowiada wiele sekt reformowanych; tak nie jest, twierdzą socynianie, przynajmniej wtenczas, jeśli to nie staje się długim nałogiem. Któż pomiędzy tym dwojgiem będzie sędzią? Rozum? Ależ każdy z nich powołuje się na swój rozum. Biblia? Ale tę każdy tłumaczy na swój sposób, zaczem moralność socynianów powinna by być powszechnie tolerowaną. Niech no się zjawi jaki fanatyk z Biblią w ręku, jako to przywódca familistów (11), niech naucza, że jest dobrą rzeczą trwać w grzechach, aby łaska Boża tym szczodrobliwszą się okazała, lub jako antynomierzyści (12), że cudzołóstwo, kazirodztwo, morderstwo, czynią człowieka świętym na ziemi, a szczęśliwym w niebie; jednym słowem każdy kto uczy to co mu się podoba, każdy taki powinien być tolerowanym. Nie ma żadnego punktu w chrześcijańskiej moralności, o którym by protestantyzm mógł powiedzieć, że mu się trzeba w czynie poddawać, ponieważ dla protestantyzmu żadnego dogmatu nie ma o którym by śmiał powiedzieć, że trzeba swój rozum doń zastosować; a tak jako jego artykuły wiary dadzą się do tego jednego zasadniczego twierdzenia sprowadzić: "Wierzę we wszystko co mi się prawdziwym być zdaje", tak, podobnież wszelkie prawidła jego moralności redukuje się do następującej tezy: "Powinienem wszystko czynić co mi się dobrym być wydaje". Takie to jest prawidło moralności, z którego każdy jakiekolwiek by były jego namiętności zarówno zadowolonym będzie tak, jako poprzestaje na formule wiary odpowiedniej jego błędom, niechby sobie były, jakimi bądź chcą.

Można stosownie do tego i o czci zewnętrznej toż samo twierdzić, bo i czymże ona tu być może? Cześć zewnętrzna jest objawem wiary. Owóż ponieważ u protestantów nie ma żadnego wyznania wiary, więc też nie może być żadna temu wyznaniu odpowiednia cześć Boga zewnętrzna. Ponieważ się u nich wiara zmieniła i dotąd się jeszcze codziennie zmienia, więc i ona cześć Boga zewnętrzna powinna by być koniecznie zmienną, albo jeżeli obok zmiany wiary, cześć zewnętrzna się nie zmienia, to jest ona tylko widmem jakiejś wiary, której rzeczywiście nie ma. Wreszcie jako się w protestantyzmie wiara tylko w indywidualnych pojęciach porusza, które z sobą w różny możebny sposób są sprzeczne, więc i cześć zewnętrzna może się tylko w rażącej sprzeczności jako społeczny wyraz sprzecznych poglądów przedstawiać, albo potrzeba by tyle odmiennych obrzędów czci zewnętrznej obmyśleć ile różnorodnych mniemań w umyśle pojedynczych członków znajdować się może.

Dlatego też protestancka cześć zewnętrzna wszędzie oznaki bliskiego swojego rozkładu przedstawia. Zależy ona głównie na kazaniu. Ale i to już straciło w oczach protestantów wszelki religijny charakter. Przynajmniej w samym swoim zarodzie przyznawała sobie reformacja w wielkiej swojej zarozumiałości, że Duch Święty szczególnym sposobem wspiera predykantów w objaśnianiu Biblii. Lecz odkąd poznano, że ten Duch jednocześnie ogłasza dogmaty z sobą sprzeczne i że wreszcie żadnego dogmatu nie uczy, zniknął zarazem ten religijny urok – a predykant wstępujący na mównicę dla objaśnienia Ewangelii, nie jest już teraz niczym więcej jak tylko człowiekiem, który swoje widzi-mi-się wskazać zamierza innym ludziom, mającym takież samo prawo zapatrywania się na wszystko według swego sposobu widzenia, zupełnie prawie tak, jak filozof prawi wobec swojego audytorium, które o jego wykładzie wyrokuje. Protestantyzm podtrzymuje wprawdzie jeszcze modlitwę w Imię Jezusa Chrystusa, ale czymże jest ta modlitwa, odkąd w protestantyzmie nie wiadomo, czy Chrystus jest Bogiem, czy człowiekiem, jak to (ostatnie) socynianie i muzułmanie utrzymują? Alboż to protestantyzm nie pojmuje, że to jest bezbożnością do Chrystusa się nie modlić, jeśli On jest Bogiem; lub że to zakrawa na bałwochwalstwo modlić się do Niego, jeżeli On Bogiem nie jest. W taką niepokojącą sumienie alternatywę, popycha protestanta owa zewnętrzna cześć Chrystusa wobec niepewności wiary, czy Chrystus jest Bogiem, lub tylko człowiekiem. Co się zaś świętej Wieczerzy (13) tyczy, którą protestanci zawsze za Najświętszą oznakę swojej czci zewnętrznej poczytują, to wiadomość o pojęciach jakie sobie o niej do dziś dnia tworzą, sprawia wszędzie wielkie zgorszenie. Kiedy niedawno temu, przy okazji połączenia się lutrów z kalwinami, predykanci zapowiedzieli, że rozdawać będą Ciało Chrystusowe jednym rzeczywiste, a innym tylko pod figurą, odpowiednio do szczegółowej każdego przyjmującego wiary (14), cóż oni w swoim zaślepieniu innego czynili, jedno, że wobec całego świata przyznali, że protestantyzm zarówno tak mało wie w co w przedmiocie Wieczerzy wierzyć należy, jako we wszystkich innych rzeczach; a uroczysty akt chrześcijańskiej czci, służy im tylko za ceremonię, na którą nie ma co zważać. Cóż wreszcie powiedzieć mogę o Sakramencie Chrztu, który tak dawny, tak powszechny jest, jak sam chrześcijanizm. Sakrament ten tak uroczyście od Chrystusa postanowiony, uważany jest za niepożyteczny zwyczaj Kościoła. Protestantyzm zaciera tu swoją obojętnością względem tego najistotniejszego znamienia chrześcijańskiego, ostatni ślad odróżniający go od bałwochwalczych narodów. I możnaż się tu dziwić, że tak wielu protestantów do takich bezbarwnych czyli wiarowego znaczenia pozbawionych obrzędów nieprzezwyciężony wstręt czują, kiedy ich chrześcijańskie znaczenie do takiej, że tak powiem, oczywistej niedorzeczności się sprowadza. Ten kult utrzymuje się wprawdzie jeszcze tak jako się martwe ciało, z którego się dusza ulotniła, do pewnego czasu utrzymuje, ale korupcja wkrótce nastąpi i wszystko się w proch zamieni.

Aby dowieść, że protestantyzm w swoim rozwoju jedynie do zniweczenia chrystianizmu prowadzi, nie potrzeba się bynajmniej w rozbiór tych wszystkich uwag wdawać. Jedna uwaga już do tego wystarczy. Protestanci wyobrażają sobie, że chrześcijanizm jedynie tylko na tym od Boga natchnionym Piśmie św. zależy. Zaczem Chrześcijanizm do swojego istnienia potrzebuje tylko posiadać pewny środek do rozpoznawania ksiąg natchnionych. I jakiż to sposób, jaki środek? Może nim jest podanie (tradycja) w kościołach protestanckich? Bynajmniej, ponieważ to wywodzi się dopiero od trzech wieków. Może nim jest podanie Kościoła katolickiego? To tym mniej, bo protestanci odrzucili wiele książek, które Kościół katolicki jako Boskie uznaje. Może przynajmniej względem ksiąg Starego Testamentu mają za sobą podanie żydów. I to nie, ponieważ Reformowani niektórych książek nie przyjmują, które żydzi jako natchnione szanują. Zaczem dla każdego protestanta pozostaje jako jedyny środek jego własny rozum, który to główne zadanie, tak jak wszystkie inne, rozstrzyga, a jeśli się rozum w swojej decyzji nie poczytywał za nieomylny, musi się cały protestantyzm opierać na niepewności. Co gorsza, każdy protestant może każdą książkę Starego i Nowego Testamentu odrzucić lub uznać według tego jak mu to jego partykularny rozum, jedyny o natchnieniu ksiąg Pisma świętego, sędzia, wskazuje. Pierwsi Koryfeusze protestantyzmu na podstawie takiego prawa, kilka książek z katalogów Pisma świętego wyłączyli; może więc każdy protestant z mocy tegoż prawa zarówno jeszcze inne księgi wyrzucić. A jako nie ma dogmatu, któremu by protestant według praw reformacji nie mógł zaprzeczyć nie przestając być chrześcijaninem, tak również nie ma żadnej księgi, której by Boskiego pochodzenia nie mógł odmówić, nie przestając podobnież być chrześcijaninem. Zaczem potrzeba wszelkie niezgody w przedmiocie dokumentów świadczących o objawieniu tolerować, podobnież jako się jest zniewolonym do tolerancji wszelkich rozterek w przedmiocie zawierającej się nauki w tychże dokumentach zawartej, ponieważ jak jedno, tak i drugie z tej samej niezawisłości w przedmiocie wiary każdego pojedynczego człowieka wypływa. Gdy wreszcie protestantyzm doprowadzonym zostanie do przyznania się – że on rzeczywiście nie wie na czym wiara polega – lubo mu tyle przynajmniej wiadomo, że to w co wierzyć potrzeba zawiera się w Piśmie św. – to wreszcie i do tego ostatniego a ciasnego kąta przyparty, zniewolonym zostanie do wyznania, że on nie jest w możności orzec, czym właściwie jest Biblia.

Jeżeli zaś po tym wszystkim kto zechce o chrześcijaństwie rozprawiać, i to imię sobie przywłaszczać, to sumienie jego, które się samą nazwą chrześcijanina nie dozwoli omamić, wręcz mu straszny wyrok przeciwko reformacji wypowie:

"Dla ciebie żadnego chrześcijanizmu nie ma!"

Lecz na tym niech będzie dosyć: według tego potraficie zapewne, czym jest protestantyzm, osądzić. Historia jego jest następująca: Przewodnicy nadali sobie samym posłannictwo (misję) i ogłosili, że oni z własnego posłannictwa się pojawili dla poprawy Kościoła. Zbłąkani! zważcież sami coście zrobili. – Skoroście już raz odrzuciwszy powagę katolickiego Kościoła, niezależność w rzeczach wiary każdemu pojedynczemu człowiekowi przyznali, narzucili się wam w oczach waszych inni reformatorowie, ażeby wasze dzieło dalej posuwać. Zreformowali też oni waszą naukę, tak samo, jakoście i wy z Kościołem uczynili. Wyście powiedzieli: porzucamy wasze dogmaty, ponieważ one z rozumem naszym się nie zgadzają. Oni też rzekli: porzucamy inne wasze dogmaty, bo na nie rozum nasz zezwolić nie może. Pytaliście się ich: – Co wy za jedni? Oni nawzajem was zapytali: – Co wy za jedni, którzy Kościołowi posłuszeństwo wypowiadacie? I nie umieliście na to odpowiedzieć. Z tego co się przy samym zawiązku waszego dzieła przydarzyło, dostrzegliście pożałowania godne skutki, i z trwogą odsłoniły się wam w przyszłości one nieskończone spory różnorodnych mniemań, one niezmierne powikłania nauk, one wszechstronne spustoszenia w wierze, któreście w dziedzictwie potomności przekazali. Och! przeczucia wasze nazbyt były małe w porównaniu z tym, co się później rzeczywiście stało. Nie widzieliście wszystkich następstw tego, coście uczynili, ale skutki tego coście wy uczynili, my teraz naocznie widzimy. Ledwieście do grobu zstąpili, kiedy się nowe sekty na hasło waszego, w świat rzuconego, buntu wynurzyły, co wiarę, którąście jeszcze przechowali, ludowi wydarły i niczym nie tamowane, każdy symbol wiary zniweczyły.

Wszystkie te sekty, które z tej powszechnej protestanckiej zasady wyrastają, mają równe prawo do tolerancji – wszystkim musi ona być dozwoloną. Do każdej sekty można przystać i każdą porzucić bez narażenia się na wykluczenie z chrześcijaństwa (15). Bo później, po zachwianiu się pierwotnych sekt, bezimienna obojętność (indyferentyzm) czyli uśpienie śmiertelne, w którym reformacja na zawsze zagrzęzła, pożegnała się z prawdą na wieki, albo zrozpaczyła o jej wynalezieniu.

Jad ten zobojętnienia długo się rozpościerał w sercu reformacji, aż wreszcie podniósł swój głos, aby swą ostatnią wolę w samym ognisku protestantyzmu przez zaprzanie Bóstwa Chrystusowi w autentycznym akcie wypowiedział (16). Ten uroczysty upadek, któryby wśród protestantów powinien wzbudzić wrzawę i oburzenie, gdyby jeszcze chrześcijanami byli, został jednak z gorszącym milczeniem uznanym. Lecz protestantyzm już teraz wszystkiego dokonał. Dzieło jego doszło już do swojego celu i nie ma już nic w chrześcijaństwie do zreformowania, kiedy się już reformować samego Boga podjęto (17).

I możnaż jeszcze do tego świadectwa, którym reformacja się sama potępiła, co więcej dodać? Jest jednak dla nich coś okropniejszego, czego zamilczeć nie mogę. Bom niczego nie chciał przed wami zataić. Pytajcie wszystkich mężów, co w Europie nad zagładą chrześcijanizmu pracują (18), zapytajcież ich, czy oni protestantyzmu nie uważają za najwłaściwszy środek, który zamierzone przez nich dzieło zagładzenia wiary chrześcijańskiej przygotował, i do dziś dnia przygotowuje? W krajach gdzie on panuje wzmaga się to przedsięwzięcie z zadziwiającą szybkością, a to za pośrednictwem samejże nauki protestanckiej, podkopującej formalnie wszystkie dogmaty chrześcijańskie. W katolickich krajach radzi by oni burzyciele wiary, swój zamiar przez zaprowadzenie reformacji rozpocząć. Ponieważ według ich mniemania, jest to środek niechybny do zaszczepienia niewiary w ludziach, gdy się ich wprzód na protestantów wykształci. Jest to zamiarem nie tylko pojedynczych osób lub jakiego tajnego stowarzyszenia, ale jest to plan jawnie uznany. Zapytajcie ich o to, a oni wam inaczej nie odpowiedzą. I nic w tym dziwnego. Bezwyznaniowcy wiedzą o tym dobrze z historii protestantyzmu, że umysły ludzkie po zrzuceniu z siebie jarzma katolickiej powagi, pozostawione sobie samym, dadzą się do każdego błędu nakłonić, i że ludy po tylu zmianach i niepewnościach, pozbawione pewnego prawidła do poznania wiary, łatwo do tego dojdą, że sobie wszelką wiarę sprzykrzą. Ponieważ zasadnicze prawidło protestantyzmu z zasadą bezbożnych filozofów, jest zupełnie jedno i to samo, więc burzyciele wiary zadawalają się już chociażby tym, że protestantyzm im tą swoją, z nimi identyczną zasadą, tryumf gotuje; są bowiem pewni, że sam czas im, z tejże zasady, wszystkie następstwa sprowadzi. Dlatego to tak bardzo się protestantyzmem interesują. W sprawach swoich bezbożnych, nie pomijają oni żadnej sposobności, aby mu z całą uprzejmością równe dawać pochwały, jakie mówiąc o rzekomej filozofii, tejże oddają. Używają tysiącznych wybiegów, ażeby w katolickich narodach życzliwość dla protestantyzmu zjednać. Z całą gorliwością przyzywają oni reformację do pomocy, witają jako swoją przewodniczkę, ażeby niewierze drogę ułatwić, i łatwo mu przebaczają te resztki umierającego chrześcijanizmu, rozumiejąc to dobrze, że oni w gruncie z nimi są w zgodzie. Całą swoją zaciekłość zwracają oni ku katolickiemu Kościołowi (19), który wszystkie ich napady nielitościwie odrzuca. Któż się nie zdumieje nad tym przymierzem, nad tym braterstwem protestantyzmu z niewiarą? Jakież widmo może nas do ocknienia się doprowadzić, jeśli nas to godło śmierci nie przerazi. Ty, który katolickiego Kościoła wiarą pogardzasz, kiedy cię ta wzywa "przystąp do mnie, a ja z niewiary cię wyratuję", uwierz przynajmniej niewierze, która ci przyklaskuje mówiąc: "Niech protestantyzm zapanuje – ja za moje zwycięstwo ręczę".

I czemuż się jeszcze kochani bracia w porzuceniu tych nieszczęsnych sekt ociągacie, którym tak pilno tego chrześcijanizmu się pozbyć? Azaliście się trzechwiekowym doświadczeniem aż do zbytku nie nauczyli w co się religia zamieni, gdy się ją na pastwę odda dowolnym każdego człowieka mniemaniom? Azaliż wam jeszcze czego do waszych doświadczeń brakuje? Takżeśmy to już głęboko upadli? Niedługo, a protestantyzm zaprze się jeszcze i swego nazwiska, a połączy się w jedno z niewiarą. Jeden tylko pozostaje środek do odzyskania prawdy, a tym jest skierowanie się na drogę, z którejśmy zboczyli. Jeżeli chrześcijanizm niewątpliwie tam ginie, gdzie każdy pojedynczy się mistrzem jego czyni, to może on tylko się ostać tam, gdzie każdy pojedynczy powagę Kościoła za prawidło swej wiary poczytuje. Tę powagę, która jest warunkiem bytu religii porzucać, znaczyłoby to samo, co bunt samemu Bogu wypowiadać i wbrew Jego woli chcieć być chrześcijaninem. Opamiętajcie się przecie choć teraz, a poszukajcie tę jedną nieprzerwaną i powszechną w całym świecie powagę. I jestże to trudno ją poznać? wzdrygaż się wasze sumienie do jej uznania? Czy sądzicie, że wiarę poza Kościołem katolickim znajdziecie? Jeżeli o nic więcej, a tylko o wynalezienie tej koniecznej powagi idzie, to już o tym żadnej sprzeczki być nie może. Niedowiarek i protestant, obaj w tym się zgadzają, że powagi gdzie indziej nie ma, tylko w katolickim Kościele. Tę prawdę cały świat jednozgodnie wygłasza. Któż nie wie, że tylko Kościół katolicki, i on tylko sam jeden od kolebki chrześcijaństwa w posiadaniu tego prawa się znajdował, że wiary za pośrednictwem powagi nauczał, i że powszechne a nieprzerwane podanie w Kościele zawsze prawidłem wiary było, a temu podaniu każdy wierny swoje mniemania poddawał. Komu tajno, że dzięki temu urządzeniu, Kościół katolicki wszystkich takich zawsze wykluczał, którzy powszechnemu podaniu swoje partykularne mniemania podsuwali, i że samo imię heretyka, które nowatorom nadawano w właściwym znaczeniu oznaczało tych, którzy sobie samym wiarę wymyślali, zamiast ją od Kościoła z pokorą przyjmować? Dawniejszego początku swojej powagi żadna herezja nie posiada nad ten, który ma sama Katolicka religia. Wszystkich sekt źródło można w czasie wieków chrześcijaństwa wskazać, a miano ich przewodnika, którym się zazwyczaj (20) nazywają, służy za niezatarte znamię, które im ciągle przypomina, że oni są nie czym innym a tylko sektami. Lecz Kościół katolicki był od początku tym, czym dziś jest, i czym zawsze będzie, i od niego mają wszyscy heretycy to, co jeszcze chrześcijańskiego posiadają. Poza Kościołem wszystko się zmienia, ponieważ poza nim znajduje się tylko chaos indywidualnych i sprzecznych domysłów, gdyż depozyt źródłowej wiary przechowuje się tylko w powszechnym i nieprzerwalnym nauczycielskim urzędzie. Zasadnicze bowiem prawidło zawiera się w słowach: "Wierzyć w to trzeba, w co zawsze i wszędzie wierzono".

Jeden tylko Kościół katolicki posiada symbol wiary w całym świecie i po wszystkie wieki uznany. Któż więc po tych znakach nie rozpozna Kościoła Bożego, albo czy znajdzie się gdzieś na ziemi, inna jemu równa powaga?

Jeżeli nasi ojcowie byli tyle nieszczęśliwi, że z jej łona wystąpili, to pozwólcie nam, pouczonym długim w naszych błędach doświadczeniem nie ociągać się z powrotem do niego. Reformacja przewidując od dawna, że to ogromne nieszczęście może się zakończyć powrotem zbłąkanych umysłów do Kościoła katolickiego, od którego społeczeństwa się oderwała, usiłuje sumienia swoich tym ukoić, że we współwyznawcach swoich jako uświęconą maksymę wpaja, iż się nigdy nie godzi wiary, w której się ktoś urodził zmieniać (21) i taka zasada powstrzymuje ich od powrotu na łono katolickiego Kościoła (22). Lecz tą samą zasadą protestantyzm sam przeciwko sobie wyrok wydaje. Jedna jest tylko religia, która ma prawo powiedzieć: "Nie zmieniaj swej wiary". A tą jest ta, która nigdy swej wiary nie zmieniła (23). Bo i czymże był protestantyzm w dawnym swoim zarodzie, jeśli nie kolosalną zmianą religii (24). I cóż się pojawia w całej jego historii jeśli nie dalszy ciąg przemian religijnych, gdzie się spostrzegają nieustanne zmiany dogmatów, symbolów i sekt różnorodnych. Czemuż nam protestantyzm, co się ciągle sam przemienia, powrót do Kościoła zawsze niezmiennego wzbrania? Czemuż to mamy uporczywie przy tym obstawać, abyśmy kajdanami niestałości ciągle skrępowanymi byli? I czymże jest innym powrót do Kościoła, jeśli nie położenie końca wszelkiej zmienności, a dostąpienie spoczynku w arcy-starej wierze? On ci to on, protestantyzm, tę wiarę zmienił, a my tylko do niej powracamy. Opuszczać zaś jedną sektę aby do innej przejść, byłoby wielką niedorzecznością, ponieważ wszystkie protestanckie sekty są pozbawione wszelkiej powagi. Lecz powrót protestantyzmu do katolicyzmu zależy na tym, że się tym sposobem chwiejność wiary zamienia w jej trwałość, rozdwojenie w spójnię, błąd wczorajszy w wieczną prawdę. Jest to to samo co zrobić ofiarę z powątpiewań dla pozyskania prawdy, śmierci unikać aby żywota dostąpić.

Tak więc mili bracia i ja wreszcie w końcu przecież mój własny obowiązek spełniłem. Zawinąwszy do portu zbawienia, wznoszę głos, aby was do tegoż zaprosić, którzy nazbyt długo jeszcze przy błędach obstawacie. Nie pozostaje mi, jak tylko modlitwa do Naszego Zbawiciela, aby On w miłosierdziu Swoim tę chwilę przyśpieszył, w której byśmy się wszyscy na łonie wspólnej matki Kościoła mogli uściskać. Szczęsna przemiana już się w całym protestantyzmie pojawia. Wiele przesądów już pokonano, wiele sumień już się ocknęło (25). Ruch przybiera z dnia na dzień, a podczas gdy inni w błędzie trwają, i z nim do kresu życia dochodzą, a w końcu się pospołu z niewiernymi gubią, to jednocześnie wielu protestantów wiarę Jezusa Chrystusa miłujących, wraca do Kościoła, który tylko jeden może ich uratować, i stają się katolikami, aby być chrześcijanami. Wieluż to jest takich, co ich sumienie niepokoi, a to podobno od dawna? Wieluż jest takich, których ludzkie tylko względy powstrzymują, a wewnętrznie ubolewają, iż nie mają tyle odwagi aby z siebie zrobić ofiarę? Moja wola była jeszcze słabsza; ale przez modlitwę dostąpiłem tej siły, jakiej ofiara moja wymagała. Wszakże i oni mogą Boga o toż samo prosić, a dostąpią szczęścia, iż taką samą łaskę odbiorą. Bóg wylewa łaski na pokornych (26). On objawia, On opowiada Swą mądrość wobec maluczkich, a ukrywa ją przed pysznymi. Takimi są ci, co pojmują nikczemną wartość tego doczesnego życia, i których nic nie powstrzyma, gdy idzie o życie wieczne.

Laval

–––––––

Jeden z moich nauczycieli Paweł Latour, pastor kościoła protestanckiego w Bordeau, Członek Prezydialny Konsystorza w Mas-d'Asil, w departamencie Arriége dostąpił szczęścia, iż jednocześnie ze mną wrócił na łono Kościoła. Osądziłem za rzecz właściwą przedstawić wam zeznanie jego rozrzewniającego nawrócenia.

Ja niżej podpisany Paweł Latour, oświadczam wobec nieba i ziemi, żem do dziś dnia wyznawał kalwińskie zasady dlatego, żem nieszczęściem z protestanckich rodziców pochodził. Gdym jednak od lat kilku przy pomocy nauki i łaski Bożej do zbadania Katolickiej Apostolskiej i Rzymskiej nauki się przykładał, poznałem w niej jedyny Kościół, który prawdę wygłasza, podobny do okrętu urągającego się z burz, i do skały, o którą się kłamstwo i błąd rozbijać będzie.

Lękając się, aby mnie śmierć nie zaskoczyła zanim się tak, jakom to Bogu i Kościołowi winien, moich błędów jawnie nie wyprzysięgnę, zachęcony budującym przykładem godnego i zacnego P. Dambois de Larbour, byłego mojego parafianina, pokrzepiony uczuciami i powodami przez Hallera w piśmie okólnym do swojej rodziny tak wymownie skreślonymi, a głównie wzruszony łaską Ducha Świętego, która wreszcie trudności i przeszkody, które nieszczęściem ja sam jej skutecznemu działaniu stawiałem, pokonała, poczuwałem się do obowiązku niezwłocznie wyraz moich uczuć publicznie objawić, tak jakom go w pełni mojej duchowej i moralnej mocy pojmował. Oznajmiam przeto, że z mocnym postanowieniem mojej duszy i serca wszystkie nauki świętego katolickiego Apostolskiego i Rzymskiego Kościoła przyjmuję, i odprzysięgam się na wieki błędów Kalwina, Lutra i innych kacerskich mistrzów, których przewrotne nauki po całym świecie jedynie tylko zamieszanie, upór i bezrząd posiały. Uznaję święte prawdy tego, nigdy nie omylnego, nieskalanego, a zawsze czystego Kościoła, który moi przodkowie nieszczęściem porzucili. Wobec Boga wyznaję szczerze moje poprzednie błędy, w nadziei, że takim wyznaniem, przebaczenie przez niewyczerpane miłosierdzie Boże otrzymam.

Proszę, zaklinam, wszystkich krewnych i przyjaciół, którzy jeszcze w błędzie trwają, a których ja w tymże błędzie podtrzymywałem, aby przykład mój naśladowali.

Odnoszę się z pełnym szacunkiem z tym moim oznajmieniem do Najczcigodniejszego Arcybiskupa Tuluzy Klermonta Tonnera z prośbą, aby mnie o ile można najrychlej do uroczystego wyznania wiary dopuścił. Spodziewam się po jego miłości, gorliwości i wysokich cnotach, że się bezzwłocznie do mej prośby przychyli, i rychło mi dozwoli wnijść do społeczeństwa tego Kościoła, na którego łonie jako najposłuszniejszy syn żyć i umierać pragnę.

Słowem wyznawam i przyjmuję z całej duszy i z całego serca wszystkie orzeczenia Soboru Trydenckiego, z gotowością podpisania w całej obszerności ułożonego przez tenże Sobór wyznania wiary. (*)

Dnia 1 września 1882 r.

Paweł Latour

––––––––––

Katechizm Polemiczny czyli Wykład nauk wiary chrześcijańskiej przez zwolenników Lutra, Kalwina i innych z nimi spokrewnionych zaprzeczanych lub przekształcanych, pierwotnie w języku francuskim ułożony przez O. J. J. Szeffmachera Zgrom. Jezusowego, z poprzedzeniem listów dwóch nawróconych pastorów, wykazujących powody nawracania się licznych Protestantów na łono Kościoła Katolickiego. Przełożył z francuskiego na język niemiecki J. M. nauczyciel religii, a z niemieckiego na język polski przełożył i uwagami objaśnił X. Nestor Higin Soter Bieroński kanonik, proboszcz małogoski, prof. semin. kieleckiego. Częstochowa 1883, ss. 9-44.

Przypisy:
(1) Jasny i oczywisty dowód podaje tu Autor, że człowiek bez łaski Bożej nie może nawet nic dobrego pożądać; stosownie do tego co Pan Jezus mówi: "Beze mnie nic nie możecie uczynić" (Jan. XV, 5). (Przyp. tłumacza polskiego).

(2) To co Autor przewidział, dziś się już najoczywiściej sprawdziło; stąd bowiem pochodzi to pomiędzy protestantami lekceważenie chrztów, ślubów małżeńskich, pogrzebów, chętka do palenia ciał umarłych itd. (Przyp. tłum. pol.).

(3) Nie wierzajcie w nic; to właśnie był ostateczny i najlogiczniejszy wniosek protestanckiego Principium. – Do niego wiodły wszystkie poprzedniki (anteriora) luterańskie, ale wniosku tego lękali się w poprzednich wiekach, protestanci. Czego jednak sami nie wywnioskowali, to za nich spełnili dzisiejsi nihiliści (bezwyznaniowcy) i pokazują to jakby na dłoni, że z protestanckiego Principium nie może być inny logiczniejszy wniosek jedno ten: Nie wierzajcie w nic. – Boga nie ma, duszy nieśmiertelnej nie ma. Człowiek wolnej woli nie ma. Człowiek za swoje dobre lub złe uczynki nie jest godzien ani pochwały ani kary. Wszystkie te wnioski wywodzą się bardzo logicznie z protestanckiego Principium. (Przyp. tłum. pol.).

(4) Pospólstwo takie jest zaiste pożałowania godne – pocieszać nas tylko może uwaga, że tacy są tylko materialnie, a nie formalnie kacerzami. – Oni bowiem wierzyć chcą co Bóg objawił, a w prostocie swojej są tego przekonania, że pastor im głosi naukę Kościoła nauczającego nieomylnie, to tylko, co Bóg objawił. – A zatem są po prostu oszukiwanymi. (Przyp. tłum. pol.).

(5) "Tyś jest Piotr (opoką), a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne (to jest grzechy i błędy) nie przemogą go" (Mt. XVI, 18). Święty Paweł zaś, zowie go "Utwierdzeniem prawdy" (I Tym. III, 15). (Przyp. autora).

(6) I w tym się lutrzy jeszcze nie zgadzają, bo naprzód nie wierzą, aby ten Chrystus był pod postaciami chleba i wina stale obecnym, ale jedni utrzymują, że jest, ale tylko podczas konsekracji, a inni, że tylko podczas Komunii, inni że jest w pierwszym i drugim momencie. Inni wierzą w Jego obecność, ale nie wierzą w przeistoczenie i dlatego obecność Chrystusa zowią impanationem (wchlebowaniem), to jest, że Chrystus znajduje się pospołu z chlebem i z winem. (Przyp. tłum. pol.).

(7) W czasie mojej chwiejności zebrałem u siebie licznych protestanckich pastorów, którzy mieli zamiar udać się do angielskich kolonii. Chcieliśmy jakiś Symbol wiary ułożyć, aleśmy się na takowy zgodzić nie mogli. Toż samo zdarza się we wszystkich zebraniach protestanckich pastorów, jeśli im tylko wolność objawienia swego zdania jest pozostawioną. (Przyp. autora).

(8) Na to zgorszenie patrzy protestantyzm bez podziwiania, bez zdumienia; lubo jest ono gorszym od wszelkich zgorszeń, jakie na świecie istniały. Bo i jakaż czynność ludzka jest najuroczystszą? Przysięga. – Jaka okoliczność jest najświętsza w przysiędze? Zaprzysiężona wiara. Nic uroczystszego wymyślić nie można nad słowo człowieka, który Imię Boskie na świadectwo swej wiary wzywa. Lecz nie, – dla nich jest to nie więcej, tylko czczą formalnością. (Przyp. autora).

(9) Luter w swoich dziełach uczył, że dobre uczynki nie tylko nie są do zbawienia potrzebne, ale że nawet są szkodliwe. Zaprzeczając wolną wolę uczynił człowieka maszyną równie niezdolną do cnót jak i do występku. Kalwin twierdził, że człowiek raz usprawiedliwiony może być pewnym zbawienia lubo by się wszelkich występków dopuszczał. – Żadna dawniejsza nauka nigdy tyle nie sprzyjała namiętnościom. (Przyp. autora).

(10) Sleidan, De statu relig. et reipubl. comment. I. III., pag. 43. (Przyp. autora).

(11) Familiści są to protestanccy sekciarze, założeni przez Dawida Georges w Anglii. S. Moschem, Eccl. Hist., p. 484. (Przyp. autora).

(12) Antynomierzyści są również sektą metodystów w Anglii rozkrzewioną. (Przyp. autora).

(13) Tak nazywają protestanci komunię, nie śmiejąc ją nazywać Najświętszym Sakramentem wobec sporów i niepewności co się właściwie pod postaciami chleba i wina konsekrowanego znajduje. Rzeczywiście zaś u protestantów niemających kapłanów nie może też być i Najświętszego Sakramentu; więc komunia ich nie jest czym innym tylko obrzędem. (Przyp. tłum. polskiego).

(14) Kiedy protestancki pastor przy podaniu komunii przyjmującego zapytywał: "Wierzysz-że ty iż przyjmujesz Ciało Jezusa Chrystusa", to mu luteranin odpowiadał: "tak jest". – Przyjmij Ciało Jezusa Chrystusa". – "Wierzysz-li ty, że Ciało Jezusa Chrystusa pod figurą przyjmujesz". "Tak jest" odpowiadał kalwin. "Weź go pod figurą". Protestanci chcieli Wieczerzę tak uroczyście obchodzić jak to Chrystus i Apostołowie zalecili. Należałoby atoli dowieść, że się Chrystus i Apostołowie takimi rozmaitymi formułkami posługiwali. Ależ oni nie wiedzą co czynią. (Przyp. autora).

(15) Z tej zasady wyłoniła się najniedorzeczniejsza nauka, że każda wiara jest zbawienną. Właśnie, jak gdyby wszystkie sprzeczne z sobą nauki mogły pochodzić od Boga i być prawdziwymi. (Przyp. tłum. polskiego).

(16) Wiadomo że konsystorz Genewski predykantom zakazał o Bóstwie Chrystusa kazania mówić. (Przyp. autora).

(17) Kiedy to Autor pisał, sądził, że zaprzeczenie Bóstwa Jezusowi jest ostatnim wyrazem protestantyzmu; że zaś tak nie jest wiemy dziś, kiedy publicznie w akademiach i parlamentach głoszą: – "Nie ma Boga, nie chcemy aby Bóg był. Trzeba przyszłym pokoleniom w szkołach, wybić z głowy wszelką myśl o istnieniu Boga". (Przyp. tłum. pol.).

(18) To, i to co jeszcze powiemy da się zupełnie do dzisiejszego Racjonalizmu zastosować. (Przyp. autora).

(19) I tu jeszcze używają oni fortelu aby sobie nie zrazić przynajmniej obojętniejszych, a mniej w religii ugruntowanych katolików, którzy by jednak oburzyć się mogli, gdyby tak wprost na jądro katolicyzmu godzili. Więc do czasu jeszcze wmawiają w katolików, że oni tylko chłoszczą jezuityzm, – inkwizycje – ultramontanizm, zacofany scholastycyzm, klerykalizm. Już to dowcipu w wynajdywaniu niezdefiniowanych wyrazów zaprzeczyć im nie można. (Przyp. tłum. pol.).

(20) Autor się wyraził: koniecznie; myśmy użyli wyrazu zwyczajnie, bo były i są herezje, które inne okolicznościowe nazwiska przybrały. I luteranie radzi się nazywać protestantami. Nowsi odszczepieńcy nazwali się alt-katolikami (starokatolikami). – To wszystko jednak dowodzeniu autora nie ubliża, bo każde inne nazwanie jest dowodem, że sekta jest tylko odłamem czasowym i partykularnym od Kościoła powszechnego (Katolickiego), który swój początek z dowodami w ręku wywodzi od Adama i ogarnia świat cały – stosownie do proroctwa Malachiasza: "od wschodu słońca do zachodu wielkie jest Imię moje między narodami" (Malach. I, 11) i według obietnicy Pana Jezusa: "Ja z wami jestem do skończenia wieków" (Mt. XXVIII, 20). (Przyp. tłum. pol.).

(21) Gdyby poganie byli się tej maksymy trzymali, kiedy Ewangelia była opowiadaną, to byśmy do dziś dnia byli poganami. I żydzi powinni zostać żydami, bo się takimi rodzili. (Przyp. autora).

(22) I to też dziwna, że protestanci bardzo obojętnie na to patrzą, gdy który z ich członków z jednej sekty do drugiej się przerzuca, np. gdy luteranin zostaje kalwinem, a podobno by obojętniej jeszcze patrzyli, gdyby który islamizm lub wiarę żydowską przyjął, niż na to, kiedy na łono pierwotnego swego Kościoła powraca. – Pewien skądinąd bardzo znakomity i uczony mąż stanu, dobry katolik i Polak, w publicznej przemowie ozwał się z tym, iż sprzyja i sprzyjać będzie Kościołowi katolickiemu dlatego, że ta jest wiarą jego Ojców. Musieliśmy to wyrzeczenie przypisać tylko jego nieuwadze na wnioski bardzo mylne, jakie stąd wyprowadzić się dają; i zaiste ten mąż stanu był bardzo wiarowym. My zaś katolicy nie dlatego przy naszej wierze obstawamy, że my się w niej rodzili, ale że mamy o jej prawdziwości nieomylne przekonanie. (Przyp. tłum. pol.).

(23) Bo nawet sam Zbawiciel wiary nie zmienił, i dlatego mówi: Nie przyszedłem prawo rozwiązać ale go dopełnić! (Mt. V, 17). Jako Apostołowie wiary swej nie zmienili tak i neofici z judaizmu nawróceni, do dziś dnia wiary nie zmieniają, ale proroctwa i prawo starego Zakonu dopełniają. Gdyż wiara katolicka sięga do religii pierwszych naszych Rodziców, a Kościół katolicki w liczbie swoich Świętych zalicza świętobliwych Patriarchów i Proroków Starego Testamentu. (Przyp. tłum. pol.).

(24) Kiedy znakomity pisarz hr. Stolberg do katolickiego Kościoła powrócił, rzekł do niego pewien protestancki książę: "Nie lubię widzieć tych co swoją wiarę zmieniają". "I ja podobnież", odpowiedział hrabia, "bo gdyby nasi przodkowie przed trzystu laty nie byli wiary zmienili, to bym dziś nie potrzebował wiary swojej zmieniać". (Toż samo jeśli się Autor tego pisma przypadkiem w nazwisku nie pomylił, opowiadają o Zachariaszu Wernerze). (Przyp. autora).

(25) Indyferentyzm jest wprawdzie złym sam w sobie, ale w opatrznościowych wyrokach umiejących i ze złego korzyści ku chwale Bożej wyprowadzać, miał tę korzyść, że pokonał dawny, jednej i drugiej strony fanatyzm, który stanowił wielką tamę do porozumiewania się i do zjednoczenia. (Przyp. tłum. pol.).

(26) Jakuba IV, w. 6.

(*) Zob. Papież Pius IV, Wyznanie Wiary katolickiej. (Przyp red. Ultra montes).

Protestanci. Powody zniewalające licznych protestantów
do powrotu na łono Kościoła Katolickiego. Listy byłych pastorów