myname
2756

Miłość i szacunek do samego siebie - Michel Esparza

Miłość i szacunek do samego siebie - Michel Esparza

Pewien święty, Josemaría Escrivá, zwykł mawiać, że „do szczęścia potrzebne jest nie tyle wygodne życie, ile zakochane serce”. Miłość… i nic więcej, choć brzmi to pewnie jak mocno wyblakły truizm, to wszystko, czego nam naprawdę trzeba. Ta prawda tylko pozornie jest banalna, o czym przekonuje Esparza. Jego książka, będąc barwnym zapisem drogi ku szczęściu, okazuje się bowiem więcej niż prostą receptą, spisaną przez domorosłego psychologa. Autor, sięgając po teksty z Biblii i przywołując wielu znanych myślicieli i pisarzy, pozwala odnaleźć czytelnikowi wewnętrzny pokój i niekłamany szacunek do samego siebie, adresuje przy tym swą pracę do każdego, kto pragnie bardziej kochać, kto chce, by jego miłość stawała się doskonalsza.

rozdział 1

W poszukiwaniu godności

samoocena i pokora


Istnieją starożytne teksty, które podejmują kwestie pychy i miłości samego siebie – wprawdzie opisują je nieco inaczej i z innej perspektywy niż teksty współczesne, ale w gruncie rzeczy wciąż niezmiennie chodzi o to samo. Nowy wymiar temu istotnemu zagadnieniu – jak ważne jest życie w zgodzie z samym sobą – nadał dopiero rozwój nauk psychologicznych. Z tego powodu został nawet ukuty nowy termin «samoocena», w którym usiłuje się pomieścić w możliwie najszerszym ujęciu to wszystko, co wyraża pozytywną postawę wobec samego siebie. Pojęcie to, jeszcze do niedawna praktycznie zupełnie nieznane, rozpowszechniło się w ostatnich dziesięcioleciach i zdążyło już wejść do powszechnego użycia. Wydaje się wręcz, jakby unosiło się nad nim nadzwyczajne i cyklicznie powtarzające się halo. Wystarczy wejść do jakiejkolwiek księgarni, żeby zauważyć wysokie stosy książek autorów rozpisujących się na ten temat – radzących, jak sobie pomóc w różnych trudnych sytuacjach, jak przekraczać samego siebie, a przede wszystkim podkreślających decydujące znaczenie odnalezienia własnej tożsamości, jej akceptacji i rozwoju. Ideą przewodnią wielu z nich jest próba uwydatnienia roli, jaką odgrywa poczucie osobistej wartości w zrównoważonym rozwoju osobowości.

Nie przeczę, że wzmacnianie poczucia własnej wartości samo w sobie jest czymś pozytywnym, pod warunkiem jednakże, że nie robi się tego w sposób byle jaki i za wszelką cenę. Przekonanie to potwierdza wątpliwa skuteczność metod promowanych przez wiele z tych książek. Pewien mój przyjaciel, niezwykle zafascynowany tego typu technikami autopomocy, pewnego razu zaprosił mnie do domu i pokazał mi bardzo skomplikowane – i drogie – urządzenie stereofoniczne, mogące wysyłać podczas snu ledwie słyszalne, subtelne przekazy (ang. subliminal messages). Przespałem się więc ze słuchawkami na uszach, słuchając serii nagrań z sugestywnymi hasłami, takimi jak: „Jesteś wspaniały; jesteś ważny; jesteś wyjątkowy; jesteś genialny, nawet jeśli inni tego nie widzą”. W rzeczywistości te ulotne senne majaki raczej nie przynoszą pożądanego efektu, jednakże nie w tym tkwi istota problemu. Niektóre metody autopomocy, propagowane w tego rodzaju podręcznikach, po prostu zmierzają w błędnym kierunku i jeśli zostaną wykorzystane w ramach formacji, mogą wyrządzić wiele szkody. Chociażby w przypadku wychowawców, opanowanych przesadnym lękiem przed poczuciem winy, którzy swoich podopiecznych próbują przekonywać, że nie mają żadnych defektów, a przy tym usiłują narzucić im konkretną ocenę ich samych, nawetkosztem prawdy. Należy zapobiegać powstawaniu kompleksów niższości i walczyć z nimi, ale nigdy ze szkodą dla prawdy o rzeczywistości; nie można kazać wierzyć dzieciom czy młodym ludziom, że są lepsi, niż są w istocie. Prawda bowiem, wcześniej czy później, zawsze dojdzie do głosu, a kłamstwo nieuchronnie wywoła frustrację.

W Stanach Zjednoczonych od kilku dziesięcioleci usiłuje się w młodych ludziach rozwijać poczucie własnej wartości, posługując się uproszczoną psychologią, której naczelną zasadą jest: „Przede wszystkim masz się poczuć dobrze z samym sobą. Cokolwiek robisz, nigdy nie zapominaj, że jesteś kimś niezwykłym”. Jednakże saldo tych działań może okazać się fatalne, co sugerują wyniki badań przeprowadzonych w 1989 roku, w których porównywano zdolności matematyczne uczniów z ośmiu krajów. Uczniowie z Ameryki Północnej uzyskali najgorsze wyniki, a z Korei najlepsze. Następnie poddano badaniu samoocenę tychże uczniów, zadając im pytanie, co myślą o swoich zdolnościach matematycznych. Wynik tych odpowiedzi wręcz odwrócił obraz obiektywnej rzeczywistości: uczniowie z Ameryki Północnej uznali się za najlepszych, a Koreańczycy za najgorszych.

Nie znaczy to oczywiście, że nie należy mówić o poczuciu własnej wartości, jednak trzeba to czynić w taki sposób, jaki pomaga przyjąć całą prawdę o samym sobie – zarówno w jej pozytywnym, jak i negatywnym wymiarze – i pozwala uniknąć popadania czy to w kompleksy wyższości, czy to w kompleksy niższości. Te dwie skrajności – jedna poprzez nadmiar, druga poprzez brak – na różne sposoby odzwierciedlają pychę raniącą i prowadzącą do frustracji. Z punktu widzenia pedagogiki oszukiwanie samych siebie jest tak samo szkodliwe, gdy nie przyznajemy się do własnych braków i gdy popadamy w skłonność do ich wyolbrzymiania. Nie chodzi o to, by:

...myśleć, że „wszystko, co robię, jest dobre, bo ja to robię”, lecz raczej o to, by nie traktować siebie zbyt surowo. Jesteśmy, jacy jesteśmy, i w końcu my sami powinniśmy być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Nie przymykajmy oczu na to wszystko, co można i pewnie należałoby w nas poprawić, ale też nie zmuszajmy się do tej poprawy, karząc się czy deprecjonując. [...] Uznajmy to dobro, które jest w nas, bez niepotrzebnego zgiełku duchowego i bez nieuzasadnionego entuzjazmu, a jeśli mamy jakiś powód do dumy, bądźmy po prostu dumni, i już!

Pokora i poczucie własnej wartości są głęboko ze sobą powiązane, chociaż to na pozór zupełnie różne pojęcia. Podczas gdy pokora jest cnotą moralną, poczucie własnej wartości odnosi się do sfery psychologii. Pokora odwołuje się do pozytywnych uczuć wobec samego siebie, jednakże jest czymś więcej niż stanem ducha: zakłada głęboką akceptację wewnętrznej prawdy o tym, co w nas jest dobre i złe. Idzie też jeszcze dalej, jak to zobaczymy, tworząc podstawy do głębokiego uświadomienia sobie własnej godności.

W gruncie rzeczy to, że nie umiemy przyznawać się do własnych wad, nie potrafimy wybaczać sobie swoich niedoskonałości i pozbywać się swoich braków, stanowi jeden z naszych fundamentalnych problemów. Najlepiej oczywiście byłoby je uznać i spokojnie szukać środków zaradczych. Taka postawa, gdy jest autentyczna i realistyczna, stanowi istotę cnoty pokory. Przeciwieństwem pokory jest natomiast pycha albo duma. Termin «pycha» ma zawsze negatywne konotacje, podczas gdy «duma» nie zawsze ma odcień pejoratywny. Na przykład w znaczeniu pozytywnym mogę być dumny z mojego kraju albo z własnej rodziny; natomiast niezdrowa duma dowodzi, że mam zaburzoną relację z samym sobą, a to w konsekwencji prowadzi do lekceważenia tych, którzy nie podzielają moich upodobań. W niektórych językach istnieją nawet osobne terminy na podkreślenie wyłącznie pozytywnego znaczenia dumy. W dalszym ciągu rozważań będę od tego miejsca używał hiszpańskiego słowa orgullo (pycha, duma) w znaczeniu wyłącznie negatywnym. Posłuży mi ono dla określenia w sposób bardziej ogólny tego, co się odnosi do złej postawy wobec samego siebie. Termin soberbia (pycha, duma) ma natomiast zbyt wąski zakres znaczeniowy, wskazując bardziej na postawę wywyższania się, zarozumiałości.

Te niuanse znaczeniowe są dość istotne, a wszelkie uogólniania niebezpieczne. Podobne uściślenia musimy poczynić także w przypadku cnoty pokory w odniesieniu do zaproponowanego pojęcia «samooceny». Jak zobaczymy w dalszym ciągu naszych rozważań, pokora uczy nas rozwijania zdrowej relacji z samym sobą i przyjmowania ze spokojem całej rzeczywistości naszych wad. Pycha zaś, przeciwnie, oddala od prawdy, nie pozwalając nam przyznawać się do własnych ograniczeń.

Nie uznajemy naszych wad zasadniczo na dwa sposoby. Może to dokonywać się przez zwykłe zaprzeczenie, co polega po prostu na tym, że wmawiamy sobie, iż nie mamy określonych wad. Jest to klasyczna postać pychy, która karmi w nas naiwny optymizm, zawsze skazany na ostre zderzenie z rzeczywistością. Albo też przyjmujemy postawę wygórowanych oczekiwań wobec samych siebie, która z kolei prowadzi do chorobliwego wyolbrzymiania własnych słabości. Tu również chodzi o pychę, tyle że w przewrotnej, bardziej zakamuflowanej postaci, która może doprowadzić do skrajnego pesymizmu, podsycając szkodliwe dla zdrowia psychicznego użalanie się nad samym sobą. Pysznym jest nie tylko ten, kto nadmiernie podkreśla własne zalety, lecz też ten, kto przesadnie wyolbrzymia własne wady. Człowiek pokorny zawsze kieruje się prawdą. Wie, że fałszywa skromność jest tak samo odległa od pokory, jak klasyczna pycha. Człowiek pokorny zatem unika zarówno wywyższania się, jak i pomniejszania swoich osiągnięć. Rozumie bowiem, że nie powinno się traktować samego siebie zbyt poważnie – bez należytego dystansu – ale też rozumie, że nie należy nie doceniać własnych zalet i rzeczywistych dokonań.

Wszystkie te niuanse mają istotne przełożenie pedagogiczne. Duchowy wychowawca, starając się zapobiec pysze w jej klasycznej postaci, powinien jednocześnie wystrzegać się, by nie uprawiać pochwały pychy przewrotnie zakamuflowanej pod pozorami pokory. Jeśli niewłaściwie oceni sytuację, ryzykuje, że za wszelką cenę będzie wpajał podopiecznym negatywny obraz ich samych. W ten sposób popadnie w przeciwny błąd, który uwidoczniliśmy przy okazji rozważań na temat wychowywania w poczuciu własnej wartości i szacunku do samego siebie. Z jednej strony poczucie własnej wartości podsuwa nam pozytywny obraz nas samych, lecz przy tym może nas oddalać od prawdy. Z drugiej strony pokora, która zbliża nas do prawdy, może w nas jednak utrwalać niezdrowy obraz samych siebie. Dlatego jeśli zbyt powierzchownie spojrzymy na ten problem, zajmujące nas pojęcia, takie jak szacunek do samego siebie i pokora, mogą zostać źle zrozumiane i wydać się pojęciami wzajemnie się wykluczającymi. Tym, którzy pokorę pojmują niewłaściwe, postawa szacunku do samego siebie będzie się nieuchronnie kojarzyła z postawą pychy. Natomiast ci, którzy nie do końca rozumieją, czym tak naprawdę jest ów szacunek do siebie samego, będą sądzili, że pokora zagraża normalności i zdrowemu myśleniu.

Jeśli jednak pogłębimy nasze rozważania, szybko dostrzeżemy, że autentyczna pokora to najlepsze lekarstwo na wszelkie kompleksy niższości, a szacunek do siebie niekoniecznie prowadzi do tuszowania jakiejś odmiany egoizmu. Do dziś pamiętam zmieszanie na twarzy jednego z moich przyjaciół, kiedy nieoczekiwanie powiedziałem mu, że jego problemy z pokorą biorą się stąd, że nie kocha samego siebie. Poprosił, abym mu to wyjaśnił, ponieważ było oczywiste, że nie potrafi znaleźć związku pomiędzy tymi dwoma pojęciami. Musiałem mu uzmysłowić, że pokora polega przede wszystkim na zapomnieniu o samym sobie, a on z powodu własnych niedoskonałości, które sprawiały, że czuł się niedowartościowany, wręcz nie przestawał się sobą zajmować.

Ostatecznie szacunek do samego siebie, który wypływa z poczucia własnej wartości, oraz pokora wzajemnie się korygują. Pokora pozwala pamiętać, że szacunek do siebie zawsze musi opierać się na prawdzie. Z kolei szacunek, którym powinniśmy darzyć samych siebie, powstrzymuje nas przed tworzeniem negatywnego obrazu nas samych, jaki mógłby powstać wskutek wykształcenia w sobie źle pojętej pokory. Pokora musi być dopełniona autentycznym poczuciem godności, bowiem godność nie pozwala popaść w pychę. Z tego też względu dla większej klarowności naszych rozważań w dalszej ich części będę używał określenia: «pokorna samoocena». Właściwa postawa wobec samego siebie, która pomaga z pokorą uznać prawdę o własnej niedoskonałości, zawsze idzie w parze z głębokim poczuciem osobistej godności.

odwieczny problem

właściwa ocena skali skutków pychy, we wszystkich jej odmianach, jest kluczem do zrozumienia wielu uprzedzeń, którym ulegamy, a które, ukryte w nas głęboko, negatywnie wpływają na relacje z innymi. Lewis trafnie to wyraża, kiedy mówi, że pycha jest:

...główną przyczyną nieszczęść każdego narodu i każdej rodziny od początku świata. Innym grzechom nieraz towarzyszy poczucie jakiejś jedności – wśród ludzi pijanych czy nieczystych dochodzi do bratania się, żartów i przyjaznych kontaktów. Ale pycha zawsze oznacza wrogość – pycha jest wrogością.

Następstwa występowania tej wady są oczywiste i niekiedy nad wyraz poważne. Słuchając relacji o przerażających masakrach, jakie dokonywały się pomiędzy pewnymi afrykańskimi plemionami, pewne dziecko zapytało: „Dlaczego tak się nienawidzą?”. Dziadek odpowiedział: „Nienawidzą się być może dlatego, że czują się tacy sami, a koniecznie chcą być inni”.

Co jest źródłem tej strasznej nędzy? Skąd właściwie bierze się pycha? Chcąc odpowiedzieć na te pytania, trzeba cofnąć się aż do początków, do zarania dziejów, do źródeł zarówno całej ludzkości, jak i życia konkretnego człowieka. Wszyscy bowiem przychodzimy na świat z tym problemem. W sercu człowieka zagnieździł się egoizm. Znamy to z doświadczenia. Nawet dzieci, jeszcze zanim zaczynają używać rozumu, dają tego dowody. Są zazdrosne, chcą zwracać na siebie uwagę, pragną, by cały świat obracał się wokół nich. W tym właśnie ma korzenie paradoksalny «syndrom zdetronizowanego królewicza», który uwidacznia się w postawie starszego brata po uszczęśliwiającym ojca powrocie biblijnego syna marnotrawnego.

Pewien doświadczony pediatra opowiadał mi, że nawet zaledwie kilkumiesięczne dzieci potrafią zachowywać się w sposób histeryczny. Przytoczył przykład sześciomiesięcznego dziecka z przypadkiem bezdechu. Kiedy chłopiec odkrył i połączył w logiczną całość to, że jego kłopoty z oddychaniem budzą zaniepokojenie matki, zaczął często uciekać się do tego symulacji. Zachowanie to okazało się dla niego najlepszym sposobem na wymuszenie na mamie, by poświęcała mu więcej uwagi. „Wyleczę go z tego – oznajmił matce dziecka ów pediatra. – Wystarczy, że zostanie u mnie w klinice przez tydzień”. W efekcie w kilka dni dziecko zostało całkowicie wyleczone. Kiedy matka zapytała lekarza, jak mu się to udało, wyjaśnił, że wystarczyło po prosu nie zwracać uwagi na dziecko za każdym razem, kiedy wydawało się, że nie może oddychać.

Zło pychy i jego skutki istnieją w nas od początku. Jak to rozumieć? Czy zostaliśmy źle stworzeni, a może nastąpiło coś, co zepsuło naszą naturę? Wyjaśnienie tej tajemnicy przerasta możliwości naszej inteligencji. Nauka katolicka dostrzega przyczyny tego problemu w wielkim grzechu pychy u zarania historii ludzkości. Jan Paweł II stwierdził, że grzech pierworodny jest „kluczem do interpretacji całej rzeczywistości”.

pycha rodzi rywalizację
i powoduje zaślepienie


Musimy odkryć mechanizmy, jakimi posługuje się pycha, aby nas usidlić. Każdy z nas rodzi się z małym wewnętrznym, wciąż nienasyconym tyranem. Ktoś, kim kieruje pycha, nawet gdy osiąga wszystkie swoje cele, nigdy nie czuje się w pełni usatysfakcjonowany. Nigdy nie zdoła wypełnić pustki, która go dręczy; potrzebowałby bezwzględnego uznania, którego jednak ten świat dać mu nie może.

Oprócz wytwarzania poczucia ogromnego nienasycenia pycha z reguły skłania do rywalizacji. Jeśli nas motywuje, to wystarczy, że ktoś nie doceni naszych zasług, abyśmy poczuli się zaniepokojeni czy zniechęceni. Lewis w jednej ze swoich książek zauważa:

Pycha nie znajduje przyjemności w posiadaniu czegoś, a jedynie w posiadaniu więcej niż ktoś inny. Mówimy, że ludzie pysznią się bogactwem, inteligencją czy wyglądem, ale tak nie jest. Pysznią się z tego, że są bogatsi, inteligentniejsi albo przystojniejsi od innych. Gdyby każdy był równie bogaty, inteligentny czy atrakcyjny, nie byłoby się czym pysznić. To porównywanie się czyni nas pysznymi – wywołuje przyjemność górowania nad innymi. Kiedy znika element konkurencji, znika pycha. [...] W rzeczywistości niemal całe zło składane na karb chciwości czy egoizmu, znacznie częściej bierze się z pychy.

Pycha przez to, że skłania do rywalizacji i zaślepia, rodzi nienawiść i niezadowolenie. Jeśli nie zostanie na czas skarcona, wywołuje wszelkiego typu napięcia. Często obserwujemy to we współczesnych społeczeństwach:

Nie chodzi już o to, by być kompetentnym, lecz konkurencyjnym. Nie wystarczy być bogatym: trzeba być bogatszym od szwagra. Nie jest najważniejsze napisanie dobrej książki, ale to, by się sprzedała lepiej niż poprzednia. Mam prestiż, owszem, ale wciąż niewystarczający.

Znam pewną osobę, która z zasady zawsze jest niezadowolona. Nawet gdy znalazła dobrą pracę, wkrótce ją porzuciła, aby starać się o inną, i to tylko dlatego, że kolejna praca wydała się jej bardziej atrakcyjna.

Osoby, które tak zachłannie koncentrują się jedynie na pracy, zaniedbując wszystkie własne pasje, są godne pożałowania. Warto byłoby im przypomnieć, że ich teraźniejszy sukces zawodowy w przyszłości stanie się jedynie przeszłością. Nastąpi to wcześniej czy później wraz z przejściem na emeryturę i smutnym bilansem dokonań człowieka, który już nie ma możliwości wykonywania pracy. I chociażby ludzie tacy stworzyli wielkie imperium gospodarcze i byli otaczani uwielbieniem, nadejdzie przecież taki moment, w którym odczują – być może inni dadzą im odczuć – że są już zbyteczni. Na początku mogą się usprawiedliwiać, twierdząc, że muszą zarobić pieniądze, aby zapewnić dobrobyt rodzinie. Lecz wcześniej czy później wychodzi na jaw, że to, co ich najmocniej motywuje, to pycha. Lewis zauważa:

Chciwość z pewnością każe człowiekowi pożądać pieniędzy, aby mieć lepszy dom, lepsze wakacje, lepsze potrawy czy trunki. Jednak dzieje się tak tylko do pewnego stopnia. Co takiego sprawia, że człowiek, który zarabia rocznie sto tysięcy funtów, tak bardzo pragnie zarabiać dwieście tysięcy? To nie pragnienie większej przyjemności. Sto tysięcy funtów może zapewnić wszelkie luksusy, jakich można zapragnąć. To pycha... pragnienie bycia bogatszym od innych, a jeszcze bardziej pragnienie władzy. Bo naturalnie największą przyjemnością pysznych jest władza.

Pycha nie tylko skłania do rywalizacji, ale również zaślepia: przypomina okulary, które zniekształcają obraz rzeczywistości. I jeśli brakuje krytycznego spojrzenia na samego siebie, jakikolwiek rozwój staje się skomplikowany. Pycha jest niczym wirus, który umiejscowił się w najbardziej ukrytym zakamarku duszy, a ponieważ sama zainteresowana osoba nie jest świadoma tego, że została zainfekowana, skuteczna walka z wirusem staje się wręcz niemożliwa. Przypomina to też mechanizm rozwoju raka. Komórki nowotworowe, pomimo że są obce dla organizmu, nie są rozpoznawane jako takie przez system obronny. Analogicznie rzecz się ma w przypadku pychy, która zazwyczaj występuje w formie bardziej przewrotnej niż inne wady, maskując się pod różnymi pozorami. Jej modus operandi polega na ukrywaniu się, aby zataić swoją odrażającą twarz. W ten sposób nawet najszlachetniejsze pragnienia mogą zostać nią skażone. Zakłada woal i udaje pragnienie obrony prawdy, mądrości, bycia w zgodzie z samym sobą, płomienną walkę o sprawiedliwość... W miarę jak poznajemy samych siebie, ujawniają się coraz to nowe zainfekowane przestrzenie.

Pycha wprowadza element fałszu zarówno w postrzeganie samego siebie, jak i w postrzeganie innych. Wyzwalając ducha rywalizacji i jednocześnie zaślepiając, sprawia, że patrzymy na innych jak na potencjalnych rywali, którzy zagrażają naszemu własnemu stanowi wspaniałości. Taki ich obraz rysuje nam przemożne pragnienie czucia się kimś lepszym. Złodziej, który sądzi, że wszyscy są tacy jak on, patrzy na innych jak na konkurentów i przeciwników albo, co jeszcze gorsze, widzi w nich despotycznych władców, którzy zagrażają jego osobistej niezależności.

Taki mechanizm autoprojekcji jest szczególnie niebezpieczny w relacji z Bogiem, pomaga jednak zrozumieć „opór w postaci grzechu pierworodnego”. Człowiek pyszny uważa się za kogoś najlepszego i usiłuje grać rolę króla, choć porusza się zaledwie wkrólestwie własnej nędzy. Konkuruje nawet ze Stworzycielem i nie dowierza Mu. Popada w ten sposób w pewien rodzaj megalomanii, sądząc, że jest w stanie dorównać Bogu. W ten sposób, choć może nie tak wyraźnie, ulega tej samej pokusie, która – według słów Księgi Rodzaju – poprzedziła pierwszy grzech w historii świata. Nasi dalecy przodkowie, wyjaśnia Lewis, dali sobie wmówić, że:

...„mogą być jak bogowie” i mogą sobie poradzić sami, jak gdyby byli własnym Stwórcą – że mogą być dla siebie panami, wymyślić jakieś szczęście poza Bogiem, niezależnie od Niego. Z tej skazanej na niepowodzenie próby wzięło się niemal wszystko, co nazywamy historią ludzkości: pieniądze, ubóstwo, ambicje, wojna, prostytucja, podziały klasowe, imperia, niewolnictwo – długa, straszliwa historia człowieka szukającego poza Bogiem czegoś, co przyniosłoby mu szczęście.

Projektowanie własnej pychy na Osobę Boga ujawnia dramatyczne odwrócenie porządku rzeczywistości. Jedynym powodem stworzenia świata była przecież miłość, ale człowiek już nie dowierza tej prawdzie. Bóg chce być przede wszystkim najbardziej kochającym Ojcem, ale stworzenie przemienia Go w rodzaj despoty zazdrosnego o zachowanie swojej supremacji. Według Jana Pawła II u podstaw ateizmu znajduje się reakcja człowieka, który ucieka przed zafałszowanym wyobrażeniem Stwórcy. Człowiek sam sobie wymyślił ten nieprawdziwy obraz Boga, ponieważ zamienił relację ojciec–syn, której Bóg zawsze pragnie, na relację pan–niewolnik.

Grzech ten podaje w wątpliwość prawdę o Bogu, który jest Miłością, pozostawiając tylko świadomość pana i niewolnika. Pan jest zazdrosny o swoją władzę nad światem i nad człowiekiem, człowiek zaś jest przez to samo wezwany do walki przeciw Bogu, tak jak we wszystkich epokach dziejów człowiek zniewolony bywał wzywany do wystąpienia przeciw panu, który go zniewalał.

Sprzeciw wobec Boga wyrządza człowiekowi szkodę: utraciwszy bowiem jedyne źródło swojej godności, w konsekwencji przestaje on odnosić się z szacunkiem do samego siebie jako osoby. Pilar Urbano zauważa:

Gdy człowiek zaczyna dewaluować Boga, kończy jako pojedynczy numer statystyczny. Pomniejszając Boga, niezawodnie pomniejsza się człowieka. [...] Skręcając za róg, gdzie ignoruje się Boga, można się znaleźć w ślepym zaułku, gdzie ignoruje się człowieka.

Najnowsza historia boleśnie potwierdza, że teoretyczne czy praktyczne wykluczenie Boga pociąga za sobą pogardę dla ludzkiej godności. I nie odnoszę się tu wyłącznie do przypadków ludobójstwa, które miały miejsce w XX stuleciu. Mam na myśli także wciąż dokonywane na całym świecie zamachy na poczęte życie ludzkie. Jak zauważył Jan Paweł II w 2000 roku, ludzkość:

...posiadła niezwykłe możliwości oddziaływania na same źródła życia: może je wykorzystywać ku dobru, w granicach zakreślonych przez prawo moralne, ale może też iść za głosem krótkowzrocznej pychy, która każe nauce odrzucać wszelkie ograniczenia i prowadzi ją nawet do podeptania szacunku należnego każdej istocie ludzkiej. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości ludzkość stoi na rozdrożu.

Obecny relatywizm etyczny kamufluje się za rzekomymi intencjami pomocy innym. Jednakże za tą „krótkowzroczną pychą” czai się, podobnie jak u zarania ludzkości, sprzeciw wobec jedynego Pana życia i śmierci.

dojrzewa się przez całe życie

Troska o pokorne rozwijanie poczucia własnej wartości to zadanie na całe życie. Nawet jeśli nie odnosi się to w równym stopniu do każdego człowieka, to nikt nie jest zwolniony od podejmowania owego wysiłku dojrzewania. Na przeszkodzie można napotkać wiele czynników zależnych choćby od genetyki, wychowania czy od możliwości korzystania z naszej własnej wolności. Wszyscy rodzimy się z defektami, które mogą się pogłębić w wyniku różnych przeciwności losowych i własnych błędów. Warto zatem zrobić tu krótki kurs z pedagogiki, dlatego że niepomyślne okoliczności wyrządzają nam największą szkodę w okresie dzieciństwa i dojrzewania, gdy jesteśmy najbardziej podatni na zranienia.

Kiedy dziecko stawia pierwsze kroki, zaczyna również dostrzegać własne braki, lecz nie potrafi ich zracjonalizować: nie jest jeszcze świadome niezbywalnej godności, należnej mu jako osobie. Wymaga coraz większej uwagi, którą jedynie rodzice mogą mu poświęcić, pokazując jednocześnie, że w oczach Boga wszystko ma znaczenie. Jeżeli rodzice nie potrafią sobie z tym poradzić, jest całkiem prawdopodobne, że staną się niemymi świadkami wielu wątpliwości i dramatów, które z biegiem lat z pewnością się pojawią. Dorośli często nie zdają sobie sprawy ze zranień, jakie mogą powodować u własnych dzieci. Niekiedy taka głęboko ukryta rana ujawnia się po wielu latach. Pomaga to zrozumieć na przykład zawsze niepokojące konfrontacje pomiędzy braćmi walczącymi o spadek. Aby wyjaśnić tego typu sytuacje, często trzeba szukać odpowiedzi wśród odległych w czasie wydarzeń w długiej historii zranionej pychy.

Sukces wychowawczy jest zawsze wyzwaniem trudnym i wymagającym subtelności. Na porządku dziennym jest to, że rodzice nie wnikają nawet w problem, którego rozwiązywanie wymaga zarówno wiedzy, jak i kunsztu, za to bezwiednie przekazują swoim dzieciom własne ułomności. Zdrowa pedagogia zawsze potrafi pogodzić zarówno wezwanie do właściwego postępowania, jak i do uznania oraz uszanowania własnych ograniczeń. Należy pokazać dzieciom, że kocha się je bezwarunkowo, a nie z powodu tego, co mają, wiedzą czy zdołały osiągnąć: że kocha się je takimi, jakimi są! Szantaż emocjonalny jest tak samo powszechny, jak niebezpieczny. Jest to wielki błąd w wychowaniu dzieci. Sprawia, że sądzą one, iż miłość, którą otrzymują, zależy od tego, jak się dopasują do oczekiwań starszych, podczas gdy należy je uczyć czynienia dobra w pełnej wolności i ze względu na samą miłość, a nie z poczucia konieczności pozyskiwania dla siebie cudzego szacunku.

Kształtowanie w kimś pragnienia doskonałości, jeśli nie idzie w parze z ukazaniem znaczenia akceptacji siebie takim, jakim się jest, może stać się pożywką dla bujnego rozkwitu fałszywego, nierzeczywistego «ja». Gdy zabraknie wspomnianej równowagi, dana osoba zostaje poddana napięciu. Jeśli bowiem nie akceptuje siebie takiej, jaką jest, będzie starała się spełnić niemożliwe wymagania, które nakazuje jej fałszywe, wyidealizowane «ja». Będzie usiłowała wcielać się w jakąś idealną postać, którą nie jest, tłumiąc jednocześnie swój prawdziwy i autentyczny sposób bycia.

Jeśli w środowisku rodzinnym nie nauczymy się tego, co jest ważne, poza atmosferą rodzinnego domu będzie to dla nas znacznie trudniejsze. Ujawnia się to już podczas wchodzenia w okres szkolny. To, z czym dziecko spotyka się w nowym otoczeniu, przypomina najczęściej prawo dżungli: więcej może nie ten, kto ma więcej zalet, ale ten, kto głośniej krzyczy lub jest bardziej zuchwały. Dlatego w zależności od sposobu zachowania jedni nasilają swoją arogancję i dowartościowują się poprzez upokarzanie innych; inni stają się ofiarami pogłębiającej się nieśmiałości, która w ich przypadku pełni funkcję mechanizmu obronnego i starają się odzyskać szacunek do samych siebie na drodze szkolnych sukcesów. Introwertycy izolują się, mają więc niewielu przyjaciół. Aroganci, przeciwnie, nadają ton wszystkiemu wokół, a nie chcąc utracić prestiżu, czują się zmuszeni do zachowań coraz bardziej ekscentrycznych. W obydwu przypadkach przyczyna jest podobna, choć skutki są zupełnie różne: katalizatorem takich zachowań jest bowiem brak akceptacji, który sprawia, że jedni się wycofują, a drudzy przebierają miarę.

trzy okresy w życiu

Drogę, na której uświadamiamy sobie własną wartość, wytyczają osoby, które są nam szczególnie bliskie. Są to tzw. osoby znaczące. Poprzez wyrażanie opinii o nas wywierają decydujący wpływ na wyobrażenie, jakie mamy o sobie. Zjawisko to można stosunkowo łatwo opisać wraz z różnymi jego wariantami na każdym z trzech etapów życia: w dzieciństwie, młodości i wieku dojrzałym.

W dzieciństwie osobami znaczącymi są dla nas zazwyczaj rodzice (szczególnie ojciec dla syna, a matka dla córki). Kiedy dziecko zaczyna posługiwać się rozumem, dostrzega własne niedostatki i zwraca się do rodziców, aby dowiedzieć się tego, co chce. Nieco później, wraz z osiągnięciem dojrzałości płciowej, człowiek wkracza w trudny, ale konieczny okres poszukiwania własnej tożsamości, niezależnej od opinii rodziców. W obu tych okresach, które mieszczą się między szóstym a dwunastym rokiem życia, podatność na wpływ rodziców i wychowawców jest całkowita. I jest to najlepszy moment, aby zaszczepić w dziecku dobre nawyki.

Wiek młodzieńczy to następny etap, który trwa na ogół od trzynastego do dwudziestego roku życia. W stosunku do poprzedniego okresu wyróżnia go stopniowa utrata dziecięcej podatności na wpływy dorosłych. Przejawia się to w formowaniu własnych opinii, niezależnych od rodziców i wychowawców. Rola rodziców jako przewodników staje się bardziej skomplikowana. W tym czasie rodzice pomagają dzieciom w budowaniu ich własnej wizji życia, szanując ich wolność. Towarzyszą im z bliska, ale jedynie wspierają w budowaniu niezależności, która jest ich prawem. Relacja autorytatywności powinna stopniowo ustępować miejsca relacji przyjaźni i zaufania. W innym razie zbyt opiekuńcza i zawłaszczająca postawa rodziców z całą pewnością uniemożliwi proces dojrzewania dzieci.

W wieku młodzieńczym najbardziej znaczącymi osobami są przyjaciele i ten ktoś, w kim jest się zakochanym. Młody człowiek zdaje sobie sprawę, że powinien znać swoją wartość. Na ogół jednak to mu się nie udaje. Chcąc się zatem dowartościować, uzależnia się od opinii tych, których najbardziej podziwia. Jeśli jednak nauczy się pokonywać ludzkie względy, bronić własnych opinii i otaczać się właściwymi przyjaciółmi – to znaczy osobami, które go cenią za to, kim jest, a nie za to, co może im dać – wszystko pójdzie dobrze. W przeciwnym razie nigdy nie odważy się pokazać, jaki jest, za to raczej zbrata się z pozbawionymi skrupułów kolegami. Skutki tego młodzieńczego mimetyzmu mogą być fatalne. Jeśli młody człowiek obraca się w kręgu rówieśników o niskich wartościach moralnych, nie chcąc doświadczyć odrzucenia, będzie naśladował każde zachowanie, które akurat jest „na fali”. Mieszanka swobodnego seksu, zachowań przestępczych czy zażywania narkotyków jest tylko częścią długiej listy możliwości.

Szczególnym niepokojem napawają tzw. łatwe dziewczyny, które same się poniżają, oddając wdzięki pierwszemu lepszemu amantowi. Powodem tego jest nie tyle atrakcyjność seksualna, ile próżność. Aby się sobie podobać, potrzebują doznawać zachwytu ze strony chłopców, a potem chwalić się swoimi sukcesami przedwyemancypowanymi przyjaciółkami. Lewis zadaje sobie pytanie: „Czy w czasach dominacji stosunków pozamałżeńskich, więcej dziewictwa utracono z powodu posłuszeństwa Wenus, czy z powodu posłuszeństwa pokusie należenia do jakiejś wewnętrznej grupy”.

Pomiędzy dwudziestym i dwudziestym piątym rokiem życia, gdy człowiek jest w pełni młodości, oczekuje się już od niego wyboru osobistej postawy i stabilizacji życiowej. W okresie dorastania dzieci dla samopotwierdzenia przyjmują na ogół postawy przeciwne do postaw rodziców. Ostateczne oderwanie przychodzi, gdy zaczynają uczyć się dialogu, gdy zdobywają własne poglądy i pozostają otwarci na ubogacające skutki, jakie przynosi wysłuchanie opinii innych. Zaczynają być pewni siebie, lecz już nie w sposób prostacki, ponieważ są także zdolni do zakwestionowania samych siebie. Działają swobodnie, realizując własną wizję życia, ale też z roztropnością, przyjmując rady innych osób. W końcu stają się wystarczająco dojrzali, aby zdać sobie sprawę, że życie jest szkołą, która nigdy się nie kończy.

Trzeci i ostateczny etap uświadamiania sobie własnej godności powinien wprowadzać w wiek dojrzały. Niestety, wiele osób rzekomo dorosłych kieruje się tymi samymi mechanizmami autoafirmacji, jakie obserwujemy w okresie dzieciństwa i dojrzewania. Jako osoby niedojrzałe pozwalają narzucać sobie cudze oceny własnej wartości, ponieważ same nie wiedzą, ile są warte, oraz przez całe życie odgrywają jakiś rodzaj komedii, coraz bardziej uciążliwej, gdyż z wiekiem ich pragnienie bycia kimś ważnymstaje się zazwyczaj znacznie bardziej skomplikowane niż w dzieciństwie.

Wielu rzekomo dorosłych wciąż jest uzależnionych od opinii innych i nawet są w stanie poświęcić się jakiejś sprawie, byleby tylko się do nich dopasować. Jednak w gruncie rzeczy nie warto kierować się ludzkimi względami, ponieważ ludzie zazwyczaj oceniają nas według zewnętrznych kryteriów: czy jesteśmy sympatyczni, czy mamy drogi samochód itd. Jedynie osoby, które nas naprawdę kochają, zwracają bardziej uwagę na to, kim jesteśmy, niż na to, co posiadamy, wiemy czy możemy.

Względy ludzkie poważnie zagrażają autentyczności naszych relacji. Kiedyś w pewnym opowiadaniu natknąłem się na taką obserwację:

Gdy spotykamy się w kilka osób, nikt nie ośmiela się być sobą, takim, jakim jest w rzeczywistości, ponieważ boimy się być inni od tego, co sądzimy, jacy są nasi bliźni; z kolei nasi bliźni boją się odróżniać od tego, co sądzą o nas, jacy jesteśmy. I w konsekwencji wszyscy starają się być mniej pobożni, mniej zacni i mniej uczciwi, niż są w rzeczywistości. [...] To jest to, co nazywam współczesną hipokryzją. [...] Dawniej ludzie starali się udawać, że są lepsi, niż byli w istocie, a dzisiaj wszyscy chcą wydawać się gorsi. Dawniej człowiek mówił, że był na Mszy w niedzielę, nawet jeśli nie był, a dzisiaj mówi, że idzie pograć w golfa, i irytuje go, gdy przyjaciele odkrywają, że poszedł do kościoła. Innymi słowy: hipokryzja, która dawniej była tym, co pewien francuski pisarz nazwał haraczem, który wada płaci cnocie, dzisiaj jest haraczem, który cnota płaci na rzecz wady.

Jedni, ponieważ nie czują się pewnie, zabiegają o szacunek; zazwyczaj są to osoby, które mają skłonność do patrzenia na siebie cudzymi oczami. Innym wydaje się, że już cieszą się ludzkimi względami; to osoby niezależne od kogokolwiek, nie przejmujące się tym, co mówią inni; dla nich liczy się to, co osiągają dzięki swojej samowystarczalności. Nie przywiązują wagi do opinii innych, ponieważ doskonale się bez nich obywają. Choć może też wchodzić tu w grę również mechanizm obronny. Czasami bowiem ci, którzy uważają się za niezależnych, w taki właśnie sposób zamykają się w sobie ze strachu, że zostaną odrzuceni, nawet jeśli się do tego nie przyznają. Bohater powieści Susanny Tamaro, który zawsze szczycił się tym, że jest niezależnego ducha, pod koniec życia przyznaje, iż w gruncie rzeczy kierował nim strach przed tym, że zostanie niedoceniony. W liście pożegnalnym do córki tak pisze:

Muszę ci powiedzieć, że zawsze się bałem tego, co wyróżniało mnie w życiu, co nazywałem zuchwałością, a co w rzeczywistości było paniką. Lęk przed tym, że sprawy nie potoczą się tak, jak zaplanowałem, strach przed przekroczeniem granicy, która nie przebiega przez umysł, ale przez serce, lęk przed miłością i tym, że nie będzie odwzajemniona. W końcu pozostaje tylko ten ludzki strach, i tak właśnie popada się w przeciętność. Miłość jest niczym most wiszący ponad próżnością... Ze strachu komplikujemy najbardziej zwykłe sprawy, a podążając za urojeniami naszego umysłu, prostą drogę przemieniamy w labirynt, z którego nie umiemy się już wydostać. Tak trudno jest zaakceptować surowość prostoty, pokorę poddania się.

Co możemy zrobić, aby uniknąć zniewolenia względami ludzkimi? Wiadomo, że Chińczycy zazwyczaj czują się bardzo zawstydzeni, gdy publicznie popełnią jakiś błąd. Nazywają to utratą twarzy. Konfucjusz powiedział, że człowiek potrzebuje swojej twarzy tak jak drzewo potrzebuje kory. Lęk przed utratą twarzy znika jednak wobec tych, którzy nas naprawdę kochają. Dlatego tak ważne jest, aby poznać Kogoś, wobec kogo utrata twarzy jest niemożliwa. Mamy skłonność do przeglądania się w oczach innych niczym w lustrze, lecz nie istnieje lustro bardziej schlebiające niż oczy zakochanego. Dlatego musimy nauczyć się patrzeć na samych siebie oczami Boga. Tylko ten, kto wybiera Boga jako znaczącą Osobę, kroczy przez życie bez żadnych komplikacji. Dzieci są zależne od szacunku, jaki okazują im rodzice. Młodzi ludzie uzależniają się od oceny przyjaciół i osoby, w której są zakochani. Ale człowiek autentycznie dojrzały potrafi być niezależny od wszystkich, ponieważ patrzy na siebie oczami Boga Ojca.

Fragment książki

Miłość i szacunek do samego siebie
Michel Esparza

Zobacz książkę na stronie wydawcy


mkatana
Pewien święty, Josemaría Escrivá, zwykł mawiać, że „do szczęścia potrzebne jest nie tyle wygodne życie, ile zakochane serce”. Miłość… i nic więcej, choć brzmi to pewnie jak mocno wyblakły truizm, to wszystko, czego nam naprawdę trzeba.
myname
Dlatego musimy nauczyć się patrzeć na samych siebie oczami Boga. Tylko ten, kto wybiera Boga jako znaczącą Osobę, kroczy przez życie bez żadnych komplikacji. Dzieci są zależne od szacunku, jaki okazują im rodzice. Młodzi ludzie uzależniają się od oceny przyjaciół i osoby, w której są zakochani. Ale człowiek autentycznie dojrzały potrafi być niezależny od wszystkich, ponieważ patrzy na siebie …Więcej
Dlatego musimy nauczyć się patrzeć na samych siebie oczami Boga. Tylko ten, kto wybiera Boga jako znaczącą Osobę, kroczy przez życie bez żadnych komplikacji. Dzieci są zależne od szacunku, jaki okazują im rodzice. Młodzi ludzie uzależniają się od oceny przyjaciół i osoby, w której są zakochani. Ale człowiek autentycznie dojrzały potrafi być niezależny od wszystkich, ponieważ patrzy na siebie oczami Boga Ojca. 👏