spacja
713

ks. Zygmunt Wirkowski: "Jurek zawsze mi pomaga"

– Ks. Popiełuszko może być orędownikiem osób zagubionych, które poszukują drogi powrotu – mówi seminaryjny kolega błogosławionego, ks. Zygmunt Wirkowski.

Z ks. Zygmuntem Wirkowskim, seminaryjnym kolegą bł. ks. Jerzego Popiełuszki, rozmawia Ewelina Steczkowska

Jak doszło do spotkania młodego Zygmunta Wirkowskiego z młodym Alkiem Popiełuszką?

Razem rozpoczęliśmy rok szkolny w liceum w Suchowoli w 1961 r. Przypadek sprawił, że usiedliśmy w jednej ławce, ostatniej w środkowym rzędzie. Wtedy mogliśmy dość dobrze się poznać. Jednak potem zmieniłem klasę, więc siłą rzeczy ten kontakt mieliśmy słabszy. W dodatku większość uczniów przychodziła na różnego rodzaju zabawy, życie towarzyskie na boisku kwitło. Jurek rzadko zostawał, bo nie mieszkał w Suchowoli, ale w Okopach. Jednak był bardzo lubiany, koleżeński, życzliwy, cichy, nie był zarozumiały. Rzadko to wspominam, ale z Jurkiem byliśmy razem w harcerstwie w Suchowoli. Byłem drużynowym, a Jurek był moim przybocznym.

Kiedy Ksiądz się dowiedział, że Alek zamierza wstąpić do seminarium?

Mogliśmy to wyczuć, jednak w liceum Alek nigdy o tym nie mówił. Nawet w czasie studniówki każdy z nas opowiadał o swoich planach, ale Popiełuszko nic nie zdradzał. Rok po maturze, w czasie wakacji, byłem na targu w Dąbrowie Białostockiej. Spotkałem tam Alka. Opowiadałem, że pracuję w sanepidzie w Lipsku nad Biebrzą. Wspominałem również, że myślę o studiach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wtedy zapytał, po co mam iść okrężną drogą, najpierw na KUL, a potem do seminarium. Alek miał rację. Już od dłuższego czasu chodziła za mną myśl o kapłaństwie. Ale czekałem, kiedy Bóg da mi konkretny znak. Z kolei Jurek (imię Jerzy przyjął w seminarium) mówił wszystkim, że pracuje i uczy się koło Warszawy. Nie skłamał, bo klerycy pracowali na żniwach w Czubinie, koło Brwinowa. Mnie jednak w czasie tego spotkania powiedział, że jest po pierwszym roku seminarium w Warszawie. Zaproponował, żebyśmy pojechali do niego do domu, to wtedy napiszemy mój życiorys oraz podanie. A że Jurek następnego dnia miał jechać do Warszawy, to obiecał, że zawiezie potrzebne dokumenty do seminarium. Zgodziłem się i tak też zrobiliśmy. W domu nie od razu powiedziałem o swojej decyzji, dopiero wtedy, gdy miałem już jechać do stolicy. Pamiętam, że jak przyjechałem do Warszawy, 19 sierpnia, Jurek wyszedł po mnie na Dworzec Wileński. Pieszo przeszliśmy przez most i dotarliśmy do seminarium.

Czy to prawda, że ks. Jerzy wybrał seminarium warszawskie ze względu na prymasa Wyszyńskiego?

Jest to bardzo prawdopodobne, choć muszę przyznać, że Jurek nigdy mi o tym nie mówił. Jednak jest prawdą, że w czasach seminarium i w okresie późniejszym czytał kazania kardynała Wyszyńskiego i wielokrotnie je cytował.

Jak wyglądało ostatnie spotkanie Księdza z ks. Jerzym?

Prowadziłem pogrzeb na Bródnie i pomyślałem, że po jego zakończeniu pojadę na chwilę do Jurka. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że ma urodziny w święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Pamiętam, że podczas tej rozmowy bardzo się przede mną otworzył. Opowiadał mi o szykanach, pogróżkach, które spotykały go na każdym kroku. O tym, jak został zatrzymany w drodze do Gdańska i był przetrzymywany przez cały dzień. Jak śledzono jego samochód. Ksiądz Jurek był świadomy, że te prześladowania mogą zakończyć się dla niego śmiercią. Przeczuwał, że wkrótce może mu się coś stać. Dlatego też opowiadał, że ksiądz prymas Józef Glemp myśli o wysłaniu go na studia doktoranckie do Rzymu. Zaznaczał, że jeśli taka będzie wola prymasa, to pojedzie, ale gdy wróci, znów będzie chciał zająć się „Solidarnością”. Ale pamiętam też zakończenie tej rozmowy: Jurek powiedział, że różnie z nim może być, ale jest przygotowany i gotowy na odejście. Nie myślał, żeby uciekać przed wolą Boga.

Pamięta Ksiądz moment, gdy dowiedział się o porwaniu, a potem o śmierci ks. Jerzego?

Tak, bardzo dobrze pamiętam oba momenty. Byłem chory, okryty kocem, oglądałem dziennik telewizyjny. Usłyszałem, że Jurek został porwany i wywieziony. Na drugi dzień przyjechali do mnie dawni uczniowie z Błonia, z którymi pojechałem na Żoliborz. Przyjeżdżałem tam często. A potem ta wieść o śmierci Jurka, która do mnie nie docierała. Pogrzeb przeżyłem w kompletnym szoku, nie mogłem pojąć, że Jurek nie żyje.

Czy wtedy przeczuwał Ksiądz, że miał do czynienia z osobą świętą?

Rozmawialiśmy z kolegami, że na pewno ta śmierć nie pójdzie na marne i wynikną z niej błogosławione owoce. Zanim jeszcze ks. Jerzy został beatyfikowany, już przecież wiele osób przychodziło do jego grobu. Niedługo po śmierci ks. Popiełuszki kult zaczął się chociażby w Stanach Zjednoczonych, gdzie postawiono mu jeden z pierwszych pomników.

Czy modli się Ksiądz przez wstawiennictwo swojego błogosławionego kolegi?

Oczywiście, że tak, i to bardzo często. Gdy mam jakiś problem, nie wiem, jak znaleźć rozwiązanie, od razu wsiadam do samochodu i jadę na Żoliborz. Gdy modlę się przy grobie ks. Popiełuszki, rozmawiam z nim jak z kolegą. „Jurku, jesteś tak blisko Boga, więc proszę, wstaw się za mną”. Wszystkie moje trudności układają się wtedy pozytywnie. Nigdy nie zostawia mnie w potrzebie. Zresztą, taki sam był za życia, każdy mógł na niego liczyć.

Przez kilka lat obcował Ksiądz na co dzień z błogosławionym. Czym dla Księdza jest to doświadczenie?

Dla mnie jest to wielka łaska, ale także zobowiązanie, które przyjmuję z wielką pokorą. Czy ja wtedy pomyślałem, że ocieram się o tak wyjątkowego księdza? Skoro Bóg postawił na mojej drodze świętego, to wiem, że ja swoim życiem powinienem dawać świadectwo.

Ks. Popiełuszko może być orędownikiem
osób zagubionych, które poszukują drogi powrotu.


Jest dla mnie znamienne, że w jakiejś mierze chodzę jego śladami. Byłem, tak jak Jurek, wikariuszem u Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie, a teraz zostałem proboszczem w parafii, w której Jurek jako kleryk odbywał praktyki. Wiem, że wtedy ksiądz proboszcz bardzo go cenił. Dlatego w kruchcie mamy obraz ks. Popiełuszki namalowany przez znanego malarza Jana Molgę. Kiedy tylko objąłem parafię, jedna z tutejszych sióstr od razu powiedziała: To ks. Jerzy przyprowadził nam swojego kolegę.

Wiemy, że ks. Jerzy jest dzisiaj oficjalnie patronem „Solidarności”. Ale czyim jeszcze szczególnym orędownikiem może być?

Gdybyśmy mieli wymienić różne grupy zawodowe, to byłoby ich sporo. Bo przecież ks. Jerzy za życia miał częsty kontakt z pielęgniarkami, lekarzami, studentami, aktorami, robotnikami i pewnie do dzisiaj te osoby widzą w ks. Jerzym swojego wielkiego opiekuna. Jednak oprócz tego ks. Popiełuszko może być orędownikiem osób zagubionych, które oddaliły się od Boga i poszukują drogi powrotu. Nie jest tajemnicą, że za jego wstawiennictwem dochodzi przecież do bardzo wielu nawróceń i powrotów do Boga.

Kiedy ks. Jerzy głosił kazania, Polacy żyli w zupełnie innej rzeczywistości. A czego dzisiaj może nas nauczyć ks. Popiełuszko?

Zdecydowanie tego, żebyśmy nie bali się publicznie wyznawać swojej wiary, nie wstydzili się jej przy ludziach. Dlaczego tak uważam? Młody Alek Popiełuszko już od dzieciństwa i najmłodszych lat pokazywał, że jest osobą głęboko wierzącą. Aby codziennie służyć jako ministrant w kościele parafialnym, wstawał już o piątej. Nie bał się, że za to mogą spotkać go konsekwencje w szkole. Potem, gdy był już klerykiem i trafił do jednostki wojskowej w Bartoszycach, nawet przez chwilę nie myślał o tym, żeby zdjąć różaniec z palca czy żeby przestać modlić się na różańcu tylko dlatego, że nie pozwalał na to dowódca w wojsku. A potem, gdy był już księdzem, odważnie apostołował w różnych środowiskach. Zawsze, gdy nie mamy odwagi publicznie wykonać znaku krzyża, nie umiemy zawalczyć o wartości dla nas ważne, ks. Jerzy może być dla nas drogowskazem i orędownikiem.
Oprócz tego ks. Jerzy uczy nas, że życie człowieka może się zmienić, jeśli tylko całkowicie zaufamy Panu Bogu. Ksiądz Bogdan Liniewski, który był przyjacielem Jurka, mówił w czasie jednego z kazań, że na początku młody ks. Popiełuszko nie wybijał się pod żadnym względem. Dużo czasu poświęcał, żeby ułożyć kazanie, śpiewać też nie lubił. Jednak całą posługę duszpasterską oddał w ręce Pana Boga. Jego kazania stały się majstersztykiem. Z cichego człowieka stał się księdzem, który niezwykle szybko nawiązywał kontakt z ludźmi. Tak zadziałała Boża Łaska i natchnienie Ducha Świętego.

Zbliża się kanonizacja ks. Jerzego. Spodziewał się Ksiądz, że niedługo po beatyfikacji będzie o niej mowa?

Przyznaję, że nie spodziewałem się tego, ale nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę. Dzięki temu męczeństwo ks. Popiełuszki przyniesie jeszcze wiele wielkich owoców w całym Kościele powszechnym.

Ks. Zygmunt Wirkowski (1947) w 1966 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Warszawie, sześć lat później przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Wyszyńskiego. Jako wikariusz pełnił posługę duszpasterską w parafiach: św. Mikołaja w Tarczynie, Świętej Trójcy w Błoniu, Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie, Matki Bożej Częstochowskiej w Warszawie na Powiślu. Był proboszczem parafii św. Kazimierza Królewicza w Kobyłce (Stefanówce), Matki Bożej Różańcowej w Warszawie na Bródnie, św. Izydora w Markach. Obecnie jest proboszczem parafii MB Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie w Warszawie.

Źródło: idziemy.pl/…/1