Aleksander Pławiński: Tragedia wsi Bołocza i Majak w rejonie puchowickim

tłumaczono translatorem

opublikowano 06.02.2023

"W latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej na terytorium BSRR zostało zniszczonych i spalonych 9200 wsi i przysiółków, w tym 5295 osad zniszczonych przez nazistów wraz z całą ludnością lub jej częścią. Za suchymi liczbami statystyk nie można uświadomić sobie całego horroru i niesłychanego cierpienia milionów naszych rodaków, które musieli znosić, a także nie można zrozumieć poziomu bestialskiego okrucieństwa wobec narodu radzieckiego ze strony okupantów i ich sług. Dzięki materiałom z procesu komendanta Maryinej Górki Alfonsa Józefowicza Koshinskyego mamy teraz możliwość odtworzenia, przynajmniej mentalnie, tragedii dwóch spalonych wsi Bołocza i Majak oraz wyobrażenia sobie, co przeżyli ich mieszkańcy. Władze NKWD nie potrzebowały wiele czasu, aby znaleźć tego kata wśród ogromnej liczby jeńców wojennych. Śledztwo przeciwko niemu rozpoczęło się w sierpniu 1944 r."

Koshinsky A.I. przybył do Maryjnej Górki pod koniec października 1942 r. w ramach 41. szkoły przeciwlotniczej. W tym czasie posiadał stopień porucznika i pełnił funkcję dowódcy plutonu przyrządów celowniczych i pomiarowych. Liczba uczniów i podchorążych w szkole nie była stała i wahała się od 1200 do 2000 osób. Ponadto w mieście znajdował się batalion piechoty liczący około 1800 osób, stacjonujący w obozie wojskowym. Ogółem było około 3000 żołnierzy i oficerów.

Koshinsky A.I. przebywał w Maryjnej Górce od października 1942 r. do listopada 1943 r. Wkrótce po przybyciu został mianowany komendantem miasta. Na tym stanowisku pracował nieco ponad dwa miesiące, do 30 grudnia 1942 r. Jemu, jako komendantowi komendantury terenowej, powierzono zadania polegające na utrzymaniu ustalonego porządku w mieście, kwaterowaniu jednostek wojskowych, walce z partyzantką oraz dowodzeniu miejscową starszyzną na terenie działania i obsługi komendanta.

Ponadto otrzymał polecenie od komendanta polowego, że na jego obszarze służby porucznik Wal, przydzielony z batalionu bezpieczeństwa stacjonującego w Osipowiczach, będzie samodzielnie działał w walce z partyzantami. Na polecenie biura komendanta polowego Koshinsky A.I. musiał przydzielić swoich policjantów, aby wzmocnili oddział głównego porucznika Wala podczas działań mających na celu walkę z partyzantami.

W komendzie znajdowało się 320 funkcjonariuszy policji, rekrutowanych spośród obywateli radzieckich różnych narodowości. Spośród Niemców było dwóch kapralów oddziału bezpieczeństwa, trzech żandarmów polowych i 50 żołnierzy. Policja stacjonowała w trzech miejscach: w Maryjnej Górce – około 18 osób, dowodził nimi Zaraszan. W regionalnym centrum Puchowicze stacjonowało około 70 osób, tyle samo we wsi Talka. Szefem całej policji był mieszkaniec wsi Talka Kulbitski.

Pod koniec października 1942 r. jedna kompania batalionu piechoty, który stacjonował w mieście wojskowym Maryjna Górka, odbywała marsz szkoleniowy i została napadnięta przez partyzantów pomiędzy wsiami Bołocza i Majak. W wyniku bitwy partyzanci zabili 16 Niemców, a 40 zostało rannych. Następnie dowódca batalionu szkolenia piechoty kpt. Mitaldorf zebrał swoich regularnych żołnierzy liczących około 150 osób, dołączył do niego starszy porucznik Wal z 40 żołnierzami i udał się do likwidacji partyzantów w miejscu, do którego ostrzelano kompanię. W operacji z nimi brał także udział Sonder Führer Blon. Po dotarciu do wiosek, w których doszło do zasadzki partyzanckiej, siły karne strzelały do nich, a następnie przeszukiwały je. W tym samym czasie Sonder Fuhrer Blon odebrał od mieszkańców obu wsi cały żywy inwentarz.

W swoich zeznaniach Koshinsky A.I. próbował zmylić śledztwo. Początkowo mówił, że podczas rewizji „w miejscu znalezienia nabojów lub broni palono domy. W ten sposób obie wsie spłonęły.” Następnie zrzucił winę za spalone wsie na generała oddziału bezpieczeństwa: „Na polecenie generała oddziału bezpieczeństwa z Bobrujska spalono dwie wsie rady wiejskiej Bołoczańskiej”.

O tej tragedii 29 października dowódca oddziału partyzanckiego „Płomień” E. Filipski w meldunku dla dowódcy brygady Flegontowa poinformował, że „12 pojazdów z Niemcami opuściło gminę Puchowicze. Trasa ruchu Puchowicze-Khidra-Bołocha. Po przybyciu do Bołoczy około 200 Niemców otworzyło ogień artyleryjski w kierunku wsi i podpaliło wioskę, z 51 domów spłonęło 50, spalono także wieś Majak. Bydło, majątek i ludność wywieźli do Puchowicz...”

Szczegóły kontynuacji tej karnej akcji opisano w materiałach Komisji Nadzwyczajnej: Tego dnia, 29 października 1942 r., w mieście Puchowicze niemiecki oddział karny brutalnie zabił 13 cywilów z rady wsi Bołocza, w tym 11 byli mężczyźni, 1 kobieta, 1 dziecko (Elenę Koren i dziecko zadenuncjował policjant Dobrynin Paweł, strażnik z Majaki.) Zmarłych chowano na miejscu egzekucji w grobie znajdującym się 2 metry od miejsca zbrodni. (Droga prowadząca z gminy Puchowicze do wsi Zatitowa Słoboda, 5 metrów od starego cmentarza żydowskiego.)

W swoich zeznaniach świadek Ju. I. Korzun powiedział, że pod koniec października 1942 r. niemiecki oddział karny policji i żołnierzy w liczbie do 200 osób otoczył wieś Majak; całą ludność przewieziono w jedno miejsce, następnie zabrano kosztowności i majątek, załadowano na samochody i wywieziono, a całą ludność: mężczyzn, kobiety i dzieci wraz z bydłem wywieziono do miasta Puchowicze, gdzie następnego dnia zastrzelono 18 mężczyzn i jedną kobietę z dzieckiem. Spalono wioskę Majak składającą się z 15 domów. Tym oddziałem karnym dowodziło dwóch niemieckich oficerów, z których jeden nazywał się Koshinsky.

Aby ograniczyć ruch niemieckich oddziałów karnych z miasta Puchowicze, partyzanci oddziału „Płomień” natychmiast przystąpili do niszczenia mostów. W ciągu dwóch dni spłonęło osiem z nich. Działał tylko jeden duży most, położony w pobliżu samego miasta. Oto jak o tym napisano w dzienniku walki:

Akcja nr 38.
29 października 1942 r. 6-osobowa grupa Linnika spaliła mosty na drogach gruntowych Khidra-Majak, Khidra-Bołocza, Khidra-Isabolewo, Lapiczi-Rozhishcze.

Akcja nr 39.
30 października 1942 r. 4-osobowa grupa Tumiłowicza spaliła mosty w różnych rejonach rozmieszczenia oddziału – 6 mostów.

Akcja nr 40.
6 listopada 1942 r. grupa partyzantów składająca się z 17 osób, starszy Matusewicz, zniszczyła prom przez rzekę Świsłocz w pobliżu wsi Oreszkowicze. Wstrzymało to dostawy produktów rolnych od chłopów do Niemców.

Jednak pomimo nadzwyczajnych środków podjętych przez partyzantów, sytuacja w okolicy z każdym dniem stawała się coraz bardziej skomplikowana. 31 października o czwartej po południu Niemcy w składzie batalionu z armatami, moździerzami i ciężkimi karabinami maszynowymi spalili wieś Berezjanka i ostrzeliwali szereg innych wsi. Ludność wsi udała się do lasu. Przejścia graniczne przez Świsłocz zostały zablokowane . Warto dodać, że tego dnia w Berezjance został splądrowany i spalony dom bojownika podziemia K. Żuka. On sam i jego 16-letnia córka Aleksandra mogli wstąpić do oddziału partyzanckiego „Płomień”. Reszta wsi nie ucierpiała podczas tej akcji karnej.

Dorosła ludność, która uciekła w czasie akcji karnej, dołączyła do partyzantów. Rozkazem dowódcy oddziału „Płomień” z 30 października 1942 r. Na listach personalnych wpisano następujących nowo przybyłych bojowników: Sobolewskiego Wiktora Kostusjewa, Tarasewicza Karla Ignatjewicza, Djatlenjuka Aleksandra Grigoriewicza, Korena Nikołaja Antonowicza, Pawłowicza Nikołaja Pietrowicza, Abramowicza Iwana Kuźmicza, Birila Galina Saweljewna.

2 listopada 1942 roku został powołany do oddziału Klimus Żuk. 5 listopada 1942 r. w szeregi partyzantów dołączyło jeszcze dziesięć osób: Gert Konstantyn Wikentiewicz, Zhiwitsa Władimir Władimirowicz, Zhiwitsa Wacław Karłowicz, Sobolewski Wiktor Konstantinowicz, Dyatko Stanisław Bronisławoicz, Milkiewicz Alfons Wikentiewicz, Tarasewicz Karl Ignatiewicz, Steszko Konstantin Michajłowicz, Taraszkiewicz Władimir Andriej Wicz, Kazakow Iwan Grigorjewicz.

Elena Milentjewna Romańczuk opowiedziała o losach mieszkańców wsi Bołocza.

Nasza wioska Bołocza została otoczona przez niemiecki oddział karny z lekkimi działami, moździerzami i karabinami maszynowymi. Niemców było kilkuset, pieszych i w samochodach. Był z nimi także naczelnik wójta Lawdański. Kiedy ustawili się wokół wioski, otworzyli ogień z dział i moździerzy. Zapaliły się nasze klepiska z chlebem. Po pewnym czasie weszli do wsi. Wszyscy ludzie ukrywali się w piwnicach. Niemcy zaczęli ich wpędzać do wąwozu, ustawili wartę i zaczęli plądrować nasz majątek. Wszystko, co mieli, wynoszono z chat, wszystko, co znaleźli, ładowano na wozy i samochody. Wypędzano bydło ze stodół, kury i gęsi rozstrzeliwano. Wkrótce wszyscy pojechaliśmy w stronę Maryjnej Górki. Kiedy odsunęliśmy się trochę, zobaczyliśmy, że nasza wioska płonie. Po drodze chcieli nas zastrzelić, zabrali do rowu, ale potem po rozmowie między sobą pojechali dalej.

Późnym wieczorem dotarliśmy do miasta Puchowicze, do kamiennej szkoły. Nasze dzieci nosiły w domu tylko koszulki i pozostały takie same. Nie było też nic do jedzenia. Nieustannie słychać było krzyki z zimna i głodu. Wczesnym rankiem przyjechał komendant z Maryjnej Górki i zaczął wydawać polecenia pilnującej nas policji. Wśród policji byli Karasik Fiodor z Mieżdureczi, Szurok Wasilij z Ganutowa, Lepekzin z Puchowicza i inni. Był tam także brygadzista naszego wójta, Lawdański. Wkrótce przyjechał samochód i zaczęli ładować do niego naszych ludzi, w tym mojego ojca i dziadka Vładję Romańczuka. Było ich 11. Załadowali także kobietę i dziecko, Elenę Koren. Zadenuncjował ją policjant Paweł Dobrynin, strażnik z Majaki. Nas, młodych ludzi i kobiety, zapędzono na Maryjną Górkę, gdzie osadzono w więzieniu. Mężczyźni, w tym mój ojciec i dziadek, jak się później dowiedziałam, zostali rozstrzelani w gminie Puchowicze. Co więcej, dowiedziałam się od ludzi, że ojciec uciekł po zatrzymaniu samochodu i ukrył się w piwnicy Iwana Labusza na ulicy Kowalskiej, natomiast jego synowa Katerina Labusz sama dobrowolnie pokazała Niemcom, gdzie się schronił. Tam go zabili, a Iwan Labusz zaprzągł konia, załadował na niego ciało mojego ojca i wywiózł na cmentarz żydowski, gdzie wrzucił do wspólnego grobu. Niektórzy zostali wykupieni z więzienia, a niektórzy zostali wysłani do Niemiec.

Z więzienia wróciłam do swojej wioski. Z wioski pozostały dwa klepiska, jedna chata i jedna stodoła. Zrobiliśmy ziemianki, ale już jesienią 1942 roku cała nasza rodzina i inni mieszkańcy Bołoczy zamieszkali w lasach w obozach cywilnych.


Na tym nie skończyły się cierpienia ocalałych mieszkańców wsi Bołocza. W swoich zeznaniach E. M. Romańczuk dalej opowiadała o ich tragicznym losie.

W grudniu 1942 roku do naszych obozów przybył karny oddział niemiecki. Przybyli o świcie, Niemcy podeszli bardzo cicho i niezauważeni, a my nie mieliśmy czasu na ucieczkę, bo nasze ziemianki były najbliżej łąki, skąd nadchodzili Niemcy. Moja siostra Nina, lat 14, została od razu ranna od pierwszych strzałów, a Niemcy zagnali nas wszystkich do kolejnych ziemianek, oddalonych o 300 metrów, mimo że nie pozwolili nam zabrać rannej siostry moja mama i my wszyscy błagaliśmy, żeby nam pozwolono. Musimy ją zabandażować i zabrać ze sobą. Leżała nadal na śniegu. Zanim dotarłam do ziemianek, udało mi się ukryć w lesie, gdzie leżałam w śniegu przez trzy godziny. Kiedy krzyki i strzelanina ucichły, ostrożnie wróciliśmy do obozu. Niemców nie było. Zebrali się ocaleni. Moja matka i brat Szura (6 lat) zginęli wraz z pozostałymi 19 osobami. Siostra też była wykończona. Zginął także 70-letni dziadek. Moja ciocia i kuzyni zostali wywiezieni do Niemiec wraz z pozostałymi 10 osobami.

Awdotja Androsik mieszkała w naszym obozie ze swoimi córkami Niną, Manią i Walią. Niedługo przed napadem karnym Awdotja Androsik zamordowała swoją krowę i udała się na noc do Bołoczy. Wszyscy bardzo baliśmy się tam iść, bo byli tam Niemcy z Khidry. Przed wyjazdem pokłóciła się z ciotką, która jej powiedziała, że zabijanie zwierząt jest zabronione. Odpowiedziała jej: „Teraz poznasz Awdotję” i wyszła. O jej zatrzymanie poprosiliśmy partyzantkę Wanię Kazakow z brygady Filipskich, bo wiedząc, że jej córka jest żoną policjanta Traulki, nie ufaliśmy jej i baliśmy się, że zaprowadzi Niemców do obozu.

Kazakow dogonił Awdotję i kazał jej stawić się jutro w Podkosach, lecz ona nie przybyła, a następnego dnia udała się z Niemcami do Czidry, a następnie do Maryjnej Górki do córki Nadii i zięcia policjanta Traulki. Nasi ludzie podejrzewali, że to ona lub jedna z jej córek, Nina lub Mania, zaprowadziła Niemców do obozu
.


Był jeszcze jeden świadek tej krwawej masakry, Antoni Dmitrij Brazgowski

Jesienią 1942 roku przeprowadziłem się z rodziną do obozu cywilnego „Jazec”, położonego w lesie 3 km od naszej wsi „Nowa Bołocza”. W naszym obozie było 6 ziemianek. Teren obozu był trudny do przebycia – bagna i rzeka. Ale mimo to cały czas żyliśmy na straży - nie rozbieraliśmy się, w nocy stawialiśmy warty, paliliśmy w piecach do świtu, a przy pierwszym alarmie uciekaliśmy dalej na bagna. Współpracowaliśmy z partyzantami przy blokowaniu dróg do naszych obozów, a partyzanci zawsze nas ostrzegali o ruchu Niemców.

W grudniu (około 16-19) o świcie w naszym obozie zawył alarm. Ludzie uciekali do lasu z ziemianek. Rozległy się strzały. Kiedy wyskoczyłem z ziemianki z moimi dziećmi Żenią i Szurą, widziałem uzbrojonych ludzi w białych fartuchach zbliżających się do obozu. Nie mogłam daleko uciec i rzuciłam się z dziećmi w śnieg pod krzaki. Strzelanina ucichła i usłyszeliśmy, jak Niemcy zaczynają zajmować obóz. Kury i krowy, które łapali, krzyczały.

Potem usłyszeliśmy, jak kobiety i dzieci mordowane przez Niemców zaczęły krzyczeć. Leżeliśmy tam jakieś półtorej godziny. Krzyki i jęki rannych stopniowo ucichły. Po pewnym czasie zobaczyliśmy, jak nasi ludzie zaczęli oddalać się w głąb lasu, my też wstaliśmy i zaczęliśmy się dalej wycofywać. Po 5-6 godzinach wróciliśmy do obozu. Tam odnaleźliśmy 19 ciał kobiet i dzieci. Wszyscy zostali pocięci nożami. Dwie kobiety zmarły prawdopodobnie z powodu niewydolności serca, ponieważ nie było żadnych ran. Ludzie mówili, że umierali ze strachu, bo widzieli, jak morduje się dzieci. Tam ich wszystkich pochowaliśmy, po czym opuściliśmy ten obóz i przenieśliśmy się do innego.


Z zeznań P. T. Klimowicza, który w czasie okupacji niemieckiej mieszkał we wsi Bołocza, znane były inne szczegóły okrucieństw karnego oddziału policji i żołnierzy niemieckich.

Pod koniec października 1942 roku karny oddział policji i żołnierzy niemieckich w liczbie do 200 osób splądrował i spalił położoną 2 km od naszej wsi wieś Majak, natychmiast ostrzelał z moździerzy, a następnie otoczył naszą wieś Bołocza. W tym czasie część mieszkańców udało się uciec z okrążenia do lasu, łącznie ze mną. Oddział karny po otoczeniu wsi wypędził pozostałych mieszkańców na obrzeża wsi, a następnie dokonał rabunku. Jednocześnie zabrali mieszkańcom wszystkie kosztowności, majątek i drobny inwentarz, załadowali je na samochody, krowy, konie wraz z mieszkańcami, wywieźli do miasta Puchowicze i spalili wieś liczącą 52 domy, wraz z budynkiem gospodarczym.

Mieszkańców wywieziono do gminy Puchowicze, a następnego dnia prawie wszystkich rozstrzelano. Na czele tego oddziału karnego stał szef rosyjskiej komendantury policji Lawdański i komendant miejscowej komendantury wsi Maryjnej Gorki Koshinsky
. Wiem to, ponieważ kiedy oddział karny wkroczył do wsi Bołocza, pierwszymi samochodami osobowymi wjechali komendant Koshinsky i szef policji Lawdański, których osobiście widziałem. Ponadto, kiedy pobiegłem do lasu, Lawdański i komendant Koshinsky pobiegli za mną i strzelili. Przy okazji zginęło dwóch mężczyzn. Wyraźnie słyszałem też krzyki Lawdańskiego: „Panie komendancie!”

Podczas egzekucji 18 osób na skraju lasu, kilometr od wsi Bołocza, osobiście tam byłem, wydarzyło się to w następujących okolicznościach. Po spaleniu wsi Bołocza ocalali mieszkańcy zbudowali ziemianki w lesie, kilometr od wsi Bołocza. Na początku stycznia 1943 r. ten sam oddział otoczył rano ziemianki i wypędził stamtąd wszystkich mieszkańców; Ustawili nas przed ziemiankami i zaczęli do nas strzelać. Podczas tej strzelaniny, krzyków dzieci i kobiet, wskoczyłam do płonącej ziemianki, a za mną jeszcze inna kobieta z dwójką dzieci i tylko naszej czwórce udało się uniknąć śmierci, natomiast pozostałych 18 osób rozstrzelano. Ponadto zabijano konie i krowy oraz rabowano kosztowności.


Tragedia spalonych wiosek Bołocza i Majak była jednym z odcinków długiej serii zbrodni popełnionych przez Koshinskyego na miejscowej ludności. W listopadzie 1942 roku oddział policjantów i żołnierzy komendanta rejonowego pod dowództwem Koshinskyego spalił wieś Łużica w obwodzie puchowickim, dzieci i starców, którzy nie mogli uciec, zebrano w stodole i spalono, a pięciu mężczyzn powieszono w tej samej wiosce.

W grudniu 1942 r. komenda zebrała około stu wozów z całego obwodu Puchowickiego. Koshinsky z grupą policjantów i żołnierzy niemieckich udał się do wsi Syncza, gdzie ograbili wszystkich mieszkańców, wywieźli chleb na wozach, przywieźli majątek i bydło do wsi Maryjna Górka oraz podpalili wieś Syncza.

Na spotkaniu Koshinsky zapowiedział policji, że przyzna nagrodę za każdego zabitego partyzanta, jeśli rzeczywiście pojawią się dowody morderstwa, w szczególności jeśli przywieziona zostanie jego głowa. W październiku 1942 r. policja zatrzymała nieznanego obywatela, ścięto mu głowę, a głowę przewieziono do komendantury. W pobliżu odciętej głowy zgromadziło się wiele osób. Policjanci, którzy przywieźli głowę, otrzymali od komendanta Koshinskyego nagrodę – papierosy i wódkę.

Z materiałów sprawy karnej wynikało, że wszelkie działania karne, aresztowania i egzekucje ludności cywilnej przeprowadzane były przez biuro komendanta Uzbrojenia, na którego czele stał komendant. Za popełnione przestępstwa sąd skazał Alfonsa Józefowicza Koshinskyego na karę śmierci – egzekucję.

Udostępnij post „Maraton literacki z okazji 80. rocznicy tragedii chatyńskiej „Dzwonienie Perwonu”. Aleksander PŁAWIŃSKI. Tragedia wsi Bołocza i Majak, rejon Puchowicze”

* * *

za: Литературный марафон к 80-летию Хатыньской трагедии «Званоў перазвон». Александр ПЛАВИНСКИЙ. Трагедия деревень Болоча и Маяк Пуховичского района – МІНСКАЕ АБЛАСНОЕ АДДЗЯЛЕННЕ САЮЗА ПІСЬМЕННІКАЎ БЕЛАРУСІ

Балоча — Вікіпедыя