Śmiertelna choroba to też miłosierdzie?
![](https://seedus3932.gloriatv.net/storage1/dijlrlpcox32k5jga6ju8ykkbrdoq03i71aiyzc.webp?scale=on&secure=pcN8TfFnvJiNMeAPC8_pcA&expires=1720864112)
Jak „mówi Ojciec Kościoła Ambroży w przemówieniu z okazji pogrzebu swego brata Satyra: «To prawda, że śmierć nie należała do natury; Bóg bowiem od początku nie ustanowił śmierci, ale dał ją jako środek zaradczy […]. Z powodu wykroczenia życie ludzkie stało się nędzne, upływało w codziennym trudzie i nieznośnym płaczu. Trzeba było położyć kres złu, aby śmierć przywróciła to, co utraciło życie. Nieśmiertelność jest raczej ciężarem niż korzyścią, jeżeli nie rozświetla jej łaska». Już wcześniej Ambroży powiedział: «Nie należy płakać nad śmiercią, gdyż prowadzi ona do zbawienia».
Niezależnie od tego, co dokładnie chciał powiedzieć św. Ambroży w tych słowach – prawdą jest, że gdyby śmierć została wyeliminowana lub odsunięta w nieskończoność, ziemia i ludzkość znalazłyby się w sytuacji niemożliwej i nie przyniosłoby to korzyści również samej jednostce. Oczywiście jest pewna sprzeczność w naszym postępowaniu, która wiąże się z wewnętrzną sprzecznością naszej egzystencji. Z jednej strony nie chcemy umierać; zwłaszcza ci, którzy nas kochają nie chcą naszej śmierci. Z drugiej jednak, nie pragniemy też istnieć w nieskończoność, a także ziemia nie została stworzona z taką perspektywą. Czego więc tak naprawdę chcemy? Ta paradoksalność naszej własnej postawy rodzi głębsze pytanie: czym w rzeczywistości jest «życie»? Co w rzeczywistości oznacza «wieczność»?”
Z encykliki „Spe salvi” (p. 10 i 11) Benedykta XVI: „Naszym przeznaczeniem jest piękne niebo, ale większość z nas powoli, z oporami, a często z buntem dojrzewa do przejścia na tamtą stronę…”
Śmiertelna choroba daje szansę przez dar czasu!
Mimo pokusy nadaktywności w szukaniu możliwości wyleczenia, choroba nieuleczalna często „wymusza” na chorych i rodzinie wiele słów i gestów, które pogłębiają miłość. Łatwiej w takiej sytuacji wypowiedzieć słowa przebaczenia. Łatwiej tak na nowo przez słowa i codzienną opiekę powiedzieć: „Kocham cię…”. Po śmierci zaś ukochanej osoby jest większa szansa nie mieć do siebie pretensji, że czegoś się nie powiedziało.
Wspaniale jest, jeśli chory nieuleczalnie i jego rodzina wspólnie przygotowują się do spotkania z Bogiem i z bliskimi po tamtej stronie. Większość jednak ludzi boi się takiej drogi, gdyż nie dowierza, że jest to droga wzrostu dojrzałości i świętości. Na pewno droga trudna…
Nie rozmawiając z chorym o sprawach ostatecznych, zostawia się go w wielorakich cierpieniach związanych z samotnością i niepewnością. W ilu rodzinach zużywa się ogromną energię, aby wzajemnie, jak mówią, siebie oszczędzić. Ileż wtedy pięknych i ważnych słów nie będzie wypowiedzianych. A czyż nowe życie i ostateczne potwierdzenie miłości aż do śmierci nie są sprawami najgłębszymi?
Co jakiś czas z niektórymi chorymi umawiam się na ich pogrzeb. To nie horror! ale miłość do końca. Na przykład Jadwiga, której Bóg przedłużył życie o kilka lat. Ma przerzuty raka. Cieszy się, że córka żyje porządnie, że ma dobrego narzeczonego. Wie już, że nie będzie długo cieszyć się jej życiem. Mówi, że jest realistką, wie o postępie choroby, więc prosi, abym był na jej pogrzebie. To jest dojrzałość…
Mamy w hospicjum także nieuleczalnie chorych młodych ludzi, którzy po trudnych zmaganiach z pytaniem o sens życia w końcu stają się radośni i czuli wobec bliskich. Dlaczego? Bo przychodzi wyzwolenie z lęku przed śmiercią.
Często mówię o Piotrze, który 4 dni przed śmiercią przeczuwał, kiedy odejdzie, dlatego mógł nie tylko pożegnać rodzinę i przyjaciół, ale i obdarować ich gestami miłości. Jego dojrzałość przemieniła rodzinę i otoczenie; mama jest wolontariuszką w hospicjum, a młodsza siostra w swojej szkole podstawowej organizowała zbiórki charytatywne.
W naszym hospicyjnym programie z cyklu „Warto rozmawiać” można było usłyszeć relację matki, której 6-letni Antoś po zmaganiach z leczeniem i po jego dziecięcych rozterkach w końcu sam poczuł, że już czas z powodu następnego ataku choroby. Wtedy, jak mówi jego mama, ten maluch przed śmiercią chciał każdemu zostawić trochę ciepła dobrego słowa i garść bezinteresownej czułości.
Chorzy, dojrzali w swojej chorobie, bez względu na wiek, w jakiś sposób nie są już porwani przez śmierć, ale nad nią panują. Oni znają czas swojego odejścia, dlatego mogą zwołać rodzinę i przyjąć Wiatyk – jedyny pokarm na życie wieczne.
Niektórym się wydaje, że dojrzałość to nieustanny wzrost. Objawienie Boże i głębokie doświadczenie życia pokazuje, że nie ma dojrzałości w miłości – bez ogołocenia, bez tracenia wielu dobrych rzeczy, aby rozwinęły się te najgłębsze.
Choroba śmiertelna może:
– przez zmęczenie cierpieniem – ujawnić wyraźnie fakt, że życie na ziemi to jeszcze nie to prawdziwe życie;
– przez postępującą bezradność – dać odczucie marności stworzenia, co prowadzi do niepokładania nadziei w rzeczach przemijających, ale raczej w Bogu;
– przez odkrycie trudu członków rodziny – sprawić gotowość odejścia chorego ze względu na miłość do bliskich;
– przez pozbycie się w cierpieniu wielu złudzeń – dać gotowość do pojednania i wzrostu miłości;
– przez rezygnację – stworzyć szansę odkrywania pokoju serca, który Bóg daje z góry pokornym;
– przez zrezygnowanie z nieświadomego ubóstwiania ludzi i rzeczy – obudzić pragnienie nieba i zasmakowanie w nim już tu, na ziemi.
Tak, śmiertelna choroba, choć może fizycznie zniszczyć człowieka, może też stać się – dzięki niezgłębionemu miłosierdziu Boga – tajemniczym narzędziem owego miłosierdzia.
„To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i we krwi Baranka je wybielili” (Ap 7,14).
ks. Andrzej Dziedziul MIC,
Dyrektor Ośrodka Hospicjum Domowe
Zgromadzenia Księży Marianów