M. Skalski: Pożegnanie z Konfederacją

Wyobraźmy sobie, że po wybuchu wojny rok temu to nie jeden jedyny Grzegorz Braun, któremu akompaniował Janusz Korwin-Mikke, ale cała reprezentacja parlamentarna Konfederacji szeroką ławą kontestuje politykę usługiwania Ukrainie i „tymczasowym” uchodźcom. Wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby obecnie debata publiczna, gdyby hasła „stop ukrainizacji Polski” oraz „nie nasza wojna” były sztandarowymi dla całego ugrupowania, które mieniło się antysystemowym pogromcą poprawności politycznej, „lewactwa” i innych patologii.
24 lutego 2022 roku większość Konfederacji zaczęła się jednak prześcigać w przepraszaniu za to, że ta w ogóle istnieje, a już na pewno wykazała perfekcyjną nadgorliwość w udowadnianiu, że popierają sprawę ukraińską i najuroczyściej potępiają Putina. W ten sposób jeden z głównych bastionów realnie istniejącej poprawności politycznej, jakim jest obowiązek udowadniania, że nie jest się prorosyjskim, stanął na drodze większości Konfederacji, która do tej pory umiała się odróżniać od partii politycznych dotychczasowego głównego nurtu. Od tamtej pory aż po dziś dzień Konfederacja stała się jego częścią. To prawda, że bardziej wolnorynkową, bardziej wyrazistą w krytykowaniu Unii Europejskiej, ale ostatecznie będącą i tak zaprzężoną w rydwan ciągnący Polskę w otchłań szykowaną nam przez waszyngtońskich jastrzębi wojennych i brukselskich komisarzy ludowych.
Po 24 lutego 2022 roku elektorat antywojenny, co należy rozumieć jako sprzeciw wobec uczynienia z Polski strony wojującej, jak i domagający się zachowania spójności etnicznej, pozostał właściwie osamotniony. Gdy Grzegorz Braun mówił o przesiedleńcach – oczywiście, miał rację i dziś rząd nie kryje, że „tymczasowym” uchodźcom chce udzielać pobytu stałego – to był to głos wołającego na puszczy, głos człowieka osamotnionego przez tych, na których nie można liczyć w kluczowych momentach. W zamian mieliśmy wpisy ugruntowujące atmosferę bezkrytycznego świadczenia pomocy Ukrainie, jak ten o „wołyńskich skurwysynach”, było też głupawe i pseudo-ckliwe obnoszenie się z przytuleniem Ukrainki, były wstążki ukraińskie wpięte w klapę marynarki, wzywanie do osądzenia Putina, było licytowanie się, kto dobitniej nazwie go zbrodniarzem, było jedno wielkie upodobnianie się do głównego nurtu przez Winnickiego, Bosaka i wreszcie przez Mentzena.
ZOBACZ: Konfederacja nie przyznaje się do hasła „To nie nasza wojna” [TYLKO U NAS]
Oczywiście, rozliczanie z Wołynia uciekających przed wojną kobiet i dzieci rzeczywiście jest „skurwysyństwem”. Symboliczne okazanie solidarności z krajem bądź co bądź zaatakowanym, choćby w postaci przypiętej wstążki, też nie jest samo w sobie niczym nagannym, a Putin, jak to zresztą polityk, nie jest aniołem i być może jakieś zbrodnie ma na sumieniu. Tego ostatniego jednak najpewniej osądzi historia, ale na pewno nie trybunał zainscenizowany przez posłów na polski Sejm.
Tylko co z tego wszystkiego, skoro dla polityka poważnie traktującego swoją posługę wobec społeczeństwa perspektywa się znacząco zmienia. Nie jest on od tego, żeby publicznie okazywać ludzką solidarność czy też osądzać przywódców innych państw, zwłaszcza graniczących z Polską mocarstw atomowych, nie jest także od wyszukiwania sobie marginalnych skrajności, na tle których będzie tym prawym i sprawiedliwym, bo temu służyły „wołyńskie skurwysyny” właśnie – usilnym udowadnianiu, że nie jest się prorosyjskim.
CZYTAJ: Pierwsza rocznica przytulenia Ukrainki przez posła Winnickiego
Rolą polityka realnie traktującego swoje niedawne własne hasła o wielowektorowej polityce międzynarodowej czy o zachowaniu spójności etnicznej jest przełamywanie zgniłego konsensusu co do bezkrytycznego, bezwarunkowego i finalnie bezmyślnego wspierania Ukrainy. Tropiciele „ruskich onuc” przywykli do braku sprzeciwu na tyle, że poczuli się ewidentnie zaskoczeni i w dużej mierze spanikowani, gdy najpierw w Internecie, a potem także poza nim zaczęto wznosić hasła „stop ukrainizacji” czy „nie nasza wojna”. Przy czym Bosak, Mentzen i Winnicki ułatwili tym złym i/lub głupim ludziom robotę w organizowaniu nagonki na Grzegorza Brauna czy dr. Sykulskiego, ponieważ łatwiej jest uderzać punktowo niż w zwartą grupę, w której solidarnie jeden występuje za wszystkich, a wszyscy za jednego. W ten sposób zdradzono Grzegorza Brauna, choć ten wcale nie sprawia wrażenia, że dał się tym zaskoczyć.
Dość dodać, że sam Ruch Narodowy wyparł się swojego własnego hasła o przeciwdziałaniu ukrainizacji Polski sprzed kilku lat. W lęku przed byciem „ruską onucą” Bosak i Winnicki przestali kwestionować skalę i postać masowej ukraińskiej imigracji do Polski w taki sposób, w jaki należałoby to czynić. Na ich tle nawet libertariański Janusz Korwin-Mikke zaczął mówić jak narodowiec, czego nie można powiedzieć o jego następcy. Dr Sławomir Mentzen deklaruje bowiem, że „nie wydaje mu się”, by ukrainizacja miała w ogóle miejsce, co świadczy o tym, że albo kłamie i udaje niewiedzę, albo jest za mało spostrzegawczy, by takie oczywiste zjawisko dostrzegać. Mentzen standardowo dorzuca jeszcze brednie o „zbrodniarzu Putinie” – zupełnie tak, jakby on bądź ktoś z jego otoczenia miał nie rządzić w przyszłości Rosją i by można teraz o nim mówić cokolwiek ślina na język przyniesie.
W ten sposób Konfederacja nieodwracalnie zmarnowała szansę, by w decydującym momencie opowiedzieć się po właściwej stronie, dlatego sprzeciw wobec ukrainizacji czy wobec prób wciągania Polski w wojnę ma miejsce nie dzięki, ale mimo istnienia Konfederacji jako samozwańczej siły antysystemowej. Jeśli ktoś w obawie przed byciem stygmatyzowanym jako „ruska onuca” boi się wznosić swoje własne poglądy, to nie ma charakterologicznych predyspozycji, by w ogóle aspirować do roli rządzącego Polską, a właśnie tacy są wszyscy Konfederaci z wyjątkiem Korwina i Brauna. Punktów, w których dwaj ostatni mieli rację od początku wojny, jest już cała długa lista, a tych cały czas przybywa. To rzeczywistość przyznaje im rację, a jeśli komuś przeszkadza ekscentryzm Korwina czy Brauna, to niech łamie rusofobiczną poprawność polityczną w lepszy sposób, droga wolna.
Tak się jednak nie stało, a sprzeciwy pozostałej części Konfederacji wobec usługiwania Ukrainie mają charakter co najwyżej incydentalny. W istocie nie narzucono żadnej perspektywy, punktu widzenia czy – jak się teraz modnie mówi – „narracji”, która w swej istocie byłaby od 24 lutego 2022 roku prawdziwie narodowa. Co nam po politykach, którzy nawet na krajowym podwórku boją się ostracyzmu? Jaką mamy pewność, że rządząc Polską wytrzymają trudy sprawowania władzy, stres, naciski z obcych stolic, konieczność podejmowania decyzji pod presją czasu i przy ogromnej odpowiedzialności? Czy ktoś wyobraża sobie Bosaka czy Winnickiego rozmawiających jako przywódcy Polski na przykład z Putinem? No, chyba że ten przegra wojnę z Ukrainą i straci władzę, ale ten scenariusz pozostawmy w sferze mokrych snów sługusów Ukrainy.
Nawiasem mówiąc, Robert Winnicki niedawno określił Rosję mianem „egzystencjonalnego od 500 lat zagrożenia dla Polski”, a mimo to jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu snuł plany o założeniu polsko-rosyjskiej grupy parlamentarnej, w której skład miał wchodzić nieżyjący dziś Kornel Morawiecki. Tak to już jest, jak chce się puszczać oko do ludzi, którzy i tak będą go mieli za „onucę” – wychodzi się na idiotę, bo przecież nie tworzy się grup parlamentarnych z reprezentantami kraju egzystencjonalnie zagrażającemu Polsce. „Rosja od 500 lat pozostaje egzystencjalnym zagrożeniem dla Polski” – napisał Winnicki, zapominając chyba, że w ciągu tych 500 lat także i Polsce zdarzało się (i dobrze!) egzystencjonalnie zagrażać Rosji. Bez wątpienia drugim Dmowskim to szef Ruchu Narodowego nie będzie, ale może „Gazeta Polska” się wreszcie odczepi i pozwoli mu być patriotą, jeśli tylko odetnie się od Brauna. Zresztą, ta ostatnia operacja sprawia wrażenie bycia w toku, bo przecież sam Grzegorz Braun nie da się uciszyć, wciąż więc przeszkadza on misternym planom lidera Sekty Niskich Podatków czy też Przytulaczom Ukrainek w ich mitycznym marszu ku centrum. Pytanie, jak długo pozwolą oni sobie i samemu Braunowi na to „przeszkadzanie”, pozostaje otwarte, choć termin ważności tego pytania będzie raczej krótki.
Tak czy inaczej, realnie antyukrainizacyjną i antywojenną partią Konfederacja już nie będzie, bo też nie ma tam woli bycia takową. Wielcy Gracze Polityczni noszący się z zamiarem objęcia skrajnego centrum i obnoszenia się z radykalnym umiarem nie chcą przecież „zrażać wyborców”. A cóż pozostanie z Polski, jeśli Bosak, Winnicki czy Mentzen nie będą posłami? Kto będzie wzywał do sądzenia Putina, kto będzie zaprzeczał ukrainizacji i kto będzie mówił o „egzystencjonalnym zagrożeniu”, jeśli nie oni? Nie możemy przecież tych szlachetnych postulatów pozostawić PiS-owi.
Zgiń, Konfederacjo. Przepadnij w otchłani poprawności politycznej, którą współtworzysz. Poddaj się głównemu nurtowi, do którego aspirujesz. Daj się mu skonsumować i wydalić. Zgiń za to, jak potraktowałaś Grzegorza Brauna. Zgiń za to, jak zawiodłaś i zgiń wreszcie dlatego, bo cię nie potrzebujemy.
Zgiń, po to żebyśmy mogli żyć, Konfederacja musi umrzeć.
Bos016
To na kogo teraz głosować?
real898
Na Polaka ..ale w sejmie ich nie ma
Plandemia = depopulacja > szczepienia >chipy
Tylko na KORONĘ Grzegorza Brauna .