templariusz tem
3650

Różaniec bez granic. I co dalej?


Krzysztof ZIEMIEC

Dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Autor książek.

zobacz inne teksty Autora

Pół roku po całej akcji, można z pewnością stwierdzić, że prawda obroniła się sama. Świadczą o tym nie tylko wspomnienia wielu osób sprzed miesięcy, ale i świadectwa zebrane już po Różańcu. Upływ czasu też pokazał, że stawiane wówczas przez sceptyków tezy kompletnie minęły się z prawdą – pisze Krzysztof ZIEMIEC

„Fanatyzm, dewocja, zaścianek?” – oburzali się i wtedy i teraz Sylwia i Sebastian z Brodnicy, słysząc w mediach takie określenia. ”To piękne świadectwo naszej wiary i siły Kościoła” – mówią szczęśliwi. Czemu? Bo po pierwsze było to ważne, historyczne wręcz wydarzenie, a po drugie czuli moc Ducha. Modlitwa zjednoczyła nas w całej Polsce. To zjednoczenie robiło ogromne wrażenie”. Poczucie wspólnoty także zostało w sercu jej męża. „Przypomniał nam się początek lat 90, kiedy skończyła się komuna i ludzie byli ze sobą solidarni, mocno się trzymali i pomagali sobie. Wtedy jeszcze była jedność w narodzie”. Jak twierdzi w sobotę, na klifie, poczuł znów to samo.

To pokazuje, że ludzie, nie tylko w Polsce, potrzebują dziś jak nigdy wcześniej poczucia wspólnoty. Internet daje taką „jedność” ale tylko złudnie, niby pomaga w komunikacji ale wymusza postawy alienacyjne. To „ja” a nie grupa ma być w centrum uwagi, to moje sprawy a nie społeczności są najważniejsze. Różaniec pokazał też jak wielu Polaków nie akceptuje właśnie czegoś takiego. Jak bardzo chce odmienić nasz świat.

Nie było wśród osób modlących się nienawiści do innych, było za to poświęcenie i troska – o przyszłe losy ojczyzny, Kościoła, naszych rodzin i nas samych. W czasach, w których nic nie jest pewne, kiedy możliwe są i nagłe działania zbrojne na terenie Europy, jak i ekonomiczne głębokie kryzysy, a młode pokolenie jest być może pierwszym po wojnie, któremu za chwilę będzie się żyło gorzej niż poprzedniemu, to takie wołanie o pomoc do Nieba jest normalne.

Z drugiej strony było to wyjątkowe wydarzenie, którego skala przeszła już do historii, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że dla tak wielu słowa Bóg, Wiara, Ojczyzna nie mają już dziś właściwego miejsca i nie niosą tych wartości co kiedyś. A takie pojęcia jak wspólnota narodu, pamięci i historii, nie mają żadnego znaczenia. Niektórych nie interesuje ani pielęgnowanie wiary i tradycji ojców ani nawet rozwój duchowy. Determinantą jest stan posiadania i indywidualne dobro rozumiane jako moje własne, bo już nawet nie do końca moich bliskich.

Nie tylko dla uczestników Różańca ale dla wszystkich wierzących, niezwykle gorzki i trudny do przyjęcia był ten zalew niesprawiedliwych oskarżeń i bardzo nieprzyjemnych komentarzy. Cóż, być może to dopiero początek tak mocnych ataków, wymierzonych w serca wiernych? Im mniejszy wpływ na cokolwiek mają ludzie znajdujący się na antypodach Kościoła, tym większa będzie ich niechęć a czasem nawet nienawiść. To oczywiste. Ważne, aby wierni to widzieli, zdawali sobie z tego sprawę, i o tym pamiętali ale i nie wahali się podjąć modlitwy w ich intencji! Czyż z punktu widzenia zbawienia, właśnie nie to jest najważniejsze? Czyż radość z uratowania choćby kilku takich zagubionych, zatraconych dusz, nie będzie na tyle duża, że pokona wszelkie nawet największe upokorzenia?

Jadwiga i Jacek Pulikowscy z Poznania, którzy prowadzą rekolekcje dla małżeństw zwierzali się wówczas że czekają, by ,,Różaniec do granic” miał swoją kontynuacje w codziennym życiu: ,,My, Polacy jesteśmy dobrzy w zrywach. Warto aby tradycję wspólnej modlitwy różańcowej pielęgnować w swoich parafiach i rodzinach” –mówili uczestnicy Synodu o Rodzinie.

Inna z uczestniczek „Różańca”, Monika Popik z diecezji zamojsko-lubaczowskiej, czując powagę tego wydarzenia, niemal na gorąco mówiła ze wzruszeniem, że chciałaby częściej móc uczestniczyć w tak wielkiej modlitwie. „Warto takie inicjatywy jak «Różaniec do Granic» powtarzać, przynajmniej raz w roku, np. w pierwszą sobotę października. Bardzo chciałabym, żeby to nie było jednorazowe wydarzenie” – mówiła.

Może właśnie to było powodem tak dużej niechęci ze strony adwersarzy akcji? Złości wynikającej ze zdenerwowania, że to już nie oni mają monopol na „prawdę”? Z obaw że utracili „rząd dusz”, nawet jeśli go nie mieli ale tak im się cały czas wydawało. Że społeczeństwo obywatelskie – bo różaniec był przecież inicjatywą oddolną – istnieje i ma się dobrze, choć pewnie nie tak, jak by tego chcieli – wymagający od innych tolerancji na wszystko – ludzie których inni określają jako „postępowcy”, choć oni sami pewnie woleliby nazwać siebie po prostu normalnymi? Ale jeśli tak, to czemu tak wiele dzieli i różni te dwa światy?

Jeszcze w tamtą, pamiętną sobotę, wielu dziennikarzy i polityków, a nawet niektóre środowiska kościelne, były tak zaniepokojone akcją, że nie potrafili obiektywnie spojrzeć na to, co się wydarzyło. Bo rzeczywistość była zupełnie inna, niż ta którą wieszczyli. Zamiast „sabatu czarownic” były uśmiechnięte twarze. Zamiast pałek w ręku, krzyże i różańce. Żadnych incydentów, żadnych ekscesów. Tylko wspólna modlitwa i łącząca wszystkich troska o dobro wspólne i nierzadko też wielki wysiłek by dotrzeć na miejsce a potem wytrzymać chłód. Ponieważ „Różaniec do granic” okazał się spokojną publiczną manifestacją, niespotykanej już chyba nigdzie w Europie, mobilizacji religijnej, to krytyków wszystkiego, co ma związek z wiarą, akcja musiała rozsierdzić.

Nie udało się także uczestników uwikłać politycznie. A były takie zakusy. Krytycy dopatrywali się w akcji akcentów politycznych, nie tylko przez szukanie (nieskuteczne) wątków antyislamskich ale także przez wiązanie z modlitwą poparcia wyrażanego przez deklarujące się nie od dziś jako wierzące osoby publiczne i polityków. Ba, były też domysły, że nasz tj. polski różaniec wymierzony jest w papieża Franciszka, który niejednokrotnie upominał przecież wiernych w kwestii pomocy dla imigrantów! Jak dużo złej woli trzeba, by tak na to spojrzeć?

Ale z drugiej strony, próbując zrozumieć lęk, czy ten prosty i z serca płynący pomysł, jak i zaangażowanie tylu wiernych nie okazały się siłą, która mogła w sumie zaniepokoić ateistów?

Czyż właśnie nie fakt, że wszystko się udało, że ludzie nie zawiedli, dodatkowo nie zezłościł krytyków?! Czyż nie liczyli oni po cichu na pustki? Wtedy mogliby nagłośnić akcję, wyśmiać ją i ogłosić koniec „polskiego zaścianka”. Czyż nie liczyli na eksplozję pewnych zachowań, które skompromitowałyby i akcję i cały Kościół? Czyż nie to, co finalnie zobaczyli, tak ich właśnie rozsierdziło? Bo normalnie modlący spotkaliby się z kpiną. Tu dodatkowo doszła jeszcze spora agresja.

„Miejsce religii jest w kościele, nie w instytucjach publicznych” – deklarowała 1 marca 2018 roku, na łamach Krytyki Politycznej działaczka partii Razem, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Rozmowa co prawda dotyczyła pytania o to, czy katecheci mogą być wychowawcami klas, czy nie. Ale czy tak naprawdę nie była kolejnym manifestem środowisk, które pod płaszczykiem „świeckości państwa” chcą całkowicie wyrzucić religię poza nawias? Może lepiej dopisać, że głównie chodzi o chrześcijan.

„Niezwłocznie należy zrezygnować z finansowania nauczania religii w szkołach ze środków publicznych.(…) Te pieniądze można by przeznaczyć na zatrudnienie w szkołach psychologów i logopedów, na rozbudowę programów dożywiania uczniów albo na dofinansowanie domów kultury. Potrzeb nie brakuje” – mówiła Dziemianowicz-Bąk. Tak… Dosłownie te same argumenty słyszałem już w czasach PRL-u… Ale to nie koniec żądań. Bo sama działaczka przyznaje, że „ ukrócenie finansowania lekcji religii nie wystarczy. (…) Żeby wyprowadzenie religii ze szkół było możliwe, konieczne jest wypowiedzenie lub renegocjacja konkordatu. To zaś wymaga politycznej odwagi do prawdziwego «wstania z kolan»”.

Czy ta cała sytuacja nie pokazuje po raz kolejny, że ci sami, którzy słusznie apelują, by szanować praktyki religijne Żydów, muzułmanów czy buddystów, jakoś nie darzą – delikatnie mówiąc – szacunkiem katolicyzmu, czyli religii wyznawanej przez większość Polaków i przez to obecnej w życiu publicznym?! Religii, która w naszej historii ma też szczególne, nie tylko historyczne ale także państwowotwórcze i kulturotwórcze miejsce i rolę?

Czyżby nie rozumieli tego Ci, którzy z taką śmiałością szli tym głównym nurtem krytyki, wyznaczonym przez tolerancyjne, choć nie do końca, elity? Dlatego pisali o ojczyźnie oplecionej przez ludzi, chcących odgrodzić się od potrzebujących imigrantów, podpierając się przy tym wybiórczo cytatami z Ewangelii?

„(…) Polscy katolicy a przynajmniej znaczna ich część, uważali i uważają nadal, że zamkniecie naszych granic przed uchodźcami z Syrii jest wielkim osiągnięciem rządu, że w ten sposób obroniono nasz kraj przed terroryzmem, po drugie ten strach przed islamem doprowadził do tego, że nawet inicjatywy Episkopatu, który proponował utworzenie korytarza humanitarnego z Syrią, zostały przez rząd zablokowane, po trzecie część środowisk narodowych rozpoczęło histeryczną propagandę przeciwko religii Mahometa tak jakby Polskę można było porównać z Francją czy Anglią, które to kraje podbijały kraje gdzie panował islam i dlatego w tej chwili terroryści przeprowadzają tam ataki.

Innymi słowy dla dużej liczby katolików gest pomocy wobec uchodźców równał się gestem narodowego samozniszczenia. Pomagając ofiarom wojny niszczymy ojczyznę. Nie ma nic bardziej antychrześcijańskiego. To w tym kontekście inna część katolików patrzyła na inicjatywę «Różaniec do granic», która kojarzyła się nam z zamknięciem granic naszego kraju przed uchodźcami – modlitwą i różańcem”. (P. Pieta, „Różaniec do granic – hipokryzja do granic”, Salon24)


Jeśli chodzi o dziennikarzy np. z BBC, to myślę, że w ich przypadku głównym czynnikiem jest absolutne niezrozumienie samego fenomenu i siły chrześcijaństwa w Polsce a tym bardziej takiego publicznego aktu modlitwy. My tu i oni tam, to dwa odmienne i odstające od siebie coraz bardziej światy. W ich wyobraźni nie mieści się już chyba nie tylko modlitwa różańcowa , przypominająca im pewnie bardziej gusła, ale też wspólna modlitwa w plenerze. Jedyną formą modlitwy, jaką widzą u siebie, to zgromadzenia muzułmanów. Może też dlatego stwierdzili, że skoro nasz rząd twardo stoi na stanowisku nie godzenia się na przyjmowanie określonej liczby głównie muzułmańskich emigrantów, to wszyscy Pola cy, a szczególnie katolicy dosłownie walczą z islamem.

Akcja «Różaniec do Granic» a raczej reakcja na nią udowodniła, że jeśli coś nam tu w Polsce dzisiaj zagraża, i jest to jakiś radykalizm, to na pewno nie chrześcijański , ale i na razie też nie islamski. Tym radykalizmem, który już działa – i wymierzony jest nie tylko w wierzących ale i wszystkich, którym zależy na tradycyjnej wspólnocie – jest radykalizm ze strony ekstremalnie liberalnych środowisk. Teoretycznie elitarnych i oświeconych, a praktycznie jawnie wojujących z Bogiem. Środowisk, dla których współczesny Kościół jest symbolem ograniczania a nawet uciemiężania nowoczesnego człowieka i najlepiej gdyby stał się taka dużą ale nie mającą żadnego znaczenia fundacją pomagającą np. chorym czy cierpiącym.

Dziś stosunek niektórych do Kościoła – cokolwiek by nie zrobił – będzie i tak zawsze krytyczny. Jak skupia się na posłudze – to zamyka się w wierzy z kości i zapomina o ludziach a jak włącza w życie publiczne i zabiera głos w sprawach fundamentalnych – to miesza się do polityki.

Od dawna takie wyrzucanie religii poza nawias, było to widoczne szczególnie na Zachodzie, a teraz na dobre zadomowiło się też nad Wisłą. I to jest jeden z głównych dla mnie wniosków, płynących z analizy reakcji części mediów i sposobu ataków wielu osób. A ponieważ dopóki Kościół składa się z grzeszników – a tak będzie do dnia sądu ostatecznego – ludziom nastawionym źle i szukającym tylko potknięć, tematów do krytyki nigdy nie zabraknie. Więc łatwiej nigdy nie będzie. Choć watro pamiętać, że Kościół uczy by nadzieję pokładać w Chrystusie a nie takim czy innym człowieku…

Ale pocieszeniem może być fakt, że wiele razy w historii gdy Kościół był krytykowany jako instytucja przestarzała, gdy jego wyznawców poniżano, gdy oskarżano o nie dostosowanie się do wymogów nowoczesnego świata – jak choćby w latach 20 ubiegłego wieku kiedy forsowano eugenikę a kościół się temu stanowczo sprzeciwił, gdy wzywano do wycofania się z licznych obrzędów, on trwał. I czas pokazał kto miał rację.

Drugi, mało krzepiący jest taki, że mimo zachwytów, większość tych, którzy na co dzień uczestniczą w życiu Kościoła, jednak została w domach. To znaczy, że jednak większość z nas jest letnia i milcząca. Może też zabiegana, zmęczona i zapracowana ale jednak… Milcząca. A czy też i nie leniwa i ospała? To tak jakby wypowiedziany podczas SDM przez papieża Franciszka apel by wstać z kanapy, został szybko zapomniany?

Dużym wyzwaniem dla kapłanów jest dziś mobilizowanie wiernych i ciągłe mądre i nauczanie. Zrozumiałe przez tych którzy przyjdą do kościoła czyli przemyślane a nie odklepane przez kapłana. Reakcje, jakie wywołała akcja, pokazują, że polska wojna kulturowa pewnie dopiero wejdzie w fazę ofensywy. Obecna sytuacja jest też wyzwaniem dla nas wszystkich. Akcja pokazała bowiem dobitnie, że dla części Polaków, otwartość na innych i tolerancja oznacza już raczej tylko pochwałę protestów wulgarnie zachowujących się, ubranych na czarno i domagających się respektowania „praw człowieka” kobiet, niż modlących się o pokój. Zabijanie nienarodzonych jest postępowe, ale odmawiający publicznie różaniec ludzie już nie! Jeśli aborcja jest „prawem” a modlącym publicznie się tego prawa często odmawia, to te dwa światy nie mają już punktów wspólnych. „Przesada”, czy „żenada” dla jednych i drugich oznaczają już coś zupełnie innego. Hipokryzja? Nie, to chyba coś zacznie gorszego.

Pocieszające jest w tym jedno. Gołym okiem widać, że Polacy w swej masie, bardziej niż postępowe „czarne marsze” czy hasła w „obronie praw kobiet”, zdecydowanie cenią różaniec. Zamiast krzyków, wolą się po prostu pomodlić. Rodzi to oczywiście pewne niebezpieczeństwo, pokusę poczucia moralnej wyższości, czy czasem nawet czegoś w rodzaju zemsty. Nie taka jednak jest rola chrześcijanina i nie taka powinna być jego postawa, jeśli serio traktuje przykazanie miłości do bliźniego.

Nawet jeśli my, katolicy, jesteśmy dla innych ludźmi niższej kategorii, nawet jeżeli ktoś uzna, że można nas obśmiewać na każdym kroku, to nie powinniśmy naśladować takiego zachowania. Mówmy po prostu bez strachu, jak ja staram się to robić w tym miejscu, że wyznawanie wiary w każdym kraju na świecie to rzecz zupełnie normalna, że każdy może modlić się publicznie i w spokoju. Pokazujmy też, że my nikomu nic nie narzucamy, nie nawracamy siłą żadnego ateisty. Dawajmy przykład ale nie słowem a naszym całym komplementarnym życiem. Ale i zastanówmy się nad sobą samym, zanim zaczniemy krytykować innych. Chciałoby się te słowa skierować do obu zwaśnionych stron, tylko czy obie ich wysłuchają?

Ostatnie pytanie, które trzeba postawić – to pytanie o owoce. Za wcześnie ich dzisiaj pewnie szukać, bo często trzeba czekać na to latami. „Różaniec do granic” to ogromne wyzwanie dla każdego katolika. Także dla tego, który nie brał udziału w tej akcji i nie pójdzie na podobne w przyszłości. Choćby dlatego, że nie lubi tłumów, bo to nie jego świat, bo woli robić to w skrytości, bez rozgłosu…. Ale modli się. To najważniejsze. Ważne, żeby różaniec nie był dla wierzących tylko częścią ich garderoby (by nie służył jako dodatek do stroju) czy ozdobą samochodowych lusterek (jako swoisty talizman!) ale zawsze i wszędzie przypominał o tym, co dla chrześcijanina najistotniejsze. Chyba nie bez powodu tak wielu więźniów, w wielu beznadziejnych wydawałoby się sytuacjach, pierwsze co robiło to właśnie różaniec zlepiony z okruszyn chleba.

Najbardziej świadomi swej wiary katolicy muszą też uważać, by Bóg niepostrzeżenie, podczas takich dużych uroczystości – nad którymi czasem trudno zapanować – nie zszedł na dalszy plan! Tzn by takie masowe akcje nie stały się tylko sprzeciwem wobec tego świata i manifestem konserwatywnych postaw w których brak jednak głębi, ducha i żywej wiary.

Piszący dużo o polskim Kościele, Tomasz Krzyżak na łamach „Rzeczpospolitej” proponuje, by nie robić specjalnych eventów, ale wykorzystać wydarzenia roku liturgicznego. W adwencie można by np. zorganizować wielkie roraty na miejskich rynkach, albo wiosną, gdy odprawiane są nabożeństwa majowe, zrobić jedno wielkie przez całą Polskę: „od krzyża na Giewoncie aż po Hel. Wszak św. Jan Paweł II prosił, byśmy go strzegli od Tatr aż po Bałtyk.”

„Tylko po co? Co w ten sposób pokażemy? – pyta sam siebie dziennikarz – Bo nie o manifestację powinno tu chodzić, lecz o życie pełną miłosierdzia wiarą”.

Jeśli spora część Polaków, którzy szczęśliwi przeszli czy przejechali setki kilometrów, by modlić się i być we wspólnocie, wyrażała czyste pragnienie modlitwy za ojczyznę, naszą jedność, błogosławieństwo dla rodzin czy nawrócenie grzeszników, to nie pozwólmy, by ich pragnienia i piękne świadectwo się zmarnowały. Trzeba o tym pamiętać, bo inaczej Kościół opanuje bylejakość. A to byłby koniec.

To w takim razie co teraz? Co dalej? Co wierzący mogą a co powinni zrobić by nie zaprzepaścić wielkiej szansy jaką na odnowę dał Różaniec do granic? Co z owocami? Czy Kościół ma jakieś oczekiwania? Tak – mówi bez wahania rzecznik Episkopatu. „ I dalej ma, bo czasem na owoce trzeba długo czekać. Owcem jest pokój, który oznacza nie tylko brak wojny, ale to co oznacza biblijne słowo „Shalom” – zapewnia ks. Rytel – Andrianik.

Modlitwa połączyła wielu Polaków tu nad Wisłą ale modliła się także Polonia, i wielu obcokrajowców którzy być może o naszym kraju usłyszeli po raz pierwszy. „Różaniec do granic” fizycznie przekroczył granice Polski, i przekroczył oczekiwania organizatorów.

„Czy nie grozi nam zatem wysyp kolejnych katoeventów” – pytał przekornie już wtedy w październiku 2017 dziennikarz Onetu, Andrzej Gajcy. Ale zaraz z uśmiechem dodawał: „Szczerze wątpię, choć wykluczyć kolejnych szaleństw Ducha Świętego nie można.” Kiedy kończę książkę – jest marzec 2018 roku i ani wśród wiernych ani dziennikarzy i komentatorów temat Różańca do granic już nie istnieje. To znaczy pewnie w małych enklawach mówi się o tym, wspomina, planuje coś na przyszłość. Ale po ówczesnej burzy w mediach przyszedł czas spokoju. Byle nie lenistwa. Choć chyba to nam nie grozi.

Warto podkreślić w tym miejscu, że mamy już w tradycji co najmniej jedno takie masowe, religijne wydarzenie, które na stałe weszło do kalendarza. Co roku biorą w nim udział miliony Polaków – idąc ulicami miast, demonstrując jednocześnie swoją wiarę. To uroczystość Bożego Ciała. Bo – z całym szacunkiem – ale orszaki Trzech Króli które też z sukcesem opanowały miejską przestrzeń, takimi stricte religijnymi uroczystościami chyba nie są. Choć dla katolików każda taka okazja do dania świadectwa swojej wiary jest ważna. Nawet jeśli ktoś powie, że jest ona zaściankowa i śmieszna.

W Polsce podobne wspólne modlitwy, a nie katoeventy (choć pewnie będą organizowane i takie, chocby dlatego, że katolicyzm w Polsce coraz częściej sięga po zwyczaje Zielonoświątkowców ale to już temat na inny tekst) nie raz jeszcze pewnie się odbędą. Zresztą zapowiadają to sami organizatorzy.

Ważne i budujące dla nas może być to, że podobną do „Różańca do granic” akcję zorganizowali zaraz po naszej Włosi. Odbyła się to 13 października, w rocznicę ostatniego z objawień fatimskich. Organizatorzy włoskiej modlitwy różańcowej apelowali: „Proście Matkę Bożą, aby uratowała Włochy i Europę od nihilizmu, islamistów i od zniszczenia wiary chrześcijańskiej”. Ta akcja jak i jej odmienne od naszej hasła, jakoś do naszych mediów się nie przebiły. Podobnie jak inne wzorowane na naszym różańcu. Bo zainspirowani przez Polaków Irlandczycy odmówili różaniec wzdłuż wybrzeży swojej wyspy. Wielka modlitwa w obronie prawnej ochrony życia poczętego odbyła się 26 listopada. W ramach akcji „Rosary on the cost” czyli „Różaniec na wybrzeżu” modlono się w 280 miejscach, mimo że pierwotnie planowano tylko 53 lokalizacje. Wydarzenie zaplanowano na ostatnią niedzielę listopada nie przez przypadek. Tego dnia w Kościele katolickim obchodzi się uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Organizatorzy podkreślają, że Irlandia była pierwszym krajem, który oddał się pod opiekę Chrystusa Króla. Tam też były kpiny w mediach i też nie zmieniło to planów wiernych.

Może i dlatego, że determinacja była nie mniejsza niż w Polsce a kontekst modlitwy w Irlandii miał związek z planami nowego rządu, który zapowiedział, że w 2018 roku odbędzie się referendum w sprawie zmiany przepisów dotyczących aborcji.

Przerywanie ciąży „od zawsze” było w Irlandii zakazane, a poprawkę do konstytucji w tej sprawie wniesiono dopiero w 1983 roku, po referendum. Zmianę poparło 67 procent głosujących. W 2013 roku ustawowo dopuszczono aborcję w przypadku, gdy zagraża ona życiu matki. Zdaniem premiera Leo Varadkara (nie ukrywa, że jest homoseksualistą), który zaczął urzędowanie od czerwca 2017, obecne przepisy ws. aborcji są zbyt restrykcyjne.

Radio Watykańskie podkreślało, że ” Irlandia od kilkunastu już lat jest areną silnej sekularyzacji”. Liczba katolików na Wyspie zmniejszyła się w ciągu ostatnich pięciu lat, mimo napływu katolickich imigrantów, także z Polski, z 84 do 78 procent.

Organizatorzy „Różańca na wybrzeżu” mówili, że było to największe wspólnotowe wydarzenie w irlandzkim Kościele katolickim od blisko 40 lat, czyli od pielgrzymki papieża Jana Pawła II w 1979 roku.

12 grudnia, w święto Matki Boskiej z Guadelupe, w taki sam sposób modlili się katolicy w USA. Wydarzenie było „w 100 procentach” wzorowane na polskim „Różańcu do Granic”, choć nikt Polaków nie prosił o rady. Szkoda. Akcję zorganizowano samodzielnie, a jej inicjatorami też byli świeccy katolicy. Modlono się we wszystkich stanach, a także w Puerto Rico i na wyspie Guam. Do udziału zaproszono też Kanadyjczyków. Akcja tak się spodobała że w 2018 roku planowana jest kolejna „Rosemary to the interior”. Ta ma być znacznie większa. A w kolejce do „własnego” różańca stoją Australia, Kolumbia, Szkocja, czy Chorwacja.

„Czyżby świat spoczciwiał?” – pytał jeden z internetowych forumowiczów. „Nie jestem katoliczką, ale akcje różańcowe popieram. Jednoczą ludzi w dobrym celu i mają mnóstwo dobrej energii” – odpowiedziała mu osoba o nicku Jewcia. A Noname dodawał :„Modlitwa różańcowa nie zawiera nawoływań do nienawiści ale prośbę, błaganie a zaspokojenie podstawowych potrzeb, pomoc w kłopotach i wybaczenie. Różaniec pozwala uspokoić się i zastanowić nad sobą.”

Czyżby iskra Bożego miłosierdzia, która miała wyjść z Polski – o której tyle mówiła siostra Faustyna – by uratować cały świat, nie rozpaliła się właśnie na naszych oczach? Czyż nie jesteśmy świadkami wielkiej bożej historii? Czyż nie jest to też nakreślona niemal 10 lat temu przez naszą świętą a budowana tu i teraz jakaś nowa, inna niż wszystkie droga dla Polski?

Coś co nas tak wspaniale wyróżnia ale i nakazuje wzięcie za to wielkiej odpowiedzialności? To długi proces, wiem, to rozłożone w czasie wielkie, zbiorowe rekolekcje. Sukcesy i porażki. Radość i łzy. Ale czyż my Polacy nie jesteśmy tu tylko tak doświadczonymi przez nasze losy świadkami, ale też tymi „wybranymi”, którzy piszą współczesną historię ludzkości, historię o jakiej nikomu się nie śniło? A wiele wskazuje, że to dopiero początek.

Co na to Kościół? Rzecznik Episkopatu zapewnia: Księża biskupi nie gaszą dobrych inicjatyw, ale je wspierają w myśl słów z Księgi Mądrości Syracha: „Jeśli dmuchać będziesz na iskrę – zapłonie, a jeśli spluniesz na nią – zgaśnie, a jedno i drugie pochodzi z ust twoich” (Syr 28, 12).

Krzysztof Ziemiec
Fragment książki „Różaniec bez granic”, Wyd.M, 2018. POLECAMY: [LINK]
templariusz tem
@Roj na mea culpa to czekamy ale od ciebie za szkalowanie innych.
Roj
Mea culpa!
Roj
Red. Ziemiec z gracją uczestniczył w traumatyzowaniu Polaków fikcyjną chorobą i wzywaniu do narodowej anihilacji. Czekamy na słowa: mea culpa.