komarek
257

Natalia - świadectwo

pmwolsztyn.pl/…/507-natalia-swi…

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Pragnę podzielić się z Wami świadectwem mojego życia. Mojej drogi, u boku Pana; od smutku, rozpaczy, do wewnętrznego uzdrowienia i "żywej" wiary.

Pochodzę z trudnej rodziny, można rzec patologicznej. Tata jest alkoholikiem, odkąd pamiętam nadużywał alkoholu. Bywały tygodnie, kiedy pił każdego dnia, zachowywał się wtedy bardzo awanturniczo, rzadko przesypiałam całą noc.

Do problemu z alkoholem, doszła jeszcze pornografia i zdrada małżeńska. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ojca z inną kobietą, mój świat legł w gruzach. Te obrazy i sytuacje z dzieciństwa bardzo wpłynęły na moje postrzeganie świata, rodziny, małżeństwa, a zwłaszcza KOBIETY. Tata, stale awanturował się z mamą, poniżał ją słownie oraz fizycznie. Był bardzo wulgarny i traktował ją przedmiotowo. Już jako mała dziewczynka, nie mogłam się z tym pogodzić. Mama nie potrafiła tego zmienić, nie wierzyła w siebie i brakowało jej siły. Bardzo dużo pracowała (musiała wyżywić pięcioro dzieci), była stale nerwowa i sfrustrowana.

Ja i moje rodzeństwo byliśmy zdani na siebie. Jednak nadmiar obowiązków w domu i szkole stale nas przytłaczał. Brakowało czasu na odpoczynek, zabawę, znajomych. Bogu dzięki, nie było problemu ze szkołą-wszyscy dobrze się uczyliśmy.

Pragnę tutaj zaznaczyć, że od zawsze byłam osobą wierzącą.Dobry Pan czuwał nade mną i moją rodziną. Dał nam wspaniałych dziadków (od strony mamy) Ś.p. Stanisława oraz Anielę. To właśnie oni nauczyli nas pacierza, pokazali jak ważna jest wiara i wartości w życiu. Bardzo nas kochali. Byli naszym jedynym autorytetem i wsparciem. Z całego serca dziękuję im za to.

Lata mijały. Poszłam do szkoły średniej i wtedy zaczęły się moje problemy. Spostrzegłam, że różnię się od rówieśników. Często byłam smutna, wycofana i nieufna. Z trudem budowałam relacje z innymi, brakowało mi radości i chęci do życia. Czułam pogardę do rodziców, a zwłaszcza do ojca. Popadałam w stany depresyjne. Pojawiły się myśli samobójcze, plany ucieczki z domu oraz ciągotki do alkoholu.

Studia rozpoczęłam z całym tym bagażem negatywnych uczuć oraz emocji. Wewnętrznie poraniona, pełna żalu i złości.

Pewnego dnia, podczas spowiedzi świętej, dowiedziałam się, że należę do grupy DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholika). Nie znałam wcześniej tego określenia, zaczęłam więc dużo na ten temat czytać i okazało się, że to było o mnie. Był to dla mnie szok, że ja i moja rodzina jesteśmy obciążeni alkoholizmem (i nie tylko) ojca, że jesteśmy współuzależnieni i potrzebujemy pomocy. Zapisałam się na terapię grupową, chodziłam również do psychologa. Jednak nie przyniosło to konkretnych rezultatów. Czułam się coraz gorzej i traciłam chęci do dalszej walki.

W trakcie studiów, weszłam w mój pierwszy poważny związek z chłopakiem. Bardzo szybko okazało się, że nie potrafiłam zbudować zdrowej relacji. Byłam zaborcza, nieufna i wszystko starałam się kontrolować. Mężczyznę postrzegałam, jako zło konieczne, jako wroga, osobę, która na pewno mnie skrzywdzi i wykorzysta. Związek po 3 latach rozpadł się z mojej winy. I wtedy poznałam mojego obecnego męża Roberta. Zakochałam się po uszy. Skończyliśmy studia i poszliśmy razem na staż. Wspólna praca, wspólne mieszkanie sprawiły, że czułam się jak w klatce. Znowu zaczęły się moje wewnętrzne problemy, kłóciliśmy się coraz więcej. Robert nie wiedział jak mi pomóc. Bardzo go kochałam, ale jednocześnie niszczyłam nasz związek. Postanowiłam uciec od problemu, i przeniosłam się do Poznania. Tam znalazłam pracę i układałam sobie życie na nowo. Jednak świadomość, że zostawiłam mężczyznę, którego kocham, ściągała mnie w dół, w ciemność. Brakowało mi siły i odwagi, żeby do niego wrócić.

Na szczęście Robert, postanowił zawalczyć o mnie. Oświadczył mi się. W międzyczasie dostał pracę i mieszkanie służbowe w Wolsztynie. Postawił mnie przed trudnym wyborem, miałam wyjść za mąż, zostać żoną i w przyszłości matką. W głowie i sercu miałam jednak obrazy z dzieciństwa i rozpoczęła sie moja wewnętrzna walka. Prosiłam Boga o pomoc, pytałam czy to ten mężczyzna? Paraliżował mnie strach przed małżeństwem. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.

Podczas jednej z Mszy Św., o uzdrowienie duszy i ciała , na którą poszliśmy razem(choć mąż jest niewierzący), usłyszałam jak ksiądz mówi te słowa: "Jest tu młoda kobieta, która boi się wyjść za mąż, nie bój się moje dziecko, ja Jestem przy tobie, to kolejny etap w życiu kobiety, zaufaj Mi; twój mąż jest przygotowywany". Wtedy poczułam jak przenika mnie wszechogarniające ciepło, a moje serce spokój. Podziękowałam Bogu, że wysłuchał mej prośby, choć czułam, że nie byłam tego godna.

Ślub odbył się w sierpniu 2008 roku. Przenieśliśmy się do Wolsztyna. Oboje chcieliśmy mieć dzieci, i szybko zaszłam w ciążę. Niestety poroniłam w pierwszym miesiącu. Było to dla nas trudne przeżycie, ale jeszcze bardziej zapragnęliśmy kolejnego dziecka. Dzięki Bogu ponownie zaszłam w ciążę i urodziłam córeczkę, a rok później synka. Macierzyństwo bardzo mnie odmieniło, czułam się pełnowartościową kobietą, mąż był dla mnie dużym oparciem.

Jednak stany depresyjne powracały, traciłam siły do życia. Zamykałam się w sobie i budowałam "mur" nie do przebicia.

Wtedy pojawił się ksiądz Sławek, mój wieloletni przyjaciel, który został wikariuszem w kościele p.w. Św. Józefa w Wolsztynie. Podobno, nie przez przypadek, spotykamy w swoim życiu pewne osoby. Pan Bóg podsyła nam "ziemskich" aniołów, aby nam pomóc. Tak było w moim przypadku. Po kilku rozmowach i zwierzeniach, usłyszałam od ks. Sławka, że nie powinnam tak dalej żyć, że jestem już dorosła i czas coś zmienić, dla mojego dobra i dobra rodziny. Ksiądz zaprosił mnie na mszę, o uzdrowienie duszy i ciała, która odbywa sie w każdy pierwszy czwartek miesiąca. Zachęcał także, żebym przyłączyła się do Wspólnoty Przymierza Miłosierdzia.

Po długich wahaniach, przełamałam się. Nie żałuję. Bogu dziękuję, bo podczas tej mszy, nasz miłosierny Pan, zaczął mnie uzdrawiać i oczyszczać. Trudno jest pisać o tak intymnych przeżyciach. Pragnę Wam powiedzieć, że Bóg żyje, zna nasze wnętrza, chce nam pomagać. Chce żebyśmy do Niego przyszli, i oddawali Mu wszystkie nasze troski.

Miłosierny Pan, dotknął mojego serca, uzdrowił emocje, zabrał smutek i wlał radość. Po każdym spoczynku w Duchu Świętym, czułam się coraz lżejsza, coraz silniejsza i ufna. Dziękuję Ci Jezu za Twoją miłość do człowieka, za to, że nam przebaczasz i stale czuwasz nad nami. Dziękuję Ci Matko Boża za to, że jesteś dla nas oparciem, pośredniczysz i przybliżasz nas do swego miłosiernego Syna. Proszę Maryjo, módl sie za nami.

Dziś jestem w pełni szczęśliwa. Kocham ludzi. Pojednałam się sama ze sobą. Godzę się na swoje życie, takim jakie jest.

Dwa lata temu, podczas Świąt Bożego Narodzenia, zdałam sobie sprawę, z tego, że przebaczyłam mojemu ojcu. Dzieląc się opłatkiem powiedziałam do taty: "Tato, przebaczyłam Tobie, proszę przebacz też sobie, kocham Cię". Patrzył na mnie wzrokiem bezbronnego dziecka. Wtedy zrozumiałam na czym polega siła ludzkiej miłości i miłosierdzia. Przypomniałam sobie słowa z Pisma Św. "...Zło dobrem zwyciężaj...". Tego właśnie oczekuje od nas Pan, abyśmy sobie wzajemnie przebaczali i żyli w zgodzie. Dziękuje Ci Jezu za te wszystkie łaski, za to że Jesteś.

Reasumując, pragnę jeszcze podkreślić, jak duże znaczenie, na mojej drodze do uzdrowienia, miała codzienna modlitwa - różaniec (polecam Nowennę Pompejańską), koronka do Bożego Miłosierdzia. Siły do walki czerpałam z Eucharystii oraz sakramentów. Starałam się także, żyć w stanie Łaski Uświęcającej. Modląc się, prosiłam o pomoc i wsparcie Świętych: siostrę Faustynę, ojca Pio, Św. Ritę (polecam nowennę), świętych Papierzy, mojego Anioła Stróża. Nie zawiodłam się, stale czuwali nade mną. Bogu dziękuję, za odrodzenie wiary w mojej rodzinie, za łaskę nawrócenia siostry, oraz przemianę wewnętrzną taty. Jeszcze długa droga przed nami, ale z Twoją pomocą Panie, wszystko możemy osiągnąć.

"Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych". (Mt 11:28-30)

Nie narzekajmy na swój los, nie załamujmy rąk. Módlmy się i ufajmy Panu, bo jest Wielki i Miłosierny!!! Chwała Ci Jezu.

Natalia