Radek33
81 tys.

MODLITWA W OGRÓJCU-wizja Marii Valtorty

KONANIE I POJMANIE W GETSEMANI - (opis jest przerażający)

«Teraz rozdzielmy się. Ja wchodzę na górę, aby się modlić. Chcę przy Mnie Piotra, Jana i Jakuba. Wy pozostańcie tutaj. Jeśli będziecie przygnębieni, zawołajcie. I nie lękajcie się. Ani jeden włos z głowy wam nie spadnie... Módlcie się za Mnie. Odsuńcie nienawiść i strach. To będzie tylko chwila... a potem wasza radość będzie pełna. Uśmiechnijcie się. Niech mam w sercu wasze uśmiechy. I jeszcze, dziękuję za wszystko, przyjaciele. Żegnajcie. Niech Pan was nie opuszcza...»
Jezus odchodzi od apostołów i idzie naprzód, podczas gdy Piotr otrzymuje od Szymona pochodnię. Ten odpalił od niej żywicowe gałęzie, które palą się z trzaskiem na skraju ogrodu oliwnego i wydzielają zapach jałowca.
Cierpię widząc, jak Tadeusz patrzy na Jezusa spojrzeniem tak intensywnym i bolesnym, że Jezus odwraca się i szuka tego, kto na Niego patrzył. Tadeusz jednak ukrywa się za Bartłomiejem i zagryza wargi, aby się uspokoić.
Jezus czyni ręką gest błogosławieństwa i pożegnania, a potem idzie Swą drogą. Księżyc teraz jest już bardzo wysoko. Otacza światłem wysoką sylwetkę Jezusa i wydaje się ją powiększać, uduchowiać, sprawiając, że Jego czerwona szata jest jaśniejsza, a bardziej blade – złoto Jego włosów. Za Nim idą pośpiesznie Piotr z pochodnią i dwóch synów Zebedeusza.
Idą. Dołączają do Niego na skraju pierwszego stoku. To prymitywny amfiteatr ogrodu oliwnego, któremu za wejście służy mały nieregularny plac, a za szerokie stopnie – tarasy oliwek, wznoszące się w górę na stoku. Potem Jezus mówi im:
«Zatrzymajcie się tutaj, zaczekajcie na Mnie. Będę się modlił. Ale nie śpijcie. Może będę was potrzebował. I proszę was ze względu na miłość: módlcie się! Wasz Nauczyciel jest bardzo przygnębiony.»
Rzeczywiście, Jezus jest już bardzo przybity. Wydaje się, że dźwiga brzemię. Gdzie jest teraz ten silny Jezus, który przemawiał do tłumów, piękny, mocny, z władczym spojrzeniem, uśmiechający się spokojnie, z głosem dźwięcznym i tak pełnym uroku? Wydaje się, że już brak Mu tchu. Jest jak ktoś, kto biegł lub płakał. Głos ma zmęczony i zdyszany, zatroskany. Smutny, smutny, smutny...
Piotr odpowiada w imieniu wszystkich:
«Bądź spokojny, Nauczycielu. Będziemy czuwać i modlić się. Tylko nas zawołaj, a przyjdziemy.»
Jezus pozostawia trzech, którzy schylają się, zbierając liście i gałęzie. Pragną rozpalić ogień, żeby ich budził i chronił przed rosą, już obficie opadającą.
Idzie, zwrócony do nich plecami, od zachodu na wschód, ma więc przed Sobą światło księżyca. Widzę, że wielki ból jeszcze bardziej powiększa Mu oczy. Być może ciemnobrązowe podkowy je powiększają lub jest to cień powiek? Nie wiem. Wiem tylko, że oczy ma bardziej otwarte i zapadnięte. Idzie w górę, z pochyloną głową. Tylko od czasu do czasu podnosi ją wzdychając, jakby męczył się i ciężko oddychał. Wtedy zwraca Swe tak zmęczone oczy na spokojny ogród oliwny. Idzie kilka metrów w górę, potem zakręca wokół stopnia, który znajduje się pomiędzy Nim a trzema pozostawionymi niżej.
Stopień ten, który na początku wznosi się jedynie o kilkadziesiąt centymetrów, nie przestaje piąć się w górę i wkrótce osiąga wysokość dwóch metrów, tak że Jezus jest całkowicie ukryty przed wszelkim niedyskretnym lub przyjacielskim spojrzeniem. Zbawiciel idzie dalej, aż do wielkiego głazu, który w pewnym miejscu stanowi przegrodę dla małej ścieżki. Być może położono go, aby podtrzymać zbocze, opadające tu szybciej. Jest ono ogołocone aż do pustej przestrzeni przed murami, poza którymi znajduje się już Jerozolima. W górę zaś zbocza pną się inne stopnie i inne oliwki. Akurat nad tym wielkim głazem pochyla się jedna oliwka, cała ogołocona i powyginana. Wydaje się dziwacznym znakiem zapytania, który natura postawiła, aby zadawać jakieś pytania. Gęste gałęzie wierzchołka udzielają odpowiedzi pniowi, mówiąc albo ‘tak’ – kiedy pochylają się ku ziemi – albo ‘nie’, kiedy przemieszczają się z prawej na lewą stronę. Pod wpływem lekkiego wiatru, przechodzącego stopniowymi podmuchami przez liście, czasem wydziela się zapach ziemi, czasem lekko gorzki zapach oliwek, czasem pomieszany zapach róż i konwalii, nie wiadomo skąd przychodzący. Za ścieżką, ku dołowi, rosną inne oliwki. Jedna, dokładnie poniżej głazu, została uderzona może piorunem – a jednak przeżyła – lub została rozcięta, nie wiadomo w jaki sposób. Z prostego pnia powstały dwa pnie, wyrastające jak dwie odnogi, w kształcie wielkiej litery V. Dwie czupryny liści wyglądają z jednej strony skały i z drugiej, jakby równocześnie chciały widzieć i ukryć ją, albo też stać się dla niej bardzo spokojną srebrzystoszarą podstawą.
Jezus zatrzymuje się w tym miejscu. Nie patrzy na miasto, które widać na samym dole, całkiem białe w świetle księżyca. Przeciwnie, odwraca się do niego plecami i modli się z otwartymi ramionami w kształcie krzyża, z twarzą wzniesioną ku niebu. Nie widzę Jego twarzy, bo jest w cieniu. Księżyc – jeśli można tak powiedzieć – wznosi się pionowo nad Jego głową, to prawda, lecz pomiędzy Nim a księżycem są gęste liście oliwki. Promienie [księżyca] ledwie przechodzą przez liście, wywołując świecące plamy, stale się poruszające.
Długa, żarliwa modlitwa. Od czasu do czasu słychać wyraźniej westchnienia i kilka słów. To nie jest psalm ani ‘Ojcze nasz’. To modlitwa tryskająca z Jego miłości i Jego potrzeby. Prawdziwa rozmowa z Ojcem. Pojmuję to dzięki kilku słowom, które mogę uchwycić: «Ty to wiesz... Ja jestem Twoim Synem... Wszystko, lecz pomóż Mi... Nadeszła godzina... Ja już nie należę do ziemi... Ustaje wszelka potrzeba pomocy Twemu Słowu... Spraw, że Człowiek zadowoli Ciebie jako Odkupiciel, jak Słowo było Tobie posłuszne... To czego Ty chcesz... To dla nich proszę o litość... Czy ich ocalę? To o to Cię proszę. Chcę, aby zostali ocaleni od świata, od ciała, od demona... Czy mogę Cię jeszcze prosić? To słuszna prośba, Mój Ojcze. Nie dla Mnie. Dla człowieka, który jest Twoim stworzeniem i który chciał uczynić błotem nawet swą duszę. Rzucam w Mój ból i w Moją Krew to błoto, aby ponownie stało się miłą Ci, niezniszczalną istotą ducha... Jest wszędzie... On jest królem tego wieczoru: w królewskim pałacu i w domach, pomiędzy patrolami i w Świątyni... Napełnia miasto, a jutro to będzie piekło...»

Jezus odwraca się, opiera się plecami o skałę i krzyżuje ramiona. Patrzy na Jerozolimę. Twarz Jezusa staje się coraz smutniejsza. Szepcze:
«Wydaje się śniegiem... a jest tylko grzechem. Iluż w niej uzdrowiłem! Jak wiele mówiłem! Gdzież są ci, którzy wydawali Mi się wierni?...»
Jezus pochyla głowę i patrzy uważnie na skrawek ziemi porośnięty krótką trawą, skrzącą się od rosy. Choć ma głowę pochyloną, pojmuję, że płacze, bo krople błyszczą, spadając z twarzy na ziemię. Potem podnosi głowę, prostuje ramiona, łączy je ponad głową, potrząsając nimi, w ten sposób złączonymi.
Następnie idzie i powraca do trzech apostołów, siedzących wokół ogniska z gałęzi. Zastaje ich na wpół śpiących. Piotr opiera się plecami o drzewo. Ramiona ma skrzyżowane na piersiach i kiwa głową w pierwszych zaćmieniach głębokiego snu. Jakub siedzi z bratem na wielkim korzeniu wystającym z ziemi, na którym położyli płaszcze, aby mniej odczuwać nierówności. Choć siedzą niewygodnie, podobnie jak Piotr zasypiają. Jakub ma głowę na ramieniu Jana, a ten oparł swoją o głowę brata. Półsen unieruchomił ich w tej pozie.
«Śpicie? Nie mogliście czuwać jednej godziny? A Ja tak potrzebuję waszego umocnienia i waszych modlitw!»
Trzej zrywają się, zmieszani. Przecierają oczy, wyszeptują słowa przeprosin, przypisując wysiłkowi trawienia swoją senność:
«To wino... posiłek... Ale teraz to mija. To była tylko chwila. Nie chcieliśmy rozmawiać i to nas uśpiło. Teraz jednak będziemy się modlić głośno i to już nam się nie zdarzy.»
«Tak. Módlcie się i czuwajcie. Potrzebujecie tego także wy sami.»
«Tak, Nauczycielu. Będziemy Ci posłuszni.»
Jezus wraca. Księżyc oświetla Mu twarz. W jego srebrzystej jasności czerwona szata Jezusa staje się coraz bledsza, jakby okrywał ją biały promienny pył. Widzę w tej jasności Jego twarz, przygnębioną, zasmuconą, postarzałą. Oczy ma wciąż powiększone i wydają mi się zamglone. Usta mają rys zmęczenia.
Zbawiciel powraca do Swej skały, wolniej i całkiem pochylony. Klęka, opierając ramiona o kamień, który nie jest gładki, lecz w połowie swej wysokości ma rodzaj fałdy, jakby specjalnie wykonanej. Na tej fałdzie wyrosła mała roślinka, która z kwiatów wydaje mi się podobna do małych lilii, jakie widywałam w Italii. Małe kwiatuszki, na bardzo delikatnych łodyżkach, są okrągłe, postrzępione na brzegach i mięsiste. Podobne są do drobnych płatków śniegu, [jakby] obsypujących szarość kamienia i ciemnozielone listki. Jezus opiera ręce blisko nich. Kwiatki muskają Mu policzek, bo na złożonych rękach opiera głowę i modli się. Po chwili czuje zapach małych koron i podnosi głowę. Patrzy, głaszcze je, mówi do nich:
«Wy jesteście czyste!... Wy Mnie pocieszacie! W małej grocie Mamy były też takie kwiatki... i Ona kochała je, i mówiła: “Kiedy byłam mała, Mój ojciec mówił Mi: ‘Ty jesteś malutką lilią, całą wypełnioną niebieską rosą’...” Mamo! O! Mamo!»
Wybucha szlochem. Głowę [opiera] na złożonych rękach, lekko wspiera się na piętach. Widzę Go i słyszę, jak płacze, a ręce zaciskają palce i zadają ból – jedna drugiej. Słyszę, jak mówi:
«W Betlejem też... i Ja Ci je przyniosłem, Mamo. A kto Ci je teraz przyniesie?...»
Potem znowu się modli i myśli. Jego rozmyślanie musi być bardzo smutne, dręczące raczej niż smutne, bo aby przed nim uciec, wstaje, chodzi tam i z powrotem, szepcząc słowa, których nie słyszę. Podnosi twarz, spuszcza głowę, gestykuluje, dotyka oczu, policzków, włosów. Dłońmi wykonuje mimowolne i niespokojne ruchy, jak ktoś, kto jest w wielkiej trwodze. Powiedzieć to – to nic. Opisać to – to niemożliwe. Widzieć to – to dzielić z Nim tę trwogę.
Gestykuluje [patrząc] w stronę Jerozolimy. Potem znowu podnosi ramiona ku niebu, jakby prosząc je o pomoc. Zdejmuje płaszcz, jakby Mu było ciepło. Patrzy na niego... Ale cóż widzi? Jego oczy nie widzą nic innego jak tylko Swą męczarnię. Wszystko służy powiększeniu tej udręki, nawet płaszcz utkany przez Matkę. Całuje go i mówi:
«Przebacz, Mamo! Przebacz!»
Wydaje się, że prosi o [przebaczenie] sukno, które uprzędła i utkała miłość Jego Matki... Nakłada płaszcz... Jest w udręce. Chce się modlić, by ją pokonać, lecz z modlitwą przychodzą wspomnienia, obawy, wątpliwości, żale... To cała lawina nazw... miast.... osób... wydarzeń... Nie nadążam z uchwyceniem ich, bo Jezus [mówi] szybko, urywa zdania. Ukazuje Mu się Jego życie... ewangelizacja... i sprowadza Judasza – zdrajcę. Niepokój Jezusa jest tak wielki, że – aby go pokonać – przyzywa Piotra i Jana. Mówi:
«Oni teraz przyjdą... oni są wierni... Oni!...»
Lecz “oni” nie przychodzą. Woła znowu. Wygląda na przerażonego, tak jakby ujrzał nie wiadomo co. Udaje się szybko na miejsce, w którym jest Piotr i dwóch braci. Znajduje ich ułożonych wygodniej i mocniej śpiących wokół kilku dogasających płomieni, które migocą czerwonymi błyskami na szarym popiele.
«Piotrze! Wołałem was trzy razy! Co robicie? Znowu śpicie? Czy nie odczuwacie, w jakim stopniu cierpię? Módlcie się. Niech ciało nie bierze góry, niech was nie pokonuje.W niczym. Duch jest ochoczy, ale ciało – słabe. Pomóżcie Mi...»
Trzej [apostołowie] budzą się wolniej [niż poprzednio]. Wreszcie udaje im się to i z oczyma osłupiałymi przepraszają. Podnoszą się, siadają. Potem rzeczywiście wstają.
«No, popatrz! – mruczy Piotr – Nigdy nam się to nie zdarzyło! To naprawdę musi być z powodu tego wina. Było mocne. I również ten chłód. Przykryliśmy się, ażeby go nie odczuwać (rzeczywiście okryli płaszczami nawet głowy) i już nie widzieliśmy ognia, nie było nam zimno i nadszedł sen. Mówisz, że nas wołałeś?... A wydawało mi się, że nie spałem głęboko... Chodźmy, Janie, poszukajmy gałęzi, poruszajmy się. To minie. Bądź spokojny, Nauczycielu, teraz...! Będziemy stać...»
I Piotr rzuca w ognisko garść suchych liści, i dmucha, aby się zapaliły. Dokłada gałęzi przyniesionych przez Jana. Jakub zaś podaje wielką gałąź jałowca lub rośliny tego samego rodzaju, którą odciął z rosnącego w pobliżu krzewu, i kładzie ją na górę.
Płomień wznosi się wysoko i radośnie oświetla biedne oblicze Jezusa. Jest to naprawdę oblicze tak wielkiego smutku, że nie można nań patrzeć bez płaczu. Cała jasność tej twarzy znikła w śmiertelnym zmęczeniu. Mówi:
«Odczuwam niepokój, który Mnie zabija! O, tak! Moja dusza umiera ze smutku. Przyjaciele!... Przyjaciele! Przyjaciele!»
Nawet gdyby tego nie wyraził słowami, Jego wygląd powiedziałby, że jest naprawdę jak ktoś, kto umiera – i to w opuszczeniu najbardziej dręczącym i rozpaczliwym. Wydaje się, że każde Jego słowo jest szlochem...
Lecz oni trzej są zbyt ociężali od snu. Wydają się jak pijani – tak chodzą chwiejnie z na wpół przymkniętymi oczyma... Jezus patrzy na nich... Nie zadręcza ich wyrzutami. Potrząsa głową, wzdycha i odchodzi na miejsce, w którym przebywał.
Znowu modli się, stojąc, z ramionami wyciągniętymi w formie krzyża. Potem – na kolanach, jak przedtem, z twarzą pochyloną nad małymi kwiatkami. Rozmyśla. Milczy... Potem zaczyna jęczeć i szlochać głośno, niemal leży na ziemi, tak się słania. Wzywa Ojca z coraz większym niepokojem...
«O – mówi – zbyt gorzki jest ten kielich! Nie mogę! Nie mogę! Jest ponad Moje siły. Wszystko mogłem, lecz nie to... Oddal go, Ojcze, od Twego Syna! Litości dla Mnie!... Cóż uczyniłem, aby na niego zasłużyć?»
Potem opanowuje się i mówi:
«Jednakże, Mój Ojcze, nie słuchaj Mojego głosu, jeśli prosi Cię o to, co sprzeczne jest z Twoją wolą. Nie pamiętaj, że jestem Twoim Synem, lecz tylko Twym sługą. Niech stanie się nie Moja wola, lecz Twoja
Trwa tak przez chwilę, potem wydaje stłumiony okrzyk i podnosi zmienioną twarz. To trwa jeden moment, a potem upada na ziemię, z twarzą całkiem przy ziemi, i tak pozostaje. To strzęp człowieka, na którym ciąży cały grzech świata, na którego wali się cała Sprawiedliwość Ojca, na którego zstępują ciemności, proch, żółć, ta przerażająca, przerażająca, całkiem przerażająca rzecz, jaką jest opuszczenie przez Boga, podczas gdy szatan zadaje mękę... To dławienie się duszy, to bycie pogrzebanym żywcem w tym więzieniu, jakim jest świat, kiedy nie można już odczuć, że pomiędzy nami i Bogiem jest więź... To jakby związanie łańcuchem, zakneblowanie, ukamienowanie własnymi modlitwami, które spadają na nas, najeżone kolcami i pełne ognia... To uderzanie w zamknięte Niebo, do którego nie dochodzi głos ani spojrzenie naszego niepokoju... To być “osieroconym przez Boga”, to szaleństwo, agonia, wątpliwość, że aż do dziś byliśmy oszukiwani... To przekonanie, że jesteśmy odrzuceni przez Boga, potępieni... To piekło!...
O, ja to znam! I nie mogę, nie mogę patrzeć na ból mojego Chrystusa, mając świadomość, że on jest miliony razy okrutniejszy niż ten, który mnie pożerał w zeszłym roku i który – kiedy powraca we wspomnieniach – jeszcze wywołuje we mnie niepokój.

Jezus jęczy pośród rzężenia i westchnień prawdziwej agonii:
«Nic!... Nic!... Precz!... Wola Ojca! Ona! Tylko ona!... Twoja wola, Ojcze. Twoja, nie Moja...! Daremnie... Mam tylko jednego Pana: Boga Najświętszego; jedno Prawo – posłuszeństwo; jedną Miłość – odkupienie. Nie. Nie mam już Matki. Nie mam życia. Nie mam boskości. Nie mam misji. Daremnie kusisz Mnie, demonie, Moją Matką, życiem, boskością, misją... Mam za matkę Ludzkość i kocham ją do tego stopnia, że za nią umieram. Życie oddaję Temu, który Mi je dał i żąda go ode Mnie: Najwyższemu Panu wszystkiego co żyje. Boskość potwierdzam ukazując, że jestem zdolny do tego wynagrodzenia. Misję wypełniam przez Moją śmierć. Nie mam nic więcej, jedynie to, by czynić wolę Pana, Mego Boga. Odejdź, szatanie! Powiedziałem to za pierwszym i za drugim razem!
Mówię to po raz trzeci: “Ojcze, jeśli możliwe, niech ten kielich oddali się ode Mnie. Lecz niech to nie Moja, a Twoja wola się wypełni.” Odejdź, szatanie. Ja należę do Boga.
»
Potem już się nie odzywa, chyba żeby powiedzieć między ciężkimi oddechami:
«Boże! Boże! Boże!»
Wzywa Go za każdym uderzeniem Swego serca i wydaje się, że przy każdym uderzeniu, wypływa krew. Sukno rozciągnięte na ramionach przesiąka nią i staje się ciemne, pomimo wielkiej jasności księżyca, która Go całkiem obejmuje.
Jednak jakaś żywsza jasność formuje się ponad głową Jezusa, zawieszona w odległości około metra od Niego, jasność tak żywa, że nawet Leżący widzi ją, jak przenika przez kosmyki włosów, już ciężkie od krwi. [Dostrzega ją] pomimo zasłony, którą krew okrywa Mu oczy. Podnosi głowę... Księżyc oświetla tę biedną twarz i jeszcze bardziej błyszczy anielskie światło, podobne do biało-lazurowego diamentu Wenus... I ujawnia się przerażająca agonia we krwi, która sączy się przez pory. Rzęsy, włosy, wąsy, broda są skropione i pokryte krwią. Krew płynie po skroniach; krew wypływa z żył na szyi; z rąk spadają krople krwi. Jezus wyciąga ręce ku anielskiej światłości i kiedy szerokie rękawy zsuwają się do łokci, widać, jak przedramiona Chrystusa pocą się krwią. Jedynie na twarzy łzy znaczą dwie czyste linie na czerwonej masce.
Jezus znowu zdejmuje płaszcz i wyciera nim ręce, twarz, szyję, ramiona. Lecz pot występuje nadal. Wiele razy przyciska płaszcz do Swej twarzy, trzyma go tak, przyciśnięty dłońmi. Za każdym razem, gdy przykłada inną jego część, na ciemnoczerwonym suknie ukazują się wyraźnie wilgotne ślady, jakby czarne. Na ziemi trawa czerwieni się od krwi.
Jezus wydaje się bliski omdlenia. Rozluźnia szatę przy szyi, jakby się dusił. Podnosi rękę do serca, a potem do głowy i porusza nią przed twarzą, jakby chciał się ochłodzić. Usta ma rozchylone. Wlecze się ku skale, ku jej szczytowi i opiera się o nią plecami. Pozostaje tak z ramionami zwisającymi przy tułowiu, jakby już był martwy. Głowę skłonił na pierś. Nie porusza się.
Anielska światłość słabnie powoli. Potem jakby pochłania ją blask księżyca. Jezus otwiera oczy. Z trudnością podnosi głowę. Patrzy. Jest sam, lecz mniej udręczony. Wyciąga rękę. Przyciąga do Siebie płaszcz, który zostawił na trawie, i zaczyna osuszać twarz, ręce, szyję, brodę, włosy. Bierze szeroki liść, który wyrósł przy samej skale, cały pokryty rosą, i przy jego pomocy kończy się oczyszczać, myjąc twarz i ręce i osuszając się na nowo. Robi to wiele razy, używając innych liści – aż do wytarcia śladów Swego straszliwego potu. Jedynie Jego szata jest poplamiona, szczególnie na ramionach i na fałdach przy łokciach, przy szyi, pasie i kolanach. Patrzy, potrząsa głową. Patrzy też na płaszcz, lecz widzi, że jest zbyt poplamiony. Składa go i zostawia na skale, tam gdzie tworzy ona rodzaj kołyski, blisko małych kwiatków.
Z trudem, z powodu Swej słabości, odwraca się, by uklęknąć. Modli się, opierając głowę o skałę. Wstaje i – jeszcze lekko się chwiejąc – idzie do uczniów. Jego twarz, bardzo blada, nie jest już tak zaniepokojona. To oblicze Boskiego piękna, choć jest wycieńczone i bardziej smutne niż zwykle.

Trzech apostołów śpi głęboko – cali okryci płaszczami. Zaczynają głośno chrapać. Jezus woła ich, bezskutecznie. Musi się pochylić i mocno potrząsnąć Piotrem.
«Co jest? Kto mnie zatrzymuje?» – mówi oszołomiony, wygrzebując się ze swego ciemnozielonego płaszcza.
«Nikt. To Ja cię wołam.»
«Już świt?»
«Nie. Właśnie skończyła się druga straż.»
Piotr jest zdrętwiały. Jezus potrząsa Janem, który wydaje okrzyk przerażenia widząc, pochyloną nad sobą, twarz [jakby] zjawy – tak podobna jest do marmuru.
«Och!... Wydałeś mi się umarły!»
Potrząsa Jakubem, a ten – sądząc, że to brat go woła – pyta:
«Czy ujęli Nauczyciela?»
«Jeszcze nie, Jakubie – odpowiada mu Jezus. – Ale wstańcie teraz i chodźmy. Mój Zdrajca jest blisko
Trzej wstają, jeszcze otumanieni. Rozglądają się wokół siebie... Oliwki, księżyc, słowiki, wietrzyk, spokój... Nic innego. Idą za Jezusem nie odzywając się. Ośmiu [pozostałych apostołów] śpi, dalej lub bliżej wygasłego ognia.
«Wstańcie! – mówi Jezus gromkim głosem – Kiedy szatan nadchodzi, pokażcie temu, który nigdy nie śpi i jego synom, że synowie Boga nie śpią!»
«Tak, Nauczycielu.»
«Gdzie on jest, Nauczycielu?»
«Jezu, ja...»
«Ale co się stało?»
I pośród pytań i zmieszanych odpowiedzi, wkładają płaszcze... Zdążyli akurat na czas, by ukazać się w porządku zgrai zbirów, dowodzonej przez Judasza, która wtargnęła w spokój małego placu, oświetlając go gwałtownie licznymi płonącymi pochodniami. To zgraja bandytów przebranych za żołnierzy. Mają twarze galerników, zniekształcone demonicznym uśmiechem. Jest też kilku gorliwców ze Świątyni. Apostołowie rzucają się wszyscy w jedną stronę. Piotr jest na przedzie, inni w grupie za nim. Jezus pozostaje tam, gdzie był.
aaa
Radek33
Gdzie widzisz tą przepaść?Wskaż niezgodność Ewangelii z tym co przedstawia Maria Valtorta
====================
Niezgodności zapewne nie ma, ale to nie oznacza, że nie ma przepaści.
Albowiem między Słowem Bożym-Ewangelią, a pogadankami Valtorty[dla mnie] przepaść jest. Tym bardziej, że Watykan od pism Valtorty [chyba?]się zdystansował.
Ale to tylko moja subiektywna ocena, napisałem tak gdyż …Więcej
Radek33
Gdzie widzisz tą przepaść?Wskaż niezgodność Ewangelii z tym co przedstawia Maria Valtorta
====================
Niezgodności zapewne nie ma, ale to nie oznacza, że nie ma przepaści.
Albowiem między Słowem Bożym-Ewangelią, a pogadankami Valtorty[dla mnie] przepaść jest. Tym bardziej, że Watykan od pism Valtorty [chyba?]się zdystansował.
Ale to tylko moja subiektywna ocena, napisałem tak gdyż Ewangelia z ostatniej niedzieli bardzo mnie poruszyła, w trakcie jej słuchania przypominały mi się obrazy z 'Pasji'... i stąd taki mój komentarz pod Twoim tekstem. Myślę, że dobrze byłoby dla nas częściej wracać do tekstów Pisma Świętego.
🤗
Nemo potest duobus dominis servire !
ŁASKA OD BOGA - OBJAWIENIA PRYWATNE
Benedykt XVI:
Kościelna aprobata objawienia prywatnego zasadniczo mówi, że dane przesłanie nie zawiera treści sprzecznych z wiarą i dobrymi obyczajami; wolno je ogłosić, a wierni mogą przyjąć je w roztropny sposób.

.
.
Więcej
ŁASKA OD BOGA - OBJAWIENIA PRYWATNE

Benedykt XVI:

Kościelna aprobata objawienia prywatnego zasadniczo mówi, że dane przesłanie nie zawiera treści sprzecznych z wiarą i dobrymi obyczajami; wolno je ogłosić, a wierni mogą przyjąć je w roztropny sposób.


.
.
Nemo potest duobus dominis servire !
Jezus odwraca się, opiera się plecami o skałę i krzyżuje ramiona. Patrzy na Jerozolimę. Twarz Jezusa staje się coraz smutniejsza. Szepcze:
«Wydaje się śniegiem... a jest tylko grzechem. Iluż w niej uzdrowiłem! Jak wiele mówiłem! Gdzież są ci, którzy wydawali Mi się wierni?...»
Więcej
Jezus odwraca się, opiera się plecami o skałę i krzyżuje ramiona. Patrzy na Jerozolimę. Twarz Jezusa staje się coraz smutniejsza. Szepcze:

«Wydaje się śniegiem... a jest tylko grzechem. Iluż w niej uzdrowiłem! Jak wiele mówiłem! Gdzież są ci, którzy wydawali Mi się wierni?...»
Radek33
Modlitwa i trwoga konania ( Ewangelia wg.św.Mateusza)
Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił. E. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną. E. I odszedłszy …Więcej
Modlitwa i trwoga konania ( Ewangelia wg.św.Mateusza)
Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił. E. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną. E. I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty. E. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł więc do Piotra: Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. E. Powtórnie odszedł i tak się modlił: Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja.
E. Potem przyszedł i znów zastał ich śpiących, bo oczy ich były senne. Zostawiwszy ich, odszedł znowu i modlił się po raz trzeci, powtarzając te same słowa. Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy; oto się zbliża mój zdrajca.


╋ – słowa Chrystusa
E. – słowa Ewangelisty
Radek33
Gdzie widzisz tą przepaść?Wskaż niezgodność Ewangelii z tym co przedstawia Maria Valtorta
aaa
Moim zdaniem słowo 'wizja' w tytule to jest jakieś nieporozumienie..
Po prostu, kobieta napisała co myśli i to wszystko.
Tym bardziej, że wczorajsza Ewangelia[Męka Jezusa..], a to co tu wstawiłeś, to dla mnie jest to przepaść...
Radek33
«Nic!... Nic!... Precz!... Wola Ojca! Ona! Tylko ona!... Twoja wola, Ojcze. Twoja, nie Moja...! Daremnie... Mam tylko jednego Pana: Boga Najświętszego; jedno Prawo – posłuszeństwo; jedną Miłość – odkupienie. Nie. Nie mam już Matki. Nie mam życia. Nie mam boskości. Nie mam misji. Daremnie kusisz Mnie, demonie, Moją Matką, życiem, boskością, misją... Mam za matkę Ludzkość i kocham ją do tego stopnia …Więcej
«Nic!... Nic!... Precz!... Wola Ojca! Ona! Tylko ona!... Twoja wola, Ojcze. Twoja, nie Moja...! Daremnie... Mam tylko jednego Pana: Boga Najświętszego; jedno Prawo – posłuszeństwo; jedną Miłość – odkupienie. Nie. Nie mam już Matki. Nie mam życia. Nie mam boskości. Nie mam misji. Daremnie kusisz Mnie, demonie, Moją Matką, życiem, boskością, misją... Mam za matkę Ludzkość i kocham ją do tego stopnia, że za nią umieram. Życie oddaję Temu, który Mi je dał i żąda go ode Mnie: Najwyższemu Panu wszystkiego co żyje. Boskość potwierdzam ukazując, że jestem zdolny do tego wynagrodzenia. Misję wypełniam przez Moją śmierć. Nie mam nic więcej, jedynie to, by czynić wolę Pana, Mego Boga. Odejdź, szatanie! Powiedziałem to za pierwszym i za drugim razem!
Mówię to po raz trzeci: “Ojcze, jeśli możliwe, niech ten kielich oddali się ode Mnie. Lecz niech to nie Moja, a Twoja wola się wypełni.” Odejdź, szatanie. Ja należę do Boga.
»
Radek33
Długa, żarliwa modlitwa. Od czasu do czasu słychać wyraźniej westchnienia i kilka słów. To nie jest psalm ani ‘Ojcze nasz’. To modlitwa tryskająca z Jego miłości i Jego potrzeby. Prawdziwa rozmowa z Ojcem. Pojmuję to dzięki kilku słowom, które mogę uchwycić: «Ty to wiesz... Ja jestem Twoim Synem... Wszystko, lecz pomóż Mi... Nadeszła godzina... Ja już nie należę do ziemi... Ustaje wszelka …Więcej
Długa, żarliwa modlitwa. Od czasu do czasu słychać wyraźniej westchnienia i kilka słów. To nie jest psalm ani ‘Ojcze nasz’. To modlitwa tryskająca z Jego miłości i Jego potrzeby. Prawdziwa rozmowa z Ojcem. Pojmuję to dzięki kilku słowom, które mogę uchwycić: «Ty to wiesz... Ja jestem Twoim Synem... Wszystko, lecz pomóż Mi... Nadeszła godzina... Ja już nie należę do ziemi... Ustaje wszelka potrzeba pomocy Twemu Słowu... Spraw, że Człowiek zadowoli Ciebie jako Odkupiciel, jak Słowo było Tobie posłuszne... To czego Ty chcesz... To dla nich proszę o litość... Czy ich ocalę? To o to Cię proszę. Chcę, aby zostali ocaleni od świata, od ciała, od demona... Czy mogę Cię jeszcze prosić? To słuszna prośba, Mój Ojcze. Nie dla Mnie. Dla człowieka, który jest Twoim stworzeniem i który chciał uczynić błotem nawet swą duszę. Rzucam w Mój ból i w Moją Krew to błoto, aby ponownie stało się miłą Ci, niezniszczalną istotą ducha... Jest wszędzie... On jest królem tego wieczoru: w królewskim pałacu i w domach, pomiędzy patrolami i w Świątyni... Napełnia miasto, a jutro to będzie piekło...»