Wzmagające się cierpienie. Aspekty moralne i duchowe. Poddawszy się woli Bożej podczas święceń kapłańskich i przyjąwszy posługę Piotrową, pragnął On, wspomagany przez łaskę Bożą i Maryję, dać z siebie wszystko. Do tej doskonałości dążył dla zbudowania chrześcijaństwa i całego świata. Jan Paweł II cierpiał na tak wiele sposobów, że można się zastanawiać, jak jego psychika i serce mogły znieść wszystkie przeciwności, zapowiedziane przez Hiacyntę z Fatimy. Wspomnijmy o niektórych z Jego najdotkliwszych cierpień moralnych: nauki Ojca Świętego nie znalazły należytego oddźwięku; nie zostały w odpowiedni sposób podjęte przez duchowieństwo poszczególnych krajów, które nie okazało wystarczającego posłuszeństwa, by je spełnić. W przeciwnym wypadku, dlaczego prosiłby tyle razy, aby go słuchano i zachowywano Jego nauki? "Podążajcie za mną!" - wzywał On kardynałów, a za ich pośrednictwem także biskupów i księży. Dlatego prosił nieustannie: "Módlcie się za mnie, abym mógł wypełnić moje zadania!" Czy zdajemy sobie sprawę ze złożoności stanu Kościoła po II Soborze Watykańskim i sytuacji wstrząsanego konwulsjami świata? Jakiegóż zatem Papieża mógł nam dać Bóg na tak trudne czasy? Wbrew pozorom, bardzo cierpiał On z powodu ogromnej samotności. Znosił naciski mediów związane z Jego nauczaniem eklezjalnym i etycznym - obroną kapłaństwa, życia, rodziny, a także praw człowieka - pokoju na ziemi, krajów trzeciego świata, ubogich, dzieci, sprawiedliwości społecznej... W 1994, gdy odbywała się Konferencja w Kairze, wyraził On swoje głębokie ubolewanie nad polityką antynatalistyczną i fałszywym feminizmem, przemawiając ze swego okna w jedyny sposób, jaki pozostał Mu na odparcie natarczywej ofensywy śmierci: "Gdy modlitwa nie wystarcza, potrzeba cierpienia, Ewangelii cierpienia; potrzeba, by Papież ofiarował swoje cierpienie". Mówił to po zakończeniu swojej piątej hospitalizacji w czasie posługi papieskiej. Był tym, którego prasa wyśmiewała i zwalczała ze względu na "niedzisiejszą etykę" jaką głosił; tym, którego "przeklinano" i o kim "mówiono obraźliwie". Któż nie pamięta Jego uciążliwej podróży do Reims w 1996 (był On wówczas bliski operacji wyrostka robaczkowego), podróży, która tak bardzo nie podobała się masonerii? W 1994 nie widziano go jeszcze tak głęboko cierpiącego moralnie, sprawiającego wrażenie, że jako Pasterz i Ojciec jest jedynym, który walczy o przetrwanie i dobro ludzkości. Dlaczego tak często powtarzał "Pomóżcie mi"? Ponieważ potrzebował miłości, którą nie otaczaliśmy Go dostatecznie. Na Jego pogrzeb przybyły rzesze wiernych, było to piękne i dobre, dla Niego ważniejsze jednak były nasze odwiedziny, poświęcona Mu uwaga i słowa otuchy, gdy żył i potrzebował naszej miłości oraz modlitwy.CIERPIENIE FIZYCZNE ŁĄCZY SIĘ Z CIERPIENIEM DUCHOWYM
Jego cierpienia zostały dopełnione przez problemy zdrowotne i powtarzające się operacje. Walka z szatanem była nieubłagana; nie powstrzymał się on przed bezpośrednim atakiem na Papieża, jakim były zamachy. Bóg dopuszczał do ciągłego pogarszania się zdrowia Ojca Świętego, do chorób, z których ostatnia zabrała go z tego świata. Była ona ostateczną fazą Jego ofiarowania się Bogu, "holocaustu" w intencji Kościoła oraz świata. Dokumentacja dowodzi nagłej zmiany: około 1994, okrucieństwa wojny w Jugosławii odnawiają Jego cierpienie, które naprawdę nigdy nie wygasło. Jego lewa dłoń zaczyna drżeć: są to pierwsze symptomy choroby Parkinsona. Gdy spotkaliśmy się z Nim w roku 1995, uderzyło mnie to, że Papież miał na kolanach chusteczkę - już wtedy nie panował nad wydzielaniem się śliny. Mimo że niedawno chodził jeszcze sprawnie, przestał schodzić do swoich gości i przyjął nas w auli Pawła VI. Później stan Jego zdrowia systematycznie się pogarszał. Podczas naszej ostatniej wizyty w Jego apartamentach, pod koniec 2000 roku, Papież podpierał się laską i był mocno zgarbiony. Przywitał nas w pozycji stojącej, wkrótce musiał jednak usiąść i do końca nie wstał już ze swego fotela. Mówił z coraz większym trudem i trzeba było wiele wysiłku, aby Go zrozumieć. W Lourdes, 15 sierpnia 2004 roku powiedział jasno, że jest to Jego ostatnia podróż. Czynił nadludzkie wysiłki, aby wygłosić homilię. Jego zmagania budziły ogromne współczucie; aby Go wesprzeć, wierni przyjmowali oklaskami chwile milczenia. O mało nie osunął się na ziemię z klęcznika ustawionego przed Grotą. Nie przybył tam jednak, aby modlić się o swoje uzdrowienie, ale o nawrócenie grzeszników, a swoją drogę krzyżową ofiarował Pani z Massabielle. Wkrótce potem, w październiku ubiegłego roku, po swojej wizycie ad limina, biskup Auckland, J.E. P. James Dunn, komentował: "Unieruchomiony i sparaliżowany chorobą, Jan Paweł II kieruje Kościołem przybity do Chrystusowego Krzyża. Przeżywa On właśnie najdonioślejsze chwile swojego pontyfikatu." W niedzielę 30 stycznia, podczas gdy dzieci wypuszczały gołębie na znak pokoju, Papież przeziębił się w swoim oknie. Po raz ostatni przemawiał wówczas w sposób zrozumiały. Od 1 do 10 stycznia przebywał w szpitalu Gemelli. Mimo leczenia Jego gardło pozostało chore i musiał być hospitalizowany po raz drugi, od 24 lutego do 13 marca. 24 przeszedł On tracheotomię, która pozwoliła Mu dalej oddychać, ale uniemożliwiła mówienie. W tym czasie, wieczorem 13 lutego zmarła siostra Łucja, która przekazała Mu tajemnicę fatimską. Zaczęto przypuszczać, że jest to znak; że została ona wezwana, aby przygotować miejsce dla Papieża fatimskiej tajemnicy. Powróciwszy do Watykanu, w swoim apartamencie wziął On udział w uroczystościach Wielkiego Tygodnia. Widzieliśmy Go jedynie wieczorem w Wielki Piątek, jak w swojej prywatnej kaplicy uczestniczył w drodze krzyżowej, trzymając w dłoniach krzyż. 27 marca, pod koniec Wielkanocnej Mszy św., obiektywy wszystkich kamer zwróciły się ku oknu, w którym Papież pojawił się po raz ostatni. Tłum był przejęty, jak w czasie wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Cały świat wstrzymał oddech. Papież udzielił błogosławieństwa Urbi et Orbi, lecz nie potrafił wypowiedzieć ani słowa i dał to do zrozumienia gestami, jak gdyby przepraszając. On, który był niegdyś pełen sił fizycznych, okazywał swą skrajną bezsilność; jakaż jednak promieniowała od Niego moc duchowa! Zgromadzeni byli do głębi poruszeni Jego widokiem. Jak wyrazić cierpienie biednego Papieża, zwłaszcza Jego bezskuteczne usiłowania i przepełnione bólem spojrzenie? We wszystkich tych wydarzeniach, Jego narastające cierpienie stanowiło realizację odnoszącego się doń proroctwa z tajemnicy fatimskiej - "Anioł rzekł mocnym głosem: Pokuta! Pokuta! Pokuta! [akceptacja cierpienia]. I zobaczyliśmy (…) biskupa odzianego na biało, wydawało nam się, że jest to Ojciec Święty. Wstępował na stromą górę, na szczycie której stał olbrzymi krzyż; przed dotarciem do niego, Ojciec Święty przemierzył rozległe, w połowie zrujnowane miasto [symbol świata ulegającego ciągłej, zabójczej przemocy] i na wpół drżący, chwiejnym krokiem, pełen bólu i cierpienia, modlił się za zmarłych mijanych po drodze. Po dojściu na szczyt góry i skłonieniu kolan przed wielkim krzyżem, został zabity przez grupę żołnieży, którzy kilka razy wystrzelili do Niego z broni palnej."
OSTATNIE DNI I ŚMIERĆ PAPIEŻA
Od tej chwili bieg wydarzeń uległ przyśpieszeniu. Nadchodziła Pascha Najwyższego Pasterza. Wieczorem 31 marca Jego stan pogorszył się nagle - w ciągu ostatnich tygodni utracił 19 kilogramów, źle znosząc odżywianie przez sondę, przeżył infekcję jelitową, z gorączką, posocznicą i zatrzymaniem pracy serca w nocy. Gdy Jego apartamenty zostały wyposażone w sprzęt medyczny, postanowił nie wracać do szpitala Gemelli. Pragnął, aby Jego śmierć, która wydawała się nieuchronna, miała miejsce w Watykanie. Z tą myślą przyjął Sakrament Chorych. Nazajutrz, w pierwszy piątek miesiąca, znalazł jeszcze siły, by koncelebrować Mszę w swoim łóżku, przy pomocy oddanego Mu sekretarza, ks. Stanisława, aby odmówić modlitwy brewiarzowe i odprawić drogę krzyżową. Pozostał wierny Bogu w najdrobniejszych czynach aż do ostatniej chwili, nie zważając na okoliczności. Tymczasem wśród wiernych niepokój był tak wielki, że na Placu św. Piotra zgromadził się olbrzymi tłum, w nim wiele młodzieży. Modlitwa popłynęła spontanicznie. Wydłużano wiadomości telewizyjne; wszyscy zdawali sobie sprawę, że Jego "Przejście" jest bliskie... Dowiedziawszy się o ich obecności, Jan Paweł II uradował się, że lud przybył wreszcie, by towarzyszyć Mu w cierpieniu i modlić się o Jego dobrą śmierć. Bóg jest Panem czasu. Rozpoczęła się agonia wciąż świadomego Papieża, wzmogły się modlitwy, zaczęto odprawiać Msze. Do tej pory zdawało się, że ten człowiek o silnym organizmie, zawsze pozostający w służbie życia, nigdy się nie podda. Tymczasem godziny mijały, wszyscy z napięciem słuchali wiadomości radiowych, wieczorem włączali telewizory. Rano, Jan Paweł II nie mógł celebrować Mszy, a jedynie w niej uczestniczyć; oznaczało to, że zbliża się godzina Jego odejścia... Po godzinie 20, gdy nad Wiecznym Miastem zapadła noc, Plac św. Piotra jaśniał wszystkimi światłami jak na wielkie święto. I rzeczywiście było to święto - tłumy powróciły, by z przejęciem i żarliwością zacząć modlitwę różańcową. Po kilku dziesiątkach, odśpiewano fragment słynnej pieśni z Fatimy, która towarzyszy modlitwie do Maryi odmawianej w obliczu śmierci. Na trzecim piętrze, czuwało i modliło się całe najbliższe otoczenie Ojca Świętego, składające się głównie z Polaków. Był wśród obecnych ks. Stanisław Dziwisz, kamerdyner papieski Angelo Gugel, polskie siostry zakonne i lekarz Renato Buzzonetti. Światła zapalone w oknach sygnalizowały, że Papież żyje. Po zakończeniu modlitwy różańcowej rozbłysło jeszcze okno infirmerii. Wielkie poruszenie na Placu, media w pogotowiu... Około godziny 22, zebrane tłumy przeszedł dreszcz. Dalekopisy przekazały wiadomość: o 21 minut 37, w porze Apelu Jasnogórskiego śpiewanego przed ołtarzem Królowej Polski, zmarł następca św. Piotra... Aby oznajmić tę wieść, wprawiono w ruch potężny dzwon zachodniej fasady Bazyliki św. Piotra. Na twarzach zalanych łzami widoczne było milczące osłupienie, rezygnacja i ból. Zmarł człowiek, który był "piorunochronem" ludzkości, którego serce za życia uważaliśmy za sumienie świata, który wydawał się gwarantem życia i radości każdego z nas. Na wielkim Placu zapadła cisza a tłum modlił się przez całą noc, w duchu towarzysząc Papieżowi w ostatniej wędrówce. Wszystko przebiegło zgodnie z wolą Bożą i ukrytym znaczeniem wydarzeń. Papież odszedł 2 kwietnia, w pierwszą sobotę miesiąca; pozwoliła na to Matka Boża z Fatimy, której tylekroć zawierzał On swoją osobę (jeszcze na łożu śmierci napisał: "Totus Tuus"), Kościół i cały świat. Zmarł w przeddzień Święta Miłosierdzia Bożego. Tak zdecydował Chrystus Miłosierny, gdy wierni na Placu po kolejnym dziesiątku odmawiali modlitwę, której nauczyła nas Pani Różańca Świętego: "O mój Jezu, odpuść nam nasze winy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do Nieba i dopomóż zwłaszcza tym, które najbardziej potrzebują Twojego Miłosierdzia." Jak lepiej połączyć obydwa święta, Serca Maryi i Miłosiernego Serca Jezusowego? Stało się to z woli Chrystusa dobrego i współczującego, którego miłość z takim zapałem głosił Jan Paweł II. Oto jak została nagrodzona Polska - ojczyzna także św. siostry Faustyny Kowalskiej, apostołki Miłosierdzia Bożego. O Miłosierdziu Bożym, pisze Papież we fragmencie swego testamentu z roku 1979: "Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże..." W 1980, jak gdyby przeczuwając początek liturgii swojej męki, notuje: "Ufam, że Chrystus da mi łaskę owego ostatniego Przejścia, czyli Paschy." Wreszcie, jak nie uznać za wielki znak faktu, że Ten, który naśladował Chrystusa aż po męczeńską ofiarę ze swojego cierpienia, odszedł do swojego Nauczyciela w ogłoszonym przez siebie Roku Eucharystii?W ubiegłym wieku, opuściły nas wielkie postacie, jakie Bóg dał ludzkości: kardynał Wyszyński, André Frossard, Jérome Lejeune, ojciec Pio, Matka Teresa z Kalkuty... Świat czuje się bardziej osierocony niż kiedykolwiek. Ze wszystkich stron słychać skargę: "Straciłem Ojca"... Przejmująca litania. Pewien człowiek wierzący powiada: "Śmierć Papieża dotyka każdego człowieka w jego sumieniu". To prawda: Jego śmierć do nas przemawia. Inna osoba zwierza się: "Nareszcie dotarłam, przywiozłam list, prośbę, żeby mnie pobłogosławił i wiem, że tak czy inaczej otrzymam Jego błogosławieństwo, po które przyjechałam". Ostatni fragment tajemnicy Pani Różańca Świętego brzmiał: Pod dwoma ramionami Krzyża [pod którym zmarł "Biskup odziany na biało"] stoi dwóch aniołów, a każdy z nich trzyma w ręku kryształowe naczynie, do którego zbierają krew świętych, by zraszać nią dusze zbliżające się do Boga". Jan Paweł II jest jednym z męczenników za wiarę, jakich wydał wiek XX. Nie zapominajmy, że zaczął On przelewać za nią krew 13 maja 1981 roku. Jego krew i męczeństwo serca stanowią zasiew współodkupienia. Najwyższy Pasterz odszedł do Boga, by wypraszać dla nas zdroje łask, w chwili, gdy Kościół rozpoczynał obchody święta Miłosierdzia Bożego. Tryumf zapowiedziany przez Maryję został rozpoczęty przez Jej "pierwszego, wybranego syna", Papieża Jana Pawła II; musimy więc dalej modlić się i ufać, że ów tryumf zostanie przyśpieszony dzięki potężnemu wstawiennictwu Papieża przed obliczem Dziewicy Niepokalanej. Jego śmierć w bliskości Krzyża Chrystusowego i Maryi, to jeszcze jeden fakt, zapowiedziany przez symbole zawarte w Jego herbie papieskim. Deo gratias. Alleluja!