O "krwawym deszczu" zrobiło się bardzo głośno w 2001 roku, gdy spadł on w indyjskim stanie Kerala. Padało tam, z przerwami, od 25 lipca do 23 września. Zjawisko tak opisywał w artykule z 2006 roku "The Guardian": "Na całym wybrzeżu padał szkarłat, farbujący ubrania miejscowej ludności na różowo, spalający liście na drzewach; w niektórych miejscach przykrywał ziemię niczym prześcieradło".

30 kwietnia 2022
"Krwawy" deszcz, opady żab i ryb, białe tęcze, "kwiaty" na Oceanie Arktycznym. To tylko niektóre z najdziwniejszych zjawisk pogodowych, jakie miał okazję obserwować człowiek. Choć genezę większości z nich udało się już wyjaśnić, niektóre wciąż pozostają zagadką.

Przypominamy tekst pierwotnie opublikowany w kwietniu 2022 roku.
Oto jak potrafi zaskoczyć nas pogoda.
Krwawy deszcz
Doniesienia o czerwonych opadach deszczu, nazywanych często "krwawymi", pojawiały się już w VIII wieku przed naszą erą - pisał o nich Homer w swojej "Iliadzie". Przez wieki myślano, że z nieba faktycznie spada krew i był to zły omen. 7 marca 1803 roku w wielu częściach włoskiej Apulii doszło do czerwonych opadów. I to właśnie włoski uczony, żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku, Giuseppe Maria Giovene trafnie połączył zjawisko z przenoszonym przez wiatr piaskiem z Sahary.
O "krwawym deszczu" zrobiło się bardzo głośno w 2001 roku, gdy spadł on w indyjskim stanie Kerala. Padało tam, z przerwami, od 25 lipca do 23 września. Zjawisko tak opisywał w artykule z 2006 roku "The Guardian": "Na całym wybrzeżu padał szkarłat, farbujący ubrania miejscowej ludności na różowo, spalający liście na drzewach; w niektórych miejscach przykrywał ziemię niczym prześcieradło".
Początkowo sądzono, że opady są skutkiem pojawienia się w regionie pyłu znad Sahary, który potrafi wędrować między kontynentami, a po zmieszaniu się z kroplami deszczu nadaje im niezwykły kolor. Byłby to trop, za jakim prawie 200 lat wcześniej poszedł Giovene. Z taką genezą zjawiska nie zgodził się Godfrey Louis, fizyk z Uniwersytetu Mahatmy Gandhiego w indyjskim Kottayam, który zebrał próbki deszczu, zbadał je pod mikroskopem i stwierdził, że opad "składał się z materiału biologicznego przypominającego bakterie". Louis teoretyzował wtedy, że być może dziwne komórki znalazły się na Ziemi za sprawą przelatującej nad naszym niebem komety - co oznaczałoby, że deszcz był nie tylko czerwony, lecz także pozaziemski.

Próbki czerwonego deszczu. Po lewej próbki z Kerali z badania Godfreya Louisa z 2006 roku, po prawej - krwawy deszcz uchwycony w Indiach przez The Weather Channel. Godfrey Louis, A. Santhosh Kumar (Mahatma Gandhi University, Kottayam, India), The Weather Channel
Zagadka krwawego deszczu w Kerali została rozwiązana. "Winnymi" okazali się nie kosmici, lecz... glony należące do rodzaju Trentepolia.
Podobny przypadek zaobserwowano w Hiszpanii w 2014 roku, gdy czerwony deszcz spadł w okolicach miejscowości Zamora. Badacze z Uniwersytetu w Salamance znaleźli w kroplach mikroskopijne glony Haemotococcus pluvialis, które wytwarzają czerwony barwnik zwany astaksantyną. I choć obecność mikroalg w próbkach wydaje się rozwiewać wszelkie wątpliwości dotyczące pochodzenia deszczu, to warto zauważyć, że algi tego gatunku nie występują naturalnie na terenie Hiszpanii.
Czerwony deszcz może spaść także - i znów wracamy do teorii Giovenego - gdy w powietrzu nagromadzi się pył znad Sahary. W połowie marca pojawił się on między innymi w Polsce i w Wielkiej Brytanii, gdzie opady nabrały brunatnego zabarwienia.

Pył Saharyjski nad Polską, 16 marca 2022 rokuInstytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej
Opady ryb i żab
Zdarza się, że z nieba spadają ryby, żaby, a nawet krewetki i małe ośmiornice.
Rybami "padało" m.in. w 2017 roku w Tampico w Meksyku. Identyczne zjawisko miało miejsce kilkanaście lat wcześniej, bo 18 sierpnia 2004 roku, w Wielkiej Brytanii. Wtedy deszcz ryb spadł na wieś Knighton w okolicach Powys w Walii. Dwa lata wcześniej ryby spadły z nieba na miejscowość Korona w Grecji. W 2004 i 2010 roku zdarzyło się to także w australijskim Lajmanu. W 2009 roku opad ryb i kijanek zaobserwowano w Japonii, a ostatnio, bo pod koniec grudnia ubiegłego roku, ryby spadły z nieba w mieście Texarkana w Stanach Zjednoczonych.

Opad ryb w Tampico, MeksykFB/Protección Civil Tamaulipas

Rybami pada też regularnie, bo często kilka razy w roku, w regionie Yoro w Hondurasie. Lluvia de peces, czyli dosłownie "deszcz ryb", jest bacznie obserwowany przez naukowców. Geneza zjawiska - choć meteorologiczna - nie jest w pełni wyjaśniona. Mówi się między innymi o tym, że ryby są zasysane przez trąby wodne z Atlantyku i "przywiewane" do Yoro. Dla lokalnej ludności naukowe wyjaśnienie nie jest jednak aż tak istotne - wydarzenie cieszy się sporym zainteresowaniem. Na cześć rybnego deszczu organizowany jest nawet festiwal, a mieszkańcy o lluvia de peces mówią: to dar od Boga.

Rzęsisty deszcz żab spadł z kolei w 2010 roku na Węgrzech. Opad składający się płazów przeraził mieszkańców miejscowości Rakoczifalva. W 2005 roku żabami padało także w Serbii.
Z nieba, poza rybami i żabami, mogą spadać także ośmiornice, rozgwiazdy czy krewetki. Stało się tak w 2018 roku w czasie nawałnicy w chińskiej prowincji Shandong. Agencja informacyjna Xinhua udostępniła zdjęcia, na których na szybach aut widać najróżniejsze morskie stworzenia.
Choć "deszcze zwierząt" mogą wydawać się zwiastunem końca świata, wytłumaczenie większości tych zjawisk jest dosyć prozaiczne. Według ekspertów za fenomen spadających z nieba ryb czy żab mogą odpowiadać trąby wodne i powietrzne, tworzące się często w okolicach zbiorników wodnych. Wichury sprawiają, że drobne zwierzęta mogą wznieść się na dużą wysokość, a następnie spaść nawet wiele kilometrów dalej.
Nie każda tęcza jest tęczowa
Myśląc o tęczy, wyobrażamy sobie zazwyczaj zjawiskowy pas kilku barw na niebie, jednak nie wszystkie tęcze zachwycają feerią kolorów. Białe tęcze, jak sama nazwa wskazuje, wydają się po prostu białe. Nie oznacza to jednak, że są mniej zjawiskowe niż ich kolorowe siostry.
Biała tęcza, nazywana też tęczą we mgle, powstaje w podobny sposób, co ta tradycyjna. Podstawową różnicą jest jednak to, że światło załamuje się nie na kroplach deszczu, lecz na maleńkich kroplach mgły. Te są tak drobne, że nie dochodzi do rozszczepienia światła na różne kolory. To dlatego główną barwą, jaką dostrzegamy, jest biała.
Fog bow, czyli biała tęcza

Księżycowa tęcza, nazywana po angielsku moonbow, to z kolei nocna "odmiana" klasycznej tęczy.
Tworzy się ona w taki sam sposób jak zwykła tęcza, jednak zauważyć ją można znacznie rzadziej. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy Księżyc odbije światło słoneczne dostatecznie jasno - pamiętajmy o tym, że Księżyc sam nie wytwarza światła.

Moonbow, czyli księżycowa tęcza

Pioruny nad Catatumbo
Wyobraźcie sobie burzę, w której pioruny uderzają nawet 28 razy na minutę. Dzieje się tak przez dziewięć godzin w ciągu doby. Nawet przez 300 dni w roku.
Pioruny nad Catatumbo Shutterstock
Relámpago del Catatumbo to przyrodniczy fenomen, do którego dochodzi w Wenezueli u ujścia rzeki Catatumbo, wpadającej do jeziora Maracaibo. W 2013 roku region okrzyknięto miejscem o najwyższej intensywności wyładowań na świecie i wpisano go do Księgi Rekordów Guinnessa.
Imponujące rozbłyski widać z odległości nawet setek kilometrów, a ich światło wykorzystywano niegdyś do nawigacji statków. Wspomina o nich m.in. Amerigo Vespucci, który w 1499 roku dotarł do jeziora Maracaibo i nazwał zastaną osadę Wenezuelą lub Małą Wenecją.
Jak podaje NASA, "10 minut burzy nad Catatumbo ma moc tak wielką, że mogłoby oświetlić całą Amerykę Południową".
Skąd się bierze spektakl, który rozjaśnia mrok do tego stopnia, że nocami w okolicy da się czytać książki? Jezioro Maracaibo jest z trzech stron otoczone ścianami gór. Wilgotne powietrze, płynące od strony Karaibów, dostaje się nad akwen przez cieśninę łączącą jezioro Maracaibo z Zatoką Wenezuelską. Napotyka ono na swojej drodze zimny strumień powietrza spływający z Andów. Cieplejszy podmuch jest zmuszony iść do góry, tworząc naładowane elektrycznie chmury burzowe. Cały proces jest napędzany przez stały dopływ gorącego powietrza. Dodatkowo za dużą ilością pary wodnej stoi równikowa temperatura, która powoduje parowanie jeziora Maracaibo.
Pioruny nad Catatumbo

"Kwiaty" na Oceanie Arktycznym
Powierzchnia Oceanu Arktycznego raz na jakiś czas "zakwita" i do złudzenia przypomina wiosenną łąkę, tyle że zamarzniętą.
"Kwiaty" to tak naprawdę kryształy lodu, które tworzą się najczęściej w wyniku dużej różnicy temperatury, jaka dzieli cienką powierzchnię nowego lodu morskiego i mroźne powietrze. Są niezwykle słone - nawet cztery razy bardziej niż woda oceaniczna - i bogate w sód. Spotykane są także na Oceanie Południowym, w okolicach Antarktydy, i na niektórych jeziorach w Japonii.
W 2009 roku "kwiatom" przyjrzał się też zespół badaczy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Naukowcy zauważyli je podczas żeglugi z bieguna północnego. Opisali fenomen jako "łąkę rozpościerającą się we wszystkich kierunkach", a następnie pobrali próbki. Po ich zbadaniu okazało się, że w jednym do dwóch mililitrów płynu uzyskanego z roztopionych lodowych tworów, mimo wysokiego zasolenia, znajduje się nawet milion różnych bakterii.
Lodowe "kwiaty"

Wulkaniczne burze
- Ciężko mi sobie wyobrazić, co przechodzili ludzie na wyspach [Tonga - red.], mając nad głowami ogromną chmurę popiołu, rozdzierające niebo gigantyczne błyskawice, i przyglądając się tsunami zalewającemu ich dobytek. Musiało się to wydawać apokaliptyczne - opisywał agencji informacyjnej Reuters Chris Vagasky, meteorolog z Vaisala, fińskiej firmy zajmującej się technologiami środowiskowymi po tym, jak 13 stycznia 2022 roku doszło do erupcji podwodnego wulkanu w archipelagu wysp Hunga Tonga-Hunga Ha'apai.
Wybuch doprowadził do największej w historii burzy wulkanicznej - niebo rozbłysnęło nawet 400 tysięcy razy w ciągu sześciu godzin. To nowy rekord po tym, jak wybuch indonezyjskiego wulkanu Anak Kratakau w grudniu 2018 roku doprowadził do burz trwających tydzień, podczas których wyładowań w krytycznych momentach erupcji było nawet 72 na minutę. - W erupcji Anak Krakatau w grudniu 2018 roku wykryliśmy około 340 tysięcy zdarzeń w ciągu jednego tygodnia, więc wykrycie prawie 400 000 w ciągu zaledwie kilku godzin jest niezwykłe - komentował Vagasky.
Do rozbłysku piorunów w chmurze wulkanicznej dochodzi, gdy cząstki pyłu zderzają się ze sobą, wytwarzając silne wyładowania elektrostatyczne. Taką burzę nazywa się brudną burzą.
Pomimo że burze wulkaniczne zdarzały się w ostatnich latach przy erupcjach m.in. na Alasce, Islandii czy Sycylii, to siła ekstremalnych wydarzeń z 2022 roku pozostaje dla ekspertów zagadką. - Naukowcy próbują teraz zrozumieć, co spowodowało, że erupcja Hunga Tonga była tak gwałtowna, dlaczego pojawiło się tak silne tsunami, taka liczba błyskawic - podkreślał Vagasky.

Wulkaniczne burze

Rzeka gradu na pustyni
W listopadzie 2015 roku internet podbiło viralowe nagranie, na którym na pierwszy rzut oka pustynią spływa ogromna masa błota. Po kilku tygodniach rozgłosu i wielu nieprawdziwych informacjach, m.in. o tym, że film pochodzi z Arabii Saudyjskiej, udało się ustalić, że film pochodzi z Iraku, z pustyni Ar-Rab al-Chali, a rwąca rzeka nie spływa błotem, tylko ogromnymi kulami gradu.
Jesienią 2015 roku Irak faktycznie nawiedziły potężne burze, a lokalna prasa donosiła w tamtym okresie, że w ciągu dwóch dni spadło tyle deszczu, ile normalnie w tym regionie przez kilka lat. Grad wielkości piłek golfowych, pod wpływem upału, zaczął częściowo roztapiać się i spływać z ogromną siłą, co udało się uchwycić na niezwykłym nagraniu.

Lewitujące statki
To miał być zwykły poranny spacer z psem, jednak stało się inaczej. Oczom 52-letniego Davida Morrisa, z Falmouth w Kornwalii, ukazał się... lewitujący statek. - Mówiłem sobie: on musi być na wodzie - tłumaczył mężczyzna, który w marcu ubiegłego roku uwiecznił niezwykłe zjawisko na zdjęciu.

To jednak żadna magia: statek faktycznie znajdował się na wodzie, David nie zwariował, a wszystkiemu winna była fatamorgana, zwana też mirażem.
Takie pozorne obrazy powstają w wyniku załamania światła w warstwach powietrza o różnej temperaturze, a co za tym idzie - gęstości. Zimne powietrze zazwyczaj znajduje się nad ciepłym, ale tego słonecznego poranka w Kornwalii stało się inaczej - warstwy powietrza zamieniły się miejscami. Inwersja temperatury wywołała miraż, a dla ludzkiego oka czy nawet oka obiektywu statek wydawał się znajdować znacznie wyżej, niż powinien.
Kilka dni później, u wybrzeży Dorset, sytuacja powtórzyła się i udało się sfotografować kolejny "lewitujący" statek.

Podobne iluzje optyczne możemy zaobserwować na całym świecie - również w Polsce, m.in. na Pustyni Błędowskiej czy Wyżynie Śląskiej.
Obłoki perłowe
Polarne chmury stratosferyczne przewyższają "zwykłe" chmury, wznosząc się na wysokość 15-25 kilometrów. Jednym z ich rodzajów są tak zwane obłoki perłowe. Żeby się pojawiły, temperatura musi wynosić mniej niż -85 stopni Celsjusza. Obłoki perłowe, składające się wyłącznie z lodu, przypominają benzynę rozlaną na niebie, a to dzięki iryzacji, czyli tęczowaniu.
Niestety, choć obłoki perłowe cieszą oko, niszczą warstwę ozonową. Na powierzchni tych chmur zachodzą reakcje chemiczne, które przekształcają postaci chloru, na przykład freon, w wolne rodniki. Kiedy wspomaga je światło słoneczne, wolne rodniki inicjują rozpad cząsteczek ozonu, niszcząc warstwę chroniącą naszą planetę.
Obłoki perłowe najczęściej pojawiają się nad Antarktyką.
Obłoki perłowe


Najdziwniejsze zjawiska pogodowe
Violetta Kołomycka udostępnia to
252