Ewelina Anna
295

Koń trojański (1): oddać sprawiedliwość ziarnom prawdy w błędzie.

Czytam Książkę Dietricha von Hildebranda "Koń trojański w mieście Boga".
Książka napisana świetnym językiem przez filozofa, który tematy filozoficzne zna doskonale. Nie jestem w stanie przeanalizować wszystkich wątków na jakie się powołuje ale zastanawia mnie kilka rzeczy. I budzi sprzeciw. Język jest piękny, argumentacja doskonała, ale moim zdaniem miejscami przewrotna.
Gdyby chodziło o dyskusje akademickie filozofów w auli, w porządku, można tępić kopie w taki sposób. Jeśli można z sąsiadami posiedzieć na ławeczce i tak podyskutować, wspaniale. Ale pisanie w ten sposób o Kościele i nauce Kościoła, którą manipulowanie jest ryzykiem podważenia całego konstruktu Objawienia, jakie jest w Kościele złożone, to ryzykowna zabawa. Mam wrażenie, że Hildebrand dlatego jest okrzyczany "nowym doktorem Kościoła", że w doskonały sposób, przekonujący i subtelny wyłyżeczkowuje elementy prawdy i uzasadnia ich eliminację, tłumacząc to mistrzowsko jako coś dobrego, jako nową wartość i uzasadnienie nowych nauk ostatniego soboru. Jego język przy tym wskazuje na autentyczne zatroskanie o Kościół, widać jego do Kościoła miłość, wiele myśli precyzyjnie i pięknie mówi o pięknie i wartości, wielkości i bogactwie Kościoła. To robi wrażenie wielkiego zatroskania i wiem, czytając tę książkę, że to była prawdziwa postawa tego człowieka wobec Kościoła.

Jednakże są tam na moje niewprawne oko zafałszowania myślenia, życzeniowe spojrzenie na dokonaną rewolucję w Kościele osoby, która bardzo chce, żeby to, w czym brała udział jako ekspert, tzn soborze, można było wytłumaczyć, jako podwalinę prawdziwego ożywienia wiary i przekonać, że wszelki upadek wiary, praktyki, pobożności, inwazja herezji po soborze jest tylko kwestią niewłaściwego zrozumienia zapisów soborowych, forsowanym przez progresywnych teologów i filozofów. Hildebrand uzasadnia jednak grube odejście od tradycyjnego pojmowania pewnych wartości, które w Kościele się sprawdziły, na których Kościół trwał i wychowywał pokolenia świętych wszelkiego stanu. Moim zdaniem przy atmosferze książki pełnej wyraźnego uczucia i oddania dla Kościoła, tym bardziej przewrotny jest ten piękny, wysokich lotów filozoficzny język, jakim Hildebrand uzasadnia odejście w wielu punktach od Tradycji Kościoła i zmiany, wyraźne i drastyczne, niektórych elementów doktryny.

Można powiedzieć, że kwintesencją takiego właśnie podejścia są słowa zawarte na 30 stronie książki, gdzie Hildebrand pisze:

"Przezwyciężenie ściśnięcia nie polega na kompromisie z tym, co niesie czas; jest ono raczej osiągnięciem tej szerokości i wolności, jaką może dać tylko Duch Chrystusa, szerokości, która obejmuje pojednanie przeciwieństw - concidentia oppositorum - właściwe temu, co nadprzyrodzone. Przykładem takiego wyłącznie nadprzyrodzonego pojednania jest rygorystyczne wykluczenie przez Kościół wszelkich błędów (oraz obłożenie klątwą wszystkiego, co nie daje się pogodzić z Chrystusem) idące w parze z jego pełną miłości, macierzyńską postawą wobec tego, kto błądzi, szacunkiem dla jego osobowej godności, jak również pragnieniem, aby oddać sprawiedliwość każdemu ziarnu prawdy, jakie w tym błędzie jest zawarte".

Hm.... nie bardzo wiedziałam w pierwszej chwili, czy naprawdę ten "doktor Kościoła" to napisał... oczywiście, że święci teologowie i filozofowie, jak Tomasz z Akwinu choćby, sięgali do pogańskiej filozofii by ukazać, że rozum ludzki może przyrodzonymi, naturalnymi siłami odkrywać prawdę także o Bogu. Oczywistą jest rzeczą, że człowiek ma swoją godność niezależnie od wiary i światopoglądu, co pokazuje cała historia Kościoła, misje, ewangelizacja, która sięgała na cały świat. Wezwanie Pana Jezusa: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię - było realizowane, co świadczy właśnie o poszanowaniu ludzkiej godności człowieka, zatroskaniu o dobro najwyższe, jakim jest zbawienie wieczne, przekazywanie prawdy o Jedynym Bogu.

Kościół nie potrzebował więc wezwania do poszanowania ludzkiej godności. Ludzie jako ludzie mieli i mają wiele grzechów. Nie trzeba być człowiekiem innej rasy i religii, by nie być uszanowanym, wystarczy być sąsiadem, mężem czy żoną, czy nielubianym współpracownikiem. To sprawa ludzkich grzechów i słabości, a to może zmieniać codzienna praca nad charakterem, katechizacja mówiąca o konieczności bycia świadkiem Chrystusa wobec ateistów, ludzi innej wiary i kultury. Do tego nie trzeba było zwoływać soboru.

Także do wykluczania herezji ostatni sobór nie przydał się wcale. Za to doskonale pochylił się nad "oddawaniem sprawiedliwości każdemu ziarnu prawdy, jakie jest w błędzie zawarte".

Może pominę burzę uczuć jakie ta fraza we mnie wywołała. Biorąc pod uwagę, że dobrem jest po prostu byt, według Tomasza z Akwinu, byt wyposażony we wszystko, co jest właściwe temu bytowi. Nie jest złem że drzewo nie ma ogona, bo to nie należy do bytu drzewa, tak jak nie ma zła w tym, że ptak nie ma liści, bo liście nie są właściwością bytu ptaka. Byt, istnienie bytu samo jest dobrem. Dobre jest to, co istnieje a zło jest jakimś niedostatkiem w tym, co należy do danego bytu, Jest brakiem dobra przynależnego temu bytowi.

Dlatego w samym istnieniu czegokolwiek jest dobro. W każdym człowieku jest dobro, choćby człowieku najgorszym. Nawet w szatanie są iskry dobra, jako w istocie stworzonej przez Boga, ponieważ zachowuje ślady ręki Stworzyciela. Posiada istnienie, które jest dobrem samo w sobie i inteligencję, która jest dobrem. Przenikliwość, duchowa istota - wszystko to, czym jest szatan, mimo jego złej woli, mimo oderwania od Boga, od porządku w jakim został stworzony, jest dobrem. Ale sprzeciw wobec Boskiej woli, wobec planu Stworzyciela sprawił, że mimo śladów ręki nieskończonej doskonałości szatan jest otchłanią nicości, braku, niepełności. Bóg - Ten, Który Jest - początkiem i źródłem wszelkiego bytu, ma swój odblask i obraz w stworzeniu a w rozumnym o tyle o ile stworzenie jest Mu poddane w miłości, posłuszeństwie i czci, co jest jednocześnie największym szczęściem i wypełnieniem bytu tego stworzenia. Bóg, przeniknięcie Nim, jest nasyceniem i zaspokojeniem pragnienia istot rozumnych, posiadających duszę nieśmiertelną.

W momencie, kiedy istota taka odrywa się od Bożej woli staje się nicością, "tym, którego nie ma", tym, któremu brakuje, który nigdy nie będzie spełniony, szczęśliwy, gdyż odrywa się od jedynego źródła, jakim jest Stworzyciel i Źródło wszelkiego bytu. Dlatego mistycy mówią, że w piekle najpotężniejszym cierpieniem miażdżącym dusze potępionych jest męka braku i utraty na zawsze Boga. Pozostaje się na zawsze w swojej nieśmiertelnej istocie jako pustka, niewypełniona otchłań na zawsze niepełna, na zawsze niespełniona, pomiędzy istnieniem wiecznym a nieistnieniem, nieosiągnięciem jedynej Osoby która jest sensem. Logosem, tożsamością każdego bytu.

W tym kontekście niezrozumiałe jest dla mnie takie postawienie sprawy, że Kościół ma za zadanie oddawanie sprawiedliwości każdemu ziarnu prawdy zawartemu w błędzie. I w szatanie jest odblask Boga, ziarno prawdy o jego Stworzycielu. Czy według Hildebranda powinnam zacząć zwracać uwagę na wyszukiwanie ziaren dobra w złu i błędzie i oddawać im sprawiedliwość? A co mam zrobić ze słowami Pana Jezusa:
Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła?
To wygląda tak, że zamiast wskazywać kierunek wysoko i umacniać ludzi do jakże ciężkich zapasów z życiem, umacniać i namaszczać nieskażoną łaską, wskazywać niezafałszowane prawdy odwraca się oczy ludzkie na błędy, w których mogą być ziarna prawdy, i pozwala się tymi rzeczami niebezpiecznie zabawiać. I w szatanie na takiej zasadzie można odnaleźć więc te ziarna i oddawać im sprawiedliwość, ale czy nie szkoda na to czasu i czy nie jest to marnowanie duchowych sił, które można by było umocować pewniej i bezpiecznie w nieskażonej prawdzie Objawienia czystego? Jak ma się eliminacja i potępienie fałszu do tej postawy adorowania odblasków prawdy w nieprawdzie? W każdym kłamstwie musi być jakiś odblask prawdy, jak w każdym grzechu jest uwodząca siła pozorów i posmak dobra. Gdyby zło, nieprawda i grzech były widoczne w ich naturze bez pozorów, bez zakrycia, w całej okazałości swego zaprzeczenia życiu i istnieniu, któż by chciał grzeszyć?

Czy lepszy owoc wyda ziarno wygrzebane w kałuży gnojówki, przeżarte nieczystościami, czy takie, które było zachowane od skażenia i nietknięte zepsuciem, o nieskażonej strukturze, zachowane od zepsucia na czas zasiewów? Wydaje się, że nie, choć Hildebrand na str 98 stwierdza:

Prawdzie cząstkowej prawdziwość przysługuje w równym stopniu co prawdzie zupełnej aczkolwiek prawda ta wymaga uzupełnienia".

Pan Jezus o Duchu Świętym powiedział, że "doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 13), gdyż On sam jest „Duchem Prawdy” (por. J 14, 17; 15, 26; 16, 13)." Więc Duch Święty objawiał Kościołowi całą pełnię prawdy po to, by przy końcu nowy "doktor" Kościoła przypisał równą prawdziwość prawdzie cząstkowej co jej pełni. Znamienny "doktorat", ale rozumiem, że jakiś nowych doktorów Kościół posoborowy na gwałt potrzebuje.

Oczywiście to jest refleksja praktycznej kobiety i wszelkie uwagi i komentarze, mające udowodnić mi błąd rozumowania, w formie zachowującej jak to pisze Hildebrand "macierzyńską postawę wobec tego, kto błądzi, szacunkiem dla jego osobowej godności i pragnienie oddania sprawiedliwości każdemu ziarnu prawdy tkwiącemu w błędzie" - bardzo mile widziane.