templariusz tem
658

Emigranci. I co dalej? Unia Europejska jest dziś wspólniczką handlarzy ludźmi


Jarosław OBREMSKI

Senator RP. Były wiceprezydent Wrocławia.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Spróbujmy na sprawę uchodźców-imigrantów spojrzeć nie z perspektywy doraźnej i polskiej, lecz jako obywatele Europy, biorący odpowiedzialność za kształt naszego europejskiego domu, także za 20 lat – proponuje Jarosław OBREMSKI

Prognozy ekonomiczne i demograficzne dla Czarnej Afryki i biedniejszych krajów azjatyckiego islamu (Bangladesz, Pakistan, Jemen) pozwalają przypuszczać, iż za kilkanaście, może więcej lat ruszy na Europę fala liczona w dziesiątkach milionów. Będzie to kulturowe i ekonomiczne tsunami. Dyskutując o imigrantach, w tym islamskich imigrantach (niestety, w dyskusji o tym, co robić, zawsze będzie problem, czy dane rozwiązanie sprawdzi się wobec wyznawców Allacha) w 2017 r., trzeba patrzeć, jakie to będzie powodować rezultaty w przyszłości. Niestety, postępowanie UE jest tylko doraźne, jest rolowaniem problemu na przyszłość.

* * *

Jak to jest dzisiaj? Na początku maja z szefami parlamentarnych komisji UE z całego kontynentu byłem w hotspocie dla imigrantów na Sycylii. Po zamknięciu, za obietnicę 6 miliardów euro dla Turcji, szlaku bałkańskiego jest to większościowy szlak przemycania ludzi do UE. Przez cztery miesiące tego roku przybyło ich 20 tysięcy. 70% to mężczyźni w wieku 20-30 lat, 20% niepełnoletni, przynajmniej w deklaracjach, 10% kobiety. Najwięcej, bo prawie 30%, pochodzi z Bangladeszu, a potem Nigerii, Egiptu, Gambii, Gwinei. Z Syrii mniej niż 1%, a z Erytrei o połowę mniej.

Opiekunowie hotspotu mówili mi, że w tym roku nie spotkali nikogo, kto dopłynąłby z dokumentem potwierdzającym tożsamość.

90% przybyszów ubiega się o azyl polityczny, choć niewielu ma ku temu powody. Symptomatyczne było wyznanie obywatela Togo, któremu spalił się dom i który chce trochę zarobić i ze względu na język ucieknie do Francji, ale oczywiście wystąpi o azyl polityczny. On już wie, że może mówić nam prawdę, a sąd będzie i tak pracował na papierach oficjalnych. Najprawdopodobniej cała procedura sądowa i późniejsza apelacja potrwają do półtora roku. W tym czasie „grzeczniejsi” będą pracować na czarno w pobliżu ośrodka dla uchodźców, inni rozpłyną się w UE, ale jak zostaną złapani, to po odciskach palców będziemy wiedzieli, jaką drogą przybyli do Europy. Nawet nieprzyznanie azylu i odesłanie do Bangladeszu jest opłacalne, jeżeli pracowało się przez półtora roku.

Zaraz po wyłowieniu i zakwaterowaniu uchodźcy-imigranci otrzymują telefon. Uspokajają rodziców, ale jednocześnie przekazują informacje o drożności szlaku i wiarygodności przemytników ludzi. Ten telefon jest jednym z tzw. „pull factors”, czyli czynników zwiększających popyt na „wyprawy do UE”. Kierownictwo ośrodka skarżyło się, że jednocześnie bardzo często nie udaje się zerwać przybyszom na Sycylię kontaktu z przemytnikami, a co więcej, ci przestępcy nagrywają niektórym pracę w narkotykach czy prostytucji. Wtedy następuje ucieczka z ośrodka, ale jest szansa na większe pieniądze i dłuższy „pobyt”, czasami rozszerzony o więzienną odsiadkę.

Tłumacze języków afrykańskich i spece od dialektów języka arabskiego uniemożliwiają kłamliwe deklarowanie obywatelstwa azylantów. Stosowane metody skutecznego oszukiwania to egipscy muzułmanie udający Koptów i Etiopczycy z pogranicza z Erytreą podszywający się pod obywateli tego drugiego kraju.

Traktowanie kraju upadłego, jakim jest Libia, jako kraju normalnego i ufność, że wyposażanie straży granicznej Libii w kutry patrolowe ukróci proceder przemytu, okazało się naiwnością, która tylko zwiększyła liczbę osób i organów pobierających okup za przymykanie oczu. Z kolei koncentracja nad uchronieniem ludzi przed utonięciem powoduje, że niektóre organizacje pozarządowe odbierają uciekinierów już z libijskich plaż. Jak rozumiem, z przyzwoleniem handlarzy ludźmi.

* * *

Moje wnioski. Jeżeli wierzymy w dobrą wolę wszystkich opiekujących się uciekającymi tą niebezpieczną trasą, to trzeba stwierdzić, iż dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Dla wielu nowo przybyłych UE okazuje się piekłem, nie rajem. Jeżeli zgodne z europejskimi wartościami jest ratowanie nieszczęśników od utonięcia, to należy znacząco zredukować wszystkie elementy napędzające pull factors. Robimy odwrotnie. Wyrzucone na brzeg zdjęcia topielców nie pozostawiają nas obojętnymi, ale nasza wrażliwość powinna być rozszerzona o tych, co giną podczas 4 tysięcy kilometrów marszu z Bangladeszu czy w piaskach Sahary. Ratowaniem życia jest zatrzymanie drożności szlaku, a nie doraźne akcje.

Po drugie, obecnie zatrzymanie nielegalnego przybywania imigrantów do Europy jest stosunkowo łatwo osiągalne. Wymaga zmiany przepisów, decyzji o zawracaniu łódek do Libii (tak robiła pod koniec lat 90. Hiszpania na Wyspach Kanaryjskich z uciekinierami z Gambii) i stworzenia mechanizmów, które sprawią, że tylko droga legalnej imigracji do UE będzie skuteczniejsza niż przemyt. Dziś UE jest wspólniczką handlarzy ludźmi.

Po trzecie, trzeba przenieść hotspoty, w których oczekuje się na rozstrzygnięcie odnośnie tego kto ma podstawy polityczne i humanitarne by wjechać do UE, na terytoria krajów trzecich — Libii, Mali, Czadu… Hotspoty muszą istnieć, bo musimy mieć otwarte nasze granice i serca dla tych, dla których pomoc jest niezbędna, dla których ucieczka jest ratunkiem przed śmiercią lub więzieniem. Za prowadzenie tych ośrodków trzeba płacić w UE solidarnie.

To na dziś, aby powstrzymać zabijanie ludzi. Powtórzę jeszcze raz: nie tylko na Morzu Śródziemnym, ale na całym szlaku. Jeżeli ktoś widział współczesne niewolnictwo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich narzucane przybyszom z Półwyspu Indyjskiego, to może sobie wyobrazić, przez co przechodzą młodzi Banglijczycy. Te działania są doraźne, ale będą skutkować w kolejnych latach, gdy ruszy fala. Właśnie z myślą o tym, aby ją ograniczyć, ucywilizować, opóźnić, należy:

1) Dopuszczać tylko imigrację legalną, bez naciągania azylu politycznego. Nie można dawać sygnału, że łamanie prawa, oszukiwanie urzędników UE jest skuteczne. Jesteśmy przecież kontynentem rządów prawa, a to obowiązuje nie tylko obywateli wspólnoty, ale i pukających do jej drzwi. Oznacza to przyznanie racji nie tylko w aspekcie prawnym Orbanowi w sporze z Merkel jesienią 2015 r.

2) Zlikwidować obszary, gdzie poszczególne państwa UE funkcjonują tylko teoretycznie, czyli tzw. no-go zones. Konieczne jest bezwzględne przestrzeganie prawa i zapewnienie swobodnego dostępu urzędników i policjantów do dzielnic niezasymilowanych. Jeżeli ta praca nie zostanie wykonana, to po przybyciu wielkiej fali imigrantów będą te dzielnice rozsadnikami anarchii i początkiem utraty władzy nad państwem. Przyszła Francja nie może przypominać w skuteczności oddziaływania obecnego Jemenu. Oznacza to dziś spór z niektórymi meczetami i imamami na terytorium UE, być może zamieszki, ale alternatywą jest akceptacja dla eksterytorialności.

3) Nie wrzucać do jednego worka wszystkich religii, a nawet więcej, nie uciekać od chrześcijańskiego czy judeo-chrześcijańskiego dziedzictwa, fundamentu naszego kontynentu. To mieszanka ateńskiej demokracji, rzymskiego prawa i chrześcijańskiej koncepcji godności osoby ludzkiej konstytuuje naszą cywilizację. Mam szacunek dla konsekwentnego ateizmu, ale i on jest możliwy poprzez koncepcje godności i wolności, czyli znowu nie w każdej cywilizacji. Obawiam się, że niestety niereligijność czy słabsza religijność w większości przypadków powoduje gnozę (przesądy bez podbudowy filozoficznej, czyli poglądy płytkie, łatwe do wymiany) lub skutkować może uległością wobec przemocy prawdziwej lub symbolicznej, np. tak jak opisał to M. Houellebecq w „Uległości”. Wzbogacenie kulturowe w zderzeniu z innością ubogaca tylko wtedy, kiedy sam jestem świadomy swojego dziedzictwa kulturowego, tożsamości i systemu wartości. Bez tego zostaniemy zmieceni kulturowo. Po majowej wypowiedzi Merkel: „Lepiej, żeby Kościoły mieszały się do spraw publicznych, niż gdyby zawsze z tego rezygnowały (…). Ten, kto próbuje uświadomić sobie swoje wartości i korzenie, ten patrzy śmiało na świat i przystępuje do działania ze sporą dozą zaufania do Boga”, wydaje się, że ten problem jest już zauważany.

4) Odrzucić koncepcję multi-kulti. Punkt trzeci był bardziej religijny, ten będzie bardziej społeczny i kulturowy. Zacytuję opracowanie T. Otłowskiego z fundacji „Amicus Europae” A. Kwaśniewskiego: „Europejska polityka multi-kulti poniosła klęskę na całej linii, i to niezależnie od modelu —skandynawskiego, niemieckiego czy brytyjskiego. Widać już bowiem, że społeczności muzułmańskie nie chcą się integrować i asymilować na warunkach narzucanych im przez świeckie, liberalne rządy państw zachodnich”. Musimy poszukać odpowiedzi, dlaczego terrorystami są dzieci i wnuki imigrantów. Bez tego za 20 lat będziemy bali się wychodzić z domu. Musimy wykazać empatię nie tylko dla tych, co przybyli z daleka i mają problem z własnym odkorzenieniem, ale i „tubylców”, dla których zmienia się ulica i dzielnica na inną, nieoswojoną. T. Otłowski dalej pisze: „W Niemczech z kolei przybycie ponad miliona »uchodźców« w ciągu minionych dwóch lat poważnie naruszyło wrażliwą tkankę społeczną w wielu, zwłaszcza małych, ośrodkach miejskich i wywołało poważne napięcia społeczne, starannie jednak »zamiatane pod dywan« wszechpotężnej politycznej poprawności i doktryny multikulturalizmu”. Wolność dyskusji, ograniczenie politycznej poprawności jest nie tylko warunkiem szukania odpowiedzi, ale i sposobem zatrzymania wzrostu poparcia dla ruchów, które w uproszczeniu nazwę nacjonalistycznymi i populistycznymi. Ich zwycięstwa wyborcze mogą oznaczać koniec UE i rzeczy jeszcze gorsze.

5) Znacząco zwiększyć pomoc dla ośrodków dla uchodźców w Jordanii i Libanie. Tam są ludzie naprawdę potrzebujący. Wsparcie na asymilację, poprzez zapomogi na usamodzielnienie, pozwoli im funkcjonować w świecie ich kręgu kulturowego i nie zamknie im drogi powrotu do ojczyzny, gdy wróci pokój. Także stamtąd można rekrutować imigrantów do Europy, tak by obozy tymczasowe nie zamieniły się w stałe — tak jak to uczyniły, z powodów politycznych, kraje arabskie z obozami z Palestyńczykami. W innych krajach z dużą presją imigracyjną, ale bez nieszczęścia wojny, trzeba wymyślić legalny wentyl imigracji do UE, np. poprzez loterię wizową.

6) Uwzględniać kontekst kulturowy i językowy polityki imigracyjnej. Nie wierzę w eksperymenty polegające na tym, że ktoś chce do Francji, bo jest z Senegalu, a wysyła się go do Finlandii i oczekuje asymilacji. To przepis na klęskę i dodatkową frustrację. Kraje, które kolonizowały, będą poprzez długotrwałe oddziaływanie kulturowe nadal przyciągać potomków tych, których eksploatowano. Dokuczliwość tego brzemienia we Francji, Anglii może osłodzić to, że bogactwo ich architektury, infrastruktury i zbiorów muzealnych jest także efektem kolonizacji. My tego nie mamy. Do Polski z kolei kulturowo i językowo bliżej będzie Ukraińcom. Aha, Ukraińcy nie są uchodźcami. Dlaczego? Bo inaczej zdefiniowano, co to oznacza. Twierdzę, że to semantyczna przemoc, służąca interesom mocniejszych w UE. Syryjczycy tak, Ukraińcy nie. Ginący na wojnie tu i tam są inni? Duża część przybyszów z Ukrainny nie jest z Donbasu I Krymu. Zgoda, ale tak samo wielu Syryjczyków jest z obszarów Syrii bez wojny, a nie z Aleppo. Do Syryjczyków trzeba dopłacać, a do Ukraińców nie. Znowu zgoda, ale wniosek z tego jest tylko taki, że może trzeba dzielić się kosztami, a nie ludźmi, którzy do Polski nie chcą przyjeżdżać (jak rozumiem, na razie UE uważa, że jeden przybysz z południa to więcej niż 300 Ukraińców). Może więc chodzi o podzielenie się ryzykiem pojawienia się nowych terrorystów-agentów, lecz i ten argument można zbić, bo trudno wyobrazić sobie, aby Rosja nie wykorzystała dwumilionowej obecności sąsiadów zza Sanu w Polsce do swoich celów. A przecież dla Polski Rosja jest większym zagrożeniem niż islamski terroryzm. Uważam, że czekając na wielką falę, warto wzmocnić swój potencjał demograficzny poprzez tych, co dają w danej społeczności szanse asymilacyjne. Senegalczykowi będzie w Polsce trudniej niż w Paryżu. Skądinąd pogląd, że w Polsce asymilacja ludzi z południa za 10-20 lat będzie skuteczniejsza niż w Belgii i Francji i na każdym skrzyżowaniu nie będzie musiał stać, tak jak tam, żołnierz z automatem, jest dla mnie polskim nacjonalizmem, tylko że lewicowym.

7) Podzielić się naszym bogactwem, wypracować system transferów do biedniejszych krajów świata, aby zmniejszyć presję migracyjną. Być może konieczny będzie wcale nie niski podatek dla Trzeciego Świata, np. od transakcji bankowych. Być może w dłuższej perspektywie będziemy musieli zlikwidować europejską politykę rolną, aby stworzyć rynki zbytu dla rolnictwa afrykańskiego, na nowo przemyśleć tzw. politykę pomocową, gdyż bardzo często bardziej leczy ona nasze wyrzuty sumienia, niż realnie pomaga.

* * *

Czy polska polityka jest słuszna? Merytorycznie i długofalowo mamy rację, ale nasz głos się nie przebija, zatraciliśmy język, a może nigdy nie mieliśmy języka, którego stara UE chciałaby słuchać. W polityce unijnej od dziesięciu lat nie ma już solidarności, każdy bieży w swoją stronę, owijając się w szatki dobra wspólnego Unii. Opór dotyczący 6 tysięcy uchodźców, których nie chcemy, tylko pogłębia europejskie przekonanie o polskiej niewdzięczności, egoizmie i straconej szansie, aby siedzieć cicho. Z drugiej strony wszyscy w Europie wiedzą, że nie chodzi o 6 tysięcy, tylko o ciąg dalszy, który nieuchronnie nastąpi. Raz skutecznie przetrenowany algorytm będzie w przyszłości walcem. Wszyscy prominentni politycy unijni świetnie wiedzą, że UE na poziomie faktycznych decydentów tylko leczy objawowo, że popełniła strategiczne błędy i co więcej, próbuje się nimi podzielić czy zepchnąć je na słabszych. Doświadczyli tego Estończycy, którym Włosi starali się upchnąć najbardziej krnąbrnych, kłopotliwych uchodźców-imigrantów.

Największym błędem polskiego rządu jednak nie jest złe sprzedawanie na zewnątrz powodów naszego oporu. Wszyscy w Europie mamy coraz większe przekonanie, że pomagamy uchodźcom źle. Nikt nie przyzna racji ani nam, ani Orbanowi, lecz powoli wszyscy zaczynają mówić, jak Merkel, Orbanem.

Moja pretensja to złe komunikowanie się rządu w sprawie emigrantów z polskim społeczeństwem. Nie wolno budzić demonów.

Po pierwsze, deklarowanie, że brak zamachów jest prostą funkcją braku imigrantów, będzie obowiązywać do pierwszego razu i na razie jest bardziej efektem tego, że ewentualne zamachy w Polsce nie byłyby tak spektakularne jak w Paryżu i Londynie. Jednocześnie warto zawsze mówić, i to rząd robi, podobnie jak Obama do Merkel, o podstawowym obowiązku, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom Polski. Przecież na razie nauki płynące z europejskich największych stolic są mało wiarygodne.

Po drugie, nie wolno straszyć ludźmi islamu. Nie wolno w nich nie widzieć ludzi, którym trzeba pomoc, bo są biedni, bo wszystko stracili, bo rozpaczliwie poszukują nadziei i przyszłości dla swoich dzieci. Bezpieczeństwo nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem do nicnierobienia obywatelskiego. Jeżeli nie zgadzamy się na europejskie rozwiązania, to musimy lepiej argumentować dlaczego, ale też wykazywać naszą szczodrobliwość, tak byśmy mogli być dumni z gościnności względem Ukraińców i empatii dla Syryjczyków. Tak jak jesteśmy dumni z każdego Polaka, któremu przyznano tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Może w tym jest i egoizm. Jeżeli nie przekażemy naszym dzieciom empatii i gotowości pomocy dla obcych, nawet bardzo innych, to możemy się nie doczekać podobnych reakcji naszych dzieci w stosunku do nas. To, jak rząd komunikuje się ze społeczeństwem, buduje poprzez uproszczenia mury także w naszych kieszeniach i sercach. To i błąd, i grzech.

Oriana Fallaci przekonywała do europejskiego systemu wartości prawem do picia wina i prawem dziewcząt do noszenia krótkich spódniczek — to też — ale i do wolności poszukiwań naukowych, pluralizmu w mediach, do niewiary, rozdzielenia świata świeckiego i kościelnego, zdolności do wybaczania i autoironii. Oczywiście żadna z cywilizacji nie będzie trwać wiecznie. Nowe ludy, nowe pokolenia zbudują coś innego. Niemniej przy szacunku do innych cywilizacji, ich piękna i głębi — europejska, mimo narzekania, jest najlepsza, bo moja. I warto nie rezygnować z niej i otwarcie dyskutować, jak uczynić ją atrakcyjną dla obcych, nie tylko ekonomicznie. Wtedy wygramy — i oni, i my.

Jarosław Obremski