Brat Kamil
211

Zostały nam tylko ikony

Monika Andruszewska

Po bombardowaniu z pozycji tzw. separatystów dom pani Natalii całkowicie spłonął.
zobacz galerię

Z wojną jest tak, że prowadzą ją politycy, walczą żołnierze, a ofiarami są zwykli ludzie. Teraz widać to bardzo dokładnie w poddonieckiej Awdijiwce.

Nad przedmieściami Awdijiwki unosi się czarny dym. Pogorzelisko wciąż się tli. Między gruzami kręci się dwoje staruszków. Tu wcześniej stał ich dom. W nocy spadły na niego pociski z artylerii wystrzelonej z tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. – Strzelali niby daleko, ale na wszelki wypadek zeszłam do piwnicy. A potem tylko chwila, wybuch i… domu nie ma – relacjonuje kobieta. To pani Natalia. Mieszkała tu ponad 70 lat. – Ocalało parę sztućców, nic więcej. Choć teraz takie czarne są, nie wiem, jak je domyję – wzdycha. Opiera się bezsilnie o jedną z ocalałych ścian i wpatruje się w ruiny domu z niedowierzaniem. Jej mąż ostrożnie przesuwa tlące się deski. – Zdążyłem wybiec z domu. Za całe życie tyle się nie nabiegaliśmy jak przez te trzy lata wojny – uśmiecha się gorzko.

– Miałam trzy kicie, takie ładne. Maruuusia, Basia, Maśka! – woła cicho staruszka i rozgląda się za zwierzakami. – Zawsze od razu przybiegały, jak je wołałam… – jej oczy wypełniają się łzami. – Boję się, że tu zginęły…

Mąż pani Natalii podchodzi do sprawy praktyczniej. – Najgorzej, że przepadły kury i gołębie. Przez wojnę ceny są o wiele wyższe. Z samej emerytury nie wyżyjesz, więc sprzedawaliśmy jajka. Część gołębi pewnie odleciała, ale kur było 40, a tutaj widać 6 – wskazuje na garstkę kulących się do siebie osowiałych ptaków. Wyjazdu z Awdijiwki nie rozważają nawet teraz. Mimo że ich dom został zrównany z ziemią, a na ulicy nie ma praktycznie budynku, który nie ucierpiałby w ostrzałach. – Gdzie mamy jechać, skoro całe życie mieszkaliśmy w Awdijiwce?

Staruszków otaczają dziennikarze. Pytają ich, czy wiedzą, że rosyjskie pociski, które zrujnowały ich dom, są zakazane przez porozumienia mińskie. Nie wiedzą. Wiedzą tylko, że nie mają już domu.

inaczej niż w filmach

Dwóch chłopców w puchowych kurtkach gra w piłkę koło placu zabaw. Nie przeszkadza im, że biegają po błocie. Nie zwracają też uwagi na to, że otaczające ich budynki mają powybijane okna, a w oddali słychać strzały. To Wania i Dima, 11-letnie bliźniaki. Tłumaczą, że w nocy na ciepłownię koło ich szkoły spadł pocisk, więc nie muszą dziś być na lekcjach. – Dobrze, że nie ma szkoły, ale szkoda, że to przez wojnę – cieszą się.

Pytam, czy nie boją się wychodzić na dwór. Chłopcy przez chwilę nie rozumieją pytania. Trzy lata w przyfrontowym mieście przyzwyczaiły ich do stałego niebezpieczeństwa. Strzały traktują jak element codzienności, jak szczekanie psów czy trąbienie samochodów. – A, mamy się bać, bo strzelają? Przecież to daleko, u żołnierzy – odpowiadają, mając na myśli pobliskie ukraińskie pozycje, które są właśnie bombardowane. – To taki kaliber, że do nas nie doleci – zapewniają tonem znawców. – Gdy będą strzelali bliżej, to się schowamy. Czasem wyjść na dwór jest strasznie, ale siedzieć w domu też strasznie… strasznie nudno!
Są zdziwieni, że ktoś dorosły pyta ich o wojnę. – Wojna… No wyobrażałem sobie, że będzie inaczej – zamyśla się Wania. – Jak w filmach. Nie wiedziałem, że jak jest wojna, to nie ma elektryczności i nie można włączyć komputera. To chyba najgorsze w wojnie. I że wszyscy wyjeżdżają – dodają. Przed wojną w Awdijiwce mieszkało prawie 40 tys. ludzi. Teraz jest ich o połowę mniej. – My też byśmy wyjechali, ale cała rodzina tu mieszka i dlatego nie mamy gdzie.

– A wiecie, kto walczy na tej wojnie? – pytam.

– Dorośli – odpowiadają rezolutnie i wracają do gry w piłkę.
nie mamy szans

– Tak, też wyobrażałem sobie, że będzie inaczej. Myślałem, że człowiek na wojnie może coś zmienić. A tu jest taka bezsilność. Z wojną jest tak, że prowadzą ją politycy, a walczymy my. Prezydent Poroszenko nie dogada czegoś z Putinem – walą po nas czołgi. Obrady normandzkiej czwórki w jakimś tam Hamburgu mają większy wpływ na front niż to, jak my tu wojujemy – zamyśla się brązowooki chłopak w moro. To osiemnastoletni Kola. Jesteśmy w okopie na pozycji kilkaset metrów od terytoriów okupowanych przez separatystów. Kola opowiada, jak rok temu rzucił studia i podpisał kontrakt w armii. Rodzicom powiedział, że jest na wojnie, dopiero gdy zginął jego kolega. – Piłem z nim kawę, a 10 minut później już nie żył – opowiada pozornie obojętnie, z oczami człowieka, który wie już wszystko o śmierci. – Wcześniej nie mogłem sobie wyobrazić, że będę ranny albo zginę. Wtedy dotarło do mnie, że rodzice muszą wiedzieć, gdzie jestem, na wypadek gdyby… No więc zadzwoniłem do mamy i przyznałem się, że wcale nie jestem w Kijowie, tylko pod Donieckiem. Nie byli zaskoczeni. W końcu sami mnie tak wychowali.

I zrozumiałem, że nie mamy szans. Gdyby po drugiej stronie byli faktycznie separatyści, znaczy niby jacyś miejscowi rebelianci, to odzyskalibyśmy cały Donbas w miesiąc. Szanse byłyby równe. Ale tam są profesjonaliści z rosyjskiej armii z doświadczeniem czasem jeszcze z Czeczenii. Wiemy, kto tam walczy, bo oni ciągle robią nagrania i wrzucają na VKontakte. Zresztą nikt już tego nie ukrywa – przeciwko nam stoi I Armijny Korpus DNR, a oni są podporządkowani bezpośrednio rosyjskim generałom – Kola poprawia za duży hełm, który spada mu na oczy. – W każdej chwili mogą rzucić więcej rosyjskich wojsk, zacząć otwarcie inwazję i wtedy po nas. Tylko co mamy zrobić? Jak oddamy Awdijiwkę, to potem następne miasta z obwodu donieckiego, a za obwodem donieckim jest już moje miasto – Dnipro. Więc walczymy tu, mimo że być może nie mamy szans.
Śnią mi się koszmary. A potem budzę się tutaj. Już nie wiem, co jest straszniejsze. Sen czy jawa.

Byle nie strzelali

– A wiecie, czemu strzelają do nas z Doniecka? – zagaja starsza pani stojąca przed awdijiwskim szpitalem. – Dlatego, że są u nas ukraińscy żołnierze! Dopóki nie było żołnierzy, to nie strzelali!

– Nie było żołnierzy, bo nie było wojny… – wzdycha pielęgniarz, który właśnie wyszedł na papierosa.

– A my? – oburza się staruszka. – Wszyscy miejscowi by się zgodzili, żeby miasto oddać Rosji, byle tylko nie strzelali. Ja nie chcę, żeby moje wnuki odrabiały lekcje, świecąc na zeszyt latarką w piwnicy. Trzy lata pod bombami, trzy lata bez prądu, bez wody. My nie chcemy Rosji ani Ukrainy, my chcemy żyć!

Miastem wstrząsa seria eksplozji. Po chwili przed szpitalem zatrzymuje się z piskiem opon wojskowy ambulans. Ukraińscy żołnierze pomagają wyjść kilkunastoletniemu chłopcu. Muszą go podtrzymywać, bo wygląda, jakby miał zaraz osunąć się na ziemię. Drugiego chłopaka wynoszą na noszach. Cicho jęczy przy każdym wstrząsie. Za nimi idzie zanosząca się płaczem czarnowłosa kobieta.

– No właśnie! Czy ktoś ich pytał, czy są za Rosją, czy Ukrainą? – syczy staruszka.
Wojna nas tu znalazła

– Starszy syn siedział tam, przy komputerze – ciemnooki mężczyzna w średnim wieku wskazuje jakiś punkt wśród ruin. – Młodszy w swoim pokoju – pokazuje górę gruzów przygniecioną kanapą, która spadła z wyższego piętra. – Trzy lata po remoncie… – powtarza z niedowierzaniem, gładząc poszarpaną wybuchem białą tapetę w niebieskie kwiaty. Z jego pięknego mieszkania w czternastopiętrowym bloku zostały tylko salon i kuchnia. Tuż za nimi zieje wielka na trzy piętra dziura.
Nagle otrząsa się z myśli i zwraca do dziennikarzy fotografujących ruiny.

– Wybaczcie! Mam na imię Telman. A wy jesteście przecież moimi gośćmi. Może napijecie się herbaty? – nalega. Przyrządza dziennikarzom turecką herbatę w swojej zasypanej tynkiem kuchni. Opowiada, że jego rodzina przyjechała z Azerbejdżanu 30 lat temu. Uciekli przed wojną. – Ale wojna znalazła nas i tu... Nie mam siły więcej uciekać – mówi.

Pytam Telmana o plany na przyszłość. Zostanie w Awdijiwce, bo gdzie ma iść. – Dobrze, że żona jest w szpitalu, do jej powrotu może choć trochę posprzątam – mówi, choć mieszkaniu nie pomoże sprzątanie ani nawet kolejny remont. Wymaga raczej zbudowania od nowa.

Do kuchni kuśtyka o kulach chudy mężczyzna w skórzanej kurtce. Ma nogę amputowaną poniżej uda. – To Witalij. Nogę stracił w Afganistanie. Jego też wojenka znowu dognała – przedstawia gościa Telman.

Witalij ściska w dłoniach poszarpany paszport i 200-hrywnowy banknot. Jedyne pieniądze, które mu zostały. – Zastanawiacie się, jakim cudem nikt tu nie zginął? Zdradzę wam sekret – wyznaje konspiracyjnym szeptem. – W Donbasie trwa walka dobra i zła. Czołgi i artyleria to narzędzia szatana. A to moja ikona – wyjmuje z kieszeni święty obrazek na pozłacanym papierku. – Akurat miałem ją przy sobie, gdy w nas walnęło. Armaty rozgrzeją ziemię, ale nie ludzkie dusze. To samo czułem w Afganie – tak jak ludzie nie znali zapadłych afgańskich wiosek, tak dziś nikt nawet nie wie, gdzie jest Awdijiwka. Od ludzi nie doczekamy się ratunku. Pozostały nam tylko ikony.

gosc.pl/doc/3796781.Zostaly…