Slawek
663

Godzina przygotowania na śmierć – M. Valtorta

Jezus mówi:
Podyktowałem ci godzinę świętą dla tych, którzy tego pragnęli. Ukazałem godzinę Agonii w Getsemani, ażeby ci dać wielką nagrodę, gdyż pośród przyjaciół nie ma aktu większego zaufania od ukazania przyjacielowi własnego bólu. To nie śmiech i pocałunek dowodzi najwyższej miłości, lecz łzy i boleść, ujawniane przed przyjacielem. Ty, Moja przyjaciółko, poznałaś to. Dlatego byłaś w Getsemani. Teraz jesteś na Krzyżu. I odczuwasz śmiertelne udręki. Wesprzyj się na swym Panu, gdy daje ci Godzinę przygotowania na śmierć.”

I. „OJCZE MÓJ, JEŚLI TO MOŻLIWE, NIECH MNIE OMINIE TEN KIELICH!”
Nie jest to jedno z siedmiu Słów z Krzyża, ale jest to już słowo męki. To pierwszy akt rozpoczynającej się Męki. To konieczne przygotowanie do innych etapów ofiary całopalnej. To wezwanie do Dawcy Życia, poddanie się, pokora, to modlitwa, w którą się wplata - uszlachetniając ciało i udoskonalając duszę - pragnienie ducha i słabość stworzenia, wzdrygającego się przed śmiercią.
„Ojcze!..." Och! To chwila, w której świat oddała się od zmysłów, a przybliża się - jak spadający meteor - myśl o drugim życiu, o nieznanym, o sądzie. A człowiek, który jest zawsze dzieckiem, choćby miał sto lat, jak wystraszone niemowlę, które zostało samo, szuka piersi Boga.

Mąż, żona, bracia, dzieci, rodzice, przyjaciele... Byli wszystkim, dopóki życie znajdowało się daleko od śmierci, dopóki śmierć była myślą ukrytą za dalekimi mgłami. Ale teraz, gdy śmierć wychodzi zza zasłony i zbliża się, sytuacja zmienia się radykalnie: rodzice, dzieci, przyjaciele, rodzeństwo, mąż, żona tracą swe wyraziste rysy, swą wartość uczuciową i zasnuwają się mgłą wobec bliskiego nadejścia śmierci. Jak słabną głosy wraz z oddalaniem się, tak słabnie każda rzecz ziemska, gdy przybliża się to, co jest poza światem, co do wczoraj wydawało się takie dalekie... I strach ogarnia stworzenie.
Gdyby śmierć nie była bolesna i gdyby nic budziła strachu, nie byłaby najwyższą karą i ostatnim środkiem danym człowiekowi dla pokuty. Gdyby nie Grzech Pierworodny, śmierć nie byłaby śmiercią, lecz zasypianiem. Gdzie nie było grzechu tam nie było śmierci, jak w przypadku Najświętszej Maryi...
„Ojcze!" Och! Ten Bóg był tyle razy nie kochany lub kochany na ostatnim miejscu. Serce bowiem kochało rodzinę i przyjaciół albo miało bardziej niegodne miłości do stworzeń występnych, albo kochało rzeczy jako bogów. O tym Bogu tak często zapominaliśmy, a On pozwalał na to zapominanie, gdyż zostawił nam wolność zapominania o Nim, pozwolił nam tak czynić. On tyle razy był wyśmiewany, tyle razy przeklinany, tyle razy zapieraliśmy się Go, a oto teraz zmartwychwstaje w myśli człowieka i na nowo odbiera Swe prawa. Mówi gromkim głosem: „Ja jestem!"... i abyśmy na to słowo nie umarli z przerażenia, gdy się objawia Jego moc, On łagodzi to mocne „Ja jestem..." jednym słodkim słowem: „ ... Ojcem”. „Ja jestem twoim Ojcem”. Nie ma już „strachu”. To słowo daje uczucie wytchnienia.
Ja... Ja, który musiałem umrzeć, który rozumiałem, co znaczy śmierć, pouczyłem ludzi, by żyli wzywając Najwyższego Jahwe jako „Ojca". Nauczyłem was też umierać bez strachu z okrzykiem: „Ojcze”, skierowanym do Boga, który pośród skurczów agonii ukazuje się lub bardziej uobecnia przed duchem umierającego.
„Ojcze!" Nie bójcie się! Nie bójcie się tego Boga, który jest Ojcem, wy, którzy umieracie! On nie nadchodzi Jak kat, zaopatrzony w wyroki i kary, nie zbliża się z cynizmem wyrwać was życiu i uczuciom. Przychodzi, otwierając przed wami ramiona, i mówi: „Powróć do swego domu. Przyjdź odpocząć. Wynagrodzę ci z nawiązką za tych, których opuszczasz. I przysięgam ci, że na Moim łonie będziesz bardziej aktywny dla tych, których opuszczasz, niż gdybyś pozostał tu, na dole, w walce pełnej udręki i nie zawsze docenionej.”
Ale śmierć to zawsze ból: ból z powodu cierpienia fizycznego, ból z powodu moralnego cierpienia, ból z powodu udręki duchowej. Musi być bólem, ponieważ- powtarzam - jest środkiem ostatniego odpokutowania w czasie.
I zmienne doznania, jak falowanie mgieł, zakrywają i odsłaniają to, co w życiu było tak kochane, i to, co napawało wielkim lękiem w drugim życiu. Dusza, umysł, serce stają się jak statek miotany wielkim sztormem. Przechodzą jak ten, kto już prawie skończył wytężoną pracę i przeczuwa radość bliskiego wytchnienia i już spokojnej strefy pokoju bliskiego portu, już tuż, widocznego‚ tak pogodnego, który daje spokojną szczęśliwość i poczucie odpoczynku, do strefy, w której zawierucha nimi wstrząsa, uderza, zadaje ból, wystrasza, wywołuje jęki. I na nowo dokucza świat ze wszystkimi zasadzkami: rodziną, interesami,udręką agonii i trwogą przed ostatnim krokiem... A potem?... Naciera ciemność, dusi światło syczą jej strachy.... Gdzież jest Niebo? Po co umierać? Dlaczego muszę umrzeć? I już w gardle więźnie krzyk: „Nie chcę umierać!”
Nie, bracia Moi. Umieracie, gdyż sprawiedliwe jest umieranie, święte jest umieranie, pochodzi od woli Boga.
Nie. Nie krzyczcie tak! Tego okrzyku nie wydaje wasza dusza. To Przeciwnik podsuwa go waszej słabości, abyście go wydali. Zamieńcie ten buntowniczy i podły okrzyk na wołanie miłości i ufności: „Ojcze, jeśli możliwe, oddal ode mnie ten kielich!". Ten okrzyk, jak tęcza po burzy, przynosi światło, spokój.
Spójrzcie ponownie w Niebo, popatrzcie na święte przyczyny śmierci, na nagrodę umierania, czyli na powrót do Ojca, a wtedy pojmiecie, że duch posiada prawa większe od ciała, gdyż jest wieczny, posiada naturę doskonalszą i dlatego ma przewagę nad ciałem. I wtedy powiedzcie słowo, dzięki któremu odpuszczone zostają wszystkie wasze grzechy buntu: „Ale nie moja wola, lecz Twoja niech się wypełni.”
Oto pokój, oto zwycięstwo. Anioł Boga pochyla się nad wami i pociesza was, gdyż zwyciężyliście w walce, dzięki której śmierć mogła stać się zwycięstwem.

II. „OJCZE, PRZEBACZ IM ”
To chwila uwolnienia się od wszystkiego, co ciąży, aby wznieść się pewniej ku Bogu. Nie możecie ze sobą zabrać ani uczuć, ani bogactw, które nie są duchowe i dobre. I nie ma takiego człowieka, który umiera, a nie ma czegoś do wybaczenia jednemu lub wielu swoim bliźnim, w wielu sprawach, z wielu powodów. Któryż człowiek, właśnie umierający, nie cierpiał przykrości zdrady, braku miłości, kłamstwa, lichwy, jakiejkolwiek szkody ze strony krewnych, małżonków lub przyjaciół? Otóż to jest godzina przebaczenia, aby uzyskać przebaczenie. Przebaczyć całkowicie, oddalić nie tylko urazę, nie tylko wspomnienie, ale nawet przekonanie, że nasz powód do gniewu był słuszny. To godzina śmierci. Czas, świat, interesy, uczucia mają kres, stają się „niczym”. Odtąd jeden prawdziwy istnieje: Bóg.
Po co więc przenosić przez próg to, co jest z tej strony progu?
Przebaczyć, ponieważ człowiekowi jest bardzo trudno dojść do doskonalej miłości i do przebaczenia - polegającego na tym, aby nawet nie mówić: „A przecież to ja miałem rację” oto przenosi się na Ojca zadanie przebaczenia za nas. Dać Jemu nasze przebaczenie. Temu, który nie jest człowiekiem, który jest doskonały, który jest dobry, który jest Ojcem, aby je oczyścił w Swoim Ogniu i po udoskonaleniu dał je temu, kto zasługuje na przebaczenie.
Przebaczyć żywym i umarłym. Tak, także zmarłym, którzy byli przyczyną boleści. Ich śmierć usunęła liczne ostrza naszego gniewu wywołanego zniewagami, a czasem uniosła je wszystkie. Jednak trwa jeszcze wspomnienie. Zadawali cierpienie i pamięta się, że wywoływali ból. To wspomnienie zawsze ogranicza nasze przebaczenie. Nie. Teraz już nie. Teraz stoi śmierć, aby usunąć wszystkie ograniczenia ducha, który wchodzi w nieskończoność. Usunąć, gdyż nawet to wspomnienie ogranicza nasze przebaczenie. Przebaczyć, przebaczyć, żeby dusza nie miała obciążenia i udręki wspomnień; żeby mogła trwać w pokoju ze wszystkimi braćmi żyjącymi lub karanymi, od razu przy spotkaniu z Łagodnym.
Ojcze, przebacz im”. Ten, kto prosi o przebaczenie dla swoich braci, którzy zawinili względem Boga i bliźniego, posiada świętą pokorę i łagodną miłość udzielanego przebaczenia. Umrzeć w akcie miłości i uzyskać odpuszczenie dzięki miłości. Błogosławieni, którzy potrafią przebaczać dla wynagrodzenia za wszystkie swe zatwardziałości serca i ataki gniewu.

III. „OTO SYN TWÓJ”

Oto syn Twój! Oddać to, co jest drogie, z zapobiegliwą i świętą myślą. Odstąpić swe miłości i oddać Bogu siebie bez sprzeciwu. Nie zazdrościć temu, kto bierze w posiadanie to, co zostawiamy.
Tymi słowami możecie powierzyć Bogu wszystko, co wam leży na sercu i co pozostawiacie; wszystko, co was martwi, nawet waszego własnego ducha.
Przypomnijcie Ojcu, że jest Ojcem. Powierzcie Jego rękom ducha powracającego do Źródła. Powiedzcie: „Oto jestem tutaj. Weź mnie ze Sobą, bo daję Ci siebie. Nie ustępuję pod naciskiem rzeczy. Daję Ci siebie, gdyż Cię kocham jak dziecko powracające do ojca”. I powiedz: „Oto są drogie mi osoby. Tobie je daję. Oto moje interesy, które czasem sprawiały, że byłem niesprawiedliwy, że zazdrościłem bliźniemu i że o Tobie zapominałem. Wydawało mi się bowiem, że te sprawy mają największe znaczenie dla pomyślności moich [bliskich], dla mojej godności, dla szacunku, jaki mnie otaczał. Brałem je za coś więcej niż były. Sądziłem także, że tylko ja mogę się o to zatroszczyć. Byłem przekonany, że jestem konieczny dla wypełnienia tego. Teraz widzę... byłem tylko najdrobniejszym elementem w doskonałym organizmie Twojej Opatrzności. Wiele razy - elementem niedoskonałym, które psuło pracę doskonałego organizmu. Teraz, kiedy światła i głosy świata umilkły i wszystko się oddala, widzę... czuję... Jakże moje dzieła były niedostateczne, słabe, niepełne! Jakże się kłóciły z Dobrem! Uważałem się za „kogoś” wielkiego. Ty byłeś przewidującym, przezornym, świętym, który naprawiał moje dzieła i sprawiał, że jeszcze mogły służyć. Byłem wyniosły. Czasem mówiłem, że mnie nie kochasz, bo to, czego chciałem, nie udawało mi się tak, jak innym, którym zazdrościłem. Teraz widzę. Miej litość nade mną!”
Pokorne poddanie się, pełna wdzięczności myśl wobec Opatrzności zadośćuczyni za wasze zarozumialstwo, chciwość, zazdrość i zastępowanie Boga marnymi ludzkimi sprawami, za pożądanie rozmaitych bogactw.

IV.
„WSPOMNIJ NA MNIE ”

Przyjęliście kielich śmierci, przebaczyliście, oddaliście Bogu to, co było wasze, nawet samych siebie. Mocno umartwiliście swe ludzkie ja, uwolniliście duszę od tego, co się nie podoba Bogu: od ducha buntu, od ducha urazy, od ducha chciwości. Powierzyliście Panu życie, sprawiedliwość, własność, biedne życie, jeszcze biedniejszy sąd, po trzykroć ubogie ludzkie posiadanie. Nowi Hiobowie, omdlewający i ogołoceni przed Bogiem! Wtedy możecie powiedzieć: „Wspomnij na mnie”.

Jesteście naprawdę niczym. Nie macie ani zdrowia, ani splendoru, ani bogactwa. Sami siebie już nie posiadacie. Jesteście jakby gąsienicą, która się może przemienić w motyla albo marnieć w więzieniu ciała z powodu ostatniej największej rany zadanej duchowi. Jesteście błotem, które zamienia się w błoto, albo błotem, które się zamienia w gwiazdę - w zależności od tego, czy wolicie zejść do kloaki Przeciwnika, czy wznieść się w górę, w wir Boga.
Ostatnia chwila decyduje o wiecznym życiu. Pamiętajcie o tym i wołajcie: „Wspomnij na mnie!”
Bóg oczekuje tego okrzyku biednego Hioba, aby go ponad miarę napełnić dobrami w Swoim Królestwie. I miło jest Ojcu wybaczyć, zaopiekować się, pocieszyć. Oczekuje tylko tego zawołania, aby powiedzieć wam: „Jestem z tobą, synu. Nie bój się”. Powiedzcie Mu te słowa, aby zadośćuczynić za wszystkie razy, kiedy zapominaliście o Ojcu lub byliście pyszni.

V. „BOŻE MÓJ, CZEMUŚ MNIE OPUŚCIŁ?”

Tyle razy wydaje się, że Ojciec nas opuszcza. Nie, On jedynie się ukrywa, aby wzrosła pokuta i aby udzielić większego przebaczenia. Czy może się z gniewem uskarżać na to człowiek - ten, który nieskończoną ilość razy opuszczał Boga? I czy powinien rozpaczać dlatego, że go Bóg doświadcza?
Ileż umieściliście w swoim sercu spraw, które nie były Bogiem! Ileż razy byliście wobec Niego obojętni! Iloma sprawami odtrącaliście Go i wypędzali. Mieliście serce wypełnione wszystkim. Potem skuliście je żelazem i dobrze zaryglowaliście, gdyż baliście się, że Bóg wchodząc, mógłby przeszkodzić waszej gnuśnej apatycznej bierności i oczyścić Swą Świątynię, wypędzając uzurpatorów. Kiedy byliście szczęśliwi, jakie znaczenie miało posiadanie Boga? Mówiliście: „Mam już wszystko, bo sobie na to zasłużyłem.” A kiedy nie byliście szczęśliwi, czy nigdy przed Nim nie uciekaliście, uznając Boga za przyczynę każdego waszego nieszczęścia?
O, dzieci niesprawiedliwe! Pijecie truciznę, chodzicie krętymi drogami, wpadacie w jary i w legowisku węży oraz innych dzikich zwierząt, a potem mówicie: „To wina Boga”. Gdyby Bóg nie był Ojcem, i to Świętym Ojcem, cóż musiałby odpowiedzieć na wasze jęki w godzinach bólu, skoro w chwilach szczęścia o Nim zapominacie?
O, synowie niesprawiedliwi! Jesteście pełni win, a domagacie się, by was potraktowano tak, jak Syn Boży nie był potraktowany w godzinie całopalnej ofiary. Powiedzcie, kto był bardziej opuszczony? Czyż nie Chrystus, Niewinny, Ten, który dla zbawienia przyjął całkowite opuszczenie przez Boga, chociaż czynem zawsze okazywał miłość? A czy wy nie nosicie miana „chrześcijan”? Czy nie macie obowiązku zbawić przynajmniej samych siebie? Nie jest zbawieniem mętna gnuśność, znajdująca upodobanie w samej sobie i obawiająca się, że zakłóci ją przyjęcie Działającego.
Naśladujcie więc Chrystusa, wydającego ten okrzyk w chwili największego lęku. Niech jednak w tonie tego zawołania będzie nuta łagodności i pokory, a nie - bluźnierstwa i wyrzutu. „Dlaczego mnie opuściłeś, Ty, który wiesz, że bez Ciebie nic nie potrafię? Przyjdź, o, Ojcze, przyjdź i ocal mnie i daj mi siłę do tego, bym sam siebie ocalił, gdyż straszliwe są uściski śmierci, a Przeciwnik mistrzowsko zwiększa ich moc i syczy, że Ty mnie już nie kochasz. Spraw, że Cię usłyszę, o Ojcze, nie dla moich zasług, ale właśnie dlatego, że jestem niczym bez zasług, które samo nie może zwyciężyć i które rozumie teraz, że życie było pracą dla Nieba”.
Biada samotnemu, jest powiedziane. Biada temu, kto jest sam w godzinie śmierci, sam naprzeciw szatana i ciała! Ale nie lękajcie się. Jeśli zawołacie Ojca, On przyjdzie. I to pokorne wezwanie Go będzie wynagrodzeniem za wasze grzechy obojętności wobec Boga, za fałszywą pobożność, będzie skruszeniem miłości samego siebie, która was obciążała.

VI. „PRAGNĘ”
Tak, zaiste, kiedy się pojmuje prawdziwą wartość życia wiecznego wobec fałszywego kruszcu życia ziemskiego, kiedy oczyszczenie przez ból i śmierć zostaje przyjęte jako święte posłuszeństwo, kiedy się wzrasta w mądrości i w łasce u Boga przez te niewiele godzin, odtąd już przez kilka minut, bardziej niż się wzrastało przez wiele lat życia, wtedy przychodzi głębokie pragnienie niebieskich wód, niebieskich spraw. Rozwiązłości wszystkich ludzkich pragnień zostają pokonane. Przychodzi nadnaturalne pragnienie posiadania Boga, pragnienie miłości. Dusza łaknie miłości, napojenia się nią. Jak woda, która upadła na ziemię i nie chce stać się błotem, lecz pragnie powrócić na obłoki, dusza odczuwa teraz pragnienie dojścia do miejsca, z którego wyszła. Już prawie pękły mury cielesne, a więźniarka czuje wietrzyk rodzinnych stron i całą sobą gorąco ich pragnie.
Któryż podróżnik, wyczerpany, widząc po latach teraz już bliski rodzinny kraj, nie zbierze sił i nie idzie naprzód, szybko, wytrwale, nie martwiąc się o nic innego, jak tylko o to, żeby dojść tam, skąd wyruszył pewnego dnia i gdzie zostawił całe swe prawdziwe dobro? Jest teraz pewien, że je znajdzie i jeszcze bardziej go zakosztuje, gdyż doświadczył ubogiego, znalezionego w miejscu zesłania, dobra, które nie syci.
„Pragnę”. Pragnę Ciebie, mój Boże. Pragnę Cię mieć. Pragnę Cię posiadać. Pragnę Ci się oddać. Na progu pomiędzy ziemią a Niebem już się umie pojąć miłość bliźniego tak, jak trzeba ją rozumieć. Przychodzi więc pragnienie działania dla oddania Bogu pozostawianego przez nas bliźniego. To święte działanie świętych. Są oni jak obumarłe ziarna, które stają się kłosami, rozpływają się w miłości, ażeby dać miłość i wzbudzić miłość do Boga u tego, kto jeszcze walczy na ziemi.
„Pragnę”. Jest już tylko jedna woda, która nasyci pragnienie duszy przybyłej na próg Życia: Woda żywa, sam Bóg. Miłość prawdziwa: sam Bóg. Miłość - przeciwieństwo egoizmu. W ciałach sprawiedliwych najpierw umiera egoizm i obejmuje panowanie miłość. I miłość woła: „Pragnę Ciebie i dusz. Ocalać. Kochać. Umrzeć, żeby być wolnym po to, aby kochać i ocalać. Umrzeć, żeby się narodzić. Pozostawić, żeby posiadać. Wyrzec się każdej słodyczy, każdej pociechy, gdyż wszystko jest próżnością na tym świecie”. I dusza pragnie sama zanurzyć się w rzece, w oceanie Boskości, pić Ją, być w Niej, i już nie pragnąć, gdyż Źródło Wody Życia ją przyjęło.
Odczuwanie tego pragnienia zadośćuczyni za obojętność i pożądliwość.

VII.
„WSZYSTKO SIĘ WYKONAŁO.”
Wszystkie wyrzeczenia, wszystkie cierpienia, wszystkie próby, walki, zwycięstwa, ofiary: wszystko [się wykonało]. Teraz nie ma nic więcej, jak tylko stanąć przed Bogiem. Wypełnił się czas udzielony stworzeniu, aby się stało bogiem, a szatanowi - aby je kusił. Ustaje ból, kończy się próba, osiąga swój kres walka. Pozostaje tylko sąd, miłosne oczyszczenie lub przychodzi najszczęśliwsze, natychmiastowe wejście do Nieba. Ale ziemia i podejmowanie decyzji przez człowieka ma kres.
Wszystko się wykonało! To słowa całkowitego poddania się lub radosnej wdzięczności, że próba się skończyła i że ofiara została przyjęta. Nie mam na myśli tych, którzy umierają w grzechu śmiertelnym. Oni nie mówią: „wykonało się wszystko”. Zamiast nich bowiem krzykiem tryumfu ogłasza to zwyciężający anioł ciemności, a anioł stróż, pokonany, wypowiada te słowa z płaczem. Mówię o grzesznikach skruszonych, o dobrych chrześcijanach, o herosach cnoty. Ci, coraz bardziej żyjący duchem, w miarę jak śmierć ogarnia ciało, szepczą lub wołają poddani lub radośni: „Wszystko się wykonało. Kończy się ofiara. Weź ją jako moje zadośćuczynienie! Weź ją jako moją ofiarę miłości!”. Tak mówią duchy w przedostatnim słowie, stosownie do tego, czy przeżywają śmierć jako poddanie powszechnemu prawu, czy też jako dusze-ofiary składają ją w dobrowolnym darze. Ale tak jedne jak i drugie, osiągnąwszy już uwolnienie od materii, skłaniają ducha na pierś Boga, mówiąc: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego.”

Mario, czy umiesz konać z tym uniesieniem, ożywionym w sercu? Oddawać tchnienie w usta Boga? Wiele się czyni przygotowań na śmierć, ale wierz, że to, oparte na Moich słowach, jest w swej prostocie najświętsze.”

VIII. „Boją się śmierci ci, którzy nie znają miłości”
Jezus mówi:
Boją się śmierci ci, którzy nie znają miłości i nie mają spokojnego sumienia. A jest ich tak wielu! Ci, którzy z powodu choroby lub wieku albo z jakiejkolwiek innej przyczyny czują się zagrożeni śmiercią, lękają się, martwią, buntują. Próbują jeszcze wszelkimi środkami i sposobami uciec przed nią. Daremnie, kiedy bowiem zostanie wyznaczona godzina, żadne środki ostrożności nie zdołają uchronić od śmierci.
Godzina śmierci jest zawsze słuszna, gdyż daje ją Bóg. Ja sam jestem Panem życia i śmierci. Nawet jeśli nie są Moimi pewne sposoby umierania, jakimi człowiek się posługuje za namową demona, to zawsze są Moimi wyroki śmierci wydawane po to, aby unieść duszę ze zbyt wielkiego cierpienia ziemskiego lub zapobiec większym grzechom tej duszy.
Teraz rozważ, dlaczego udzielam daru życia, długiego życia. Z dwóch powodów.
Pierwszy: korzysta z tego [daru] stworzenie, które posiada oświeconego ducha, a jego misją jest uczynienie takimi inne duchy, jeszcze osłonięte mgłami materializmu. Liczni Moi święci osiągnęli wiek późnej starości właśnie dlatego. I tylko Ja wiem, jak bardzo pragnęli przyjść do Mnie.
Drugi powód: daję długie życie w celu udzielenia środka, wszystkich środków, stworzeniu nieukształtowanemu po to, żeby się ukształtowało. Uczenie się, przyjaźnie, święte spotkania, cierpienia, radości, lektury, plagi wojen lub chorób, wszystko przychodzi ode Mnie. Wszystko to dane jest po to, aby dusza wzrosła w Moim Wieku, który nie jest jak wasz. Wzrastać bowiem w Moim Wieku oznacza wzrastać w Mojej Mądrości. I może się zdarzyć, że dorosłymi w Moim Wieku są ci, którzy w waszym wieku są dziećmi, lub odwrotnie. Mogą być małymi dziećmi według Mojego Wieku ci, być małymi dziećmi według Mojego Wieku ci, którzy według waszego osiągnęli już sto lat. Ja nie patrzę na wiek waszego śmiertelnego ciała, lecz patrzę na wiek waszego śmiertelnego ciała, lecz spoglądam na waszego ducha. Chciałbym, żeby się stał duchem potrafiącym chodzić, mówić, pewnie działać, a nie - by bełkotał, chwiał się i nie był zdolny do działania, jak dziecko!
To wyjaśnia, dlaczego wypowiadam Moje: „Dość”, szybciej wobec stworzenia, które dorosło w Wierze, Miłości, Życiu.

Ojciec zawsze pragnie połączyć się ze swoimi synami i jakże się cieszy, gdy kończą naukę lub służbę wojskową! Wtedy tuli ich do serca. Czy inaczej uczyni dobry Ojciec, którego macie w Niebie? Nie. Kiedy ujrzy, że jakieś stworzenie dorosło w duchu, płonie pragnieniem zabrania go ze Sobą. A kiedy się powstrzymuje, daje Sobie radość umieszczenia nowej gwiazdy na Niebie wraz z duszą świętego i z litości dla ludu pozostawia takiego na Swojej służbie na ziemi, aby był magnesem i busolą dla innych.
To dwa przyciągania i dwa pragnienia, wychodzące z jednego źródła: Miłości. Dusza tu, gdzie jesteś, przyciąga do siebie Boga i Bóg zstępuje, aby znaleźć Swe radości przy kochającym stworzeniu, które żyje Nim. Dusza tęskni za uniesieniem się, aby być wiecznie i bez zasłony ze swoim Bogiem. Bóg z ośrodka Swego ogniska przyciąga do Siebie dusze, jak słońce przyciąga krople rosy, i pochłania je, aby je mieć blisko Siebie, jak klejnot zamknięty w potrójnym płomieniu, dającym Wieczne Szczęście.
Wyciągnięte ręce duszy napotykają wyciągnięte ręce Boga, Mario. Kiedy się dotykają, kiedy się szybko muskają to są to ekstazy na ziemi, a kiedy się trwałe łączą to jest Wieczne Szczęście bez końca w Niebie, w Moim Niebie. Stworzyłem je dla was, Moi umiłowani, a Mnie da ono niezwykłą radość, gdy je zapełnią wszyscy Moi umiłowani. Jakiż to będzie dzień niezmierzonej radości dla Nas, dla Nas, Boga Jednego w Trójcy, i dla was, dzieci Boga!
Dla tych jednak, którzy niestety nie zrozumieli Mojej Miłości, którzy nie dali Mi swej miłości, nie pojęli, że jedyną pożyteczną wiedzą jest wiedza Miłości, dla tych śmierć to strach. Boją się. Boją się jeszcze bardziej, gdy czują, że uczynili mało dobra lub tylko zło.
Kłamliwe usta człowieka - gdyż rzadko usta człowieka mówią prawdę tak piękną i błogosławioną, prawdę, którą Ja, Syn Boga i Słowo Ojca, mówić was uczyłem zawsze - kłamliwe usta człowieka mówią dla wprowadzenia w błąd i pocieszenia samego siebie i pocieszenia innych: „Robiłem i robię dobrze.” Ale sumienie, które stoi jak dwustronne zwierciadło przed wami i przed okiem Boga, oskarża człowieka wbrew jego słowom, że nie działał i nie działa dla żadnego dobra. Dlatego nęka go wielki strach: lęk przed sądem Tego, dla którego myśli, czyny, uczucia człowieka nie są zakryte. Ale skoro tak się Mnie boicie jako Sędziego, o nieszczęśni, dlaczego nic nie robicie, abym nie był waszym Sędzią? Dlaczego nie czynicie Mnie swoim Ojcem? Skoro się Mnie boicie, to dlaczego nie postępujecie zgodnie z Moimi poleceniami? Nie umiecie Mnie słuchać, kiedy mówię do was głosem Ojca, który was prowadzi, godzina po godzinie, miłosną ręką? Bądźcie Mi posłuszni przynajmniej wtedy, gdy mówię do was głosem Króla. To będzie posłuszeństwo mniej nagrodzone, gdyż mniej spontaniczne i mniej słodkie Mojemu Sercu. Jednak będzie to zawsze posłuszeństwo. Dlaczego więc tak nie postępujecie?
Śmierci się nie uniknie. Błogosławieni ci, którzy wyjdą w tej godzinie w szacie miłości na spotkanie Tego, który przychodzi. Dla takich śmierć będzie spokojna jak przejście do wieczności Mojego ziemskiego ojca Józefa, który nie znał wstrząsów, gdyż był sprawiedliwy i niczego jego życiu nie można było zarzucić. Koniec kochających będzie radosny jak zaśnięcie Mojej Matki, która zamknęła oczy na ziemi w wizji miłości - gdyż miłością było całe Jej życie, które nie znało grzechów - i która je otwarła w Niebie, budząc się na Sercu Boga.
Pan Jezus mówi do Marii Valtorty:
Czy wiesz, Moja radości, jak piękna będzie śmierć także dla ciebie? Dziś rano, kiedy przyszedłem w Eucharystii, poruszyłaś się z zachwytu, gdyż widziałaś jak samego Siebie daję tobie. A to było tylko ziarenko ekstazy włożone w twoje serce. Jedno, aby cię nie zamienić w popiół, gdyż czułem to... sądziłaś, że umrzesz ze wzruszenia. Ale kiedy nadejdzie chwila wylania na ciebie rzeki radości, gdyż nie będzie już konieczne podtrzymywanie twego ludzkiego życia, wtedy odejdziemy razem.
Odwagi, jeszcze trochę bólu z miłości dla twego Jezusa, a potem Jezus usunie twoją boleść, aby ci dać samego Siebie, całkowicie samego Siebie - radość bez miary.”

Dopisek Marii Vałtorty: „Rzeczywiście tego rana miałam tak żywe odczucie tego, że omal nie krzyczałam. Przecież krzyczy się nie tylko ze strachu lub bólu, ale też ze zbyt wielkiej radości. Sądziłam, że serce przestanie mi bić z radości i umrę tak, jeszcze z hostią na języku.”

IX. Bóg nie stworzył śmierci...
Jezus mówi:
Istnieją dwa rodzaje śmierci. Tłumaczyłem to już. Jest mała śmierć, która zabiera was z ziemi i uwalnia waszego ducha od ciała. I jest wielka śmierć, która zabija to, co nieśmiertelne - waszego ducha. Z pierwszej [śmierci] zmartwychwstaniecie, ale na wieki nie będzie ożywienia ze śmierci drugiej. Będziecie na zawsze odłączeni od życia, czyli odłączeni od Boga, waszego Życia.
Jesteście głupsi od zwierząt, które - posłuszne instynktowi - umieją kierować sobą w sprawach karmienia, łączenia się w pary, wybierania miejsca zamieszkania. Wy - przeciwnie, przez swe ciągłe nieposłuszeństwo porządkowi naturalnemu i nadnaturalnemu, często zadajecie sobie sami śmierć pierwszą i drugą. Brak powściągliwości, nadużycia, nieroztropność, głupie mody, przyjemności, wady zabijają wasze ciało jak różne rodzaje broni, które w gorączce kierujecie przeciw sobie. Wady i grzechy zabijają następnie waszą duszę.
Dlatego mówię wam: „Nie szukajcie śmierci w błędach życiowych ani zguby z powodu dzieł swoich rąk.”
Powiedziałem wam: Bóg stworzył wszystko, ale nie stworzył śmierci. Dziełem Jego jest słońce, jaśniejące od wieków i od tysiącleci. Dziełem Jego jest morze ujęte w granice, na kuli krążącej w przestworzach. Dziełem Jego są niezliczone gwiazdy, które sprawiają, że firmament podobny jest do przestrzeni zasypanej klejnotami. Dziełem Jego są zwierzęta i rośliny, od ogromnych, jak słoń i baobab, po delikatne, jak muszka o lekkich skrzydłach lub wątły komar na krzewie poziomki. Jego dziełem jesteście wy, ludzie o sercu twardszym od jaspisu i języku ostrzejszym od diamentu. Stworzeni i ukryci przez Wiecznego we wnętrznościach ziemi myśl macie ciemniejszą od węgla. Stworzeni w ziemskich sferach z rozpadu tysiącleci, inteligencję macie mocną jak orzeł w przestworzach, lecz wolę – upartą i buntowniczą jak małpa.
Ale śmierci Bóg nie stworzył...
Zrodziła się z waszych zaślubin z diabłem. Wasz ojciec, w porządku czasu ziemskiego, Adam, zrodził ją jeszcze przed zrodzeniem syna. Zrodził ją tego dnia, kiedy - słaby wobec słabości niewiasty - poddał się jej zwiedzionej woli i zgrzeszył w dziedzinie, w której nigdy nie miał zgrzeszyć. Popełnił grzech przy syku Węża, przy łzach i płonieniu się aniołów. Jednak mała śmierć nie jest wielkim złem, kiedy wraz z nią ciało opada jak liść, który zakończył swój cykl [istnienia]. Jest nawet dobrem, gdyż unosi was tam, gdzie macie być i gdzie oczekuje was Ojciec.
Jak Bóg nie uczynił śmierci ciała, tak nie uczynił śmierci ducha. A nawet posłał wiecznego Wskrzesiciela, Swego Syna, aby wam dać Życie, kiedy już jesteście martwi. Cud [wskrzeszenia] Łazarza, młodzieńca z Nain i córki Jaira nie był tak wielki. Oni zasnęli, Ja ich zbudziłem. Wielki był cud [wskrzeszenia] Magdaleny, Zacheusza, Dyzmy, Longina - martwych duchowo. Ja uczyniłem z nich „żyjących w Panu”.
Być żyjącym w Panu! Od tego nie ma nic piękniejszego, większego, trwalszego, wspanialszego. Wierzcie, o dzieci, i usiłujcie być „żyjącymi". Żywymi w Bogu Jedynym w Trójcy, żyjącymi w Ojcu, żyjącymi na wieki.
Nazywacie ziemię piekłem. Choć uczyniliście ją piekielną przez wasze okrutne systemy, to ona jest rajem w porównaniu z siedzibą szatana. Nie dawajcie swemu duchowi piekła jako ostatecznej mety. Dajcie mu Boga, który jest Rajem dla waszego ducha. Pozostawcie piekło piekielnym, potępionym, przeklętym, którzy odrzucili Życie jako wstrętny pokarm dla ich zepsutych serc i przyjęli śmierć, której byli warci.
Gdyby się wszystko kończyło na ziemi, gdyby się było złym przez ten krótki czas, nie byłoby to jeszcze wielkim złem. Ludzie szybko by o tym zapomnieli, gdyż wspomnienie jest jak obłok dymu, który się szybko rozwiewa. Jednak ziemia nie jest wszystkim. Wszystko jest gdzie indziej. I w tym „wszystkim" odnajdziecie to, czego dokonaliście na ziemi.
Nic nie pozostanie bez sądu. Myślcie o tym. I nie trwońcie, jak niedorozwinięci, środków, jakie wam Bóg dał, lecz czyńcie je owocnymi dla waszej nieśmiertelności. Nie umierają ci, którzy żyli w Panu. To, co tu, w dole, było bólem, upokorzeniem, próbą, zamieni się dla nich tam, w górze, w nagrodę, w tryumf, w radość.
I nie myślcie, że Bóg jest niesprawiedliwy w rozdzielaniu dóbr ziemskich i czasu trwania życia. Tak myślą ci, którzy oddalili się od Boga. Żyjący w Panu uznają za radość wyrzeczenia, cierpienia, choroby, przedwczesną śmierć. We wszystkim bowiem widzą rękę Ojca, który ich kocha i może im dawać tylko to, co pożyteczne i dobre. Tego udzielał zresztą Mnie, Swemu Synowi. Oni, już poza tym światem, myślą i pragną jedynie chwały Boga i Bóg przyoblecze ich chwałą na wieczność.
Źli zostaną zapomniani lub będą wspominani ze wstrętem, lecz świętych, sprawiedliwych, synów Boga otoczy kult trwały i święty. O Swych umiłowanych bowiem Pan się troszczy. Zabiega nie tylko o danie im radości w Niebie, czyli samego Siebie, lecz sprawia, że i ludzie oddają im prawdziwą cześć. I duch świętego, na oczach i w umysłach ludzi, rozbłyska jak nowa gwiazda.

X. Niech Mój Pokój trwa w was...
Mówi Jezus:
Inne krótkie pouczenie dla tych, którzy - już niemal doszedłszy do celu - powinni podjąć ostatnie wysiłki, ażeby osiągnąć zwycięsko kres próby.
Bądźcie doskonali, powiedziałem. Doskonałość rozpoczyna się od spraw najbardziej ciążących i kończy się na najlżejszych. Rozpoczyna się od poskramiania ciała, a kończy na oczyszczaniu myśli z tych idei, które nie są grzechem, lecz mają w sobie skazę umysłowej, niemiłej Bogu niesłuszności. Bóg ją toleruje, bo jest Miłosierdziem, lecz jest Mu niemiła.
Po cóż więc przychodzić do Mnie w szacie wprawdzie niesplamionej, ale też nieświeżej i niedziewiczej, jak u lilii, która się musi oczyścić z prochu poranną rosą? Ja jestem waszą rosą i rozlewam się, aby was obmyć z nawet najlżejszych cieni ludzkiej natury i z błędu i aby was przyozdobić kropelkami Mojej Łaski, aby uczynić was klejnotami przed tronem Ojca. Dałem wam Moją Miłość i Moją Krew. Dałem wam Moje Słowo i Moje Ciało. Ale chcę wam dać więcej niż Słowo. Chcę wam dać Moją Myśl.
Co to jest myśl? To dusza słowa. Kiedy dwoje darzy się miłością, nie zadowalają się powiedzeniem sobie tylko niezbędnych słów, lecz przekazują sobie także najskrytsze myśli. O! Radość możliwości wypowiedzenia temu, którego kochamy, tego, co jest jak lampa, jak muzyka, jak gorące poruszenie umysłu! To poruszenie odróżnia nas od zwierząt. W ich mózgach odruchy ograniczają się do podstawowych potrzeb koniecznych dla życia.
Człowiek myśli i z myśli wydobywa arcydzieła sztuki, geniuszu, piękna. Człowiek myśli i to myślenie jest dla niego jak bliski przyjaciel, który towarzystwem wypełnia nawet samotność pustelnika. Myśl człowiecza szybuje po całym wszechświecie, jest bowiem duchowa. Zagłębia się w dawnych wiekach, wynurza się, przewidując czasy mające nadejść, bada i kontempluje, i medytuje cuda dokonywane przez Boga w stworzeniu.

Odzwierciedla tajemnice ludzi (każdy człowiek jest tajemnicą zamkniętą w śmiertelnej szacie: promienną lub zamroczoną, według swej świętej łub szatańskiej duszy; tajemnicą znaną tylko Bogu, dla którego nic nie jest niewiadome) i od kontemplacji rzeczy i ludzi wznosi się do kontemplacji Boga. Jak szybki orzeł - który rzuca się z doliny ku szczytom, a z nich wznosi się coraz wyżej, szybując ku niebu, wzbijając się ku słońcu, szukając gwiazd - myśl człowieka może się wznosić, szybować, zanurzać w pełnej blasku czystości Boga, zamyślić się nad ludzką zdolnością i ogromem Boga, zastanowić się nad względnością człowieka w zestawieniu z Bożą wiecznością, przemyśleć znikomość człowieka i Doskonałość [Boga], spojrzeć bez zaślepiającej pychy na ludzką niedoskonałość.
Jakże miłe jest przekazywanie naszej myśli temu, którego kochamy! Jej światła ofiarować jak perły najdroższym! To miłość najwyższa, najczystsza, najwyborniejsza.
Pragnę wam dać Moją Myśl, sprawić, byście pojęli Myśl zawartą w Słowie. To tak, jakbym was wziął i umieścił w Moim Umyśle i dał wam poznać zamknięte w nim bogactwa, aby was coraz bardziej do Mnie upodabniać, a przez to coraz milszymi czynić dla Ojca Mojego i waszego.
W Ewangelii Jana - doskonałego posiadacza Myśli Słowa Bożego, które się stało Ciałem, myśli Jego Jezusa, Nauczyciela i Przyjaciela - znajduje się wypowiedziane zdanie: „Powiedział to dla zaznaczenia, jaką śmiercią uwielbi Boga”.
Jaką śmiercią miał uwielbić Boga.
Dzieci! Każda śmierć jest chwałą oddaną Bogu, jeśli została przyjęta i przecierpiana ze świętością. Niech będzie daleko od was nawet święta zazdrość takiej lub innej śmierci. Niech się oddali od was ludzkie mierzenie wartości tej lub tamtej śmierci. Śmierć jest wolą Boga, która się wypełnia nawet wtedy, gdy jej egzekutorem jest okrutny człowiek, czyniący się sędzią czyichś losów, człowiek przeklęty przeze Mnie, który przez swe przylgnięcie do szatana staje się jego narzędziem dla dręczenia bliźnich i zabijania ich. Śmierć jest zawsze ostatnią formą posłuszeństwa Bogu, który zagroził nią człowiekowi za jego grzech.

Znacie bardzo wiele odpustów. Nieraz jednak jesteście małostkowymi duszami, które - w swej religijności ciasnej i składającej się z praktyk owijających ją jak mumię w ciemnościach podziemnej sali - obliczają codziennie ilość dni odpustu, uzyskanego dzięki tej czy innej modlitwie. Odpusty istnieją, abyście mieli z nich korzyść w przyszłym życiu, to prawda. Jednak zapalcie światło, uskrzydlijcie waszą duszę i waszą religijność. To sprawy niebieskie. Nie zniewalajcie ich zamykaniem w mrocznym więzieniu. Światłość, światłość, skrzydła, skrzydła. Wznieście się! Kochajcie! Módlcie się, abyście kochali, bądźcie dobrzy, abyście kochali, żyjcie, aby kochać.
Są dwa największe odpusty. Zupełne. Pochodzą od Boga, ode Mnie, wiecznego Arcykapłana. Odpust za miłość, która zakrywa wiele grzechów. Niszczy je w swoim ogniu. Kto kocha ze wszystkich swych sił, ten niszczy z godziny na godzinę swe ludzkie niedoskonałości. Nie ma już niedoskonałości w działaniu tego, kto kocha. Drugiego zupełnego odpustu udziela Bóg, gdy człowiek akceptuje śmierć bez względu na to, jaka będzie, gdy przyjmuje ją chętnie dla wypełnienia ostatniej woli Boga.

Śmierć jest zawsze kalwarią. Wielką czy małą, ale zawsze kalwarią. Śmierć jest zawsze „wielka”, choćby z pozoru nie miała nic, co by ją taką czyniło, gdyż dzięki Bogu jest proporcjonalna do sił każdego człowieka
(mówię tu o Moich dzieciach, a nie o dzieciach szatana): do sił, które Bóg powiększa i dostosowuje do rodzaju śmierci, jaka została przeznaczona stworzeniu. Jest wielka także dlatego, że - gdy zostanie święcie dopełniona - przybiera wielkość tego, co święte. Każda zatem święta śmierć jest chwałą oddaną Bogu.
Jakże piękny jest widok róży otwierającej się na łodydze! Najpierw jest zamknięta jak rubin w swej szmaragdowej otoczce, potem rozchyla blaszki oprawy i jak usta otwiera się w uśmiechu, rozwierając purpurowe płatki. Odpowiada swym jedwabistym uśmiechem na pocałunek słońca. Otwiera się. To aureola z żywego aksamitu dookoła złotych słupków. Barwą i zapachem wyśpiewuje chwałę Tego, który ją stworzył, wieczorem zaś pochyła się, zmęczona, i umiera, wydzielając najsilniejszy zapach, będący ostatnim uwielbieniem Pana.
Jakie to piękne słyszeć w lasach, wieczorem, chór ptaków, które - zanim się udadzą na spoczynek - wyśpiewują wszystkimi trelami swych gardziołek hymn uwielbienia Ojca, który je nakarmił! Zdaje się, że chór się wyczerpuje. On jednak jest coraz bardziej rozkochany i wydaje nowy trel i pobudza inne [ptaki] do pójścia w swe ślady, gdyż słońce jeszcze nie zaszło, a światło jest czymś tak pięknym, że trzeba je pozdrowić, bo ono je kocha i powraca rankiem. Dobry Bóg pozwala jeszcze zobaczyć ziarno, które upadło na ziemię, zabłąkaną muszkę, kłaczek wełny, by móc to zanieść pisklętom lub je nakarmić tym, czym dobry Pan je syci. I chór ciągnie dalej, aż zniknie światło. Wtedy - napełniony wdzięcznością - gromadzi się na gałęzi, jak ciepłe kulki, i jeszcze piszczy pod piórkami, mówiąc: „Dzięki, o, mój Stwórco.”
Śmierć sprawiedliwego jest podobna do śmierci róży lub do snu ptaków. Błoga, piękna, przyjemna Panu. Na arenie cyrku albo w ciemnicy więzienia, w otoczeniu miłości rodziny lub w samotności kogoś, kto nie ma nikogo, szybka albo długa w męczarniach, jest zawsze, zawsze, zawsze chwałą oddaną Bogu.
Przyjmijcie ją spokojnie. Pragnijcie jej ze spokojem. Dopełnijcie ją w pokoju. Pokój Mój niech trwa w was także w tej próbie, w tym pragnieniu, w tym dopełnieniu. Miejcie już teraz w sobie Mój wieczny pokój, już od teraz, w odniesieniu do tego ostatecznego wydarzenia.

Pamiętajcie, że dla Mnie okrutna śmierć Agaty nie różni się od śmierci Lidwiny, ani śmierć Teresy Martin- od śmierci Dominika Guzmana, a śmierć Tomasza Morusa - od śmierci Kontarda Ferriniego. Ten, kto pełni wolę Ojca Mojego - powiedziałem to - jest błogosławiony. Błogosławiony - tak powiedziałem - i jest Mi bratem, siostrą i matką. Tak powiedziałem. Ja bowiem oddałem chwałę Bogu, Mojemu Ojcu, wypełniając Jego wolę w życiu i w śmierci. Naśladujcie więc waszego Nauczyciela, a Ja nazwę was Moimi braćmi, Moimi siostrami.

Krzyż śmierci ma dwa ramiona: Mój Krzyż i Imię Maryi

Mówi Jezus:
Niech twoja wiara wzrasta przy każdym biciu twego serca. A gdy ono, zmęczone, zwalnia swe uderzenia, twoja wiara niech nie ustaje.
Im bliższa staje się chwila zjednoczenia się z Bogiem, tym bardziej potrzebne jest powiększenie wiary. W godzinie śmierci bowiem szatan, który nigdy się nie męczył dręczeniem was swymi intrygami i usiłował was zranić - zawzięty, okrutny, schlebiający uśmiechami, śpiewem, rykiem, syczeniem, pieszczotami i pazurami - pomnaża swe działania, żeby was wydrzeć Niebu.
To właśnie jest godzina, w której trzeba objąć Krzyż, aby fala ostatniej szatańskiej burzy nie mogła was zatopić. Potem przychodzi wieczny Pokój.
Odważnie, Mario. Krzyż niech będzie twoją siłą teraz i w godzinie śmierci.
Krzyż śmierci, ostatni człowieczy krzyż, ma dwa ramiona. Jedno to Mój Krzyż, a drugie - Imię Maryi. Wtedy przychodzi śmierć spokojna, wolna od bliskości szatana, gdyż Przeklęty nie znosi Krzyża i Imienia Mojej Matki.
Daj to poznać wielu, bo wszyscy musicie umrzeć i wszyscy potrzebujecie tego pouczenia, aby wyjść zwycięsko z ostatniej pułapki tego, który was nieskończenie nienawidzi.


„Przygotowanie na spotkanie z Ojcem”
www.voxdomini.com.pl