templariusz tem
565

Polska inteligencja na rozdrożach


O.Jacek SALIJ OP

Dominikanin, teolog tomista, filozof, pisarz i publicysta. Konsultor Sekcji Nauk Teologicznych w Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski. Kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej UKSW. Autor m.in. “Po co nam Kościół?”, “Seks, miłość, obyczaje”, “Dar Kościoła”, “Małżeństwo, rozwód, związki niesakramentalne”, “Grzech, łaska, sakrament pojednania”, “Tajemnice Biblii”, “Wróżby, czary, opętanie”, “Patriotyzm dzisiaj”, “Wybierajmy życie”. W 2007 oznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Komandoskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

zobacz inne teksty Autora

Grzechem przeciwko zgodzie narodowej jest dopuszczenie do naszych postaw patriotycznych takich czy innych elementów nacjonalizmu. Z drugiej jednak strony zgodę narodową psuje również odżegnywanie się od patriotyzmu. Również z tej rany inteligencja polska powinna się leczyć – pisze o.Jacek SALIJ OP

Bardzo pesymistyczne proroctwo, jaki będzie nasz świat za sto lat, napisał Czesław Miłosz w roku 1968. Poeta nadał mu postać wiersza „Wyższe argumenty na rzecz dyscypliny zaczerpnięte z przemówienia na radzie powszechnego państwa w roku 2068”. Będzie to świat uwolniony od niepokojów, poszukiwań i kłótni światopoglądowych:

„Uratowaliśmy ich z pustkowia sprzecznych opinii,
Na którym co prawdziwe nie ma pełnej wagi,
Ponieważ równą wagę ma też nie prawdziwe”.

W świecie, w którym ludzie nie medytują już „nad sensem i bezsensem świata”, również wolność straci dawne swoje znaczenie, a nadmiar konsumpcyjny nie będzie już przedmiotem roszczeń. Ponieważ zaś powszechnie uznane będzie „Prawo Zmniejszonych Celów”, wszyscy nawet przez sen błogosławić będą cenzurę i niedostatek.

Ten nowy, przerażająco wspaniały świat już nadchodzi i żeby się w ciągu najbliższego stulecia ukształtować, nie potrzebuje rewolucji ani promującej go grupy społecznej. Również ze strony inteligencji żadnego aktywnego udziału w tym procesie – ani pozytywnego, ani negatywnego – poeta się nie spodziewa.

Misja społeczna?

Ospołecznej roli inteligencji trudno dzisiaj mówić z taką jednoznacznością, z jaką mówiono w XIX wieku czy choćby jeszcze przed ostatnią wojną. Inteligencja przestała być już grupą wyrazistą. Współczesne społeczeństwo już od dawna nie jest społeczeństwem analfabetów i półanalfabetów, wobec którego inteligencja mogła się poczuwać do obowiązku pełnienia szczególnej funkcji społecznej. Praktycznie wszyscy chodziliśmy do szkoły, a łatwy i codzienny dostęp do mediów istotnie zmniejsza (a w jakimś sensie nawet niweluje) dystans dzielący inteligencję od reszty społeczeństwa.

Zarazem wydaje się, że nie jest tak, żeby inteligencja jako odrębna grupa społeczna w ogóle przestała już istnieć. Owszem, pojawiają się głosy, że dawną granicę między inteligencją a ludźmi bez wyższego wykształcenia zastąpiła raczej granica oddzielająca intelektualistów od reszty społeczeństwa. Mówię teraz o intelektualistach w sensie praktycznym, a zatem nie tylko o wybitnych twórcach kultury (choć o nich również), ale o wszystkich, którzy realnie uczestniczą w kształtowaniu opinii społecznej (a więc również o publicystach, dziennikarzach itp.). O krytycznych uwagach na ten temat, jakie sformułował śp. Andrzej Kijowski w eseju „Co się zmieniło w świadomości polskiego intelektualisty po 13 grudnia 1981?”, wspomnę na końcu tych rozważań.

Sądzę, że refleksji nad etosem inteligenckim nie powinno się zaczynać od zastanawiania się nad tym, czy i jaką misję moralną ma dzisiaj do wypełnienia inteligencja w społeczeństwie. Zwróćmy raczej uwagę na to, jaką duchową robotę powinna by ona wykonać wobec samej siebie. Tylko w tym celu krótko przypomnijmy o jej historycznych zasługach. Bo jako Polacy chyba dość powszechnie pamiętamy o tym, na jak wiele pracy i poświęcenia zdobyła się nasza inteligencja, ażeby uświadomić ludowi jego przynależność do narodu polskiego oraz przypominać mu o naszym wspólnym obowiązku miłowania ojczyzny. Kolejne pokolenia polskich inteligentów wykonały równie wielką robotę społeczną – że choćby tylko symbolicznie przypomnę „Siłaczkę” czy Doktora Judyma.

Wydaje się, że jedne i drugie zaangażowania – przy swoich ogromnie pozytywnych owocach – jednak pozostawiły po sobie rany, które nawet jeżeli nie zawsze są przez nas zauważane, to domagają się leczenia. Wydaje się, że szczególnie trwale jesteśmy zranieni pokusą nacjonalizmu i pokusą relatywizmu.

Pokusa nacjonalizmu

Przez nacjonalizm rozumiem stawianie własnego narodu ponad samego Pana Boga. Pojawienie się zalążków postawy nacjonalistycznej odnotował w niezwykle ciekawym wspomnieniu św. Zygmunt Szczęsny Feliński, który jako młody chłopak w 1848 roku wziął udział w powstaniu wielkopolskim. Znamienne jest to świadectwo z czasów, kiedy świadomość narodowa w wielkopolskich wieśniakach dopiero zaczęła się budzić, a już jacyś inteligenci próbowali nadawać jej ton nacjonalistyczny.

O tym, że już w połowie XIX wieku nacjonalizm zatruwał dusze niektórych polskich inteligentów, świadczy uwaga Cypriana Norwida: „Oni kochają Polskę jak Pana Boga, i dlatego zbawić jej nie mogą, bo cóż ty Panu Bogu pomożesz?”. Zatem, zdaniem Norwida, nacjonalizm jest nie tylko bluźnierczym błędem postawienia ojczyzny na miejscu Pana Boga. Taka fałszywa miłość ojczyzny jest zarazem miłością jałową. Gruntownie inny jest patriotyzm, prawdziwa miłość Ojczyzny. Jeszcze raz przywołajmy Norwida: „Albowiem – szlachetny człowiek nie mógłby wyżyć dnia jednego w Ojczyźnie, której szczęście nie byłoby tylko procentem od szczęścia Ludzkości”.

W katolickiej nauce społecznej – co najmniej od czasów Piusa XI – wyraźnie podkreśla się różnicę między nacjonalizmem a patriotyzmem, odrzucając ten pierwszy i zachęcając do drugiego. Brak jasnego rozróżnienia obu tych postaw rodzi wiele niepotrzebnych nieporozumień w szeregach polskiej inteligencji. Grzechem przeciwko zgodzie narodowej jest dopuszczenie do naszych postaw patriotycznych takich czy innych elementów nacjonalizmu.

Z drugiej jednak strony zgodę narodową psuje również odżegnywanie się od patriotyzmu. Również z tej rany inteligencja polska powinna się leczyć. Trudno bowiem odmówić racji kard. Wojtyle, kiedy mówił: „Istnieje analogia pomiędzy zespołem praw człowieka a zespołem praw narodu. Naród ma swoją własną specyfikę, swoją charakterystykę, bardzo ściśle związaną z dziejami człowieka. Naród różni się od państwa. Jest raczej bliski rodzinie. Przede wszystkim – podobnie jak rodzina – jest wychowawcą człowieka. W życiu ludzkości narody są źródłem autentycznego pluralizmu, tego zdrowego, wzajemnie wzbogacającego zróżnicowania poprzez wielość kultur, tradycji, historii”.

Pokusa relatywizmu

Porządnego opisu domaga się również ten fakt, że już przed wojną całe środowiska inteligenckie dobrowolnie, a nieraz w złej woli, uczestniczyły w budowaniu tęsknoty za sowieckim rajem. „Jesteśmy zarzuceni w Polsce – pisał już wtedy Marian Zdziechowski – bibułą filosowiecką; chciwie ją w kioskach rozchwytują, poją się nią. Kto? Nie tyle robotnicy, ile inteligencja, czyli ci, którzy w razie zapanowania komunizmu najbardziej od niego by ucierpieli”. Zdziechowskiego zdumiewało uporczywe odmawianie przyjęcia do wiadomości przerażających faktów, jakie dochodziły zza granicy sowieckiej. „Czy ta żądza niewiedzy – pytał dramatycznie – czy to uporczywe zatykanie uszu na każdy jęk dochodzący stamtąd, nie jest złośliwą psychozą, czy nie świadczy, że czerwona dżuma już wtargnęła do nas, że gangrena zjada duszę narodu?”.

To, jak się zachowywały całe środowiska inteligenckie w czasach PRL-u, wszyscy wiemy. Masowo uczestniczyły w budowaniu PRL-owskiego zakłamania. Dość przypomnieć, że do PZPR inteligenci zapisywali się nieporównanie liczniej niż robotnicy i rolnicy; oni też przede wszystkim czerpali korzyści z poparcia dawanego temu ustrojowi.

Niestety, lekceważenie faktów i zastępowanie ich życzeniowym obrazem rzeczywistości, unieważnianie najsłuszniejszych nawet spostrzeżeń czy postulatów za pomocą negatywnego etykietowania ich autorów jest zjawiskiem nieporównanie szerszym i do dziś rozpowszechnionym zwłaszcza właśnie wśród inteligencji. Z jakichś tajemniczych powodów ludziom prostym jakoś łatwiej jest trzymać się reguł zwyczajnej logiki i szacunku dla faktów i nie ulegać przymusowi politycznej poprawności.

Tak czy inaczej, wydaje się, że nasza inteligencja utraciła wiele ze swoich dawnych zdolności do bycia przewodnikiem narodu. Dzisiaj niekiedy wolno odnieść do niej słowa Pana Jezusa: „To są ślepi przewodnicy ślepych” (Mt 15, 14). Dość zwrócić uwagę, że w czarnych marszach w obronie prawa do aborcji uczestniczyli, jak się wydaje, niemal wyłącznie inteligenci.

Pyszałkowate poczucie wyższości

Jeszcze jedna ciężka wada etosu inteligenckiego musi ulec skorygowaniu, co może być tym trudniejsze, że jest to wada zastarzała. Mianowicie jest wśród naszej inteligencji wiele – rodem z oświecenia – pogardy dla ludzi prostych. Od czasu do czasu ktoś przypomina pełne pogardy dla „motłochu” wypowiedzi czołowych głosicieli powszechnej równości – Woltera, Diderota czy nawet skądinąd powściągliwego w swoich tekstach Johna Stuarta Milla (por. jego esej „O wolności”), ale jakoś nie umiemy tych przypomnień usłyszeć.

Ludzie zwyczajni w ich ujęciu – że przypomnę tę rzadko formułowaną wprost, ale praktycznie bardzo bliską wielu inteligentom ideę – to przede wszystkim zamknięta na elementarne wartości ciemna masa, którą należy oświecać, wychowywać, wyrywać z marazmu i zabobonów, niemal dopiero uczłowieczać.

Warto przypatrzeć się pod tym kątem paru wyrazom, takim jak „kołtuneria”, „parafiańszczyzna”, „prowincjuszostwo”, używanym tylko w środowiskach inteligenckich. Wyrazy te jakby chciały zmieścić w sobie całą pogardę, jaką „oświecony” żywi dla „motłochu”.

„Co za ciemnota kryje się pod tymi kołtunami!” – denerwowali się zakochani w swoich poglądach i pomysłach społecznicy, artyści, działacze partyjni, kiedy spotykało ich niezrozumienie ze strony tych, których pragnęli uszczęśliwiać. A nieraz ta „ciemnota” polegała tylko na tym, że „kołtuneria” była stosunkowo odporna na doktrynerstwo różnych postępowców, że nie entuzjazmowała się rewolucją październikową ani nie chciała rozluźniać swoich więzi z Kościołem, że z nieufnością obserwowała majstrowanie przy wartościach moralnych.

Wydaje się, że należy przyznać rację śp. Andrzejowi Kijowskiemu, który twierdził, że polska inteligencja wciąż jeszcze nie porzuciła tego pyszałkowatego poczucia wyższości: „Klasa intelektualistów ma za sobą dwieście lat historii, w trakcie której ciągłym przeobrażeniom ulegał jej obraz idealny, jedno tylko się nie zmieniało: poczucie wyższości. To poczucie wyższości wyrażało się rozmaicie: a to krucjatą uczonych przeciw zabobonowi i ciemnocie, a to poetyckim i sentymentalnym uwielbieniem ludowej mądrości i prostoty, a to artystowską wzgardą dla pospolitości, a to pomysłem rozpoczęcia dziejów człowieka od nowa – pomysłem, w którym połączyłyby się wszelkie umysłowe, polityczne i artystyczne skrajności wszystkich awangard. We wszystkich tych kolejnych wcieleniach poeta, artysta, uczony, działacz, rzucał wyzwania większości, nazywając je rozmaicie: burżua, ludem, filistrem czy wreszcie masą”.

o.Jacek Salij OP
Tekst opublikowany w nr. 34 (620) tygodnika „Idziemy”. POLECAMY: [LINK]