Quas Primas
3317

Spustoszona winnica? Michał Krajski: Kościół - Nasza nowa książka

2

Dietrich von Hildenbrand już w 1973 r., a więc osiem lat po Soborze Watykańskim II, aby opisać sytuację, w jakiej znalazł się Kościół posłużył się biblijnym obrazem spustoszonej winnicy. Nie była to z jego strony przesada. Takie zjawiska, jak wielki odpływ wiernych z Kościoła, masowe porzucanie kapłaństwa, upadek liturgii, kryzys misyjności usprawiedliwiały użycie tej metafory. Zjawiska te miały miejsce po soborze i z pewnością były z nim związane, chociaż kryzys w Kościele narodził się wcześniej. Sobór miał być odpowiedzią na kryzys, a jedynie go przyspieszył i pogłębił.

Aby zrozumieć to, co się obecnie dzieje można odwołać się także do innego biblijnego obrazu Kościoła, jako oblubienicy Chrystusa. Obserwujemy dzisiaj, jak oblubienica ta została zeszpecona przez jej własne dzieci. Wydaje się chora i słaba. Jej twarz jest blada, oczy podkrążone, szaty podarte. Kroczy niepewnie, a jej nikły uśmiech nie jest w stanie pokryć jej głębokiego cierpienia.

Nie możemy jednak zapominać, że tak przedstawia się tylko ludzka strona Kościoła. Nie przestaje on być bowiem mistycznym Ciałem Chrystusa, które jest święte i niepokalane. Ciało to ofiarowuje się wciąż na nowo za życie świata pozwalając grzesznikom przybijać się do krzyża . Musimy pamiętać, że XX i XXI w. to czas, kiedy za wiarę oddało życie więcej męczenników, niż w poprzednich dziewiętnastu stuleciach razem wziętych. Fala prześladowań nie ustaje, a wręcz przeciwnie zwiększa się z każdym rokiem. Aktualne pozostają wciąż przy tym słowa dotyczące prześladowania w pierwszych wiekach chrześcijaństwa: "krew męczenników jest posiewem chrześcijan"[1].

Poza prześladowaniem fizycznym jest także prześladowanie bardziej subtelne polegające na ograniczaniu praw chrześcijan i całego Kościoła oraz negowaniu chrześcijańskiego dziedzictwa Europy, moralności opartej na dekalogu. O tym wszystkim mówił już jednak Chrystus: "Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować" (J 15, 20).

Obecnie największe cierpienie Kościoła, jako Ciała Chrystusowego i jako Matki przychodzi przede wszystkim od jego członków i dzieci[2]. Dzisiaj wielu katolików i kapłanów, a także biskupi i papieże lekceważą, a nawet w niektórych wypadkach negują to, co przez wieki uznawano za święte, nie licząc się nieraz z Tradycją, która rodzi się przecież pod wpływem działania Ducha Świętego.

Książka ta ma na celu ukazanie, w jaki sposób Tradycja jest negowana w Kościele, we wszystkich jego obszarach. Wskazują na to zmiany: w Kurii Rzymskiej, w liturgii, w podejściu do przyjmowania Komunii Świętej, w nauczaniu o bojaźni Bożej i teologii radości, w dyscyplinie pokutnej i podejściu do ascezy, w traktowaniu tzw. charyzmatyzmu i modlitw opartych na technikach zaczerpniętych z religii Dalekiego Wschodu, w rozmywaniu prawdy na temat kapłaństwa, w podejściu do społecznego panowania Chrystusa Króla czy w nauczaniu o rodzinie.

Chciałbym jednak podkreślić, że moim najważniejszym celem nie było krytykowanie, ale ukazanie piękna Tradycji katolickiej i w ten sposób prawdziwego oblicza Kościoła. Wszędzie tam, gdzie krytykuję posoborowe zmiany ukazuję także wspaniałość tradycyjnej nauki. Studia nad myślą św. Tomasza z Akwinu uświadomiły mi bowiem, że Kościół kierował się przez wieki wielką mądrością i realizmem. Ze swojego skarbca wydobywał "rzeczy nowe i stare" (Mt 13, 52), ale zawsze były to jego największe skarby. Święta Matka Kościół okazywała wyrozumiałość, ale i surowość, kiedy było trzeba. Oceniała realistycznie kondycję swoich dzieci i kierowała się mądrą pedagogiką. Celem tej pedagogiki było doprowadzenie ludzi do zbawienia. Wszystko, co czyniono w Kościele miało być zgodne z jej wskazaniami. Była ona oparta na kilku podstawowych zasadach.

Należy do nich po pierwsze przekonanie, że człowieka stanowi dusza i ciało. W związku z tym, we wszystkim trzeba uwzględniać tę dwoistość natury człowieka. Kult Boga, choć z natury duchowy, musi w ludzkiej rzeczywistość być powiązany z tym, co cielesne.

Po drugie, nie można zapominać, że samymi naturalnymi siłami nie osiągnie się tego, co nadprzyrodzone. Łaska jednak zawsze musi wspierać się na naturze. Właściwe życie duchowe polega więc na ścisłej współpracy człowieka z Bogiem, na integracji tego, co naturalne z tym, co nadprzyrodzone.

Po trzecie, człowiek nosi w sobie skutki grzechu pierworodnego, które nie zniszczyły jego natury, ale znacznie ją osłabiły prowadząc także do zniszczenia pierwotnej harmonii między naturą i łaską. Odtąd uzgodnienie natury i łaski napotyka rozmaite trudności.

Całe nauczanie Kościoła i jego liturgia uwzględniały te trzy zasady. Już na Soborze Watykańskim II widać było jednak odejście od tych wskazań, co doprowadziło do powstania czegoś, co współcześni moderniści określają jako "pedagogikę dojrzałości". Nie jest to jednolita koncepcja. Może przejawiać się w różnych formach. Ci, którzy się do niej skłaniają, często przy tym łączą pewne tradycyjne ujęcia z nowymi.

Z całą pewnością wyróżnia ją krytyczny stosunek do Tradycji katolickiej i katolickiej pedagogiki. Zakłada się w jej ramach, choć nie zawsze się to formułuje wprost, że do tej pory w Kościele traktowano ludzi niepoważnie. Utrzymuje się, że nastąpił obecnie postęp w świadomości religijnej, a wierni, choć jest ich teraz mniej, stali się bardziej dojrzali[3].

To powoduje, że w pewnych perspektywach można od nich wymagać więcej, w innych zaś można wymagać mniej. Chcąc to odpowiednio zrozumieć dobrze jest spojrzeć na przykład studenta I roku i profesora, którzy zajmują się matematyką. Od pierwszego będziemy spodziewać się przede wszystkim wytężonej pracy, uczestniczenia w wykładach, słuchania nauczycieli, rozwiązywania zadań itd. Od drugiego natomiast nie będziemy oczekiwać tego wszystkiego, ale jednocześnie będziemy domagać się, by miał on odpowiednią wiedzę. Przekładając to na życie duchowe można powiedzieć, że tradycyjna pedagogika przyjmując przedstawione zasady traktowała ogół wiernych, jako studentów I roku wobec, których trzeba być wyrozumiałym, ale jednocześnie od których trzeba wymagać spełnienia wielu obowiązków.

"Pedagogika dojrzałości"zmieniła tę perspektywę uznając, że ogół wiernych przypomina raczej profesorów. Nie ma więc sensu wymagać od nich tego, co jest wskazane dla początkujących. Trzeba natomiast domagać się dojrzałości duchowej. Przypomina to sytuację w której ludziom daje się drabinę, aby weszli na jej szczyt, ale jednocześnie wyjmuje się dużą część szczebelków uznając je za zbędną pomoc.

Zdaję sobie sprawę, że takie postawienie problemu może być dla wielu osób zaskakujące i na pierwszy rzut oka nawet nie do przyjęcia. Ktoś mógłby mi zarzucić, że przecież zmiany w liturgii szły w kierunku jej upraszczania, a poziom wykładanej teologii wszędzie się obniżył. Jest to prawda, ale jednocześnie możemy wskazać wiele przykładów na to, że posoborowe zmiany związane były właśnie z oczekiwaniem od wiernych większej dojrzałości.

"Pedagogika dojrzałości" wykazuje się generalnie niedocenianiem znaczenia grzechu i akcentowaniem przede wszystkim tego, co duchowe. Dostrzec to można w nowej liturgii, w której stawia się znacznie mniejszy nacisk na akty pokutne i modlitwy przypominające o naszej grzeszności. We Mszy posoborowej ogranicza się też wszelkie cielesne oznaki wiary i czci, do których należy przede wszystkim postawa klęcząca. Wyrazem tej pedagogiki jest także promowanie przyjmowania Komunii Świętej na rękę, co ma być znakiem większej dojrzałości. O tym, że dzisiaj ona dominuje świadczy także rzadsze mówienie o bojaźni Bożej, lub przeinterpretowywanie tej nauki, zanik dyscypliny pokutnej w Kościele, czy tendencyjna i jednostronna teologia radości. W posoborowym podejściu do rodziny i wychowania także widać przede wszystkim mniejsze uwzględnianie skutków grzechu pierworodnego. Współczesne odrzucenie społecznego panowania Chrystusa Króla wyraża ten fakt w sposób niezwykle dobitny zważywszy, że papież Pius XI podkreślał, że to wierni potrzebują tego panowania.

Jednocześnie dostrzec można jednak oczywiście tendencję odwrotną. Obecnie często tłumaczy się "aktywne uczestnictwo" w liturgii jako spełnianie określonych czynności liturgicznych, które mają charakter cielesny w przeciwieństwie do podejścia przedsoborowego, w którym podkreślano, że polega ono głównie na akcie duchowym, jakim jest łączenie się z Ofiarą Chrystusa. Podobnie w tzw. charyzmatyzmie mówi się wiele o działaniu Ducha Świętego i jego darach, ale stawia się nacisk na niezwykle emocjonalną formę modlitwy. Także przy łączeniu modlitwy katolickiej z technikami zaczerpniętymi z religii Dalekiego Wschodu widać sprowadzanie modlitwy do pewnych cielesnych technik obejmujących odpowiednią postawę ciała, czy właściwy sposób oddychania.

Obok postawy naturalistycznej, w której bagatelizuje się kwestię grzechu widać także tendencję do jego wyolbrzymiania. W niektórych nowych ruchach religijnych mówi się głównie o grzechu i wyolbrzymia się czasem oddziaływanie szatana na nasze życie. W ten sposób lekceważy się naturę skupiając się przede wszystkim na roli łaski.

Sprzeczność ta wynika z faktu, że "pedagogika dojrzałości" jest negacją tradycyjnej pedagogiki katolickiej, w której nastąpiło harmonijne połączenie wiary i rozumu, natury i łaski, prawdy o tym, że człowiek jest powołany do świętości z prawdą o grzechu pierworodnym i jego skutkach. W momencie kiedy nastąpiło odejście od tego tradycyjnego ujęcia utracono zdolność ukazywania tej harmonii. Zaczęto głosić wręcz, że między naturą i łaską jest sprzeczność[4].

Doprowadziło to do tego, że niektórzy zwolennicy i głosiciele "pedagogiki dojrzałości" zaczęli podkreślać przede wszystkim dobroć natury i jej otwartość na łaskę. Inni zaś skupili się na wykazywaniu grzeszności człowieka, słabości sił naturalnych i dominującej roli łaski. Oba te obozy pozostawały przy tym niekonsekwentne przy opisywaniu relacji między tym, co cielesne, a tym, co duchowe. Spowodowało to, że generalnie zaczęto mówić głównie o tym, co duchowe lekceważąc to, co cielesne, ale czasami przeceniano samą fizyczność nadając jej pewne duchowe cechy[5].

Czytając tę książkę trzeba pamiętać, że omawiane w niej zjawiska należą do różnych porządków i mają różną wagę. Są w niej bowiem omawiane problemy, za które odpowiedzialni są bezpośrednio papieże (jak zmiany w Kurii rzymskiej, w liturgii, w dyscyplinie pokutnej itd.), jak również takie, które zrodziły się niezależnie od nauczania papieży i mogły, przynajmniej z początku, budzić nawet pewien ich sprzeciw (praktyka Komunii Świętej na rękę, "charyzmatyzm", modlitwa oparta o techniki zaczerpnięte z religii Dalekiego Wschodu). Także wśród problemów należących do tego samego porządku należałoby poczynić pewne zróżnicowanie. Niewątpliwie czymś znacznie bardziej istotnym dla naszego zbawienia jest kwestia głębokich zmian liturgicznych niż nowa teologia radości, której największą słabością jest to, że jest jednostronna.

Problem bojaźni Bożej jest na tym tle kwestią szczególną, bo papieże po Soborze Watykańskim II z reguły powtarzali tradycyjną naukę na ten temat i na tematy z nim powiązane takie, jak piekło, grzech, sprawiedliwość Boża. Powszechnie jednak w Kościele biskupi i kapłani zaczęli odczytywać tę naukę w sposób niekatolicki.

Zbierając te wszystkie zjawiska w jedno nie zamierzałem ich zrównywać ze sobą, ani obarczać całą odpowiedzialnością za nie wyłącznie papieży. Nie chciałbym też, aby Czytelnik odniósł wrażenie, że próbuję konfliktować ze sobą wiernych i kapłanów. Sądzę, że kapłani, biskupi, a nawet papieże sami padli ofiarą "pedagogiki dojrzałości" i należy zrobić wszystko aby przyjść im z pomocą, a nie ich atakować[6].

Moją intencją było pokazanie, że w Kościele znajduje się skarbiec niezmierzonych bogactw duchowych. Są w nim zarówno perły, złoto i srebro, jak i diamenty i brylanty. Jednym z przejawów mądrości Kościoła była zawsze umiejętność obdarowywania wiernych największymi bogactwami, jakie posiada, a więc diamentami i brylantami. Wydaje się że po Soborze Watykańskim II ta umiejętność osłabła w Kościele. Zaczęto wyciągać ze skarbca perły i dawać je ludziom, jako największe skarby. Postawa ta była błędna i niemoralna z dwóch powodów. Wiązała się bowiem z narracją, wedle której Kościół zapomniał o swoich skarbach, sprzeniewierzył się swojej naturze, popadł w rutynę na całe wieki, a dopiero teraz się przebudził i wydobył na światło dzienne to, co było zakurzone. Katolickie podejście zaś polegałoby raczej na tym, żeby postawić pytanie dlaczego Kościół, święta Matka, postępował w ten właśnie sposób. Z jakiego powodu zarzucono w przeszłości takie praktyki, jak Komunia Święta na rękę, czy z jakich przyczyn zaczęto krytykować tzw. doświadczenie charyzmatyczne. Gdyby postawiono takie pytania szybko okazałoby się że istniały ku temu słuszne racje, za którymi stała pedagogika katolicka.

Drugim powodem, dla którego nowa postawa była niewłaściwa i wręcz niemoralna był fakt, że zaczęto przeciwstawiać sobie te duchowe perły z duchowymi brylantami[7]. Pierwsze mają wartość, ale z pewnością mniejszą niż drugie. Niewłaściwie jednak je oceniano i zaczęto poświęcać większe dobro dla uzyskania mniejszego dobra. Nie zrozumiano, że Kościół do tej pory decydował się mądrze na postępowanie przeciwne polegające na tym, by zrezygnować z mniejszego dobra, by ocalić większe[8].

Problemem pedagogiki dojrzałości jest zresztą nie tylko niewłaściwa ocena skarbów Kościoła, ale także fakt sięgania do "skarbów" innych wyznań i religii, do czego skłaniał Sobór Watykański II[9]. Jest to zaskakujące, bo niezależnie od tego, jak ocenimy ich wartość, to przecież w Kościele jest zawarta pełnia dóbr duchowych i łask. Nie musimy szukać żadnego dobra poza Chrystusem i Jego Kościołem, bo przecież Zbawiciel przyszedł nie tylko po to abyśmy mieli życie, ale żebyśmy mieli je w obfitości (por. J. 10, 9).

[1]"Sanguis martyrum semen christianorum".

[2]Zwracał na to uwagę Benedykt XVI, który na pokładzie samolotu lecącego do poortugalii powiedział do dziennikarzy: Dzisiaj największe prześladowania Kościoła nie pochodzą z zewnątrz, ale z grzechów, jakie są wewnątrz jego samego. Źródło: wiadomosci.wp.pl/kat,1371,title,…

[3]Wyraził to nawet Jan Paweł II, który na zarzut, że po Soborze Watykańskim II wielu ludzi straciło wiarę odpowiedział, że wzrosła za to jakość wiary tych, którzy pozostali. Zob. Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Warszawa 2007, 149-151.

[4]Uważał tak kard. Suenens, wielki propagator charyzmatów na Soborze Watykańskim II, o czym piszę w rozdziale o charyzmatyzmie.

[5]Mam tu na myśli chociażby fakt, że w tzw. charyzmatyzmie mówi się wiele o głębii modlitwy uwielbienia, która składa się przede wszystkim z elementów cielesnych, jak głośny śpiew, taniec, gra na gitarach, klaskanie. Podobnie w tzw. medytacji chrześcijańskiej, którą opisuje się jako wyższą formę modlitwy, używa się technik oddechowych, które mają mieć wielkie znaczenie, chociaż mają charakter fizyczny.

[6]Piszę więcej na ten temat w rozdziale o rozmywaniu tożsamości kapłańskiej.

[7]Pokazując chociażby wielkość i wspaniałość nowej liturgii w porównaniu z "marnością" liturgii przedsoborowej, w której "kapłan stał przodem do ściany, a wierni nic nie rozumieli i się nie odzywali". Benedykt XVI przywracając szerzej Kościołowi liturgię trydencką napisał: "To, co poprzednie pokolenia uważały za święte, świętym pozostaje i wielkim także dla nas, przez co nie może być nagle zabronione czy wręcz uważane za szkodliwe" Zob. Benedykt XVI, List do biskupów z okazji publikacji Motu proprio Summorum Pontificum.

[8]Wykazuje się dzisiaj, że przy przyjmowaniu Komunii Świętej na rękę podkreśla się słusznie, że człowiek jest na tym świecie tylko pielgrzymem. Jest to pewne dobro, ale z pewnością większe polega na większym oddaniu czci Bogu, które dokonuje się przy postawie klęczącej, kiedy Komunię Świętą przyjmuje się do ust (zapobiega się wtedy także bardziej możliwości profanacji).

[9]Widać to, choćby w deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich: "Kościół katolicki nic nie odrzuca z tego, co w religiach owych prawdziwe jest i święte" Zob. Sobór Watykański II, Nostra aetate - Deklaracja Soboru Watykańskiego II o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, par. 2.

Ze Wstępu Autora

wieden1683.pl/…/michal-krajski-…
Quas Primas
Dzisiejszy Kościół to spustoszona winnica.
------------------------------------------------------
"Obecnie największe cierpienie Kościoła, jako Ciała Chrystusowego i jako Matki przychodzi przede wszystkim od jego członków i dzieci. Dzisiaj wielu katolików i kapłanów, a także biskupi i papieże lekceważą, a nawet w niektórych wypadkach negują to, co przez wieki uznawano za święte, nie licząc się …Więcej
Dzisiejszy Kościół to spustoszona winnica.
------------------------------------------------------
"Obecnie największe cierpienie Kościoła, jako Ciała Chrystusowego i jako Matki przychodzi przede wszystkim od jego członków i dzieci. Dzisiaj wielu katolików i kapłanów, a także biskupi i papieże lekceważą, a nawet w niektórych wypadkach negują to, co przez wieki uznawano za święte, nie licząc się nieraz z Tradycją, która rodzi się przecież pod wpływem działania Ducha Świętego."
Quas Primas
"Moją intencją było pokazanie, że w Kościele znajduje się skarbiec niezmierzonych bogactw duchowych. Są w nim zarówno perły, złoto i srebro, jak i diamenty i brylanty. Jednym z przejawów mądrości Kościoła była zawsze umiejętność obdarowywania wiernych największymi bogactwami, jakie posiada, a więc diamentami i brylantami. Wydaje się że po Soborze Watykańskim II ta umiejętność osłabła w Kościele …Więcej
"Moją intencją było pokazanie, że w Kościele znajduje się skarbiec niezmierzonych bogactw duchowych. Są w nim zarówno perły, złoto i srebro, jak i diamenty i brylanty. Jednym z przejawów mądrości Kościoła była zawsze umiejętność obdarowywania wiernych największymi bogactwami, jakie posiada, a więc diamentami i brylantami. Wydaje się że po Soborze Watykańskim II ta umiejętność osłabła w Kościele. Zaczęto wyciągać ze skarbca perły i dawać je ludziom, jako największe skarby. Postawa ta była błędna i niemoralna z dwóch powodów. Wiązała się bowiem z narracją, wedle której Kościół zapomniał o swoich skarbach, sprzeniewierzył się swojej naturze, popadł w rutynę na całe wieki, a dopiero teraz się przebudził i wydobył na światło dzienne to, co było zakurzone. Katolickie podejście zaś polegałoby raczej na tym, żeby postawić pytanie dlaczego Kościół, święta Matka, postępował w ten właśnie sposób. Z jakiego powodu zarzucono w przeszłości takie praktyki, jak Komunia Święta na rękę, czy z jakich przyczyn zaczęto krytykować tzw. doświadczenie charyzmatyczne. Gdyby postawiono takie pytania szybko okazałoby się że istniały ku temu słuszne racje, za którymi stała pedagogika katolicka."
(Michał Krajski)
Jeszcze jeden komentarz od Quas Primas
Quas Primas
Kto wysłuchał wykładu młodego Michała Krajskiego, na VII Kongresie dla Społecznego Panowania Chrystusa Króla w Lublinie. ten nie ma wątpliwości, że to mądry facet, mądry i roztropny katolik. Facet, któremu nie da się wcisnąć ciemnoty modernistycznym wielosłowiem...
---------------------------------------------------------------------------------------------------
"Dietrich von Hildenbrand już …Więcej
Kto wysłuchał wykładu młodego Michała Krajskiego, na VII Kongresie dla Społecznego Panowania Chrystusa Króla w Lublinie. ten nie ma wątpliwości, że to mądry facet, mądry i roztropny katolik. Facet, któremu nie da się wcisnąć ciemnoty modernistycznym wielosłowiem...
---------------------------------------------------------------------------------------------------

"Dietrich von Hildenbrand już w 1973 r., a więc osiem lat po Soborze Watykańskim II, aby opisać sytuację, w jakiej znalazł się Kościół posłużył się biblijnym obrazem spustoszonej winnicy. Nie była to z jego strony przesada. Takie zjawiska, jak wielki odpływ wiernych z Kościoła, masowe porzucanie kapłaństwa, upadek liturgii, kryzys misyjności usprawiedliwiały użycie tej metafory. Zjawiska te miały miejsce po soborze i z pewnością były z nim związane, chociaż kryzys w Kościele narodził się wcześniej. Sobór miał być odpowiedzią na kryzys, a jedynie go przyspieszył i pogłębił.

Aby zrozumieć to, co się obecnie dzieje można odwołać się także do innego biblijnego obrazu Kościoła, jako oblubienicy Chrystusa. Obserwujemy dzisiaj, jak oblubienica ta została zeszpecona przez jej własne dzieci. Wydaje się chora i słaba. Jej twarz jest blada, oczy podkrążone, szaty podarte. Kroczy niepewnie, a jej nikły uśmiech nie jest w stanie pokryć jej głębokiego cierpienia."