mk2017
1775

NAWRÓCENIE i akceptacja człowieczeństwa (XXVI A)

NAWRÓCENIE i akceptacja człowieczeństwa (XXVI A)

„Wielką winą człowieka nie są grzechy, które popełnia… Wielką winą człowieka jest to, że w każdej chwili może się nawracać, a nie czyni tego” (Rabbi Bunam).

Słowo Boże z 26 Niedzieli w roku A mówi o wielkiej potrzebie gruntownego nawracania się.

Nie dziwmy się, że ten temat powraca tak często w Piśmie Świętym i przepowiadaniu. Gdybyśmy biegli do Boga tak prosto (i szybko), jak strzała wystrzelona (choćby tylko) z łuku, to nie byłoby potrzeby tak częstego wzywania do nawracania się… Gdybyśmy zawsze byli tak dobrzy, jak niezmiennie dobry jest chleb (zwłaszcza ten tradycyjny, bez „polepszaczy”), to można by rzadziej przypominać o wielkiej siebie ku Bogu, a także ku naszym bliźnim, zwłaszcza tym najbliższym…potrzebie zatrzymywania się w obłędnym i bezrefleksyjnym pędzie życia, by znów zwrócić się ku Bogi i bliźnim
Czy nie jest tak, że dziwnie uparcie wchodzimy na drogi, które, zresztą często niepostrzeżenie, odprowadzają nas – nieraz bardzo daleko – od Boga, a także od serdecznych relacji z bliźnimi? Tak, zbyt łatwo tracimy jasną świadomość celu życia.
Potrafimy zżywać się ze złym postępowaniem (i nie widzieć w tym już żadnego problemu i powodu do świadomie przeżywanego niepokoju).

Nic nie przychodzi nam dzisiaj tak łatwo, jak zapatrzeć się w samą doczesność i potrzeby, zarówno te zwykłe i ważne, jak i te coraz częściej sztucznie kreowane. W zaczadzającym nasze dusze zapatrzeniu zapominamy o ważności zastanawiania się nad tym, skąd wyszliśmy, po co tu jesteśmy i dokąd idziemy!
Niestety, dzisiejsza kultura (a może raczej tylko cywilizacja) z wielką skutecznością i wręcz wyrafinowaniem godnym lepszej sprawy – czyni nas, zda się programowo, obcymi dla siebie samych, dla bliźnich i samego Boga Stwórcy! Chyba się nie mylę, dzisiaj dużo łatwiej przychodzi nam utracić świadomość tego, kim się jest, będąc człowiekiem. W ogóle trudno jest zacząć się nad tym zastanawiać i szukać. Dlaczego?

– Otóż bombardowani jesteśmy przez stale rosnącą liczbę wrażeń, informacji i ofert. Nachalnie kieruje się naszą uwagę na rzeczy, interesy i pieniądze (posiadane, brakujące, pożądane). A gdy do tego dojdzie jeszcze co dzień narzucająca się „puchnąca” oferta coraz mniej wybrednej rozrywki, to trudno się dziwić, że przybywa ludzi (o zgrozo, od najmłodszych lat), którzy ślepną i głuchną na Dobrą Nowinę o Królestwie Bożym i wspaniałości życia w intensywnej i „wielobarwnej” relacji z Boskimi Osobami!

To prawda, chrześcijanin jest zwyczajnym człowiekiem (obywatelem tej ziemi), który w pełni podejmuje sprawy doczesne; uprawia rolę, korzysta ze zdobyczy nauki i techniki, pomnaża i cieszy się dobrami sztuki i kultury… To wszystko jest naszą „winnicą”, którą nam dał, zadał i do której posyła nas sam Stwórca! Nie mamy żadnych wątpliwości, że to On wyposażył Ziemię i nas ludzi w ogromne możliwości. Tyle pokoleń podejmuje ten dar i czyni sobie ziemię poddaną – udomowioną, swojską… Gdziekolwiek jesteśmy, cokolwiek robimy w ramach różnych zawodów, powołań i kompetencji – pozostajemy pod łaskawym spojrzeniem Boga-Gospodarza. Pełnimy też Jego wolę, zapraszającą nas do wielorakiej współpracy… Ale to nie jest wszystko!

To zaledwie, w pewnym sensie, skromny początek wielkiej, ba wiecznej, przygody człowieka. O tym mówi nam najdobitniej i najpełniej Jezus Chrystus. To właśnie Jego obecność w ludzkiej historii domaga się od człowieka najwyższej klasy otwarcia umysłu, serca – głębi osoby – na Wolę Boga! Na Jego pełną Miłości Wolę. Na Jego Zamysł – wielki Projekt, w którego centrum rozbrzmiewa zaproszenie nas do życia wiecznego w sercu Boskich Osób.
Tak, jest pośród nas, od ponad dwóch tysięcy lat – po wielu wiekach zapowiedzi, obietnic i oczekiwań – Wcielony Boży Syn! Kontakt z Nim nadaje całej ludzkiej rzeczywistości (osobistej i uniwersalnej) – tak bardzo po grzechu pierworodnym zagmatwanej, mrocznej, cierpiącej, zagubionej, zrozpaczonej – Boską formę, piękne i trwałe znaczenie (sens). Chrześcijanin – odwiecznie pomyślany, umiłowany i wybrany (por Ef 1, 4) – świadomie kroczy drogą poznawania Jezusa, miłowania Go i upodabniania się do Niego we wszystkim. Także w uwewnętrznieniu tego (nieprawdopodobnie wspaniałego i olśniewającego) dążenia, które (tak wybitnie widoczne) jest w Jezusie Chrystusie.
Gdy je poznamy – aż do olśnienia i zachwytu … – to przeżyjemy głębokie nawrócenie.
Wypełnimy wolę Ojca. Uradujemy Go.
Rozkwitnie nasze człowieczeństwo.
Ogarnie nas poczucie sensu i radość, a także pokój serca (tak bardzo poszukiwany).

Spróbujmy (samodzielnie) wczytać się w pełne treści wezwanie Apostoła Narodów.

"Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli – jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie – dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich!
To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie.
On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej.Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca (Flp 2,1-11).

Wcale nie jest tak łatwo zrozumieć i uwewnętrznić powyższe „napomnienie” świętego Pawła. Owszem, można w miarę łatwo wyróżnić to, przed czym Apostoł przestrzega, i do czego zachęca… Najważniejsze jest jednak to, że ma dotrzeć do nas i wpłynąć na nasze myślenie i sposób postępowania nie jakieś „prywatne” zapatrywanie Pawła z Tarsu, lecz wielkiej wagi „napomnienie w Chrystusie” – a więc od Chrystusa pochodzące, z Niego (niejako) wywiedzione.
Paweł chce, żebyśmy wyraźnie pojęli i mocno wzięli sobie do serca to „dążenie”, którego treścią jest miłość i pokora w naszych relacjach z „drugimi”, z bliźnimi!


W naszym myśleniu i działaniu „na styku” z ludźmi mamy się kierować nie „niewłaściwym współzawodnictwem” czy szukaniem „próżnej chwały”, lecz miłością, która czyni pokornym i delikatnym oraz uniżonym wobec każdej osoby, którą spotykamy.
Prawdziwa miłość nad nikogo się nie wynosi ani nie unosi się pychą. Jest jej to najzupełniej obce. Miłość i pycha nie idą w parze, natomiast miłość i pokora – jak najbardziej. I nie ma w tej ostatniej „parze” żadnego przymusu, żadnej sztuczności.

Myślę, że odrobina duchowej intuicji czyni jasnym i oczywistym to, co powiedziałem (a raczej co powiedział Paweł za Mistrzem). A jeśli kogoś intuicja zawodzi, to nie wiem, czy dam radę w krótkim „dyskursie” (poniekąd filozoficznym) unaocznić słuszność, piękno i jedyność tego, do czego Apostoł przyzywa nas z takim naleganiem! Podejmę pewną skromną próbę…
Że my – każdy w swoich oczach – zasługuje na szacunek, uznanie i miłość, to powinno być oczywiste i bez tego ani rusz. Na uporządkowanej miłości do siebie (a więc do Bożego arcydzieła, będącego owocem Jego zaangażowania i Boskiej Miłości) zasadza się kolejny krok, jakim jest miłowanie naszych bliźnich. Sam Jezus to powiedział, że mamy miłować bliźniego jak siebie samego (por. Mt 19, 19). Ceniąc i miłując siebie samego, mówię sobie, że i mój bliźni (każdy człowiek) wart i godny jest podobnego szacunku i miłości. To powinno być jasne (i jest pewno w miarę oczywiste). Jednak Pawłowa (Jezusowa) nauka idzie dalej.

Otóż mamy w pokorze – w jakimś „przycupnięciu” wobec radykalnej odrębności drugiego – oceniać go „za wyżej stojącego od siebie”! Tak, jak najbardziej. Ja (przy całym uznaniu i szacunku dla siebie) jestem tylko ja, natomiast w każdej drugiej osobie spotykam nowy wielki, niezgłębiony i fascynujący, osobowy świat (po prostu różną ode mnie osobę i przewyższającą mnie nie o … głowę, ale o całą drugą osobę, która nie jest … mną).
Wszyscy zakochani w drugiej osobie i miłujący ją – doskonale wiedzą, o czym tu mowa… Tu się zatrzymam (żeby nie przegadać).
Jeśli jednak powyższy tok i typ rozumowania i motywowania może się wydać nie dość przekonujący, to proszę – zdaje się mówić św. Paweł: « Patrzcie na Jezusa Chrystusa! Zobaczcie, jakie dążenie – jaki duch – jaka miłość – jaka pokora ożywiają Jego Serce! Zobaczcie, z jaką wielką miłością i pokorą przychodzi On do każdej i każdego nas – do nas wszystkich».
On żywiąc wobec nas Boską Miłość i nią nas ogarniając, robi najpierw jeden wielki Gest, a za nim następuje ciąg niezliczonych gestów (słów, czynów), które manifestują pełną pokory i uniżenia Jego Miłość do nas – jedynie i aż Bogu podobnych! Tym pierwszym „wielkim Gestem” jest oczywiście Wcielenie, a „resztę” stanowi to wszystko, co – tylko po części (por J 21, 25) – opisują Ewangelie.

W tym miejscu należałoby parę razy przeczytać i przemedytować te słowa Pawła:
„On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej”.
Może nas zawieść czy nie przekonać prosta intuicja poznawcza lub (choćby i bardzo rozwinięte) analizy filozoficzno-antropologiczne, ale nie możemy pozostać obojętni na pełną pokory miłość Wcielonego Syna Bożego do ludzi – do mnie, do ciebie, do każdej osoby!

A widząc cud takiej (Boskiej, pokornej, uniżonej, przyklękającej, obmywającej stopy, posłusznej aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej) miłości Boga-Człowieka (przecież) nie możemy nie zatęsknić za taką samą postawą i „dążeniem” w relacjach z naszymi braćmi i siostrami!
Taka Miłość – pokorna, uniżona, do końca wydająca się za i dla innych – nie jest ślepą uliczką czy jakimś absurdem, bezsensowną stratą. Nie. Na pewno nie! W Jezusie Chrystusie kończy się ona – w sensie zwieńczenia i spełnienia – tym:

„Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca”.

Oczywiście, nikt z nas nie może być – dosłownie – „wstawiony” w te ostatnie zdania. Jezus Chrystus jest Kimś Jedynym i niepowtarzalnym. Jest Bożym Synem, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. To jasne.
Ale wszyscy możemy – naśladując Go, idąc Jego drogą, pielęgnując owo pełne pokornej miłości dążenie i podejście do każdej osoby – możemy ufnie liczyć, a nawet, w wierze, być pewni udziału w Jego Zwycięstwie i wiecznej Chwale.
Norah Sarah udostępnia to
451