Na ziemię Bóg jeden wyruszył, zbyt wielki by w niebie wciąż gościć, przekroczył wsze rzeczy i skruszył, w dół schodząc, okowy wieczności. W toń czasu, w krainę co mała przeniknął jak skryty kochanek, bo brzegi już w czarze przelane i wsiąka w proch świata chwała.
Któż dumny, gdy niebo w pokorze, któż górą, gdy góry zrównane, gdy gwiazdy spadają dziś w morze, w ten potop miłości rozlanej. Któż wolę na odpór szykuje, któż głowę podnosi zuchwale, któż przeciw niebiańskiej nawale, gdy wszystko co dobre zstępuje?
Lecz widząc to w trwogę zaciekłą już wpadły anioły upadłe i patrzą jak chwieje się piekło w zuchwalstwie swoim zajadłe. Na próżno i słuszna ich trwoga, bo niezmierzona jak rzeka co płynie w niskość człowieka jest wielkość zstąpienia Boga.
Chwała Bogu na niskości, w powodzi gwiazd z niebiańskich stron, gdzie błyskawicy brak szybkości i boi spóźnić też się grom. Gdzie ludzie się męczą wciąż w pocie, szukając o własnych siłach, lecz gwiazda co spada zoczyła – – tam, w Betlejemskiej grocie.