Wiesiek M.
233

Neutralność bezpieczniejsza i tańsza?

Że zdolność obrony terytorium jest sprawą kluczową dla niezawisłości każdego państwa
i narodu - nie trzeba nikogo przekonywać. Samo układanie się czy umowy z większymi -
w razie konfliktu zbrojnego, w który ci silniejsi sojusznicy także będą uwikłani - nie wystarczy, gdyż ich kalkulacje nie muszą się pokrywać z naszym interesem narodowym.
W sytuacji rozbieżności celów i interesów, które mogą się zmieniać wraz z dynamiką i rozwojem wojny, Polska - czego już wielokrotnie doświadczyliśmy w historii - może pozostać zdana tylko na własne siły. Toteż rację mają wszyscy ci zatroskani o losy naszego Kraju (w tym historycy wojskowości, jak prof. Szeremietiew), którzy wzmocnienie potencjału obronnego widzą głównie w utworzeniu skoordynowanej obrony terytorialnej i powszechnym dostępnie do broni. Rzeczywista zdolność każdego Polaka do realnej obrony własnego domostwa i system cywilnej samoobrony, same w sobie będą stanowić poważny sygnał odstraszający dla potencjalnego zewnętrznego agresora.
Obserwując aktywność obecnego ministra obrony, trzeba z jednej strony - przyklasnąć jego obietnicom pomocy dla paramilitarnych jednostek obronnych w Polsce i działań MON-u
w kierunku zbudowania obrony cywilnej (miejmy nadzieję, że znajdzie to pokrycie
w praktyce). Z drugiej jednak - duże zaniepokojenie budzi silne parcie obecnej ekipy do zapewnienia sporej liczbie żołnierzy amerykańskich i NATO stałej obecności na polskiej ziemi.
Jak wspomniałem - w realiach dynamiki konfliktu zbrojnego, z dnia na dzień może zmienić się kierunek “sympatii” czy interesów tzw. wielkich sojuszników, a wojska USA czy innych państw, stacjonujące na naszym terytorium, użyte mogą zostać przeciw naszej ludności. Jest to tym bardziej niebezpieczne w dobie szybko postępującej globalizacji, dążącej do wprowadzenia nowego porządku świata, zgodnego ze scenariuszem wielkich korporacji i światowej masonerii. Dwa główne nurty tej ostatniej, ryty szkocki (Waszyngton) i francuski (Paryż, Moskwa), teoretycznie różnią się ze sobą i konkurują, lecz poza wiedzą opinii publicznej - ściśle ze sobą współpracują, koordynując implementację NWO na całej Ziemi.
Pojedyncze, trudno uchwytne dowody, potwierdzające tę wspólną pracę, “wyciekają” z rzadka na światło dzienne. Przykładem jest zarejestrowana przypadkowo rozmowa, poza kamerami, pomiędzy Obamą a Miedwiediewem, w której amerykański prezydent uspokaja rosyjskiego, iż nie ma co się obawiać retoryki antyrosyjskiej (która, jak widać - jest na pokaz), a zaraz po zaprzysiężeniu ustalą wszystko co i jak, tak, by wszystko “szło gładko”.
Zdominowanie militarne świata przez USA, które mają bazy wojskowe w ponad 60 krajach, świadczy o tym, iż “szkoci” z Waszyngtonu chcą kontrolować prawie całość poczynań tzw. “suwerennych” państw. Ich liderzy z tych czy innych powodów (zwykle duże pieniądze lub przynależność do tej samej obediencji) sprzyjają polityce amerykańskiej i zezwalają na “protekcjonalną” obecność US Army na swych terytoriach.
Jak to się ma do sytuacji w Polsce? Otóż nawet jeśli nie patrzeć na kolejną “zimną wojnę” między Rosją i USA (uwiarygodnianą incydentami nad Bałtykiem), jako na grę pozorów w celu dobrego umotywowania “potrzeby” stałej obecności wojsk USA nad Wisłą, to ich stacjonowanie w Polsce czyni z niej kraj pozbawiony suwerenności. Podobną sytuację mieliśmy przez okres PRL-u, kiedy były tu wojska sowieckie.
Obecność obcych wojsk oznacza, że wewnątrz Polski znajdą się uzbrojeni w najnowocześniejszą broń żołnierze pod rozkazami decydentów z Waszyngtonu i innych zagranicznych centrów władzy. W przypadku stanu wyjątkowego, zawirowań politycznych czy niepokojów społecznych, wojsko to może zostać przez rozkazodawców użyte do pacyfikowania sprzeciwiających się nowym porządkom Polaków.
Sprzyja temu niezlikwidowana przez PiS ustawa nr 1066 “o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.” Ustawa ta zezwala na stosowanie środków przymusu bezpośredniego w stosunku do polskich demonstrantów. Służby państw obcych wciąż (PiS utrzymuje to w mocy) mają teraz prawo do aresztowania każdego obywatela polskiego na 48 godzin. Mogą też go przesłuchiwać, fotografować, zbierać odciski palców… Art. 8 ust. 1 pkt 3 gwarantuje też możliwość „wwozu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i posiadania broni palnej, amunicji oraz materiałów pirotechnicznych i środków przymusu bezpośredniego”.
Wobec tych porażających faktów i dużego prawdopodobieństwa, że wprowadzenie na stałe do Polski specjalistycznych (różne specjalności...) jednostek amerykańskich czy NATO-wskich, umożliwi potencjalne wykorzystanie ich do ubezwłasnowolnienia Polaków w ich własnym kraju - należy głośno zwrócić uwagę ministrowi obrony oraz władzom polskim na te niebezpieczeństwa i domagać się wycofania z planów rozmieszczenia obcych baz wojskowych na terenie naszego kraju.
Argumentacja, iż bez tych baz na tzw. flance wschodniej NATO, czyli w Polsce, Rosja może nas zaatakować, nie wytrzymuje krytyki. W obecnej sytuacji politycznej prawdopodobieństwo rosyjskiej agresji na Polskę równa się prawie zeru.
Rezygnacja z tych planów min. Macierewicza, nie oznaczałaby, rzecz jasna, odwrotu od przynależności Polski do NATO. Jakkolwiek historycznie wszyscy sojusznicy nas zawiedli, a premier Wlk. Brytanii oraz amerykański prezydent, bez oglądania się na uprzednie zobowiązania, “odstąpili” Polskę Stalinowi, to - tu wypada powtórzyć za tzw. ekspertami - zbyt małym krajem jesteśmy i w zbyt newralgicznym punkcie strategicznym leżymy, by ogłosić np. neutralność.
Nota bene - taka hipotetyczna neutralność, może mało realna przy dzisiejszej presji rządu PiS na instalację “wojsk sojuszniczych”, mogłaby paradoksalnie skuteczniej chronić nasze granice niż tworzenie flanki wschodniej.
Poza tym to ostatnie będzie nas kosztować krocie, powodując poważne obciążenie polskiego budżetu. Pozbawi także Polskę szansy na dobrosąsiedzką współpracę czy w ogóle jakieś stonowane relacje z Rosją, a wywoła (bo już wywołuje) tylko agresję Kremla. Rosją jeszcze postsowiecką, ale też coraz bardziej wracającą do chrześcijaństwa.
Czego na pewno nie można powiedzieć o naszych “przyjaciołach” z Waszyngtonu, Berlina, Tel Awiwu czy Brukseli...

Wiesław Magiera
Autor jest redaktorem naczelnym tygodnika "Głos Polski" w Toronto