Współczesna religia = Kult Narcyzmu

Michała Daviesa, Kult człowieka

Współczesna religia jest dosłownie Kultem Narcyzmu. Została założona w latach 60-tych przez przemysł rozrywkowy, przemysł sportowy i reklamodawców używających próżności do sprzedaży wszystkiego, od butów do koszykówki, przez płatki śniadaniowe, po bieliznę.

Katechumen jest uczony jej głównych przykazań: 1. 1. doskonalić piękno ciała za wszelką cenę, 2. uczynić absolutnym celem zdobycie bogactwa i wpływów oraz statusu społecznego opartego na dążeniu do bogactwa i wpływów, 3. podnieść poczucie własnej wartości do najwyższego możliwego poziomu, 4. uważać się za najważniejszą istotę we wszechświecie.

Wchodząc do jego kościoła, trzeba być ubranym w najnowszy styl i błyskotki. W przedsionku, najpierw czci się ikonę swojej religii, boga Narcyza, robiąc sobie selfie z posągiem i umieszczając je w mediach społecznościowych.

Wchodząc do głównego korpusu kościoła, przeglądamy się w lustrze i robimy ukłon. Przechodząc bocznymi nawami, adoruje się przy bocznych ołtarzach bogów próżności, pychy, chciwości, zazdrości i gniewu.

W tej religii bogowie Łakomstwa i Lenistwa są uważani za demony przeszkadzające w samodoskonaleniu, ale wyjątkowo pobożni mogą również złożyć hołd przy ołtarzu boga Żądzy.

Wznosząc się po kolei do ołtarza głównego, diakoni wznoszą na nim naturalnej wielkości obraz każdego parafianina, otoczony wysokimi świecami, kadzidłem wznoszącym się w powietrzu, gotyckimi, nagranymi śpiewami Madonny grającymi w tle.

Szczytem kultu jest złożenie się przed ołtarzem Jaźni. Ponieważ kochanie siebie jest tym, co jest najważniejsze w tym życiu. Oczywiście.

I nie ma szans na pokutę czy poradę duszpasterzy dla osób wykazujących oznaki pokory, łagodności, prostoty, miłosierdzia czy religijnego oddania Stwórcy.

Taka osoba zostanie automatycznie i nieodwołalnie ekskomunikowana, wyrzucona w ciemną, zimną otchłań samotności i całkowitego wyobcowania.

Taki jest duch naszego współczesnego społeczeństwa. Kościół Narcyzmu jest naszą współczesną religią.

Wszystko inne przedtem prowadziło do tego, łącznie z modernizmem i liberalizmem przejmującym nasze tradycyjne instytucje religijne od XIX wieku. Rezultatem jest nie tyle reorientacja kościołów od sfery nadprzyrodzonej do celów naturalnych, ale sekularyzacja, w której większość albo w zasadzie, albo przynajmniej w codziennej praktyce wyznaje ten nowy substytut zorganizowanej, klasycznej religii. I to jest właśnie kulturowy Kult Siebie.

The Okie Traditionalist zdj- Pixabay

Fragment VII rozdziału książki znakomitego pisarza katolickiego, Michała Daviesa, Kult człowieka

„Istota humanistycznej teologii polega na tym, że jej wyłączne centrum stanowi człowiek; w stopniu, w jakim człowiek jest wywyższany, umniejszany jest absolut Boga. Na naszych oczach owo samowywyższanie się istoty ludzkiej przybiera postać kultu «nowego człowieka»” (Tomasz Molnar, Christian Humanism, s. 132).

Zastanawiając się nad novus ordo Missae, dochodzimy nieuchronnie do wniosku, że liturgia ta nie ma nic wspólnego z intencjami ojców II Soboru Watykańskiego, którzy udzielili niemal jednomyślnej aprobaty projektowi konstytucji o liturgii. Rzeczywistość wyprzedziła zalecenia konstytucji, była ona przestarzała i anachroniczna już w dniu, w którym została promulgowana. Tylko najbardziej naiwny obserwator mógłby wyobrażać sobie, że zrewidowane księgi liturgiczne stanowią owoc i ostateczny skutek rewolucji. Posoborowa rewolucja nie ma końca, ma jedynie etapy, stanowiące kolejne fazy trwającego w nieskończoność procesu.

Gdy zaczynałem pracę nad niniejszą trylogią (1) , zastanawiałem się, jak dalece katolicka liturgia może zostać sprotestantyzowana. W miarę jednak, jak prowadziłem moje badania dotyczące soborowej rewolucji, coraz bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że wykroczyła ona już poza ramy protestantyzmu – jej prawdziwym celem jest humanizm.

Nie ma w tym nic dziwnego – trudno, by stanowiąca mniejszość grupa nie uległa wpływowi idei dominującej w społeczeństwie, którego stanowi integralną część. Począwszy od czasów renesansu, teocentryczne fundamenty średniowiecznego społeczeństwa były stopniowo podmywane przez coraz bardziej wpływowy prąd filozoficzny. Z początku nie
atakował on jeszcze podstawowych chrześcijańskich prawd dotyczących transcendentnej natury Boga i drugorzędnej roli człowieka, z biegiem czasu zaczął jednak człowieka
wywyższać, czynić go w praktyce jedyną miarą wszechrzeczy i arbitrem we wszystkich możliwych kwestiach.

We współczesnym społeczeństwie człowiek nie uznaje w istocie żadnego Boga, poza sobą samym. Prawa człowieka, o których zakresie decyduje on sam, są jedynymi kryteriami, którymi kieruje się współczesne społeczeństwo. Prawa Boga, postrzegane
dotąd jako posiadające bezwzględny priorytet w stosunku do wszystkiego, co człowiek mógłby uznać za pożądane i właściwe, nie mają już żadnego znaczenia.


Wiele słyszy się o tym, że rodzaj ludzki osiągnął pełną dojrzałość – w rzeczywistości jednak jesteśmy świadkami powrotu ludzkości do wieku dziecięcego. Jedną z głównych cech dziecka jest to, że musi ono dostać to, co chce – i to natychmiast. W ten właśnie sposób wygląda życie współczesnego człowieka – najbardziej widocznymi oznakami jego
rzekomej „dojrzałości” są antykoncepcja, aborcja i apologia perwersji seksualnych. Przeprowadzona przez francuskich rewolucjonistów detronizacja Boga okazała się przedwczesna. Panowanie „Rozumu” w katedrze Notre Dame było krótkie, a deifikacja człowieka została jedynie odroczona w czasie. Ostatecznie miejsce Stwórcy zajął człowiek, który sam siebie uczynił bogiem.

Trwający od średniowiecza przez renesans – aż po czasy nam współczesne – proces, który doprowadził do tego stanu rzeczy, opisał wnikliwie w swej książce zatytułowanej Christian Humanism prof. Tomasz Molnar. Wykazał w niej, że ateistyczny marksizm jest de facto logiczną konsekwencją humanizmu. Bóg staje się jedynie odwzorowaniem człowieka, a niebo iluzorycznym substytutem raju na ziemi, który zbudować można
niszcząc niesprawiedliwy system klasowy. Budowanie utopii leży u podstaw wszystkich ruchów humanistycznych. Co znaczące, utopia ta zawsze znajduje się w stale oddalającej się przyszłości, choć równocześnie humaniści ganią chrześcijaństwo za nakłanianie ludzi do akceptowania ich doczesnego losu, w nadziei osiągnięcia przyszłej nagrody w niebie.

Najbardziej typową cechą współczesnego chrześcijanina jest pragnienie, obsesja, by dostosować się do społeczeństwa, które nie ma już czasu na transcendencję:

„Konsekwencją jest rosnące zaangażowanie się w realizację wizji przyszłej utopii społecznej. (…) Skoro tylko zrozumie się owo nowe kredo, wiele rzeczy staje się nagle się dla nas bardziej zrozumiałych: oświadczenia biskupów w kwestiach socjalnych czy seksualnych, debaty teologów na temat zniesienia celibatu, aborcji czy kapłaństwa kobiet, niezliczone książki i artykuły autorstwa kapłanów i profesorów, przeredagowywanie katechizmu, a nawet tłumaczenia dyrektyw Kurii Rzymskiej – i bezkrytyczna akceptacja świeckiej edukacji oraz metod takich jak trening wrażliwości, mowa ciała, edukacja seksualna, psychoanaliza.

Historyczność postaci Chrystusa podważana była długo i wytrwale. (…) Głównym przedstawicielem tego nurtu jest obecnie Rudolph Bultmann (zm. 1976), niemiecki teolog egzystencjalista, znany przede wszystkim ze swych prób «demitologizacji» początków chrześcijaństwa. Sam ów proces nie ma bezpośredniego związku z humanizmem, jego konsekwencje są jednak dla tego prądu użyteczne. Przy pomocy skomplikowanych wywodów historycznych Bultmann usiłuje wykazać, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy rzeczywiście istniała osoba zwana Jezusem, czy też nie, w religii chrześcijańskiej ważne jest bowiem przesłanie. (…) Interpretacja Bultmanna cieszy się obecnie wielką popularnością, ponieważ człowiek współczesny jest bardziej skłonny do uważania siebie samego za najwyższe źródło prawdy (istota humanizmu), za rzecznika «wewnętrznego Boga». Dlatego właśnie nowa teologia tyle miejsca poświęcana tematowi «nowego stworzenia», «nadejściu ery człowieka», «Bogu jako przyszłości» oraz ludzkiej «samowystarczalności» (teza egzystencjalistów) etc. (…) Choć nieustannie się temu zaprzecza, człowiek traktowany jest obecnie przez nową teologię jako absolut, co zgodne jest nie tylko z naukami Hegla i Marksa, ale również z poglądami pragmatycznego humanisty Schillera” (2).

Uwaga prof. Molnara, że faktowi temu „nieustannie się zaprzecza”, zasługuje na osobny komentarz. Mimo że nowa teologia wciąż jeszcze mówi o transcendencji Boga, w praktyce zachowuje się tak, jak gdyby On nie istniał. Podobnie nowa liturgia może deklarować, że chodzi o kult ofiarny składany transcendentnemu Bogu, w praktyce jednak ewoluuje w
kierunku kultu deifikowanego człowieka. Ta deifikacja człowieka i akceptacja przez chrześcijan świeckich wartości nie jest z pewnością rezultatem Vaticanum II.

II Sobór Watykański przyspieszył jedynie rozwój wypadków, pod które grunt przygotowany został znacznie wcześniej. Choć dokumenty soboru podtrzymywały tradycyjne nauczanie, zawierały jednak złowieszcze zapowiedzi tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Zwłaszcza Gaudium et spes stanowi przygnębiającą mieszaninę chrześcijaństwa oraz humanistycznego utopizmu. W całej historii Kościoła nie sposób znaleźć podobnego dokumentu.

To właśnie sobór dał zielone światło procesowi formalnej deifikacji człowieka. Jak wykazałem w tomie Sobór papieża Jana, sobór zgromadził liberalnych teologów z całego świata, ludzi, którzy zarażeni zostali liberalnymi poglądami świeckich środowisk naukowych krajów, z których pochodzili. Ludzie ci nie tylko byli w stanie wpłynąć na wynik soboru, udało im się również zdobyć w posoborowej biurokracji wpływowe stanowiska, dzięki czemu mogli przedstawiać całemu światu interpretację dokumentów soborowych –
przypisując Vaticanum II swe własne intencje. Byli w stanie zyskać szerokie poparcie dla nowej teologii w jej doktrynalnej, moralnej i liturgicznej formie, ponieważ jej podstawowy aksjomat został już wcześniej podświadomie zaakceptowany przez najbardziej wykształconych katolików krajów Zachodu. Podstawowy dogmat nowej teologii wyrażony został z absolutną szczerością przez kanadyjskiego eksperta soborowego ks. George’a Bauma (który wkrótce miał porzucić kapłaństwo): „Lubię myśleć, że człowiek nie może podlegać żadnemu autorytetowi poza sobą samym” (3).

Podstawowy dogmat naszej wiary mówi, że chrześcijanin powinien żyć na tym świecie, nie wolno mu jednak być człowiekiem tego świata. Jest on obywatelem niebieskiej ojczyzny, stale w drodze do swego prawdziwego domu. Nie ma tu stałego mieszkania. W obecnym stuleciu jednak chrześcijanie stali się – ze względów praktycznych – ludźmi światowymi. Akceptują co prawda istnienie swej wiecznej ojczyzny, w praktyce jednak zachowują się tak, jak gdyby interesowało ich jedynie życie doczesne.

Profesor Molnar tak komentuje ten proces: „Pod pewnym względem przypomina to strumień, wchłaniany powoli przez otaczające go piaski; stąd widzimy chrześcijan, zarówno katolików jak protestantów, uchwalających prawa zezwalające na aborcję” (4).

Zasada „lex orandi, lex credendi” znajduje wyraz nie tylko w protestantyzacji nowej Mszy, ale też w jej humanizacji. Te dwa procesy nie są od siebie niezależne, gdyż jak wskazałem w czwartym rozdziale książki Sobór papieża Jana, humanizm jest logiczną konsekwencją protestantyzmu. Protestant czyni swój własny rozum najwyższym arbitrem, rozstrzygającym o tym, co nakazuje a czego nie nakazuje wiara chrześcijańska. Sam
decyduje o tym, co jest wolą Boga. Kolejnym krokiem jest uczynienie bogiem samego siebie. T. S.
Gregory był z pewnością jednym z najbardziej wykształconych świeckich katolików. Pracując przez wiele lat jako pastor metodystów, po swym nawróceniu stał się uznanym autorytetem w kwestii Eucharystii. Był on bardzo zaniepokojony posoborowymi reformami i już przed pojawieniem się nowej Mszy jasno widział kierunek, w jakim zmierzała sytuacja. W 1967 r. ostrzegał na łamach „The Tablet”: „Choć nie możemy
zmienić katolickiej Mszy w większym stopniu, niż potrafimy zmienić naturę samego Boga, możemy ją jednak odrzucić i zastąpić innym sakramentem, ukierunkowanym na całkowicie inny cel. Możemy zapomnieć lub zlekceważyć istotę i skoncentrować całą naszą uwagę na nadbudowie. Możemy nawet wmówić sobie, że sercem Mszy nie jest składający się w Ofierze Syn Boży, ale zgromadzenie wiernych” (5).

Były to zaiste prorocze słowa, dobrze oddające naturę nowej Mszy, sami jej autorzy zdefiniowali ją bowiem w niesławnym paragrafie 7 Ogólnego wprowadzenia jako zgromadzenie wiernych. Ci, którzy zadadzą sobie trud przebrnięcia przez choćby część propagandy towarzyszącej wprowadzaniu nowej Mszy w krajach Zachodu, z pewnością zauważą, że definiuje ona Mszę jako zgromadzenie, a nie jako ofiarę, wokół której, przynajmniej teoretycznie, gromadzą się wierni. We Francji Mszę określa się powszechnie jako „niedzielne zgromadzenie”.

Autorem pierwszej, powstałej w 1970 r., rzeczowej tradycyjnej krytyki nowej Mszy był Ludwik Salleron. Po dziś dzień analiza ta pozostaje najbardziej wartościowym studium reformy. Profesor Salleron zauważył od razu, że nowa Msza stanowi liturgiczny wyraz kultu człowieka: „Wspólnym powodem zamieszania, jakiego jesteśmy dziś świadkami, tak w sferze doktryny, jak i liturgii, jest stopniowe zastępowanie kultu Boga kultem człowieka. Odrzuciliśmy tradycyjną wiarę, że Bóg stworzył człowieka, a Słowo stało się ciałem – by stworzyć boga, który jest po prostu człowiekiem znajdującym się na drodze do ubóstwienia. Oddajemy cześć bogu, którego źródłem jesteśmy my sami. Między humanizmem nauki i marksizmu oraz humanizmem neochrześcijan, których prorokiem jest Teilhard de Chardin, istnieje jedynie różnica semantyczna. Pierwszy z nich głosi śmierć Boga, a drugi Jego narodziny – ani jeden ani drugi nie wierzy jednak w nic poza samym człowiekiem, który jutro stanie się jedynym panem wszechświata albo pod swym własnym imieniem, albo jako bóg” (6).

Ks. Ludwik Bouyer, jeden z najbardziej zasłużonych żyjących członków przedsoborowego ruchu liturgicznego, przytacza słowa pewnego biskupa:

„Jedyną akceptowalną Eucharystią jest dziś taka, która koncentruje się wokół postępu technologicznego, dojrzałości rodzaju ludzkiego etc. Innymi słowy, mamy do czynienia z samouwielbieniem człowieka zamiast wychwalania Bożej łaski, z modlitwą faryzeusza zamiast Eucharystii Kościoła” (7).

Oczywiście ojcowie II Soboru Watykańskiego nie przewidzieli zastąpienia kultu Boga kultem człowieka, jednak zatwierdzona przez nich konstytucja o liturgii zawierała bomby zegarowe, które radykałowie wykorzystali jako pretekst dla zainicjowania planowanych
zmian. Paragraf XIV Sacrosanctum Concillium podkreśla, że „przy odnowieniu i pielęgnowaniu świętej liturgii” trzeba bardzo mieć na uwadze „pełne i czynne uczestnictwo całego ludu”.


Celem tradycyjnej liturgii było złożenie transcendentnemu Bogu ofiary ze stosowną powagą i godnością. To właśnie owo dostojeństwo i godność były celem, do którego przywiązywano największe znaczenie. W tradycyjnej Mszy znaczenie ma cześć oddawana Bogu, istotne jest więc przede wszystkim to, by ofiara sprawowana była w sposób odpowiadający majestatowi Boga, któremu ma zostać złożona. Paragraf XIV konstytucji
o liturgii jest jednoznaczny: uwagę należy skupić raczej na zgromadzeniu, niż na Bogu.
W swym komentarzu do nowych obrzędów Mszy ks. Peter Couglan zauważa, że główne kierunki reformy wyrazić można za pomocą dwóch haseł: „zrozumiałość” i „uczestnictwo”:

„Zrozumiałość i uczestnictwo
– zasady te posiadały swój własny dynamizm, stąd raz zastosowane w praktyce dały początek procesowi, który trwa po dziś dzień” [8]. Proces ten nie może się zakończyć, gdyż jeśli Msza musi być dostosowywana, by zadowolić zgromadzenie, musi ona nieustannie ewoluować, by dotrzymać kroku stałemu rozwojowi kulturalnemu i społecznemu. To właśnie to przewidywał kard. Staffa podczas soborowej
debaty o liturgii, nie przewidział on jednak tempa, z jakim będzie postępować owa permanentna ewolucja.(9).

Nie jest możliwe, by ów proces adaptacji i ewolucji polegał po prostu na dostosowaniu liturgii do wzorca kulturowego danego kraju, czy nawet konkretnej diecezji. Żadna parafia nie mogłaby dziś otrzymać od liturgicznego establishmentu czterogwiazdkowego ratingu, gdyby celebracja każdej Mszy nie była starannie przygotowana w taki sposób, by wyjść
naprzeciw rzekomym potrzebom konkretnego zgromadzenia. Owe domniemane potrzeby uzależnione są od wieku, kultury i uwarunkowań etnicznych.

Niektórzy amerykańscy liturgiści twierdzą wprost, że nie są usatysfakcjonowani z używania angielskiego tłumaczenia nowego mszału – potrzebują rzekomo formy kultu, która byłaby wyrazem amerykańskiego stylu życia. Wymaga to oczywiście nowych tekstów, opracowanych konkretnie dla Stanów Zjednoczonych i napisanych w idiomatycznym dialekcie amerykańskim. „Catholic Telegraph” z 26 października 1979 roku
donosił o dwudniowym seminarium liturgicznym w archidiecezji Cincinnati, podczas którego postulaty te zostały wprost wyartykułowane. Jeden z mówców, o. Thomas Reichstatter OFM, wystąpił z następującą propozycją, mającą pomóc w stworzeniu „autentycznego” amerykańskiego kultu:

„Rozwiązaniem nie jest kategoryzowanie kultu, ani odrywanie go od życia codziennego, ale celebracja w prawdziwie amerykańskim kontekście kulturowym, w której będziemy mogli wyrazić siebie samych. Obecnie posługujemy się jedynie liturgią tłumaczoną (z języków obcych – przyp. tłum)”, instrukcje z roku 1978 przyznawały, że „teksty tłumaczone
z innych języków nie spełniają oczekiwań”, stąd konieczne będzie opracowanie nowych.

„Czas rozpocząć tworzenie tekstów, które uchwycą piękno i poetykę naszego języka. (…) W naszej kulturze rzeczą normalną jest mówienie do siebie po imieniu. Sprawy te odgrywają duże znaczenie w naszych celebracjach”. Dlatego Amerykanie „powinni móc podczas liturgii witać się i pozdrawiać”.

„Amerykanie uczeni byli zawsze, że Msza to coś, na co się idzie”. W rezultacie wielu ludzi musi dziś zrozumieć, że „jest to coś, co sprawujemy wspólnie”.

Mówca stwierdził dalej, że „gdy Ewangelia stanowi element naszej kultury, wówczas naprawdę znajdujemy się blisko Boga, wiemy o wiele lepiej, czego On od nas chce i mamy lepszą motywację, by to czynić”.

Z kolei siostra Renee Rust z University of Dayton mówiła o różnorodności symboli w życiu i o znaczeniu, jakie one przekazują. Podkreślała, że symbole wyrastające z naszego doświadczenia kulturalnego są w liturgii nie tylko czymś całkowicie odpowiednim, są też środkami naszego własnego duchowego ubogacenia. Warsztaty, podczas których uczestnicy mogli swobodnie wymieniać swe poglądy, zaowocowały wieloma propozycjami
i spostrzeżeniami. Oto kilka z nich:

– Powinno się zaprowadzić zwyczaj wspólnego przygotowywania niedzielnej Mszy przez kapłanów oraz poszczególne rodziny. Byłaby to odpowiedź na „palącą potrzebę osobistego udziału”, pobudzająca poczucie przynależności i odpowiedzialności rodziny za parafię.
– Należy zaakceptować „pewien zakres chaosu” w kościele, w tym „możliwość okrążania
ołtarza i gromadzenia się wokół niego”. Sugeruje się nawet możliwość „usunięcia ławek”.
– W naszym codziennym życiu często napotykamy na różne „przejawy świętości”, których
nie potrafimy rozpoznać. Świętości doświadczamy wszędzie. Liturgia ukształtowana wedle
doświadczeń wiejskiej rodziny może być nadzwyczaj głęboka, Kościół jednak musi
odpowiedzieć również na doświadczenia życia miejskiego. „Przebywanie na ruchliwej
miejskiej ulicy, doświadczanie różnorodności otaczających mnie ludzi oraz poczucie
wolności i jedności z tym, co rozgrywa się wokół, jest intensywnym przeżyciem sacrum,
jednak nasza liturgia w żaden sposób tego nie uwzględnia” – mówił jeden z uczestników.
– Silny nacisk na wolność, obecny w amerykańskiej kulturze, powinien znaleźć wyraz w
liturgii.


Realizacja takich postulatów musi nieuchronnie doprowadzić do podziału w parafii. Przed soborem, gdy liturgia była skoncentrowana na Bogu, każdy członek parafii mógł uczestniczyć w każdej z licznych Mszy, z których każda sprawowana była zasadniczo w identyczny sposób – jedyna różnica polegała na tym, że we większości parafii Msza niedzielna była śpiewana. Obecnie przeciętny parafianin musi starannie wybierać Mszę, w
przeciwnym razie ryzykuje, że trafi na taką, której etos jest całkowicie obcy jego własnemu wyobrażeniu o kulcie. Msze te upodobniane są do przedstawień dla dzieci, albo wypełniane pseudofolkową kakofonią mającą przyciągnąć nastolatków, którzy są rzekomo tak uzależnieni od atmosfery dyskotek, że nie sposób oczekiwać od nich uczestnictwa w
liturgii, jeśli jej atmosfera nie będzie przeniknięta duchem muzyki disco.

Concise Oxford Dictionary definiuje „celebrację” jako „wykonywanie publicznie i w odpowiedni sposób (obrzędów religijnych etc.)” – stosowna celebracja Ofiary Mszy powinna więc zawsze cechować się godnością i dostojeństwem, choć atmosfera może się różnić w zależności od konkretnego święta czy okresu liturgicznego. Sam Kościół wprowadził tu urozmaicenie poprzez różne kolory szat liturgicznych, muzykę, pomijanie
pewnych modlitw i obrzędów oraz dodawanie ich przy konkretnych okazjach, jak np. błogosławienie palm lub obnażanie ołtarza w Wielki Czwartek. Obecnie jednak słowo „celebracja” kojarzy się raczej z atmosferą przyjęcia, niż godnym publicznym sprawowaniem (religijnej zasadniczo) ceremonii. To skojarzenie z atmosferą party dominuje z pewnością wśród liturgicznego establishmentu.

Liturgiści bardzo często posługują się słowem „świąteczny” (festive), powodując w ten sposób niemałe zamieszanie semantyczne. W krajach katolickich festiwal rozpoczynała zawsze formalna celebracja liturgiczna, po której następowały celebracje o charakterze uczty, z jedzeniem, napojami, tańcami i pochodami. Współcześni liturgiści błądzą, usiłując
wprowadzić atmosferę politurgicznego świętowania do samej liturgii. Ks. Fryderyk L. Miller poświęcił temu tematowi bardzo mądry artykuł opublikowany na łamach „Homiletic and Pastoral Review” z maja 1977 roku. Jak wyjaśniał:

„Jest oczywiste, że niektórzy liturgiści i kapłani nie akceptują już Mszy jako celebracji w klasycznym sensie tego słowa. Termin «celebracja» został oderwany od swego etymologicznego korzenia oraz historycznego znaczenia i skażony sensem, jaki nadaje się temu słowu współcześnie. Zdarza się, że ludzie postrzegają Mszę jako sposobność do doświadczenia wspólnotowości, braterstwa i mglistych uczuć jedności, posuwając się do lekceważenia wszelkiej transcendencji”.

Budzenie poczucia wspólnoty, będącego jednym z głównych celów współczesnej celebracji liturgicznej, odnosi stosunkowo mały skutek, poza wąską elitą entuzjastów z klasy średniej. Gdy ludziom takim powie się, że śpiewanie hymnu podczas Komunii wyraża jedność, jaką powoduje przyjęcie Eucharystii, będą śpiewać z entuzjazmem i doświadczać poczucia wspólnoty. Przeciętny parafianin, który nie należy do elity, będzie śpiewał dlatego, że każe mu się śpiewać, będzie ściskał ręce dlatego, że się go uczy. Przy
przyjmowaniu Komunii będzie raczej stał niż klęczał, ponieważ każe mu się tak zachowywać, nie będzie jednak przez to czuł się dojrzałym chrześcijaninem, oświeconym dzięki Vaticanum II.

Liturgiści z klasy średniej i ich pochodzący z tej samej klasy uczniowie bez wątpienia powiedzą, że ponieważ całe zgromadzenie zachowuje się tak, jak się mu mówi, odczuwa ono to, co powinno odczuwać. Na szczęście dla ich miłości własnej są oni takbardzo oderwani od rzeczywistości, że prawdopodobnie nigdy nie uświadomią sobie, iż liturgiczne sztuczki, które oni sami uważają za tak ważne, są dla przeważającej części wiernych
zupełnie bez znaczenia. Tragizm tej sytuacji polega na tym, że wielu zwykłych katolików zostało przez błazeństwa liturgicznych entuzjastów tak wyalienowanych, że przestają oni w ogóle przychodzić na Mszę, a skoro to już nastąpi, bardzo niechętnie dają się nakłonić do powrotu. Zwykły wierny widzi sens w oddawaniu czci Bogu, który go stworzył i który będzie go kiedyś sądził, nie potrafi jednak dostrzec żadnego sensu w oddawaniu czci sobie samemu.

Ks. Miller pisze:

„Jedyną regułą wydaje się być obecnie brak jakichkolwiek reguł. Skoro twierdzi się, że istotą liturgii jest celebracja życia, wspólnoty, braterstwa czy też ucztą, w sposób oczywisty konieczne jest wprowadzenie licznych zmian. Przede wszystkim należy wprowadzić swobodną i nieformalną atmosferę – kto zachowuje się w sposób sztywny i formalny podczas radosnego świętowania? Stąd też konieczność licznych komentarzy i dialogów.
Nierzadko spotkać można spontaniczną Modlitwę Eucharystyczną. Punktem
kulminacyjnym wielu z tych liturgii wydaje się być moment, w którym celebrans i wierni wchodzą ze sobą w fizyczny kontakt, podczas wymieniania znaku pokoju. Kiedy znak ten uważany jest za punkt szczytowy liturgii – za jej dopełnienie – coś ewidentnie zostaje zepchnięte na dalszy plan”.

Podobne spostrzeżenie czyni – wyrażając je w słowach bardziej jeszcze dobitnych –
William F. Buckley:

„Po II Soborze Watykańskim Kościół pogrążył się we wielomówstwie, do tego stopnia akcentując znaczenie relacji pomiędzy członkami zgromadzenia, że obserwator zewnętrzny odnosi wrażenie, iż punkt szczytowy Eucharystii ma miejsce wówczas, gdy kapłan wzywa zgromadzonych do przekazania znaku pokoju”. (10).

Ks. Miller zauważa, że dla niektórych liturgistów sukces celebracji zależy od stopnia, w jakim budzi ona poczucie wspólnoty:

„Dla niektórych ludzi taki sentymentalizm i manifestowanie osobistych więzi równoznaczne są z sukcesem celebracji liturgicznej. W atmosferze liturgicznej asertywności wszelkie odniesienia do transcendencji wydają się być nie na miejscu. Można by wręcz powiedzieć, że poczucie świętości i tajemnicy utrudnia wyrazistą celebrację!

Trzeba zauważyć, że swobodna atmosfera panująca podczas wielu współczesnych liturgii może być przyczyną zaniku pełnej szacunku ciszy, która dominowała niegdyś w naszych kościołach. Logiczną konsekwencją tego nowego podejścia jest traktowanie kościołów jako sal do zebrań. Nie sposób radośnie świętować w miejscu, którym panuje modlitewne skupienie (…)

Nie trzeba dodawać, że dla tak pojmowanej celebracji konieczne było dobranie zupełnie nowej muzyki. Wielu reaguje dziś szyderstwem na samą sugestię, że może istnieć jakaś różnica między muzyką świecką a sakralną. W umysłach niektórych wizjonerów najbardziej nawet świeckie utwory posiadają skojarzenia religijne, narzucają je więc siłą zdezorientowanym wiernym. Prawda jest jednak taka, że usiłuje się za wszelką cenę przypodobać gustom młodzieży. Do kościołów zawleczone zostały bębny, a w opustoszałych galeriach chórów zagnieździły się grupy rockowe, występujące pod
przykrywką wykonywania muzyki folkowej”.

Skoro zaakceptuje się – nawet, jeśli nie uzna się tego formalnie – że człowiek nie ma Boga poza sobą samym, każdy rodzaj ludzkiej aktywności posiadać będzie charakter sakralny. Konsekwentnie świeckie nawet piosenki posiadać będą konotacje religijne. Słowo „świecki” wydaje się być dziś pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, ponieważ człowiek jest bogiem, a wszystko, co czyni bóg, posiada charakter sakralny. Prof. James Hitchcock zauważył, że począwszy od Vaticanum II ruch liturgiczny dąży do przesunięcia
uwagi człowieka ze „świata przyszłego”, na świat, w którym żyjemy obecnie. Dokładnie tego domagał się Karol Marks. Prof. Hitchcock pisze:

„Rewolucja z końca lat 60. odrzuciła – niekiedy w sposób zdecydowany a nawet brutalny – tradycyjne przekonanie, że kult odnosi się do świata przyszłego, że skupia ma uwagę człowieka na transcendentnym Bogu, że jest aktem, przez który człowiek wznosi się ponad ten doczesny świat, by spojrzeć na źródło, z którego pochodzi i cel, do którego zmierza. Według «teologii Wcielenia» Boga odnaleźć można w świecie i tylko w nim, a aspiracje do transcendencji, jak je pojmował tradycyjnie Kościół, są w istocie heretyckie i
anty-ludzkie”. (11).

W cytowanym wcześniej artykule ks. Miller dodaje:

„Można zaobserwować, że znaczna liczba nowych «hymnów» wychwala w istocie i wielbi samo zgromadzenie. Wiele z tych piosenek skierowanych jest nie do Boga, ale do siedzących w ławkach wiernych. Jest to zresztą czymś naturalnym w sytuacji, gdy świecki humanizm współzawodniczy transcendentną religią”.

Być może najbardziej dramatycznym wyrazem skoncentrowania nowej liturgii na człowieku jest odwrócenie ołtarza, czy raczej zastąpienie go stołem. W rozdziale XIX wykażę szczegółowo, że sposób, w jaki Msza sprawowana była przed soborem, gdy kapłan i wierni znajdowali się po tej samej stronie ołtarza zwróceni ku wschodowi, był wyrazistym symbolem zorientowania tradycyjnej liturgii na Boga. Obecnie celebracja skierowana jest ku środkowi – człowiek odwrócił się od Boga, by patrzeć na swych
bliźnich.

Nie wszyscy eksperci liturgiczni byliby skłonni przyznać oficjalnie, że zastępują kult Boga kultem człowieka. Dla niektórych jest to proces podświadomy. Pozostaje jednak faktem, że trend ten, nawet jeśli nie został zdefiniowany oficjalnie, posiada jednak wyraźny kierunek.
Pisząc o chrześcijańskich humanistach, prof. Molnar zauważa: „Nie mówią oni wiele o tym, że obecnie człowiek zajął miejsce Boga, wysuwają jednak liczne propozycje, których logiczna konkluzja jest właśnie taka. Sugerują, że człowiek osiągnął dojrzałość i nie może obecnie akceptować mitów, którymi żyli jego przodkowie; że jego sumienie musi być respektowane jako autonomiczne, niezależne od jakichkolwiek zewnętrznych nakazów, czy to ze strony Kościoła jako instytucji, czy ze strony prawa moralnego”. (12).

Przygnębiającym dowodem na ustępstwo wobec tej idei są propria niedzielnych Mszy w zrewidowanej liturgii. Oczywiste jest, że wszelkie aluzje do grzechu, sądu czy umartwienia nie pasują do swobodnej i radosnej atmosfery wspólnotowej. Intencje, kryjące się za wprowadzonymi zmianami, odnaleźć możemy w wywodach M. Augé’a, V. Raffa oraz W. Ferrettiego.(13).

Czynią oni aluzje do poglądów współczesnego człowieka (l’uomo d’oggi). Szczegółowa analiza ich książek przeprowadzona na łamach „The Ampleforth Journal” ujawnia, że uważają oni l’u omo d’oggi za niechętnego wobec wszystkich „negatywnych” dei. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mu modlitwy radosne (più gioscosi) i wyrażające poczucie wspólnoty (più communitari) (14). Ten sam artykuł przynosi analizę elementów,
które autorzy owi postrzegają jako „negatywne” oraz sposobu, w jaki tematy te traktują.

„Autorzy reformy liturgicznej zastosowali politykę polegającą na eliminacji «negatywnych» tematów lub na przesuwaniu ich na okres Wielkiego Postu. Zagadnienie «negatywnych aspektów» w teologii, etyce czy liturgii jest prawdopodobnie jedną z kluczowych idei współczesnego Kościoła, której ogólny zarys dały doniesienia z obrad II Soboru Watykańskiego. Nie istnieje angielski odpowiednik tego pojęcia, a próby zdefiniowania go
przy zastosowaniu terminów filozoficznych czy teologicznych wydają się być skazane na niepowodzenie, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, że Kongregacja Kultu Bożego posługuje się nim nawet w odniesieniu do czegoś tak zdrowego jak Marsz Weselny z Lohengrina.

Koncepcji tej nie można wyprowadzić również z Pisma Świętego. Prawdopodobnie najlepszym wyjściem będzie więc próba sformułowania definicji w oparciu o to, co trzej wymienieni wyżej autorzy postrzegali jako elementy negatywne w starej liturgii. Chodzi tu o wszelkie aluzje do grzechu, słabości ludzkiej, zależności człowieka od Boga, gniewu Bożego, obecności zła w świecie, konwersji, pokuty, umartwienia, modlitwy, medytacji,
polemik i napomnień moralnych. W tych bardzo obszernych ramach mieści się oczywiście również znaczna część samego Pisma. Nie jest oczywiście możliwe traktowanie negatywnych tematów w Biblii w sposób tak swobodny, jak postąpiono z tekstami liturgicznymi. Polityka cenzorów wydaje się więc polegać raczej na usuwaniu «niemiło brzmiących wersów» z niedzielnych Ewangelii, przy pozostawianiu ich w dni ferialne, gdy
– jak się zakłada – ryzyko błędnej interpretacji jest mniejsze. Owo usuwanie i przesuwanie modlitw wywołujących «negatywne» skojarzenia było skutkiem dostosowywania ich do mentalności współczesnego człowieka”.

Typowym przykładem tego, w jaki sposób manipuluje się Pismem św., by wyeliminować z niego „negatywne pojęcia”, jest czytanie z 22. rozdziału Apokalipsy na 7. niedzielę okresu wielkanocnego w cyklu B nowego lekcjonarza. Wersy, które zostały pominięte,
zaznaczyliśmy kursywą. Oficjalny tekst zawiera wersy 12–14; 16–17 i 20.

Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca.

Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec.

Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała i aby bramami wchodzili do Miasta.

Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje.

Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć o tym, co dotyczy Kościołów. Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna».
A Duch i Oblubienica mówią: «Przyjdź!» A kto słyszy, niech powie: «Przyjdź!». I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie.
Ja świadczę każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi: jeśliby ktoś do nich cokolwiek dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze.
A jeśliby ktoś odjął co ze słów księgi tego proroctwa, to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym – które są opisane w tej księdze.
Mówi Ten, który o tym świadczy: «Zaiste, przyjdę niebawem». Amen. Przyjdź, Panie Jezu!

Oczywiste jest, że wers 15 musiał zostać pominięty ze względu na nasuwający się wniosek, iż bynajmniej nie wszyscy ludzie muszą być zbawieni, powodem usunięcia wersów 18 i 19 było natomiast zawarte w nich twierdzenie, że ludzie, którzy odważą się wypaczać Pismo św., zostaną pozbawieni oglądania Boga.

Do koncepcji „negatywnych” zaliczono również pokutę i umartwienie – o potrzeby współczesnego człowieka zatroszczono się tu ograniczając post i abstynencję do – co zakrawa na kpinę – dwóch dni w roku: Środy Popielcowej oraz Wielkiego Piątku. Z tego samego powodu tradycyjna nauka Kościoła o poście i umartwieniu, oraz samo Pismo św., musiały zostać zmodyfikowane w taki sposób, by człowiek współczesny nie był niepokojony przez wysłuchiwanie rzeczy, który mogłyby zakłócać jego dobre samopoczucie. A jak odpowiedział na to człowiek współczesny? Miliony katolików porzuciły praktykowanie swej wiary, podczas gdy Cerkiew prawosławna może się
pochwalić licznymi konwersjami, pomimo wymagających przepisów postnych i przypominania, że rolą Kościoła jest ratowanie biednych grzeszników od piekła.

Do momentu, w którym Kościół katolicki usunie kult człowieka z każdego aspektu swego życia – z katolickich szkół, college’ów, uniwersytetów, klasztorów, seminariów i zgromadzeń zakonnych, nie ma nadziei na przywrócenie katolickiej liturgii jej właściwej funkcji – jaką jest Kult Boga. W chwili obecnej większość organizacji katolickich, zwłaszcza komisje posoborowe, w sposób oczywisty nie są zainteresowane zmianą status quo. Nowa liturgia dobrze oddaje wiarę współczesnego establishmentu liturgicznego – lex
orandi, lex credendi.

Michael Davies

Przypisy:
(1)
Chodzi o trylogię Liturgical Revolution, której trzeci tom stanowi niniejsza książka
(2) Thomas Molnar, Christian Humanism, Chicago 1978, s. 50–51.
(3) Ibid. s. 51.
(4) Ibid. s. 110¬ 111.
(5) „The Tablet”, 23 września 1967, s. 1003.
(6) La Nouvelle Messe, Paryż 1970, s. 57.(7) T. Molnar, Christian Humanism, Chicago
1978, s. 32.
[8] P. Couglhan, The New Mass, A Pastoral Guide, Londyn 1969, s. 14.
(9) Michael Davies, Pope John’s Council, Devon 1977, s. 233.(10) „The Courier-Journal”,
11 sierpnia 1978.
(11) J. Hitchcock, The Recovery of the Sacred, Nowy Jork 1974, ss. 18-19.
(12) Thomas Molnar, ibid., s. 133.
(13) M. Augé, Le collette del proprio del tempo del nuovo messale, „Ephem. Liturg.” 84, ss.
175-198; V. Raffa Le orazione sulle offerte del tempo del nuovo messale, „Ephem. Liturg.”
84, ss. 299-322; W. Ferretti Le orazioni post communionem de tempore nel nuovo
messale romano, „Ephem. Liturg.” 84, ss. 323-341.
(14) „The Ampleforth Journal”, lato 1971, s. 59
tradycjakatolicka.pl/czytelnia/Msza_papieza_Pawla.pdf
M K udostępnia to
724
Kościół Narcyzmu jest naszą współczesną religią. Wystarczy popatrzeć kto ..... 🙏 🙏 🙏
Posoborowe absurdy
Msza św. nie jest ucztą, posiłkiem, zabawą, a OFIARĄ >> Analiza Mszy NOVUS ORDO #1 - OFFERTORIUM ( modlitwy nad Chlebem i Wine…
Edward7
Jeżeli wierni mają okazję iść na Trydencką Mszę, wtedy Niebo się cieszy, a nawet bardzo się cieszy. Gdy nie ma innej możliwości, wtedy mogą iść na inną Mszę św. Po łacińskiej Trydenckiej Mszy na drugim miejscu stoi Msza w języku ojczystym — tłumaczenie Trydenckiej Mszy świętej. Następnie z kolei, na trzecim miejscu stoi nowa Msza (posoborowa). Także ci ludzie, gdy o tym nie wiedzą, a mają dobrą …Więcej
Jeżeli wierni mają okazję iść na Trydencką Mszę, wtedy Niebo się cieszy, a nawet bardzo się cieszy. Gdy nie ma innej możliwości, wtedy mogą iść na inną Mszę św. Po łacińskiej Trydenckiej Mszy na drugim miejscu stoi Msza w języku ojczystym — tłumaczenie Trydenckiej Mszy świętej. Następnie z kolei, na trzecim miejscu stoi nowa Msza (posoborowa). Także ci ludzie, gdy o tym nie wiedzą, a mają dobrą wolę, wypełniają w ten sposób swój niedzielny obowiązek, o ile mają dobrą intencję (choćby z winy kapłana nie było konsekracji, o czym ludzie nie wiedzą).

Jeżeli natomiast dobrze wiedzą, że mogliby pójść kilometr dalej na Trydencką Mszę św. i myślą: ach, to za daleko, nie polecę tak daleko na swoich płetwach i wiedzą to dobrze, że byłoby to lepiej — wtedy naturalnie inaczej należy to kwalifikować. Wtedy bowiem wiele tracą. Powinni raczej ten kilometr przejść. Wiecie wy (mówi płaczliwym głosem} jakbyśmy lecieli, gdybyśmy jeszcze mogli stać się uczestnikami tak wielkich łask! Ach lecielibyśmy na koniec świata, gdybyśmy mieli, choć odrobinę szansy. Przez to nie chcemy powiedzieć, że inne Msze są tak samo dobre. Powiedzieliśmy już za dosyć, jaką Mszę lubią Ci tam u Góry (wskazuje w górę). Musimy odkryć ten błąd, który zakorzenił się u niektórych kapłanów. Jest z gruntu fałszywe wmawiać ludziom, aby nie szli na Mszę posoborową, ponieważ to jest z diabła itd. To jest naturalnie także to dziecko wylane razem z kąpielą i doprowadza także do innych zdrożności, ostateczności.

Szerzenie takich opinii, nie można nazwać żadną miłością bliźniego. Jest to tylko walka... W tym wypadku, są moderniści posiadający miłość bliźniego — lepsi aniżeli ci wymagający tradycjonaliści.

Jest wielu Tradycjonalistów i to zarówno między laikami jak i kapłanami, którzy uważają się za sprawiedliwych, u których powstało coś jakby nowe faryzeuszostwo. Mówią oni na przykład — mówią niekiedy w kazaniach: My jesteśmy dobrzy, my jesteśmy prawi, inni wobec nas nie są wiele warci. My pójdziemy do nieba...

Fragmenty - Ojciec Bonawentura Meyer - Ostrzeżenie z zaświatów TRADYCJONALIŚCI

...

... Nie możecie uklęknąć przede Mną, przepełnia was wysokie mniemanie o sobie. Nie mogę was słuchać, gdy wykluczacie Mnie, stajecie się jak tyrani, gdy szatan wypełnia wasze umysły grzechami zmysłowymi. Tylko ci mogą prawdziwie być zjednoczeni ze Mną, którzy przybywają do Mnie czyści, pojednawszy się przedtem ze Mną.

Gdy chodzicie jak królowie i rozkazujecie innym, gdy siedzicie na ziemskich tronach, nigdy nie możecie być Moimi sługami. Kiedy prawdziwie Mi służycie, bez względu na waszą rolę społeczną, zawsze będziecie mówili Prawdę. Przekonacie się, że zawsze, kiedy będziecie głosili Moje Prawdziwe Słowo, to ono zawsze sprowadzi na was wiele krytyki. Wkrótce prawdziwe Słowo nie będzie już wypowiadane przez tych, którzy przenikają Mój Kościół na najwyższych szczeblach, udając, że Mnie kochają, ale w rzeczywistości Mnie nienawidzą. A wobec tego wy, wierni, aby pozostać we Mnie i ze Mną, będziecie potrzebowali wiele odwagi.

Ilu z was ma tę odwagę? Jak wielu z was będzie w stanie znosić prześladowania, które nadejdą, kiedy będziecie głosili Prawdę? Zatem z ciężkim sercem muszę wam oznajmić, że wielu z was, którzy teraz mówią, że Mnie kochają, zdradzą Mnie - tak jak to zrobił Judasz. Dlatego, kiedy Moje Święte Słowo zostanie tak zmienione, że stanie się pustym i jałowym naczyniem, wielu z was przyjmie tę fałszywą doktrynę. Tak wielu z was odrzuci tę Misję i odwróci się od Mojego Kielicha Zbawienia.

Musicie odmawiać tę Modlitwę Krucjaty, która pomoże wam pozostać wiernymi Mojemu Słowu.
Modlitwa Krucjaty (136) O zachowanie Twojego Słowa
Najdroższy Jezu, pomóż mi usłyszeć Twoje Słowo. Żyć Twoim Słowem. Głosić Twoje Słowo. Przekazywać Twoje Słowo.
Daj mi siłę, abym podtrzymywał Prawdę, nawet wtedy,
gdy jestem za to prześladowany. Pomóż mi zachować Twoje Słowo żywym, gdy jest zagłuszane przez Twoich wrogów.
Pozwól mi poczuć Twoją Odwagę, gdy jestem przygnębiony.
Napełnij mnie swoją Siłą, gdy jestem słaby.
Udziel mi Łaski zachowania godności, kiedy
bramy piekielne mają nade mną przewagę, abym pozostał wierny Twojej Najświętszej Woli. Amen.

Wszystkie demony z piekła przeklinają tę Moją ostatnią Misję na Ziemi. Da ona wielką odporność, ogromną odwagę i głęboką miłość do Mnie, waszego Jezusa, aby pozostać Mi wiernym. Pierwsi upadną najsłabsi. Letni pójdą jako następni, a wytrwają tylko ci, którzy będą nieustraszeni i czystego serca.
Wasz Jezus
...
W umysłach ludzi powstanie nowy, fałszywy Mój substytut. Będą śmiało używali Mojego Imienia, ale słowa, które będą Mi przypisywali, nie będą pochodziły ode Mnie. Oświadczą, że Bóg nie pozwoli, aby grzechy człowieka zaciemniły Jego Osąd. Bóg raczej zignoruje grzech, ponieważ nie ma on większego znaczenia, gdyż człowiek jest słaby i zawsze będzie popełniał grzechy, nie ważne jakie. Powiedzą wam, że Jezus wybaczy wszystkim, gdyż Jego Sąd zostanie zastąpiony Jego Miłosierdziem. Będzie to kłamstwo, ale wiele osób w to uwierzy i w ogóle nie poczują się w obowiązku, aby unikać grzechu i prosić o przebaczenie, ponieważ zostaną już przekonani, że grzech naprawdę nie istnieje. Te właśnie dusze najbardziej potrzebują modlitwy. Niech nikt, nigdy nie myli Mojego Miłosierdzia z Moim Sądem, bo to są dwie różne rzeczy.

Moje Miłosierdzie będzie udzielone tylko tym wszystkim, którzy okażą skruchę za swoje grzechy. Nie będzie ono udzielone tym, którzy stoją dumnie przede Mnie, ze swojej strony nie próbując nawet szukać przebaczenia. Kiedy przyjdę sądzić, świat zadrży. Gdy Moje Miłosierdzie się wyczerpie, Moja Sprawiedliwość opadnie jak siekiera. Ukarzę złych, którzy będą już nie do uratowania.
Człowiek nigdy, ani na chwilę, nie może ignorować Mojej Obietnicy. Przyjdę zebrać wszystkie dzieci Boże, ale niestety, wiele z nich nigdy nie wejdzie do Mojego Raju, ponieważ odrzucą Mnie, Moje Istnienie i istnienie grzechu.
Wasz Jezus

18.02.2014
Księga Prawdy
Księga Prawdy