mk2017
1677

Siedem grzechów głównych - lenistwo.

Siedem grzechów głównych - lenistwo.

Grzech lenistwa zbiera największe żniwo w postaci sytuacji, o których skłonni bylibyśmy powiedzieć: „przecież nic się nie stało”.

No właśnie! Nic się nie stało. A powinno się stać! Powinno się stać jakieś konkretne dobro.


Lenistwo: grzech braku dobra

To problem każdego grzechu – w tym każdego z sześciu tak zwanych „grzechów głównych”, które omówiliśmy do tej pory – i być może należało o tym wspomnieć już wcześniej. Ale w przypadku grzechu lenistwa widać go jak na dłoni. Kłopot z grzechem, to nie tylko kwestia zła, które dzieje się, kiedy podejmuję konkretną decyzję, wypowiadam słowo, dopuszczam się nagannego czynu. To dopiero połowa nieszczęścia. Druga to brak dobra, które mogło i powinno wydarzyć się w tym miejscu, czasie i tymi siłami, jakie zużyłem na popełnienie zła.
Aż nazbyt często sprowadzamy swoje rozumienie tego, na czym ma polegać życie chrześcijańskie, do wizji w miarę udanego slalomu pomiędzy grzechami. Tego nie zrobiłem, tamtego nie popełniłem, to tylko trochę, więc w sumie nie jest najgorzej.
Gdy tymczasem jako chrześcijanin każdy z nas powołany jest do zbudowania kawałka królestwa Bożego w sobie i w innych. A ponieważ jesteśmy niepowtarzalni, to tylko my możemy ten kawałek Bożego królestwa zbudować. I albo to zrobimy, albo dane dobro nie wydarzy się nigdy w historii kosmosu i wieczności.

Zaniedbanie

Na tym przede wszystkim polega dramat skutków grzechu lenistwa. Nie chodzi tylko o sytuacje, w których nasze zaniedbanie od razu przekłada się na jakieś fatalne zajścia (np. dróżnikowi nie chciało się opuścić szlabanu i dziecko na rowerku wjechało pod pociąg).
Grzech lenistwa zbiera być może największe żniwo w postaci sytuacji, o których skłonni bylibyśmy powiedzieć: „przecież nic się nie stało”.
No właśnie! Nic się nie stało. A powinno się stać. Powinno się stać jakieś konkretne dobro. Spowiadamy się z tego zwyczajową formułą niemal co niedzielę: „bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i z a n i e d b a n i e m”, ale w konfesjonale rzadko już o tym wspominamy.
Tymczasem wiele naszych grzechów prawdopodobnie by się nie wydarzyło, gdyby nie to, że „oddaliśmy im pole” dopuszczając się zaniedbania dobra, które było możliwe do spełnienia w danych okolicznościach.
W tym kontekście raz jeszcze warto przypomnieć sobie 15. rozdział Ewangelii Mateuszowej, gdzie Jezus bardzo konkretnie mówi o tym, jak i z czego będzie się z nami ostatecznie „rozliczał”. Z tego tekstu wynika – a trzeba zauważyć, że to nie jest przypowieść, tylko wprost zapowiedź – że (być może wbrew naszym spodziewaniom) nie będzie nas pytał o nasze potknięcia i złe uczynki, ale właśnie o dobro, które mogliśmy uczynić; które w konkretnej sytuacji było w zasięgu naszych możliwości:

Byłem głodny, a daliście/nie daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście/nie daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście/nie przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście/nie przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście/nie odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście/nie przyszliście do Mnie.
(por. Mt 25,35n.42n)

Warto wziąć sobie do serca i zapamiętać tę pozornie banalną frazę: Zło dzieje się tam, gdzie dobrzy ludzie nic nie robią.

Powołany, znaczy uzdolniony

W całym naszym życiu Pan Bóg jest tym jednym jedynym, który z pewnością nie każe nam nigdy „skakać wyżej nerek”. On zna nasze możliwości i nasze ograniczenia. Wie o moim zmęczeniu, o moim fatalnym nastroju, o każdym moim niedomaganiu. Jeśli wzywa mnie do uczynienia jakiegoś dobra – pozwalając, bym znalazł się w tej, a nie innej sytuacji, wobec tego konkretnego człowieka – to z pewnością daje mi dość siły, zdolności i środków, bym mógł to dobro spełnić. Jeszcze jeden wcale niegłupi „banał”: że Pan Bóg nie tyle powołuje uzdolnionych, ile uzdalnia przez siebie powoływanych.
Oczywiście, że finalnie to dobro i droga do niego mogą okazać się inne, niż to sobie wyobrażałem. Nie tak imponujące, nie od razu „na 100%”, wymagające skorzystania z czyjejś jeszcze pomocy. Z iluż możliwych dobrych działań rezygnujemy, zniechęceni zawczasu spodziewaną rozbieżnością między naszymi marzeniami a przewidywanym efektem starań.
Przykład pierwszy z brzegu: Znowu pokłóciłem się z żoną, bo ona mnie, proszę księdza, zupełnie nie zauważa, nie szanuje – mówi dorosły mężczyzna w konfesjonale. A próbował pan z nią o tym porozmawiać? Powiedzieć jak się pan czuje, kiedy ona puszcza mimo uszu to, co pan mówi? Powiedzieć jej, że potrzebuje pan poczuć się wysłuchany, doceniony, wzięty pod uwagę? – pytam. A nie, gdzie, po co? Księże, ona i tak nie zrozumie, nie zmieni się – replikuje penitent. No na pewno – myślę sobie – na sto procent, jeśli nawet pan nie spróbuje…
To jak dopieszczać przez lata projekt wymarzonego domu i nigdy nie zacząć go budować, bo „na pewno nie wyjdzie”. Ileż takich projektów trzymamy w zakamarkach umysły i serca, nie decydując się nigdy na próbę ich realizacji. Bo „na pewno nie wyjdzie”.

Kiedy grzeszymy lenistwem?

Niekoniecznie wtedy, kiedy rozpostarci na wygodnym leżaku sączymy przysłowiowego drinka z palemką, wsłuchani w świergot ptaków. Mało tego, że nie musi to być grzech lenistwa, to jeszcze może to być wręcz zasługa, jeśli w ten sposób rzeczywiście wypoczywam, czyli regeneruję swoje siły, by później wykorzystać je do czynienia dobra, rzetelnego wypełniania swoich obowiązków, pomocy bliźniemu.
Na marginesie: Naprawdę nie na darmo przykazanie miłości bliźniego Pan Jezus „zawiesił” na „kołku” miłości do samego siebie: „…a bliźniego swego, jak siebie samego”. Muszę mądrze i odpowiedzialnie kochać siebie (czyli zadbać o swoje dobro), aby być w stanie realnie troszczyć się o drugiego człowieka i jego dobro.
Najkrócej mówiąc, lenistwem grzeszymy wtedy, kiedy nie realizujemy dobra, które moglibyśmy zrealizować. Z lenistwem mamy do czynienia i wówczas, gdy marnujemy nasz czas, siły, możliwości i zdolności na to, co nie jest dobrem lub na dobra, którym powinniśmy w danej sytuacji przyznać niższy priorytet (np. wytarcie kurzów w mieszkaniu jest zasadniczo dobrym działaniem, ale z pewnością ważniejsze jest w tym momencie ukończenie i wysłanie na czas tekstu, który obiecałem).
Takie postawienie sprawy uzmysławia nam konieczność nieustannej troski o dwie sprawy:

O naszą zdolność do właściwej oceny, co w danej sytuacji jest dobrem, któremu należy przyznać pierwszeństwo. To praca sumienia, czyli intelektu.

O nasze zasoby sił fizycznych i psychicznych, dzięki którym będziemy w stanie podjąć się realizacji tego właściwie rozpoznanego dobra. Z pustego i Salomon nie naleje, jak mówi kolejne jednocześnie banalne i trafne porzekadło. Mądra i odpowiedzialna troska o samego siebie, o swój dobrostan psychofizyczny. Do tego dochodzi jeszcze trening umiejętnej organizacji czasu. Ks. Michał Lubowicki.
mk2017
Grzech lenistwa zbiera być może największe żniwo w postaci sytuacji, o których skłonni bylibyśmy powiedzieć: „przecież nic się nie stało”.
No właśnie! Nic się nie stało. A powinno się stać. Powinno się stać jakieś konkretne dobro. Spowiadamy się z tego zwyczajową formułą niemal co niedzielę: „bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i z a n i e d b a n i e m”, ale w konfesjonale rzadko już …Więcej
Grzech lenistwa zbiera być może największe żniwo w postaci sytuacji, o których skłonni bylibyśmy powiedzieć: „przecież nic się nie stało”.
No właśnie! Nic się nie stało. A powinno się stać. Powinno się stać jakieś konkretne dobro. Spowiadamy się z tego zwyczajową formułą niemal co niedzielę: „bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i z a n i e d b a n i e m”, ale w konfesjonale rzadko już o tym wspominamy.